Witam
ponownie! Dzisiaj mam taką tam miniaturkę, którą napisałam już kilka
miesięcy temu, ale przytrzymałam ją trochę, by występują w niej
świąteczne motywy, więc publikuję dopiero teraz. I wykorzystuję okazję, by życzyć wesołych świąt!
Tytuł: Prezent świąteczny dla głupiego Zdrajcy
Długość: 4,5k
Gatunek: angst, drama, kanon
Beta: Fania <3
Ostrzeżenia: Jako, że mamy święta, a ja nie chcę nikogo wpędzić w depresję, to pokuszę się o nieco dokładniejsze ostrzeżenia niż zazwyczaj - czujcie się ostrzeżeni, że śmierć i że uciekać.
I jeszcze jedna sprawa - w opowiadaniu niby są realia mangowe, ale przyznam szczerze, że nie wiem, czy mieli tam jakieś święta. Wystrzegałam się terminów takich jak "Boże Narodzenie", bo tego to nie mieli na pewno, ale przyjmijmy po prostu, że w świecie ninja również mają kilka takich świątecznych dni, które traktują tak samo, jak my Wigilię i następujące po niej dni. W końcu to fanfiction, tu wszystko może się zdarzyć!
Prezent świąteczny dla głupiego Zdrajcy
Kiedy Zdrajca idzie ulicą, wszyscy przezornie schodzą mu z drogi. Zatroskane matki obronnym gestem przygarniają swoje pociechy i przyspieszają kroku. Niektórzy natychmiast przypominają sobie, że właśnie powinni znajdować się gdzieś indziej i prędko się tam udają, ostentacyjne odwracając spojrzenia. Jeszcze inni — ci mogący się poszczycić większą odwagą — z rozmysłem stają w miejscu i wskazują go palcami, śmiejąc się mu prosto w twarz.
Są jeszcze szepty — wszechobecne, rozbrzmiewające w każdym zakamarku, zazwyczaj zatłoczonej alejki. Rozmowy cichną na moment, jak gdyby mieszkańcy wioski bali się mówić cokolwiek o swoich życiach w jego obecności, ustępując miejsca niewyraźnym pomrukom w mroku, wypowiedzianym sąsiadce na ucho.
— Dlaczego jeszcze go nie zabili? Tacy jak on nie zasługują by żyć.
— Słyszałam, że jest tutaj tylko dlatego, że Lord Hokage mu na to pozwolił.
— Czy Szósty na pewno wie co robi? To nie może się skończyć dobrze, powinien się go natychmiast pozbyć.
Zdrajca idzie dalej, z wysoko podniesioną głową. Nie patrzy napotkanym przechodniom w oczy, dobrze wie, że nikt sobie tego nie życzy. Przyzwyczaił się już do obrzydzenia i strachu wymalowanego na ich twarzach.
— Uważaj na niego, takim jak on nie można ufać.
— Mów ciszej, jeszcze cię usłyszy…
— Powinni skrócić go o głowę, w momencie, gdy tylko przekroczył bramę Konohy. To nie jest człowiek, to diabeł w ludzkiej skórze.
— Pod żadnym pozorem, nigdy nie patrz mu w oczy. Nie patrz — mówi jakiś mężczyzna, osłaniając kilkuletniego syna połą płaszcza, jakby chciał w ten sposób odgrodzić go od Zdrajcy. Dziecko uczepia się okrycia ojca i posłusznie odwraca spojrzenie od idącego środkiem ulicy człowieka owiniętego w czarną, łopoczącą na wietrze pelerynę.
— Może i czcigodny Hokage mu ufa, ale ja nie mam zamiaru. Nie zasługuje na drugą szansę.
— No spójrz, on tylko czeka żeby nas wszystkich wymordować.
— Co to niby ma znaczyć… To ścierwo nosi opaskę z symbolem Konohy, przecież to nie do pomyślenia.
Zbliżają się święta, ale Zdrajcy one nie dotyczą. Podchodzi do jednej z witryn sklepowych — za szkłem widzi zaśmiewających się ludzi, biegające po pomieszczeniu dzieci, sprzedawców pakujących prezenty w kolorowy papier. Nagle wszystko to jakby zamiera, uśmiechy tężeją, dziecięce oczka rozszerzają się, gdy ich mali właściciele biegną, by jak najszybciej wtulić się w matczyną spódnicę. Kątem oka wszyscy śledzą tajemniczą, obleczoną w czerń postać przyczajoną na zewnątrz, chociaż rozpaczliwie starają się niczego po sobie nie pokazywać. Kiedy nieproszony gość odchodzi, zły czar pryska i wszystko wraca do normy.
— On nie jest już jednym z nas.
— Jak można w ogóle obdarzyć kogoś takiego zaufaniem? Kochać?
Zdrajca zamyka powieki i naciąga na głowę kaptur, chcąc się osłonić — zarówno od wiatru, jak i od szeptów wiszących w mroku. Udaje, że nie słyszy, że jest nieświadomy, jednak w rzeczywistości słuch ma doskonały. Wbrew powszechnej opinii jest inteligentny, bardziej niż społeczeństwo by sobie tego życzyło. A może wcale tak nie jest, może tak naprawdę wszyscy wiedzą, że nie jest głupi i stąd ten strach, to wytykanie palcami? Głupi zdrajca nie przeżyłby tak długo. Głupi zdrajca.
— Mam nadzieję, że Lord Hokage zabije go pierwszy. Jeśli się nie pospieszy… Obawiam się, że już niebawem może być za późno.
Białe zęby błyszczą w ciemności, gdy Zdrajca uśmiecha się szeroko, ukryty pod swoim kapturem.
~oOo~
— Nie obraź się, ale nie sądzę, aby to był twój najlepszy pomysł — mówi ostrożnie Sakura Haruno, nie spuszczając wzroku z ubranego na biało mężczyzny, który siedzi po drugiej stronie biurka. Hokage wzdycha ciężko, nie chce po raz kolejny wysłuchiwać tych samych zarzutów i przytaczać tych samych argumentów.
— Wiem, miałem już wystarczająco wiele audiencji, by doskonale zapoznać się z opinią publiczną na ten temat — odpowiada Naruto po chwili milczenia, jedną dłonią przecierając zmęczoną twarz.
— Niech zgadnę. Wciąż cię to nie obchodzi?
— Nieszczególnie.
Kobieta prycha oburzona i podrywa się z fotela, by po chwili rozpocząć nerwową wędrówkę po gabinecie. Szósty ma wrażenie, że niewiele brakuje, a zaczęłaby biegać po ścianach. Haruno myśli intensywnie nad zaistniałą sytuacją, ale — podobnie jak Uzumaki — nie jest w stanie dojść do żadnych konstruktywnych wniosków. Wszystko, co miało jakieś znaczenie, zostało już powiedziane. Po kilku minutach milczenia podchodzi z powrotem do biurka i opiera się powoli o blat, patrząc przyjacielowi prosto w oczy.
— Ludzie plotkują, Naruto — zaczyna ostrożnie, miękkim, kojącym tonem. Za wszelką cenę chce utrzymać kontakt wzrokowy, z nadzieją, że były kolega z drużyny będzie miał akurat na tyle godności, aby nie łgać jej prosto w twarz. — Są w wiosce osoby, które wiedzą o awanturze jaka wybuchła na ostatnim posiedzeniu Rady.
— Oni chcieli go zabić, Sakura — odpowiada mężczyzna, rozkładając szeroko ramiona, jakby to jedno zdanie wyjaśniało wszystko. Tak naprawdę, w ten sposób tylko przybywało pytań bez odpowiedzi.
— Wiem. A ty, dobrotliwy Hokage, zagroziłeś, że zrzekniesz się tytułu, jeśli chociaż spróbują na niego kichnąć. Mógłbyś chociaż postarać się sprawiać wrażenie, że Konoha jest dla ciebie ważniejsza niż ten zdrajca.
Uzumaki wzdycha cicho i w zaciszu swojego umysłu stwierdza, że powoli robi się na to za stary. Został stworzony do aktywnej walki i obrony, nie jest w stanie w nieskończoność wysłuchiwać jęków i zażaleń. Przygląda się uważnie stojącej naprzeciw niego kobiecie. Dostrzega coś w jej oczach — bliżej niezdefiniowaną, niemą prośbę, aby w końcu odpuścił i zrobił to, czego wszyscy od niego oczekują.
— Kiedy wrócił, obiecałem mu nietykalność. Sakura, nigdy nie byłbym w stanie go zdradzić. Ja po prostu nie potrafię tego zrobić, nie jemu — mówi w końcu mężczyzna, przerywając kontakt wzrokowy. Wstaje od biurka i podchodzi do umiejscowionego w kącie pomieszczenia stojaka na płaszcze przyozdobionego drobnymi, metalowymi liśćmi.
— Mam tylko nadzieję, że on widzi to tak samo. Lepiej niż ja pamiętasz do czego jest zdolny — dodaje Haruno, ale nie uzyskuje już żadnej reakcji. Hokage ubiera na siebie gruby, wełniany płaszcz, po czym podchodzi do dębowego, zarysowanego przez kunai biurka. Wrzuca wszystkie walające się po blacie papiery do jednej z szuflad, którą zaraz potem zaklucza.
— Do jutra muszę jeszcze załatwić kilka ważnych sprawunków — zaczyna Naruto, uśmiechając się delikatnie, jak gdyby wcale nie rozmawiali przed chwilą o Zdrajcy. Kobieta w lot pojmuje o co mu chodzi i również wstaje, posłusznie wsuwając ręce w rękawy naszykowanego dla niej płaszcza. — Idziesz ze mną na zakupy świąteczne?
Twarz Sakury rozpromienia się, a jej zmarszczki nieznacznie się wygładzają. Uśmiecha się szeroko i na moment znowu jest kilkuletnią dziewczynką, próbującą złapać płatek śniegu w drobne dłonie. To nie jest czas na kłótnie, ani tym bardziej na rozdrapywanie ran z przeszłości. Kiwa głową i pewnym gestem łapie Uzumakiego pod ramię. Już po chwili dwójka przyjaciół wychodzi na wąską uliczkę, oświetloną jedynie żółtym światłem pochodzącym od okolicznych latarni.
Śnieg spada z nieba pięknymi, wirującymi płatkami i tworzy na chodnikach niewielkie zaspy. Długo oczekiwano na jakieś opady atmosferyczne w tym roku, aż w końcu pogoda postanowiła zrobić wszystkim miłą niespodziankę i, na dwa dni przed świętami, cała okolica pokryła się miękkim, białym puchem.
O tej porze ludzie powinni już być w domach — szykować sobie ciepłą herbatę i powoli przygotowywać się do snu, ale najwyraźniej nie tylko Naruto i Sakura postanowili odłożyć okolicznościowe zakupy na ostatnią chwilę. Zatłoczona uliczka tętni życiem, zewsząd da się słyszeć śmiech i matki nawołujące swoje pociechy, które radośnie tarzają się w śniegu.
— Witaj, czcigodny — mówi jakiś mężczyzna w średnim wieku, wykonując nieznaczny ukłon, gdy się mijają. Hokage odpowiada szerokim uśmiechem, a za moment czuje, jak mała istotka uczepia się jego płaszcza. Odwraca głowę i widzi kilkuletniego chłopca o dużych, roześmianych oczach. Wolną dłonią tarmosi jego półdługie, szatynowe włosy i cicho życzy obojgu wesołych świąt.
Gdy Uzumaki i Sakura docierają w końcu do najbliższego sklepu, są bardziej niż szczęśliwi, że mogą wreszcie nieco się ogrzać i pomagają sobie nawzajem strzepać śnieg z ciężkich, zimowych płaszczy. Sprzedawca macha im, kiedy tylko ich dostrzega, a oni już po chwili nurkują między regały uginające się pod ciężarem kolorowych, tańczących i śpiewających zabawek. Wybieranie prezentów nigdy nie jest łatwe — każdy chciałby dać bliskim coś, co miałoby jakąś wartość, a nie było tylko tanim bibelotem przeznaczonym do zbierania kurzu.
Naruto nie wie nawet, kogo powinien zaliczyć do grona swoich „bliskich”. Ostatecznie decyduje się kupić jakiś drobny upominek każdemu, o kim tylko pomyśli, bo przecież liczy się również gest i pamięć. Pieniędzy mu już nie brakuje. Nie ma więc nic dziwnego w tym, że niedługo żadne z nich nie jest w stanie udźwignąć pakunków. Z tego właśnie powodu postanawiają, w ramach przerwy, udać się na gorącą czekoladę.
Myśli Hokage mimowolnie kierują się do przyjaciela siedzącego samotnie w ciemnym, dusznym mieszkaniu, ale nie jest pewien, czy chce mu cokolwiek dawać. Chyba nie zostało już nic, co mógłby jeszcze ofiarować temu człowiekowi.
~oOo~
Hokage całuje przyjaciółkę w policzek, raz jeszcze życzy jej wszystkiego co najlepsze i wychodzi, mówiąc, że są pewne sprawy, które absolutnie wymagają jego uwagi i są do załatwienia na wczoraj. Kobieta wzdycha cicho i macha mu dłonią na pożegnanie. Oboje wiedzą, że zakluczona szuflada pozostanie zakluczona do końca świątecznego okresu, a w te szczególne dni nawet rabusie i psychotyczni, wrodzy shinobi, jakby wzięli sobie urlop. Kilka procent mózgu Naruto jest na stałe oddelegowane do zamartwiania się losem Zdrajcy i Sakura nie może nic z tym zrobić, tylko to zaakceptować.
Mężczyzna mocniej opatula się ciepłym płaszczem, chcąc uchronić się przed smagającym go mrozem, ale na niewiele się to zdaje. Dzielnica, którą niegdyś zamieszkiwał Klan Uchiha jest wyludniona — matki z dziećmi nie pozdrawiają go, gdy przechodzi, sprzedawcy nie proponują darmowego grzanego wina, w oknach nie błyszczą kolorowe lampki. Im dalej Uzumaki zagłębia się w labirynt wąskich, brudnych uliczek, tym gorszy ziąb odczuwa. Wciska dłonie głębiej w kieszenie i przyspiesza kroku.
Po kilku rozpaczliwie długich minutach Naruto staje w końcu przed domem przyjaciela z dzieciństwa. Uważnie lustruje budynek wzrokiem, jednak na pierwszy rzut oka nie wygląda on w ogóle na zamieszkany. Witają go łuszcząca się farba, odpadający tynk, gdzieniegdzie wybite okna — wszystkie ciemne.
Hokage wie, że długo go tu nie było, zapewne najdłużej jak do tej pory.
Po zakończonej wojnie sprowadził Sasuke z powrotem do Konohy i, już po objęciu stanowiska, stoczył wiele potyczek w jego imieniu, aby ten w ogóle mógł w wiosce zostać. Dokonał niemożliwego, Rada w końcu ustąpiła i spełnił złożoną lata temu obietnicę. Teraz wie już, że nie wolno rzucać słów na wiatr i należy przykładać większą uwagę do tego co się obiecuje, o czym się marzy. Powrót Uchihy jedynie wszystko skomplikował, wprowadzając ogólny zamęt i chaos. Z czasem ludzie przywykli, jednak nie sam Sasuke. Czasami Hokage mimowolnie zastanawia się, co jest trudniejsze — bycie Zdrajcą, czy życie obok niego.
Odwiedziny, z codziennych, stawały się cotygodniowe, aż w końcu Naruto po prostu w ogóle przestał przychodzić i nie mieli na to słów. Nie jest w stanie funkcjonować w ten sposób — wysłuchiwać próśb o natychmiastowe pozbycie się nasienia zła, a następnie siedzieć naprzeciw samego diabła i pytać go jak minął dzień.
Hokage energicznie pcha drzwi, nie przejmując się hałasem. Nie puka, nigdy nie puka. Przez te wszystkie lata Uchiha ma tylko jednego gościa, zawsze tego samego.
— Wesołych świąt, Sasuke — mówi cicho, wchodząc do zacienionego salonu, w którym, przy samotnej świeczce siedzi Zdrajca. Drewno skrzypi pod jego ciężkimi butami i po chwili mężczyzna odwraca wzrok, porzucając na moment obserwację płomienia.
W słabym świetle, rzucanym przez ogień, Uchiha wygląda demonicznie — rysy gubią się w mroku, połowa twarzy jest ukrywa w cieniu i jedyne co widać to dwoje błyszczących oczu, z fascynacją wpatrujących się przed siebie. Sasuke unosi jedną brew i przygląda się przybyszowi. Nie zwykł odpowiadać na takie prozaiczne powitania.
Naruto wchodzi głębiej do pomieszczenia, jednak nie ściąga płaszcza — nie planuje długiej wizyty, a i temperatura nie jest zbytnio zachęcająca. Niechętnie zastanawia się, jak w ogóle można żyć w taki sposób — w samotności, za jedynych towarzyszy mając mrok i ludzki strach. Przestaje dopiero, gdy zdaje sobie sprawę, że to właśnie on był tym, który skazał przyjaciela na taki los. Cóż, to wszystko da się jeszcze naprawić, wystarczy tylko wyjść naprzeciw oczekiwaniom mieszkańców Konohy.
— Jeśli chcesz, możesz jutro przyjść, znasz mój adres — mówi Szósty po chwili milczenia, ale w odpowiedzi uzyskuje jedynie zirytowane prychnięcie. — Nikt nie powinien być teraz sam — dodaje, z determinacją wypisaną na twarzy. Mówi to bardziej dlatego, że tak właśnie wypada, niż cokolwiek innego.
— Chyba już najwyższy czas, nie uważasz? — przerywa mu Sasuke, nie okazując, że poprzednie słowa w ogóle do niego dotarły. Uzumaki zastanawia się, do czego ten się odnosi. Chyba wie, ale nie zamierza poruszać tego tematu.
— Nie będzie wiele osób, tylko Sakura i Iruka. Haruno zadeklarowała się, że upiecze ciasto i obiecała nawet, że nie doda rodzynków — kontynuuje, jak gdyby nigdy nic, Naruto, nie patrząc nawet na twarz drugiego mężczyzny.
— Zrobię wszystkim wspaniały prezent świąteczny i odejdę. — Głos Zdrajcy brzmi gorzko, tak jak dziesięć lat wyszydzenia i wytykania palcami. Hokage milknie i w końcu przygląda się przyjacielowi. — To chyba ten moment, w którym błagasz mnie żebym został, czyż nie?
To nie on powinien podjąć tę decyzję, ale jego zdaniem… Tak, Sasuke musi odejść. Nie powinien nigdy wracać.
— To twoja sprawa. — Szósty wzrusza obojętnie ramionami, komunikując, że go to wcale nie odchodzi, ale da się pod tym dostrzec starannie skrywany dreszcz.
— Pamiętam Itachiego, jak brał mnie na barana i podsadzał, żebym lepiej widział kolorowe światełka za oknem — mówi nagle Uchiha, nie patrząc na swojego rozmówcę. Myślami jest daleko stąd, w swoim dzieciństwie. — Pamiętam też, jak patrzył na mnie, gdy mordował rodziców — dodaje i słowa te wiszą między nimi przez dłuższą chwilę, bo żaden nie wie, jak sobie z tym poradzić. Hokage siedzi z nim w milczeniu jeszcze przez kilka minut, ale wciąż nie jest w stanie znaleźć słów. Nigdy nie był i prawdopodobnie nigdy nie będzie. Wstaje ostrożnie i otrzepuje swój płaszcz z kurzu, zgrabnie omijając wzrokiem twarz przyjaciela. Byłego przyjaciela? Wiele rzeczy się zmieniło.
— Jeśli zdecyduję się odejść… Będziesz mnie zatrzymywał? — pyta cicho Sasuke, jednak drugi mężczyzna ma problem z odpowiedzią. Bo tak naprawdę jest ona oczywista, ale mimo wszystko przyznanie się do tego boli.
— Nie zamierzam. — Naruto odwraca się, z nadzieją, że nie spotkają się już nigdy więcej. Nie wie nawet co powinien powiedzieć, jak zareagować, więc zwyczajnie odchodzi, nie patrząc za siebie. Dla swojego własnego dobra, Uchiha powinien po prostu zniknąć. Och, oczywiście, Hokage natychmiast wyruszyłby na poszukiwania, jednak nie szukałby zbyt dokładnie, a poza nim, nikt w całej wiosce nie zatęskniłby za Zdrajcą. Uzumaki coraz częściej zastanawia się, czy nie byłoby prościej, gdyby uległ i zrobił to czego się od niego oczekuje. To byłoby takie łatwe — szybkie, zdecydowane pchnięcie kunai, wyrok poparty przez całą wioskę. Sasuke z pewnością by zrozumiał. Jest inteligentny, wie, że życie to coś więcej niż dziecinne obietnice o przyjaźni do grobowej deski i wspólne przesiadywanie na mostku.
Są święta, a to w żadnym wypadku nie jest dobry czas na zabijanie. A Szósty, mimo wszystko, nie chce być wykonawcą tego wyroku. Jednak zrobi to, jeśli będzie musiał. Jest już zmęczony, tak potwornie zmęczony wysłuchiwaniem o ludzkich fobiach i lękach. Jeśli Uchiha dobrowolnie się stąd nie usunie, to Naruto zrobi to, co powinien zrobić lata temu i mu w tym pomoże.
Czyż to nie byłby piękny prezent dla Zdrajcy? Śmierć w święta?
— Sasuke — mówi Hokage, zatrzymując się na moment w drzwiach. Nie odwraca się, woli mieć pewność, że jego głos się nie zawaha. To jedno może mu zaoferować po wszystkich tych latach. Szczerość. — Zabiję cię, jeśli jutro przyjdziesz. Muszę to w końcu zrobić. Jesteś tego świadomy, prawda?
— Jak najbardziej.
— To dobrze. W takim razie zapraszam. — Ciche kliknięcie wskakującego na swoje miejsce zamka i Zdrajca znowu zostaje sam w pomieszczeniu. Delikatny uśmiech rozjaśnia jego twarz, a w oczach błyszczy coś, co niepokojąco przypomina nadzieję.
— Liczę na to — rzuca w przestrzeń, chociaż jest w pełni świadomy, że nikt go już nie usłyszy. Gasi tlącą się jeszcze świeczkę i pomieszczenie pogrąża się w całkowitej ciemności.
~oOo~
— Witajcie! — woła głośno Naruto, przekraczając próg przestronnej, dobrze oświetlonej kuchni. Sakura uśmiecha się do niego w odpowiedzi i szybko podchodzi, by odwiesić jego płaszcz na wieszak, starając się być dobrą gospodynią, a siedzący przy stole Iruka, w geście pozdrowienia salutuje trzymanym udkiem kurczaka.
— Zdążyłeś w samą porę, dopiero siadaliśmy do posiłku. — Umino posyła mu szeroki uśmiech, zachęcająco poklepując wolne miejsce obok siebie. Uzumaki bardzo chce po prostu roześmiać się, podejść do byłego opiekuna i najzwyczajniej w świecie usiąść obok i spędzić ten wyjątkowy wieczór z przyjaciółmi. Jednak gdzieś w kącie jego głowy czai się niebezpieczny uśmiech Sasuke i natychmiast przypomina sobie, że ma powinności do spełniania. Nie wie jeszcze, czy chodzi o przyrzeczenie złożone wiosce, czy o obietnicę daną Zdrajcy. Coś w tym rodzaju.
— Niestety nie — wzdycha ciężko, rozkładając ramiona w bezradnym geście i uśmiecha się przepraszająco. Żadne z nich nie pyta, co takiego wymaga uwagi Hokage akurat w świąteczny wieczór. Sakura i Iruka wymieniają zatroskane spojrzenia, a ciepło w ich spojrzeniach jakby na moment przygasa, ale nie protestują w żaden sposób. — Wpadłem tylko na chwilę, przynieść prezenty i muszę spadać.
Mężczyzna wyciąga z kieszeni płaszcza dwa niewielkie pakunki, oba zawinięte w kolorowy papier i wręcza je adresatom. W zamian otrzymuje zwięzłe podziękowania i serdeczne uściski.
— Jesteś pewien, że nie chcesz jeść z nami? Bez urazy, ale wszyscy wiemy, że gotuję lepiej od ciebie — pyta niezobowiązująco Haruno, wycierając dłonie w kuchenną ściereczkę i pozbywając się fartuszka. W domyśle pozostaje to, o co naprawdę chciała zapytać. Jesteś pewien, że to właśnie z nim chcesz spędzić święta?
— No daj spokój, przecież nawet kawałek zupy upichciłem! I to wcale nie nędzna zupka z proszku! — woła Naruto, dumnie wypinając pierś, czym wywołuje mały wybuch śmiechu ze strony znajomych. Szósty jest sławny na całym świecie dzięki swym niebywałym zdolnościom kulinarnym. To jest, wśród ludzi o stalowych żołądkach. — Tak, jestem pewien — dodaje po chwili, nieco poważniejąc. Ściska rękę Umino i składa na policzku przyjaciółki delikatny pocałunek, po czym raz jeszcze życzy im wesołych świąt i wychodzi na mróz.
Całą drogę do swojego mieszkania żałuje, że nie może z nimi zostać, tak po prostu. Wysłuchiwać ich żartów, współczuć Sakurze kolejnego nieudanego podrywu i zajadać się upieczonym przez nią, ociekającym tłuszczem kurczakiem. W alternatywie ma zamkniętego w sobie socjopatę, który jeszcze nie tak dawno mordował ludzi dla zabawy. A także, przez pewien czas, był jego najlepszym przyjacielem. Wzdycha ciężko, ignorując maleńkie igiełki mrozu, które atakują jego płuca przy każdym głębszym wdechu. Tak naprawdę, wciąż może zawrócić. Chociaż nie, chyba nie jest w stanie.
Święta to piękny, magiczny czas — w te szczególne dni ludzie godzą się ze sobą, wybaczają, przepraszają. Uzumaki wie, że na takie rzeczy nie ma miejsca w jego relacji z Sasuke, jednak wciąż jest tam tak wiele nierozwiązanych spraw, że niejeden duch miałby co robić przez milenia.
Kiedy Hokage wdrapuje się po schodach do swojego mieszkania, rozpaczliwie usiłuje podjąć jakąś inteligentną decyzję, co powinien zrobić wiele lat temu. Po raz kolejny do tego dopuścił. Obiecał coś, czego może nie być w stanie spełnić. Bo czy naprawdę da radę zabić Uchihę?
Wchodzi do ciemnego, niedogrzanego mieszkania i zapala światło. Niemalże natychmiast wyczuwa znajomą chakrę i przymyka powieki. W głębi serca, Naruto był przekonany, że jego przyjaciel w ogóle się nie zjawi. Sasuke nie jest głupi — z pewnością doskonale zdaje sobie sprawę, czemu ludzie reagują na niego tak, a nie inaczej. Gdyby nagle odszedł, nikogo by to nie zdziwiło. Wręcz przeciwnie, mieszkańcy wioski niewątpliwie bardzo by się ucieszyli, zadowoleni, że znowu mogą spać spokojnie. A on zostałby uwolniony od pewnego przykrego wyboru — między tym co powinien a tym co chce zrobić.
— Myślałem, że odszedłeś — mówi lekceważącym tonem, jak gdyby komentował pogodę za oknem, a następnie zakasuje rękawy swetra i zmierza do kuchni. Uchiha już tam jest — siedzi na parapecie, ściskając w dłoniach kubek z jakimś napojem. Gdyby Naruto miał zgadywać, obstawiałby kakao. Uzumaki wzdycha ciężko, po czym zamyka okno i szczelnie zasłania je firanką, mamrocząc coś o utracie ciepła i oszczędzaniu.
— Chciałem to zrobić — oświadcza spokojnie Sasuke, biorąc niewielki łyk gorącej cieczy. Wygląda na zamyślonego, nieobecnego. Do tego stopnia, że Hokage czuje nagle niewytłumaczalną chęć uderzenia go, tylko po to żeby wywołać w nim jakieś emocje.
— Po co tu jesteś? — pyta zdecydowanym głosem, opierając się biodrem o blat i spoglądając twardym wzrokiem na swojego gościa. Nie wie nawet jakiej odpowiedzi powinien się spodziewać, ale to nie jest istotne.
— Niebezpieczna to rzecz, ludzkie oczekiwania. Czyż nie oczekują od ciebie, żebyś zarżnął mnie jak psa, którym jestem? Tak po prostu, ku uciesze tłumu? — Uchiha wstaje ostrożnie, a Naruto kątem oka rejestruje, że jego ciało jest napięte jak struna, jak gdyby gotów był w każdej chwili wyskoczyć przez okno i uciec. Albo dobyć miecza i w okamgnieniu przeszyć mu serce. W każdym razie, jedno z dwóch.
— Po co tu jesteś? — powtarza uparcie. W sumie, powinien chyba zakrzątnąć się przy garnku i podgrzać zupę, którą specjalnie na tę okazję zrobił. Woli jednak nie odwracać się plecami do Sasuke. Słyszał, co ludzie mówią — on naprawdę bardzo chciał w to wszystko nie wierzyć, być innym, ale powoli traci tę umiejętność.
— Żeby zrobić to, czego wszyscy ode mnie oczekują.
— Co masz na myśli? — pyta cicho gospodarz, palcami odnajdując wetknięty za pasek kunai. Ściska go mocno, żeby upewnić się, że on tam jest i zapewnia mu złudne poczucie bezpieczeństwa.
— Jeszcze nie rozumiesz, Naruto? Raz zdrajca, zawsze zdrajca. — Usta Uchihy wyginają się w złośliwym uśmiechu. Uzumaki gdzieś już widział ten szyderczy, drwiący grymas i rozpaczliwie chciał się dowiedzieć, co się za tym kryje. Nie udało mu się to w Dolinie Końca, ani później, gdy wielokrotnie walczyli. Olśnienie spłynęło dopiero teraz — chłodne, wypełnione nienawiścią oczy, postanowiły zdradzić swój sekret właśnie w świąteczny wieczór. To było czyste, niczym niezmącone szaleństwo — naprzeciw niego nie stał już człowiek, tylko ktoś całkowicie wyprany z emocji i jakichkolwiek ludzkich odruchów. Ktoś, kto dobrowolnie zaprzedał duszę diabłu, nie otrzymując nic w zamian i kto nigdy niczego w życiu nie żałował. To zdecydowanie nie był już jego przyjaciel, któremu ufał i który gotów był walczyć w jego obronie. Ten Sasuke, jak gdyby nigdy nic, zostawił go w tyle i odszedł, wdając się w walkę, której nie jest w stanie wygrać. I bez wątpienia zrobi to ponownie.
Hokage nie jest w stanie nawet zareagować. Zanim zdążyłby dobrze wyjąć kunai zza paska, czuje lodowate ostrze przeszywające jego serce. Otwiera usta w niemym krzyku, chociaż nie wydaje z siebie żadnego dźwięku. Patrzy prosto w czarne oczy Uchihy, który uśmiecha się radośnie jak dziecko, które wreszcie doczekało się rozpakowywania prezentów. W jego tęczówkach lśni czyste szaleństwo i Naruto zastanawia się, jakim cudem udało mu się to przeoczyć wtedy, w Dolinie Końca. Czasami zastanawiał się, kiedy ten mrok zawładnie nim całkowicie, ile czasu minie, zanim zupełnie się zatraci. Wreszcie dostaje swoją odpowiedź.
— Zdrajca… — bardziej charczy niż mówi, ale przekaz pozostaje klarowny.
— Nie jesteś chyba zaskoczony? — pyta Sasuke z przekąsem, mocno zaciskając palce na ramieniu Naruto, by utrzymać mężczyznę w pionie. Uzumaki chwieje się, oddychając coraz ciężej, aż w końcu z jego trzewi wydobywa się głuchy jęk, a on sam osuwa się prosto w ramiona Uchihy, sprawiając, że jeszcze mocniej nabija się na lodowaty miecz tkwiący w jego sercu. Z sadystycznym uśmiechem, Zdrajca przekręca katanę, starając się poczynić jak najwięcej szkód. — Wiedziałeś przecież, że to się źle skończy.
— C-co masz na myśli? — Głos Hokage słabnie, gdy ten przylega całym ciałem do byłego przyjaciela, z ulgą odnotowując, że ten mimo wszystko nie pozwala mu upaść. To prawda, mógł się tego spodziewać. Czy to jednak znaczy, że jest przygotowany? Absolutnie nie. Gdy osoba, którą mimo przeciwności losu uważasz za najdroższą pod słońcem, wraża ci nóż w serce, to zawsze jest pewnego rodzaju zaskoczeniem. Nawet jeśli wcześniej komunikuje to jasno i wyraźnie, ostrzega cię. Nie uwierzysz, że naprawdę jest w stanie to zrobić, dopóki nie poczujesz chłodnego metalu przebijającego się przez ciepłe ciało. A potem jest już za późno.
— Nasza historia, Naruto. To się musiało zakończyć jakąś tragedią.
— Nie wierzyłem, że… ż-że naprawdę to zrobisz. — Wzrok Uzumakiego nieznacznie się zamazuje, krawędzie powoli zaczynają zlewać się w jedno, a na samych krańcach pola widzenia, zaczyna czaić się ciemność.
Sasuke ma rację — obaj już dawno zabłądzili i nie zdołali siebie odnaleźć. Koniec musi kiedyś nadejść, a oni mają wyłączność na siebie nawzajem do tego stopnia, że nikt inny nie potrafi ich naprawdę zranić. To na swój sposób piękne i fascynujące, ale są też z tego powodu przeklęci.
Zdrajca zaciska ręce na nadgarstku Naruto, w którym wciąż tkwi ostry jak brzytwa kunai, i przysuwa jego dłoń do swojej klatki piersiowej. Manewrując kończyną drugiego mężczyzny, rozchyla nieco poły koszuli i ustawia broń nieco z lewej strony, dokładnie w tym miejscu, gdzie znajduje się serce.
— Śmiało. Wystarczy kilka centymetrów — mówi Sasuke chrapliwym, podnieconym szeptem.
— N-nie mogę — wykrztusza nie bez trudu Uzumaki. Stara się rozluźnić skostniałe palce, w których powoli zaczyna tracić czucie i upuścić trzymany kunai, ale Uchiha mu na to nie pozwala. — Jeszcze nie rozumiesz? Nigdy nie byłem w stanie cię zabić. Nigdy nie będę. — Hokage uśmiecha się nieznacznie, jednak jest to uśmiech krzywy, zniekształcony bólem, bardziej przypominający grymas.
Obaj wiedzą, że nie brakuje wiele — jeszcze kilka minut, krótki moment i serce Naruto się zatnie, zabije po raz ostatni, a potem zamilknie. Gdyby nie chakra już dawno padłby u stóp Zdrajcy, niczym zdmuchnięta świeca. To już tylko Kyuubi trzyma go przy życiu, ostatkami sił chcąc ocalić swoje istnienie. Ich istnienie? A może to Sasuke? Jego ciepły oddech, błyszczące oczy i chłodna katana wciąż tkwiąca w sercu Uzumakiego.
— Proszę, Naruto — mówi pozornie spokojnie, jednak po chwili wzdycha ze zniecierpliwieniem. — To powinno się skończyć już dawno temu. Doskonale wiem, że sam to planowałeś.
— Nie dam rady.
— Potrafisz to zrobić. Ja nie miałem oporów, nieprawdaż? Nie powinieneś był mi ufać, nigdy. Jestem zwykłym zdrajcą, nikim ponad to i musisz się w końcu z tym pogodzić. Wszyscy inni dawno już to zrobili. Słyszysz? Jestem zdrajcą. Takich jak ja się zabija bez mrugnięcia okiem. — Niestety, w tych słowach jest dużo prawdy. Tak już jest ten świat skonstruowany, że ludzie wybaczą morderstwo, ale nie wybaczą zdrady. Jeszcze kilka chwil temu Naruto zdawało się, że rozumie. Jednak teraz jest przekonany, że się pomylił. Wpatruje się w beznamiętne oblicze byłego przyjaciela i uśmiecha się delikatnie.
— Jesteś Sasuke — szepcze cicho, chociaż żaden z nich nie wie, co dokładnie ma na myśli. Czy po prostu traci już kontakt z rzeczywistością i stwierdza rzeczy oczywiste? Może nawet za moment oznajmi, że niebo jest niebieskie, a noc ciemna? A może chce zakomunikować, że dla niego Uchiha nigdy nie był Zdrajcą i wciąż nim nie jest? Że rozumie, co popchnęło go do tego czynu albo przynajmniej bardzo chce rozumieć…
— Proszę. Jako prezent świąteczny?
— N-nie. — Hokage kaszle ciężko, plując krwią. Nie kłopocze się ocieraniem czerwonej cieczy i tylko rozpaczliwie stara się utrzymać na powierzchni jeszcze przez moment, ostatni raz porozmawiać z przyjacielem. — Twierdzisz, że jesteś zdrajcą… Zdrajcy nie zasługują na prezenty.
Sasuke mruga kilka razy, jak gdyby ważąc w myślach słowa Uzumakiego.
— A ty? Czego chcesz na święta? Czego chcesz ode mnie? — pyta nagle, chociaż teraz to już bez znaczenia. Nie może zrobić już nic, nie jest w stanie wyszarpnąć katany z jątrzącej się rany i zaleczyć przebitego na wylot serca. Chyba nigdy nie był w stanie niczego z tym zrobić, od początku miał stać się tym — nienawidzącym całego świata antagonistą, bratobójcą. Mordercą jedynej osoby, która kiedykolwiek w niego wierzyła.
— Pocałuj, żeby nie bolało — mruczy cichutko Naruto, zamykając ociężałe powieki. Ma pod nimi wyryty obraz Uchihy, jednak jest to Uchiha skonsternowany, patrzący się na niego tak, jak patrzył przed laty. Takiego właśnie chce go zapamiętać.
Sasuke pochyla się i przyciska swoje usta do warg drugiego mężczyzny, nie myśląc wcale nad tym, co ta prośba może oznaczać. Uzumaki bardzo chce odpowiedzieć na jego starania, ale daje rady. W tym właśnie momencie, kunai, wciąż podtrzymywany zwiotczałą ręką Hokage, wbija się w ciało Zdrajcy. Żaden z nich nie jest w stanie stwierdzić, czy ten sam się na niego nabił, przysuwając się do drugiego ciała, czy to Naruto, ostatkiem sił postanowił okazać swoje miłosierdzie. Uchiha jęczy głośno, gdy czuje, jak wypływa z niego życie. Śmierć zastaje go owiniętego wokół ciała byłego przyjaciela, całującego jego wargi coraz lżej, jednak jest pewien, że gdyby nie to — uśmiechałby się szeroko.
Koniec końców, te święta okazują się jednymi z najwspanialszych jakie przeżyli. A właściwie, jakich nie przeżyli.
I nawet głupi Zdrajca dostaje swój prezent.
Tytuł: Prezent świąteczny dla głupiego Zdrajcy
Długość: 4,5k
Gatunek: angst, drama, kanon
Beta: Fania <3
Ostrzeżenia: Jako, że mamy święta, a ja nie chcę nikogo wpędzić w depresję, to pokuszę się o nieco dokładniejsze ostrzeżenia niż zazwyczaj - czujcie się ostrzeżeni, że śmierć i że uciekać.
I jeszcze jedna sprawa - w opowiadaniu niby są realia mangowe, ale przyznam szczerze, że nie wiem, czy mieli tam jakieś święta. Wystrzegałam się terminów takich jak "Boże Narodzenie", bo tego to nie mieli na pewno, ale przyjmijmy po prostu, że w świecie ninja również mają kilka takich świątecznych dni, które traktują tak samo, jak my Wigilię i następujące po niej dni. W końcu to fanfiction, tu wszystko może się zdarzyć!
Prezent świąteczny dla głupiego Zdrajcy
Kiedy Zdrajca idzie ulicą, wszyscy przezornie schodzą mu z drogi. Zatroskane matki obronnym gestem przygarniają swoje pociechy i przyspieszają kroku. Niektórzy natychmiast przypominają sobie, że właśnie powinni znajdować się gdzieś indziej i prędko się tam udają, ostentacyjne odwracając spojrzenia. Jeszcze inni — ci mogący się poszczycić większą odwagą — z rozmysłem stają w miejscu i wskazują go palcami, śmiejąc się mu prosto w twarz.
Są jeszcze szepty — wszechobecne, rozbrzmiewające w każdym zakamarku, zazwyczaj zatłoczonej alejki. Rozmowy cichną na moment, jak gdyby mieszkańcy wioski bali się mówić cokolwiek o swoich życiach w jego obecności, ustępując miejsca niewyraźnym pomrukom w mroku, wypowiedzianym sąsiadce na ucho.
— Dlaczego jeszcze go nie zabili? Tacy jak on nie zasługują by żyć.
— Słyszałam, że jest tutaj tylko dlatego, że Lord Hokage mu na to pozwolił.
— Czy Szósty na pewno wie co robi? To nie może się skończyć dobrze, powinien się go natychmiast pozbyć.
Zdrajca idzie dalej, z wysoko podniesioną głową. Nie patrzy napotkanym przechodniom w oczy, dobrze wie, że nikt sobie tego nie życzy. Przyzwyczaił się już do obrzydzenia i strachu wymalowanego na ich twarzach.
— Uważaj na niego, takim jak on nie można ufać.
— Mów ciszej, jeszcze cię usłyszy…
— Powinni skrócić go o głowę, w momencie, gdy tylko przekroczył bramę Konohy. To nie jest człowiek, to diabeł w ludzkiej skórze.
— Pod żadnym pozorem, nigdy nie patrz mu w oczy. Nie patrz — mówi jakiś mężczyzna, osłaniając kilkuletniego syna połą płaszcza, jakby chciał w ten sposób odgrodzić go od Zdrajcy. Dziecko uczepia się okrycia ojca i posłusznie odwraca spojrzenie od idącego środkiem ulicy człowieka owiniętego w czarną, łopoczącą na wietrze pelerynę.
— Może i czcigodny Hokage mu ufa, ale ja nie mam zamiaru. Nie zasługuje na drugą szansę.
— No spójrz, on tylko czeka żeby nas wszystkich wymordować.
— Co to niby ma znaczyć… To ścierwo nosi opaskę z symbolem Konohy, przecież to nie do pomyślenia.
Zbliżają się święta, ale Zdrajcy one nie dotyczą. Podchodzi do jednej z witryn sklepowych — za szkłem widzi zaśmiewających się ludzi, biegające po pomieszczeniu dzieci, sprzedawców pakujących prezenty w kolorowy papier. Nagle wszystko to jakby zamiera, uśmiechy tężeją, dziecięce oczka rozszerzają się, gdy ich mali właściciele biegną, by jak najszybciej wtulić się w matczyną spódnicę. Kątem oka wszyscy śledzą tajemniczą, obleczoną w czerń postać przyczajoną na zewnątrz, chociaż rozpaczliwie starają się niczego po sobie nie pokazywać. Kiedy nieproszony gość odchodzi, zły czar pryska i wszystko wraca do normy.
— On nie jest już jednym z nas.
— Jak można w ogóle obdarzyć kogoś takiego zaufaniem? Kochać?
Zdrajca zamyka powieki i naciąga na głowę kaptur, chcąc się osłonić — zarówno od wiatru, jak i od szeptów wiszących w mroku. Udaje, że nie słyszy, że jest nieświadomy, jednak w rzeczywistości słuch ma doskonały. Wbrew powszechnej opinii jest inteligentny, bardziej niż społeczeństwo by sobie tego życzyło. A może wcale tak nie jest, może tak naprawdę wszyscy wiedzą, że nie jest głupi i stąd ten strach, to wytykanie palcami? Głupi zdrajca nie przeżyłby tak długo. Głupi zdrajca.
— Mam nadzieję, że Lord Hokage zabije go pierwszy. Jeśli się nie pospieszy… Obawiam się, że już niebawem może być za późno.
Białe zęby błyszczą w ciemności, gdy Zdrajca uśmiecha się szeroko, ukryty pod swoim kapturem.
~oOo~
— Nie obraź się, ale nie sądzę, aby to był twój najlepszy pomysł — mówi ostrożnie Sakura Haruno, nie spuszczając wzroku z ubranego na biało mężczyzny, który siedzi po drugiej stronie biurka. Hokage wzdycha ciężko, nie chce po raz kolejny wysłuchiwać tych samych zarzutów i przytaczać tych samych argumentów.
— Wiem, miałem już wystarczająco wiele audiencji, by doskonale zapoznać się z opinią publiczną na ten temat — odpowiada Naruto po chwili milczenia, jedną dłonią przecierając zmęczoną twarz.
— Niech zgadnę. Wciąż cię to nie obchodzi?
— Nieszczególnie.
Kobieta prycha oburzona i podrywa się z fotela, by po chwili rozpocząć nerwową wędrówkę po gabinecie. Szósty ma wrażenie, że niewiele brakuje, a zaczęłaby biegać po ścianach. Haruno myśli intensywnie nad zaistniałą sytuacją, ale — podobnie jak Uzumaki — nie jest w stanie dojść do żadnych konstruktywnych wniosków. Wszystko, co miało jakieś znaczenie, zostało już powiedziane. Po kilku minutach milczenia podchodzi z powrotem do biurka i opiera się powoli o blat, patrząc przyjacielowi prosto w oczy.
— Ludzie plotkują, Naruto — zaczyna ostrożnie, miękkim, kojącym tonem. Za wszelką cenę chce utrzymać kontakt wzrokowy, z nadzieją, że były kolega z drużyny będzie miał akurat na tyle godności, aby nie łgać jej prosto w twarz. — Są w wiosce osoby, które wiedzą o awanturze jaka wybuchła na ostatnim posiedzeniu Rady.
— Oni chcieli go zabić, Sakura — odpowiada mężczyzna, rozkładając szeroko ramiona, jakby to jedno zdanie wyjaśniało wszystko. Tak naprawdę, w ten sposób tylko przybywało pytań bez odpowiedzi.
— Wiem. A ty, dobrotliwy Hokage, zagroziłeś, że zrzekniesz się tytułu, jeśli chociaż spróbują na niego kichnąć. Mógłbyś chociaż postarać się sprawiać wrażenie, że Konoha jest dla ciebie ważniejsza niż ten zdrajca.
Uzumaki wzdycha cicho i w zaciszu swojego umysłu stwierdza, że powoli robi się na to za stary. Został stworzony do aktywnej walki i obrony, nie jest w stanie w nieskończoność wysłuchiwać jęków i zażaleń. Przygląda się uważnie stojącej naprzeciw niego kobiecie. Dostrzega coś w jej oczach — bliżej niezdefiniowaną, niemą prośbę, aby w końcu odpuścił i zrobił to, czego wszyscy od niego oczekują.
— Kiedy wrócił, obiecałem mu nietykalność. Sakura, nigdy nie byłbym w stanie go zdradzić. Ja po prostu nie potrafię tego zrobić, nie jemu — mówi w końcu mężczyzna, przerywając kontakt wzrokowy. Wstaje od biurka i podchodzi do umiejscowionego w kącie pomieszczenia stojaka na płaszcze przyozdobionego drobnymi, metalowymi liśćmi.
— Mam tylko nadzieję, że on widzi to tak samo. Lepiej niż ja pamiętasz do czego jest zdolny — dodaje Haruno, ale nie uzyskuje już żadnej reakcji. Hokage ubiera na siebie gruby, wełniany płaszcz, po czym podchodzi do dębowego, zarysowanego przez kunai biurka. Wrzuca wszystkie walające się po blacie papiery do jednej z szuflad, którą zaraz potem zaklucza.
— Do jutra muszę jeszcze załatwić kilka ważnych sprawunków — zaczyna Naruto, uśmiechając się delikatnie, jak gdyby wcale nie rozmawiali przed chwilą o Zdrajcy. Kobieta w lot pojmuje o co mu chodzi i również wstaje, posłusznie wsuwając ręce w rękawy naszykowanego dla niej płaszcza. — Idziesz ze mną na zakupy świąteczne?
Twarz Sakury rozpromienia się, a jej zmarszczki nieznacznie się wygładzają. Uśmiecha się szeroko i na moment znowu jest kilkuletnią dziewczynką, próbującą złapać płatek śniegu w drobne dłonie. To nie jest czas na kłótnie, ani tym bardziej na rozdrapywanie ran z przeszłości. Kiwa głową i pewnym gestem łapie Uzumakiego pod ramię. Już po chwili dwójka przyjaciół wychodzi na wąską uliczkę, oświetloną jedynie żółtym światłem pochodzącym od okolicznych latarni.
Śnieg spada z nieba pięknymi, wirującymi płatkami i tworzy na chodnikach niewielkie zaspy. Długo oczekiwano na jakieś opady atmosferyczne w tym roku, aż w końcu pogoda postanowiła zrobić wszystkim miłą niespodziankę i, na dwa dni przed świętami, cała okolica pokryła się miękkim, białym puchem.
O tej porze ludzie powinni już być w domach — szykować sobie ciepłą herbatę i powoli przygotowywać się do snu, ale najwyraźniej nie tylko Naruto i Sakura postanowili odłożyć okolicznościowe zakupy na ostatnią chwilę. Zatłoczona uliczka tętni życiem, zewsząd da się słyszeć śmiech i matki nawołujące swoje pociechy, które radośnie tarzają się w śniegu.
— Witaj, czcigodny — mówi jakiś mężczyzna w średnim wieku, wykonując nieznaczny ukłon, gdy się mijają. Hokage odpowiada szerokim uśmiechem, a za moment czuje, jak mała istotka uczepia się jego płaszcza. Odwraca głowę i widzi kilkuletniego chłopca o dużych, roześmianych oczach. Wolną dłonią tarmosi jego półdługie, szatynowe włosy i cicho życzy obojgu wesołych świąt.
Gdy Uzumaki i Sakura docierają w końcu do najbliższego sklepu, są bardziej niż szczęśliwi, że mogą wreszcie nieco się ogrzać i pomagają sobie nawzajem strzepać śnieg z ciężkich, zimowych płaszczy. Sprzedawca macha im, kiedy tylko ich dostrzega, a oni już po chwili nurkują między regały uginające się pod ciężarem kolorowych, tańczących i śpiewających zabawek. Wybieranie prezentów nigdy nie jest łatwe — każdy chciałby dać bliskim coś, co miałoby jakąś wartość, a nie było tylko tanim bibelotem przeznaczonym do zbierania kurzu.
Naruto nie wie nawet, kogo powinien zaliczyć do grona swoich „bliskich”. Ostatecznie decyduje się kupić jakiś drobny upominek każdemu, o kim tylko pomyśli, bo przecież liczy się również gest i pamięć. Pieniędzy mu już nie brakuje. Nie ma więc nic dziwnego w tym, że niedługo żadne z nich nie jest w stanie udźwignąć pakunków. Z tego właśnie powodu postanawiają, w ramach przerwy, udać się na gorącą czekoladę.
Myśli Hokage mimowolnie kierują się do przyjaciela siedzącego samotnie w ciemnym, dusznym mieszkaniu, ale nie jest pewien, czy chce mu cokolwiek dawać. Chyba nie zostało już nic, co mógłby jeszcze ofiarować temu człowiekowi.
~oOo~
Hokage całuje przyjaciółkę w policzek, raz jeszcze życzy jej wszystkiego co najlepsze i wychodzi, mówiąc, że są pewne sprawy, które absolutnie wymagają jego uwagi i są do załatwienia na wczoraj. Kobieta wzdycha cicho i macha mu dłonią na pożegnanie. Oboje wiedzą, że zakluczona szuflada pozostanie zakluczona do końca świątecznego okresu, a w te szczególne dni nawet rabusie i psychotyczni, wrodzy shinobi, jakby wzięli sobie urlop. Kilka procent mózgu Naruto jest na stałe oddelegowane do zamartwiania się losem Zdrajcy i Sakura nie może nic z tym zrobić, tylko to zaakceptować.
Mężczyzna mocniej opatula się ciepłym płaszczem, chcąc uchronić się przed smagającym go mrozem, ale na niewiele się to zdaje. Dzielnica, którą niegdyś zamieszkiwał Klan Uchiha jest wyludniona — matki z dziećmi nie pozdrawiają go, gdy przechodzi, sprzedawcy nie proponują darmowego grzanego wina, w oknach nie błyszczą kolorowe lampki. Im dalej Uzumaki zagłębia się w labirynt wąskich, brudnych uliczek, tym gorszy ziąb odczuwa. Wciska dłonie głębiej w kieszenie i przyspiesza kroku.
Po kilku rozpaczliwie długich minutach Naruto staje w końcu przed domem przyjaciela z dzieciństwa. Uważnie lustruje budynek wzrokiem, jednak na pierwszy rzut oka nie wygląda on w ogóle na zamieszkany. Witają go łuszcząca się farba, odpadający tynk, gdzieniegdzie wybite okna — wszystkie ciemne.
Hokage wie, że długo go tu nie było, zapewne najdłużej jak do tej pory.
Po zakończonej wojnie sprowadził Sasuke z powrotem do Konohy i, już po objęciu stanowiska, stoczył wiele potyczek w jego imieniu, aby ten w ogóle mógł w wiosce zostać. Dokonał niemożliwego, Rada w końcu ustąpiła i spełnił złożoną lata temu obietnicę. Teraz wie już, że nie wolno rzucać słów na wiatr i należy przykładać większą uwagę do tego co się obiecuje, o czym się marzy. Powrót Uchihy jedynie wszystko skomplikował, wprowadzając ogólny zamęt i chaos. Z czasem ludzie przywykli, jednak nie sam Sasuke. Czasami Hokage mimowolnie zastanawia się, co jest trudniejsze — bycie Zdrajcą, czy życie obok niego.
Odwiedziny, z codziennych, stawały się cotygodniowe, aż w końcu Naruto po prostu w ogóle przestał przychodzić i nie mieli na to słów. Nie jest w stanie funkcjonować w ten sposób — wysłuchiwać próśb o natychmiastowe pozbycie się nasienia zła, a następnie siedzieć naprzeciw samego diabła i pytać go jak minął dzień.
Hokage energicznie pcha drzwi, nie przejmując się hałasem. Nie puka, nigdy nie puka. Przez te wszystkie lata Uchiha ma tylko jednego gościa, zawsze tego samego.
— Wesołych świąt, Sasuke — mówi cicho, wchodząc do zacienionego salonu, w którym, przy samotnej świeczce siedzi Zdrajca. Drewno skrzypi pod jego ciężkimi butami i po chwili mężczyzna odwraca wzrok, porzucając na moment obserwację płomienia.
W słabym świetle, rzucanym przez ogień, Uchiha wygląda demonicznie — rysy gubią się w mroku, połowa twarzy jest ukrywa w cieniu i jedyne co widać to dwoje błyszczących oczu, z fascynacją wpatrujących się przed siebie. Sasuke unosi jedną brew i przygląda się przybyszowi. Nie zwykł odpowiadać na takie prozaiczne powitania.
Naruto wchodzi głębiej do pomieszczenia, jednak nie ściąga płaszcza — nie planuje długiej wizyty, a i temperatura nie jest zbytnio zachęcająca. Niechętnie zastanawia się, jak w ogóle można żyć w taki sposób — w samotności, za jedynych towarzyszy mając mrok i ludzki strach. Przestaje dopiero, gdy zdaje sobie sprawę, że to właśnie on był tym, który skazał przyjaciela na taki los. Cóż, to wszystko da się jeszcze naprawić, wystarczy tylko wyjść naprzeciw oczekiwaniom mieszkańców Konohy.
— Jeśli chcesz, możesz jutro przyjść, znasz mój adres — mówi Szósty po chwili milczenia, ale w odpowiedzi uzyskuje jedynie zirytowane prychnięcie. — Nikt nie powinien być teraz sam — dodaje, z determinacją wypisaną na twarzy. Mówi to bardziej dlatego, że tak właśnie wypada, niż cokolwiek innego.
— Chyba już najwyższy czas, nie uważasz? — przerywa mu Sasuke, nie okazując, że poprzednie słowa w ogóle do niego dotarły. Uzumaki zastanawia się, do czego ten się odnosi. Chyba wie, ale nie zamierza poruszać tego tematu.
— Nie będzie wiele osób, tylko Sakura i Iruka. Haruno zadeklarowała się, że upiecze ciasto i obiecała nawet, że nie doda rodzynków — kontynuuje, jak gdyby nigdy nic, Naruto, nie patrząc nawet na twarz drugiego mężczyzny.
— Zrobię wszystkim wspaniały prezent świąteczny i odejdę. — Głos Zdrajcy brzmi gorzko, tak jak dziesięć lat wyszydzenia i wytykania palcami. Hokage milknie i w końcu przygląda się przyjacielowi. — To chyba ten moment, w którym błagasz mnie żebym został, czyż nie?
To nie on powinien podjąć tę decyzję, ale jego zdaniem… Tak, Sasuke musi odejść. Nie powinien nigdy wracać.
— To twoja sprawa. — Szósty wzrusza obojętnie ramionami, komunikując, że go to wcale nie odchodzi, ale da się pod tym dostrzec starannie skrywany dreszcz.
— Pamiętam Itachiego, jak brał mnie na barana i podsadzał, żebym lepiej widział kolorowe światełka za oknem — mówi nagle Uchiha, nie patrząc na swojego rozmówcę. Myślami jest daleko stąd, w swoim dzieciństwie. — Pamiętam też, jak patrzył na mnie, gdy mordował rodziców — dodaje i słowa te wiszą między nimi przez dłuższą chwilę, bo żaden nie wie, jak sobie z tym poradzić. Hokage siedzi z nim w milczeniu jeszcze przez kilka minut, ale wciąż nie jest w stanie znaleźć słów. Nigdy nie był i prawdopodobnie nigdy nie będzie. Wstaje ostrożnie i otrzepuje swój płaszcz z kurzu, zgrabnie omijając wzrokiem twarz przyjaciela. Byłego przyjaciela? Wiele rzeczy się zmieniło.
— Jeśli zdecyduję się odejść… Będziesz mnie zatrzymywał? — pyta cicho Sasuke, jednak drugi mężczyzna ma problem z odpowiedzią. Bo tak naprawdę jest ona oczywista, ale mimo wszystko przyznanie się do tego boli.
— Nie zamierzam. — Naruto odwraca się, z nadzieją, że nie spotkają się już nigdy więcej. Nie wie nawet co powinien powiedzieć, jak zareagować, więc zwyczajnie odchodzi, nie patrząc za siebie. Dla swojego własnego dobra, Uchiha powinien po prostu zniknąć. Och, oczywiście, Hokage natychmiast wyruszyłby na poszukiwania, jednak nie szukałby zbyt dokładnie, a poza nim, nikt w całej wiosce nie zatęskniłby za Zdrajcą. Uzumaki coraz częściej zastanawia się, czy nie byłoby prościej, gdyby uległ i zrobił to czego się od niego oczekuje. To byłoby takie łatwe — szybkie, zdecydowane pchnięcie kunai, wyrok poparty przez całą wioskę. Sasuke z pewnością by zrozumiał. Jest inteligentny, wie, że życie to coś więcej niż dziecinne obietnice o przyjaźni do grobowej deski i wspólne przesiadywanie na mostku.
Są święta, a to w żadnym wypadku nie jest dobry czas na zabijanie. A Szósty, mimo wszystko, nie chce być wykonawcą tego wyroku. Jednak zrobi to, jeśli będzie musiał. Jest już zmęczony, tak potwornie zmęczony wysłuchiwaniem o ludzkich fobiach i lękach. Jeśli Uchiha dobrowolnie się stąd nie usunie, to Naruto zrobi to, co powinien zrobić lata temu i mu w tym pomoże.
Czyż to nie byłby piękny prezent dla Zdrajcy? Śmierć w święta?
— Sasuke — mówi Hokage, zatrzymując się na moment w drzwiach. Nie odwraca się, woli mieć pewność, że jego głos się nie zawaha. To jedno może mu zaoferować po wszystkich tych latach. Szczerość. — Zabiję cię, jeśli jutro przyjdziesz. Muszę to w końcu zrobić. Jesteś tego świadomy, prawda?
— Jak najbardziej.
— To dobrze. W takim razie zapraszam. — Ciche kliknięcie wskakującego na swoje miejsce zamka i Zdrajca znowu zostaje sam w pomieszczeniu. Delikatny uśmiech rozjaśnia jego twarz, a w oczach błyszczy coś, co niepokojąco przypomina nadzieję.
— Liczę na to — rzuca w przestrzeń, chociaż jest w pełni świadomy, że nikt go już nie usłyszy. Gasi tlącą się jeszcze świeczkę i pomieszczenie pogrąża się w całkowitej ciemności.
~oOo~
— Witajcie! — woła głośno Naruto, przekraczając próg przestronnej, dobrze oświetlonej kuchni. Sakura uśmiecha się do niego w odpowiedzi i szybko podchodzi, by odwiesić jego płaszcz na wieszak, starając się być dobrą gospodynią, a siedzący przy stole Iruka, w geście pozdrowienia salutuje trzymanym udkiem kurczaka.
— Zdążyłeś w samą porę, dopiero siadaliśmy do posiłku. — Umino posyła mu szeroki uśmiech, zachęcająco poklepując wolne miejsce obok siebie. Uzumaki bardzo chce po prostu roześmiać się, podejść do byłego opiekuna i najzwyczajniej w świecie usiąść obok i spędzić ten wyjątkowy wieczór z przyjaciółmi. Jednak gdzieś w kącie jego głowy czai się niebezpieczny uśmiech Sasuke i natychmiast przypomina sobie, że ma powinności do spełniania. Nie wie jeszcze, czy chodzi o przyrzeczenie złożone wiosce, czy o obietnicę daną Zdrajcy. Coś w tym rodzaju.
— Niestety nie — wzdycha ciężko, rozkładając ramiona w bezradnym geście i uśmiecha się przepraszająco. Żadne z nich nie pyta, co takiego wymaga uwagi Hokage akurat w świąteczny wieczór. Sakura i Iruka wymieniają zatroskane spojrzenia, a ciepło w ich spojrzeniach jakby na moment przygasa, ale nie protestują w żaden sposób. — Wpadłem tylko na chwilę, przynieść prezenty i muszę spadać.
Mężczyzna wyciąga z kieszeni płaszcza dwa niewielkie pakunki, oba zawinięte w kolorowy papier i wręcza je adresatom. W zamian otrzymuje zwięzłe podziękowania i serdeczne uściski.
— Jesteś pewien, że nie chcesz jeść z nami? Bez urazy, ale wszyscy wiemy, że gotuję lepiej od ciebie — pyta niezobowiązująco Haruno, wycierając dłonie w kuchenną ściereczkę i pozbywając się fartuszka. W domyśle pozostaje to, o co naprawdę chciała zapytać. Jesteś pewien, że to właśnie z nim chcesz spędzić święta?
— No daj spokój, przecież nawet kawałek zupy upichciłem! I to wcale nie nędzna zupka z proszku! — woła Naruto, dumnie wypinając pierś, czym wywołuje mały wybuch śmiechu ze strony znajomych. Szósty jest sławny na całym świecie dzięki swym niebywałym zdolnościom kulinarnym. To jest, wśród ludzi o stalowych żołądkach. — Tak, jestem pewien — dodaje po chwili, nieco poważniejąc. Ściska rękę Umino i składa na policzku przyjaciółki delikatny pocałunek, po czym raz jeszcze życzy im wesołych świąt i wychodzi na mróz.
Całą drogę do swojego mieszkania żałuje, że nie może z nimi zostać, tak po prostu. Wysłuchiwać ich żartów, współczuć Sakurze kolejnego nieudanego podrywu i zajadać się upieczonym przez nią, ociekającym tłuszczem kurczakiem. W alternatywie ma zamkniętego w sobie socjopatę, który jeszcze nie tak dawno mordował ludzi dla zabawy. A także, przez pewien czas, był jego najlepszym przyjacielem. Wzdycha ciężko, ignorując maleńkie igiełki mrozu, które atakują jego płuca przy każdym głębszym wdechu. Tak naprawdę, wciąż może zawrócić. Chociaż nie, chyba nie jest w stanie.
Święta to piękny, magiczny czas — w te szczególne dni ludzie godzą się ze sobą, wybaczają, przepraszają. Uzumaki wie, że na takie rzeczy nie ma miejsca w jego relacji z Sasuke, jednak wciąż jest tam tak wiele nierozwiązanych spraw, że niejeden duch miałby co robić przez milenia.
Kiedy Hokage wdrapuje się po schodach do swojego mieszkania, rozpaczliwie usiłuje podjąć jakąś inteligentną decyzję, co powinien zrobić wiele lat temu. Po raz kolejny do tego dopuścił. Obiecał coś, czego może nie być w stanie spełnić. Bo czy naprawdę da radę zabić Uchihę?
Wchodzi do ciemnego, niedogrzanego mieszkania i zapala światło. Niemalże natychmiast wyczuwa znajomą chakrę i przymyka powieki. W głębi serca, Naruto był przekonany, że jego przyjaciel w ogóle się nie zjawi. Sasuke nie jest głupi — z pewnością doskonale zdaje sobie sprawę, czemu ludzie reagują na niego tak, a nie inaczej. Gdyby nagle odszedł, nikogo by to nie zdziwiło. Wręcz przeciwnie, mieszkańcy wioski niewątpliwie bardzo by się ucieszyli, zadowoleni, że znowu mogą spać spokojnie. A on zostałby uwolniony od pewnego przykrego wyboru — między tym co powinien a tym co chce zrobić.
— Myślałem, że odszedłeś — mówi lekceważącym tonem, jak gdyby komentował pogodę za oknem, a następnie zakasuje rękawy swetra i zmierza do kuchni. Uchiha już tam jest — siedzi na parapecie, ściskając w dłoniach kubek z jakimś napojem. Gdyby Naruto miał zgadywać, obstawiałby kakao. Uzumaki wzdycha ciężko, po czym zamyka okno i szczelnie zasłania je firanką, mamrocząc coś o utracie ciepła i oszczędzaniu.
— Chciałem to zrobić — oświadcza spokojnie Sasuke, biorąc niewielki łyk gorącej cieczy. Wygląda na zamyślonego, nieobecnego. Do tego stopnia, że Hokage czuje nagle niewytłumaczalną chęć uderzenia go, tylko po to żeby wywołać w nim jakieś emocje.
— Po co tu jesteś? — pyta zdecydowanym głosem, opierając się biodrem o blat i spoglądając twardym wzrokiem na swojego gościa. Nie wie nawet jakiej odpowiedzi powinien się spodziewać, ale to nie jest istotne.
— Niebezpieczna to rzecz, ludzkie oczekiwania. Czyż nie oczekują od ciebie, żebyś zarżnął mnie jak psa, którym jestem? Tak po prostu, ku uciesze tłumu? — Uchiha wstaje ostrożnie, a Naruto kątem oka rejestruje, że jego ciało jest napięte jak struna, jak gdyby gotów był w każdej chwili wyskoczyć przez okno i uciec. Albo dobyć miecza i w okamgnieniu przeszyć mu serce. W każdym razie, jedno z dwóch.
— Po co tu jesteś? — powtarza uparcie. W sumie, powinien chyba zakrzątnąć się przy garnku i podgrzać zupę, którą specjalnie na tę okazję zrobił. Woli jednak nie odwracać się plecami do Sasuke. Słyszał, co ludzie mówią — on naprawdę bardzo chciał w to wszystko nie wierzyć, być innym, ale powoli traci tę umiejętność.
— Żeby zrobić to, czego wszyscy ode mnie oczekują.
— Co masz na myśli? — pyta cicho gospodarz, palcami odnajdując wetknięty za pasek kunai. Ściska go mocno, żeby upewnić się, że on tam jest i zapewnia mu złudne poczucie bezpieczeństwa.
— Jeszcze nie rozumiesz, Naruto? Raz zdrajca, zawsze zdrajca. — Usta Uchihy wyginają się w złośliwym uśmiechu. Uzumaki gdzieś już widział ten szyderczy, drwiący grymas i rozpaczliwie chciał się dowiedzieć, co się za tym kryje. Nie udało mu się to w Dolinie Końca, ani później, gdy wielokrotnie walczyli. Olśnienie spłynęło dopiero teraz — chłodne, wypełnione nienawiścią oczy, postanowiły zdradzić swój sekret właśnie w świąteczny wieczór. To było czyste, niczym niezmącone szaleństwo — naprzeciw niego nie stał już człowiek, tylko ktoś całkowicie wyprany z emocji i jakichkolwiek ludzkich odruchów. Ktoś, kto dobrowolnie zaprzedał duszę diabłu, nie otrzymując nic w zamian i kto nigdy niczego w życiu nie żałował. To zdecydowanie nie był już jego przyjaciel, któremu ufał i który gotów był walczyć w jego obronie. Ten Sasuke, jak gdyby nigdy nic, zostawił go w tyle i odszedł, wdając się w walkę, której nie jest w stanie wygrać. I bez wątpienia zrobi to ponownie.
Hokage nie jest w stanie nawet zareagować. Zanim zdążyłby dobrze wyjąć kunai zza paska, czuje lodowate ostrze przeszywające jego serce. Otwiera usta w niemym krzyku, chociaż nie wydaje z siebie żadnego dźwięku. Patrzy prosto w czarne oczy Uchihy, który uśmiecha się radośnie jak dziecko, które wreszcie doczekało się rozpakowywania prezentów. W jego tęczówkach lśni czyste szaleństwo i Naruto zastanawia się, jakim cudem udało mu się to przeoczyć wtedy, w Dolinie Końca. Czasami zastanawiał się, kiedy ten mrok zawładnie nim całkowicie, ile czasu minie, zanim zupełnie się zatraci. Wreszcie dostaje swoją odpowiedź.
— Zdrajca… — bardziej charczy niż mówi, ale przekaz pozostaje klarowny.
— Nie jesteś chyba zaskoczony? — pyta Sasuke z przekąsem, mocno zaciskając palce na ramieniu Naruto, by utrzymać mężczyznę w pionie. Uzumaki chwieje się, oddychając coraz ciężej, aż w końcu z jego trzewi wydobywa się głuchy jęk, a on sam osuwa się prosto w ramiona Uchihy, sprawiając, że jeszcze mocniej nabija się na lodowaty miecz tkwiący w jego sercu. Z sadystycznym uśmiechem, Zdrajca przekręca katanę, starając się poczynić jak najwięcej szkód. — Wiedziałeś przecież, że to się źle skończy.
— C-co masz na myśli? — Głos Hokage słabnie, gdy ten przylega całym ciałem do byłego przyjaciela, z ulgą odnotowując, że ten mimo wszystko nie pozwala mu upaść. To prawda, mógł się tego spodziewać. Czy to jednak znaczy, że jest przygotowany? Absolutnie nie. Gdy osoba, którą mimo przeciwności losu uważasz za najdroższą pod słońcem, wraża ci nóż w serce, to zawsze jest pewnego rodzaju zaskoczeniem. Nawet jeśli wcześniej komunikuje to jasno i wyraźnie, ostrzega cię. Nie uwierzysz, że naprawdę jest w stanie to zrobić, dopóki nie poczujesz chłodnego metalu przebijającego się przez ciepłe ciało. A potem jest już za późno.
— Nasza historia, Naruto. To się musiało zakończyć jakąś tragedią.
— Nie wierzyłem, że… ż-że naprawdę to zrobisz. — Wzrok Uzumakiego nieznacznie się zamazuje, krawędzie powoli zaczynają zlewać się w jedno, a na samych krańcach pola widzenia, zaczyna czaić się ciemność.
Sasuke ma rację — obaj już dawno zabłądzili i nie zdołali siebie odnaleźć. Koniec musi kiedyś nadejść, a oni mają wyłączność na siebie nawzajem do tego stopnia, że nikt inny nie potrafi ich naprawdę zranić. To na swój sposób piękne i fascynujące, ale są też z tego powodu przeklęci.
Zdrajca zaciska ręce na nadgarstku Naruto, w którym wciąż tkwi ostry jak brzytwa kunai, i przysuwa jego dłoń do swojej klatki piersiowej. Manewrując kończyną drugiego mężczyzny, rozchyla nieco poły koszuli i ustawia broń nieco z lewej strony, dokładnie w tym miejscu, gdzie znajduje się serce.
— Śmiało. Wystarczy kilka centymetrów — mówi Sasuke chrapliwym, podnieconym szeptem.
— N-nie mogę — wykrztusza nie bez trudu Uzumaki. Stara się rozluźnić skostniałe palce, w których powoli zaczyna tracić czucie i upuścić trzymany kunai, ale Uchiha mu na to nie pozwala. — Jeszcze nie rozumiesz? Nigdy nie byłem w stanie cię zabić. Nigdy nie będę. — Hokage uśmiecha się nieznacznie, jednak jest to uśmiech krzywy, zniekształcony bólem, bardziej przypominający grymas.
Obaj wiedzą, że nie brakuje wiele — jeszcze kilka minut, krótki moment i serce Naruto się zatnie, zabije po raz ostatni, a potem zamilknie. Gdyby nie chakra już dawno padłby u stóp Zdrajcy, niczym zdmuchnięta świeca. To już tylko Kyuubi trzyma go przy życiu, ostatkami sił chcąc ocalić swoje istnienie. Ich istnienie? A może to Sasuke? Jego ciepły oddech, błyszczące oczy i chłodna katana wciąż tkwiąca w sercu Uzumakiego.
— Proszę, Naruto — mówi pozornie spokojnie, jednak po chwili wzdycha ze zniecierpliwieniem. — To powinno się skończyć już dawno temu. Doskonale wiem, że sam to planowałeś.
— Nie dam rady.
— Potrafisz to zrobić. Ja nie miałem oporów, nieprawdaż? Nie powinieneś był mi ufać, nigdy. Jestem zwykłym zdrajcą, nikim ponad to i musisz się w końcu z tym pogodzić. Wszyscy inni dawno już to zrobili. Słyszysz? Jestem zdrajcą. Takich jak ja się zabija bez mrugnięcia okiem. — Niestety, w tych słowach jest dużo prawdy. Tak już jest ten świat skonstruowany, że ludzie wybaczą morderstwo, ale nie wybaczą zdrady. Jeszcze kilka chwil temu Naruto zdawało się, że rozumie. Jednak teraz jest przekonany, że się pomylił. Wpatruje się w beznamiętne oblicze byłego przyjaciela i uśmiecha się delikatnie.
— Jesteś Sasuke — szepcze cicho, chociaż żaden z nich nie wie, co dokładnie ma na myśli. Czy po prostu traci już kontakt z rzeczywistością i stwierdza rzeczy oczywiste? Może nawet za moment oznajmi, że niebo jest niebieskie, a noc ciemna? A może chce zakomunikować, że dla niego Uchiha nigdy nie był Zdrajcą i wciąż nim nie jest? Że rozumie, co popchnęło go do tego czynu albo przynajmniej bardzo chce rozumieć…
— Proszę. Jako prezent świąteczny?
— N-nie. — Hokage kaszle ciężko, plując krwią. Nie kłopocze się ocieraniem czerwonej cieczy i tylko rozpaczliwie stara się utrzymać na powierzchni jeszcze przez moment, ostatni raz porozmawiać z przyjacielem. — Twierdzisz, że jesteś zdrajcą… Zdrajcy nie zasługują na prezenty.
Sasuke mruga kilka razy, jak gdyby ważąc w myślach słowa Uzumakiego.
— A ty? Czego chcesz na święta? Czego chcesz ode mnie? — pyta nagle, chociaż teraz to już bez znaczenia. Nie może zrobić już nic, nie jest w stanie wyszarpnąć katany z jątrzącej się rany i zaleczyć przebitego na wylot serca. Chyba nigdy nie był w stanie niczego z tym zrobić, od początku miał stać się tym — nienawidzącym całego świata antagonistą, bratobójcą. Mordercą jedynej osoby, która kiedykolwiek w niego wierzyła.
— Pocałuj, żeby nie bolało — mruczy cichutko Naruto, zamykając ociężałe powieki. Ma pod nimi wyryty obraz Uchihy, jednak jest to Uchiha skonsternowany, patrzący się na niego tak, jak patrzył przed laty. Takiego właśnie chce go zapamiętać.
Sasuke pochyla się i przyciska swoje usta do warg drugiego mężczyzny, nie myśląc wcale nad tym, co ta prośba może oznaczać. Uzumaki bardzo chce odpowiedzieć na jego starania, ale daje rady. W tym właśnie momencie, kunai, wciąż podtrzymywany zwiotczałą ręką Hokage, wbija się w ciało Zdrajcy. Żaden z nich nie jest w stanie stwierdzić, czy ten sam się na niego nabił, przysuwając się do drugiego ciała, czy to Naruto, ostatkiem sił postanowił okazać swoje miłosierdzie. Uchiha jęczy głośno, gdy czuje, jak wypływa z niego życie. Śmierć zastaje go owiniętego wokół ciała byłego przyjaciela, całującego jego wargi coraz lżej, jednak jest pewien, że gdyby nie to — uśmiechałby się szeroko.
Koniec końców, te święta okazują się jednymi z najwspanialszych jakie przeżyli. A właściwie, jakich nie przeżyli.
I nawet głupi Zdrajca dostaje swój prezent.
No popłakałam się przez ciebie!
OdpowiedzUsuńAle to dobrze :)
Ta historia jest po prostu piękna
Nic dodać nic ująć :D
Ann, Ty nawet na święta musisz zaserwować taką dramę, no ja nie wiem... Taka reguła, jak Ann życzy wesołych świąt to nie będą wesołe, a przynajmniej nie za sprawą jej tekstu.
OdpowiedzUsuńOgólnie rzecz biorąc fik mi się podobał. Kreacja Sakury nie działała na nerwy, i powiem Ci, że nawet ją tutaj polubiłam. Nie jest ślepo zapatrzona w Uchihę, przyjaźni się z Naruto i potrafi doradzić. Tak zdecydowanie jest do zaakceptowania w tej formie.
Wiesz co mi się najbardziej podobało? Że uśmierciłaś ich obu. Tak, za to jestem Ci wdzięczna. To jest zakończenie godne mangi, a nie tego czegoś co zaserwował nam Kisiel.
Witam,
OdpowiedzUsuńbardzo mi się tekst podobał, choć mi smutno, że właśnie tak się zakończył...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia