wtorek, 25 listopada 2014

NaNoWriMo 2014

NaNoWriMo 2014,
czyli wspomnienia tych, którzy przeżyli

Dzisiaj nie doczekacie się niczego poza odautorskim pierdoleniem o szopenie, tak zawczasu uprzedzam, żebyście się po mnie nie spodziewali żadnego tekstu.

NaNoWriMo – trzydzieści dni, pięćdziesiąt tysięcy słów. Brzmi trochę jak wyjątkowo kreatywny sposób na popełnienie samobójstwa. Dla niezorientowanych – o akcji. Jak niektórzy z Was zapewne wiedzą, postanowiłam w tym roku podnieść rękawicę i zmierzyć się z tym wyzwaniem, co w pewien sposób wyjaśnia listopadową posuchę, jeśli chodzi o dodawanie nowych tekstów. Z tej próby wyszłam zwycięsko i chcę się teraz podzielić refleksjami, bo wyciągnęłam naprawdę wiele wniosków.


Skąd w ogóle pomysł, żeby brać udział w takiej akcji? Toż to jakieś kamikadze. Temat wypłynął w sumie przypadkiem i od słowa do słowa, uznałam, że chcę się sprawdzić. Mignęło mi coś o tym rok temu, ale nie miałam jakoś ambicji, żeby cokolwiek z tym zrobić i dopiero teraz zainteresowałam się tym poważniej. Tekstów łącznie napisałam już całkiem sporo, ale zawsze miałam problemy z jakimikolwiek dłuższymi opowiadaniami (chyba, że 20k to coś długiego) więc to mnie dodatkowo zmotywowało. No, a jak już podjęłam decyzję o wzięciu udziału w tegorocznej edycji NaNoWriMo to dosłownie sikałam w majty, ekscytacja tak bardzo – chciałam pisać już, teraz, zaraz (szkoda, że taki zapał nie utrzymał się choćby do połowy listopada, ech). No i w końcu nadszedł Ten Miesiąc. Listopad. Chociaż z perspektywy czasu, stwierdzam, że bywały dni, gdy miałam wrażenie, że to raczej styczeń, ale ja nie o tym.

W pierwszym tygodniu byłam nastawiona entuzjastycznie i pełna dobrych chęci radośnie trzaskałam w klawiaturę. Potem zaczął się dramat i odwieczne pytanie „na cholerę mi to było?”. Z tym, że cholera często była czymś zastępowana. Długie godziny wpatrywałam się w mrygający radośnie kursor i pusty dokument, szukając inspiracji wszędzie, z moją biblią do analizy matematycznej włącznie i zdałam sobie sprawę, że chyba tego do końca nie przemyślałam, a wszystkie plany jakie stworzyłam przed listopadem wzięły w łeb. No ale skoro już się czegoś podjęłam, to chciałam doprowadzić to do końca, choćbym miała przy tym szczeznąć. Może zamiast mnie na metę dotrą moje zwłoki, ale zawsze. No więc co? Fighting! Nakurwiamy słowa, kto by się przejmował treścią. Szło mi bardzo mozolnie, ale word count konsekwentnie wzrastał.

Przede wszystkim zrozumiałam, że pisać nie potrafię i bynajmniej nie jest to coś, czego mogę się tak po prostu nauczyć. Nie chciało mi się pisać, zupełnie nie miałam weny, nie potrafiłam sklecić wątków i wypisywałam najróżniejsze głupoty (Ciekawostka pierwsza: w pewnym momencie Neji Hyuuga dorobił się zielonego oka, jednego zielonego oka. Nie dopisałam jakie byłoby drugie, ale no zgadnijcie jakie by było? :D). Doszło nawet do tego, że wolałam pójść na wykład, niż pisać NaNo, a to już naprawdę coś znaczy. Każdy akapit musiałam okupić krwią i łzami, a potem napisać trzy razy od nowa, bo nic nie trzymało się kupy. Zapał do pracy wrócił dopiero w ostatnim tygodniu, kiedy w końcu udało mi się przebić przez barierę 40k – naprawdę, czterocyfrowa liczba w okienku „words remaining” dodaje +pisiont do motywacji.

Czego jeszcze się dowiedziałam?
• Nie wiesz, ile to właściwie znaczy 50 tysięcy słów, dopóki nie próbujesz mierzyć się z NaNoWriMo – i nawet wtedy nie wiesz, bo świadomość ta spada na człowieka dopiero w okolicach Drugiego Tygodnia i objawia się rozpaczą czarną i głęboką jak dupa murzyna.
• Plan wydarzeń, czy też raczej Wielki i Niezastąpiony Plan Wydarzeń – bierzesz udział w NaNoWriMo i masz wcześniej przemyślaną fabułę? Napisany plan wydarzeń? Gratuluję. Należy go niezwłocznie wywalić i napisać od nowa, tak, żeby mógł być traktowany jako wyrocznia – ile to razy zdarzyło mi się zablokować na jakiejś scenie? A licznik słów sam się przecież nie nabije. Pisałam wtedy losowo wybrane sceny z dalszej części opowiadania, a żeby tak powstałe koromysło potem sklecić w spójną całość potrzebny jest Plan Wydarzeń.
• Pisanie bez weny jest możliwe – sama w to właściwie nie wierzyłam, a tu proszę. Doszłam do wniosku, że w napadzie weny – bo czasami takowe się zdarzają – lepiej jest poświęcić czas na dokładne rozpisanie fabuły. Zawsze, ZAWSZE, da się to potem opisać, a wymyślić już niekoniecznie.
• Istnieje pewna ograniczona ilość kubków kawy, jaką można w siebie wlać – bez komentarza.
• Bez wsparcia ani rusz – nie wiem jak inni, ale ja nie dałabym rady, gdyby nie udzielone mi wsparcie. Na wylewne podziękowania przyjdzie czas później, ale mam świadomość, że gdyby nie pewne osóbki, które mnie głaskały i miziały (albo wręcz przeciwnie – wrzeszczały i kopały!) w pewnym momencie rzuciłabym to wszystko w cholerę.
• Sen jest dla słabych – po co pisać za dnia, skoro można zerknąć o 22 na licznik i ujrzeć artystyczne zero w polu „words written today”?
• Jeżeli jakaś część fabuły wydaje Ci się bez sensu, to zostaw to na trochę i wróć później – prawdopodobnie przez ten czas zdąży nabrać sensu. Jeśli nie podziałało – powtórzyć procedurę.

Mogłabym tak w nieskończoność o nocnych riserczach i sążnistych przekminach fabularnych, ale nie tędy droga. Skończyłam i generalnie jestem zadowolona – napisane przeze mnie opowiadanie ma swoje mocne i słabe strony. Są momenty, co do których sądzę, że mi się udały, ale są też takie, które… po prostu są i to wszystko co mogę o nich powiedzieć. Na pewno czeka mnie z tym tekstem jeszcze dużo pracy, ale myślę, że niedługo zacznę powolutku wrzucać rozdziały na bloga.

NaNoWriMo 2014 oficjalnie uważam za zaliczone i wiem już, że na dłuższą metę nie pociągnęłabym z pisaniem – kariera pisarki nie jest dla mnie, no trudno. Nie umiem pisać regularnie, u mnie funkcjonuje to raczej na zasadzie zrywów powstańczych – długo, długo nic, a potem siadam i dzięciolę dzień i noc. Żeby nie było, że taka ze mnie jęczydupa, to po całej tej listopadowej akcji mam też dobre wspomnienia – wsparcie innych, świadomość, że ktoś we mnie wierzy i satysfakcja z każdego napisanego tysiączka albo radocha, gdy udało mi się błyskotliwie rozwiązać jakiś problem fabularny. Mimo wszystko całość widzę w raczej ciepłych barwach. Nie wspominając nawet o ekstazie jaka mnie ogarnęła, gdy zobaczyłam na ekranie „winner!”. Najlepszy orgazm jaki w życiu miałam, serio. Poznałam tę mniej przyjemną stronę pisania, bo nie mogłam zrobić tego co robię zazwyczaj, czyli cisnąć wszystkiego w kąt i odtańczyć wokół tego tańce-szamańce. Czy poważę się za rok - nie wiem, ale jeśli już to na pewno z jakąś własną powieścią, bo to pozostawia znacznie większe pole do popisu niż fanfiction. Jeżeli ktoś z Was również brał udział w tej akcji, to przede wszystkim gratuluję i osoba taka jak najbardziej może do mnie napisać – możemy wspólnie ponajeżdżać na bezlitosne liczniki słów i kofeinę krążącą w żyłach zamiast krwi <3

PS: Teraz chyba mogę wyjść wreszcie do ludzi. Jak myślicie, rodzina pamięta jeszcze jak wyglądam?
PS2: Bardzo serdecznie pozdrawiam e.Q - mojego niezastąpionego wrajting bady i ślę całą taczkę weny! *wali różową łopatką po głowie*

Jeszcze refleksja obrazkowa na koniec:

Dlatego właśnie NaNo należy pisać na komputerze! Bo może i „rękopisy nie płoną”, ale plik zawsze można skasować, o!

3 komentarze:

  1. Oficjalnie zakończyłam wyzwanie NaNo - napisałam 50 038 słów tym samym dołączając do Ciebie, Ann, do grona wybrańców.


    Myślałam sobie, że jak już dostanę tę etykietkę "Winner" to napiszę i od siebie jakieś zapiski ocalałych.

    W ogóle całe przedsięwzięcie było ekstra - cotygodniowe listy motywujące, z których tylko jeden mnie naprawdę zmotywował a jeden mnie pogrążył. Ale beznadziejny za to był licznik słów, który mi uciął 10k, bo coś tam i musiałam doklepywać wyrazy na czas.

    Doświadczenia ogólnie mam podobne.
    1. Moje nowonabyte mądrości kawowe:
    a) kawa może służyć jako posiłek, szczególnie nocą,
    b) kawa działa na czas, a nie na kubki - bez względu na to ile kubłów się w siebie wleje, po określonym czasie i tak to już nie działa.
    2. 50 tys słów to jednak jest góra, na którą ciężko wleźć, serio. O ile na początku się wydaje, że te 1,7k dziennie jest do przejścia to szybko się okazuje, że niekoniecznie. Najbardziej pokazuje się to pod koniec.
    3. Myślisz, że na NaNo można sobie dokończyć jakiegoś zastanego ficza? Bzdura. Przecież lepiej dzień przed otwarciem wyzwania wymyśleć coś lepszego. I lecieć na spontanie radośnie nakurwiając słowa.
    4. W odniesieniu do pkt. 3 jak się nie ma planu tylko leci na spontan to trza pisać po kolei. I nie ma, że boli. Nie ma, że nie się nie wie co dalej. Licznik się sam nie nastuka.
    5. Noc jest idealną porą na pisanie. Zwłaszcza taka noc między 1 a 6 rano. Doskonałe.
    6. Pisanie w połączeniu z etatotą pracą prowadzi do milionów błędów w pracy. Jeśli kiedykolwiek, ktokolwiek chciałby pisać wyzwanie jednocześnie pracując to odradzam. Chyba, że stać cię na pomyłki w robocie.
    7. Wniosek jak u Ann - nie umiem pisać. Niby smarowałam regularnie, nawet mając przestoje niezamierzone (czyt. chciałam pisać a nie mogłam, bo kot na mnie leżał etc.), ale traktuję tekst jako szkielet, z którego 1/3 pewnie poleci, zmieni się kreacja bohaterów, wydarzenia... albo oleję i takie smętne będzie gniło, bo pokonają mnie poprawki.

    Ach i jeszcze jedno! Uczucie o szóstej rano, po wklepaniu 5 tysięcy, wypiciu ośmiu kaw, energetyka i sety wódki jest nieporównywalne z niczym innym.

    Chociaż wbrew wszystkiemu pisało mi się nieźle.
    No i najważniejsze - nie da się sprostać wyzwaniu samemu. W życiu!
    Potrzeba czytaczy, którzy zapewnią, że dalsze smarowanie słów ma sens, a treść nie jest wielkim bagnem. Ludzi, którzy będą chcieli na bieżąco łapać co głupsze błędy. Motywujących duszyczek, które będą nas wspierać nawet nie znając treści.
    Kiedy już pod sam koniec tak mi brakowało motywacji, że gdyby nie gdyby nie nieznana-z-imienia-duszyczka, to chyba bym to w cholerę rzuciła.

    No i oczywiście potrzeba partnerów w głupocie!

    Dziękuję Ci ogromnie Ann, moja najwspanialsza rajting badi, bo bez Ciebie w życiu bym tego nie skończyła. Bo za każdym razem gdy widziałam ile słów naklepałaś, starałam się coraz bardziej. Za słowa motywacji i otuchy, że przetrwamy i za każdą pozytywną myśl :)
    Jesteś wielka i do zobaczenia na NaNo za rok :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiedziałam, że dasz radę! Gratuluję raz jeszcze i przybijam piąteczkę na finiszu. Ani przez chwilę w Ciebie nie zwątpiłam, żeby nie było.

      "Ach i jeszcze jedno! Uczucie o szóstej rano, po wklepaniu 5 tysięcy, wypiciu ośmiu kaw, energetyka i sety wódki jest nieporównywalne z niczym innym." DOBRZE GADA, POLAĆ JEJ! (a tak na marginesie, to chyba wypadałoby opić nasz sukces, no nie?)

      I jeszcze jedno... Chcesz żeby ten tekst "smętnie gnił"? Wolne nie pozwalam! Nie dam Ci polec na poprawkach, będę Cię napieprzała różową łopatką po głowie tak długo, aż to zrozumiesz i opublikujesz! Takich tekstów nie wolno chować, o nie.

      See ya, moja partnerko w głupocie ;*

      Usuń
    2. Dziękuję za wiarę:*
      Nie sądziłam, że jednak się uda, bo przy samym finiszu miałam takie "boru, przecie to bagno i tony mułu, nie ma sensu tego pisać". Ale dobra, 50k zrobione, 2/3 fabuły zrobione, teraz tylko muszę znaleźć głęboko skryte pokłady ostatecznej motywacji, aby dokończyć...

      Tak, zdecydowanie powinnyśmy to opić! Wszystkim tylko nie combo kawy z wódką zapitej energetykiem xD

      Zdecydowanie nie pozwolę Ci niepisać za rok. Znowu pokonamy smoka o nazwie "50 tysięcy słów" <3

      Usuń