Skoro
już i tak odtrąbiłam, że piszę sequel, to równie dobrze mogę zacząć się
do niego przyznawać i powoli wrzucać, żeby potem nie było, że mam
rozdziałową sraczkę. Po pierwsze — sama przed chwilą napisałam, że jest
to sequel (do opowiadania "Wolę jeździć, messer") ale radzę się tym nie sugerować, bo tak naprawdę traktuję te dwa
opowiadania jako całość. Po prostu nie ogarnęłam w porę, że to jeszcze
nie koniec tej historii, a raczej jej początek. Powracam więc z messerem
i całym jego dobrodziejstwem.
Tytuł: Spróbuj opiewać okaleczony świat*
Długość: I tu jest pies pogrzebany. Na chwilę obecną tekst ma jakieś 20k, ale rośnie i nie potrafię nawet przewidzieć, jak to będzie wyglądało, gdy skończę. Tak, jest to rozdziałowiec i nie, nie wiem ile tych rozdziałów będzie dokładnie. Wydaje mi się jednak, że zamknę się w dziesięciu.
Pairing: NaruSasu, jeśli chodzi Wam o pozycje, ale nie dlatego, że Sasuke jest zniewieściały i nie wie, w których rurkach zostawił swoje jaja, a Naruto jest maczo-chłopaki-mi-wybaczo, ale dlatego, że nie da się inaczej. A tak w ogóle, to nie lubię tego podpunktu, niech ktoś go usunie.
Gatunek: No i z czym do ludzi? Ten podpunkt też usuńmy. Na pewno jest to sequel i Naruto POV, a poza tym… Ten fik nie jest radosny i nie ma tu patatajania po tęczy, ale nie powiedziałabym też, że jest jakąś specjalną dramą. On jest po prostu lajf. Uznajmy to więc za jakiś nowy gatunek, bo nie jestem w stanie go inaczej sklasyfikować.
Ostrzeżenia: Sceny, moi państwo. Również sceny, które komuś mogą wydać się nie teges, ale taka jest natura tego fika, no a poza tym… Powiem tak — żaden bezbronny czytelnik jeszcze nie ucierpiał, ani nie zapragnął mnie wypatroszyć podczas czytania! Więcej nie powiem, bo spoilery. Zdecydowanie odradzam czytanie, jeśli ktoś nie zapoznał się z częścią pierwszą. Aha, no i oczywiście przekleństwa, ale, szczerze, czego innego się spodziewacie po wewnętrznej narracji Naruto?
*A z tytułem, to było trochę tak, że miałam zero pomysłów, a potem nadrabiałam zaległości w Hannibalu i gdy, zapragnąwszy zrobić sobie kawę, zatrzymałam na moment obraz i zobaczyłam „Spróbuj opiewać okaleczony świat”, uznałam, że jest to znak od niebios. Sezon drugi, odcinek z paletą kolorów, gdyby kogoś interesowało. Potem okazało się, że ponoć istnieje wiersz o takim tytule, napisany przez Adama Zagajewskiego. Jeśli ktoś jest zainteresowany, może sobie wygóglać.
Podtrzymuję dedykację z części pierwszej — Faniu, przygarnęłaś już całego messera, a skoro (co wielokrotnie zaznaczałam) tekst traktuję poniekąd jako całość, ta dedykacja nie mogłaby być inna. I tak, trochę odwlekłam… to. Wiesz co. I postaram się skończyć ten tekst przed wspomnianym ostatnim weekendem lipca, żeby nie było, że nie doceniam Twojego poświęcenia w postaci ośmiogodzinnej podróży. Wiesz, dlaczego dedykuję Ci ten tekst? Bo dziękuję. <3
Skoro już przebrnęłam przez tę pieruńsko długą przedmowę, pozostało mi tylko zaprosić do czytania i zachęcić do pozostawienia po sobie komentarza, ot, w ramach akcji dokarmiania autorów. Pozdrawiam!
Rozdział I
— Jaka szkoda, że to wszystko skończyło się tak szybko — zrzędził Kiba, idąc u mojego boku z miną zbitego psa. Skinąłem głową i przewróciłem mentalnie oczami, mając już szczerze dość tych jego filozoficznych wynurzeń. Aby patrzeć, jak zacznie rozważać zagadnienia spod znaku „czymże jest czas wobec wieczności?”. Moje prywatne przemyślenia pochłonęły mnie do tego stopnia, że dopiero wcale-nie-taki-lekki kuksaniec sprowadził mnie na ziemię. — Stary, ty mnie w ogóle nie słuchasz.
— Przepraszam, co mówiłeś?
Inuzuka prychnął i uśmiechnął się pobłażliwie. Okazało się, że miał również całkiem dobry czas reakcji, bo tylko dzięki jego refleksowi nie wpakowałem się prosto pod koła rozpędzonej ciężarówki. Zamrugałem kilkakrotnie i dopiero po chwili dostrzegłem czerwone światło wyświetlone na sygnalizatorze po drugiej stronie jezdni.
— Zejdź w końcu na ziemię, sieroto smętna. Przez ostatnie kilka dni zachowujesz się, jakbyś nieustannie próbował nawiązać kontakt ze światem duchów albo co. Czyżby jakaś panienka zgrabnym tyłeczkiem wymiotła wszystkie inne myśli z twojej głowy?
— Żadna tam panienka i ty doskonale o tym wiesz — odparłem tylko, przywołując na twarz jak najszerszy uśmiech i w końcu przeszedłem przez ulicę (i tym razem wcale nie na umiłowanym przez kierowców „głębokim zielonym”).
— Nie straciłem jeszcze nadziei, że twoja rejonizacja kiedyś się zmieni, bo cóż mi innego pozostało. — Inuzuka zrobił przerażoną minę, niby to z obrzydzeniem ocierając dłoń, którą mnie przed chwilą dotknął. Kumpel minął się z powołaniem, powinien zostać aktorem. — Ale nie myśl, że uda ci się tak łatwo zmienić temat, co to, to nie.
Stłumiłem westchnienie i zaśmiałem się pod nosem — cały Kiba. Miał subtelność szarżującego nosorożca, a dyskrecja była dla niego jedynie słowem na „d”, ale nigdy, przenigdy nie zwątpiłem w jego intencje. Bardzo cieszyłem się ze spotkania z kumplem, zwłaszcza, że nie widywaliśmy się jakoś specjalnie często.
Wracaliśmy właśnie ze zlotu forumowego, który nawiasem mówiąc, był całkiem udany — jeśli wierzyć Inuzuce, bo moją głowę zaprzątały inne sprawy, czym też kolega miał zamiar mnie torturować. Pożegnaliśmy się ze wszystkimi, załatwiliśmy ostatnie formalności i już pędziliśmy do jedynego większego miasta w okolicy, żeby złapać pociąg — a nawet dwa pociągi, bo niestety nie mieliśmy tego luksusu, żeby wracać w jedną stronę. Biorąc pod uwagę prawa Murphy’ego i ogólny poziom naszych krajowych kolei, zapewne będziemy musieli kwitnąć na tym zasranych dworcu ładne kilka godzin, ale gdybyśmy dotarli punktualnie zobaczylibyśmy tylko znikającą w oddali dupę wagonu, na pewno. Niestety, tak już był ten świat skonstruowany.
Ale no właśnie, bo ja faktycznie byłem cały czas ździebko zamyślony. Z uporem maniaka rozpamiętywałem moje spotkanie z Sasuke — po prostu nie mogłem wyrzucić z głowy skrzypienia, jakie wydawał z siebie ten cholerny wózek przy przekręcaniu kółek. Ten dźwięk bardzo dotkliwie gwałcił mój umysł, serio. Zakładanie, że Kiba nie zauważył tego rozkojarzenia, było przejawem nadmiernego optymizmu z mojej strony.
— Więc? — ponaglił Inuzuka, machając dłonią przed moją twarzą. — Słuchaj, ja rozumiem, że nie chciałeś tak wyjeżdżać przy wszystkich ze swoimi prywatnymi sprawami, ale teraz już możesz powiedzieć.
— Dobrze, już dobrze, weź się tak nie nadymaj — zaśmiałem się krótko, dopadając wreszcie do ławki na jednym z peronów. Dla pewności sprawdziłem jeszcze rozkład jazdy — niby wszystko wyglądało w porządku, ale zawsze trzeba było jeszcze brać poprawkę na takie czynniki jak pogoda, spóźnienie kierownika składu albo stojące odłogiem na torach pindolino. Plus to, że część pracowników kolei zatrzymała się w czasach, w których to zegarki ustawiało się pod pociągi, nie odwrotnie. — Powiem ci.
— Jak na spowiedzi, Naruto, jak na spowiedzi. I nie zapomnij o pikantnych szczegółach! — Kolega pogroził mi palcem i przycupnął obok mnie. Mieliśmy bandaże, wino i racje żywnościowe na tydzień, mogliśmy więc cierpliwie czekać na pociąg.
— Pamiętasz jak jeszcze przed wyjazdem uprzedzałem cię, że przez jakiś tydzień będę miał ograniczony dostęp do internetu i zostajesz sam na gospodarce?
— No coś tam kojarzę, że niby miałeś jechać do tego, jak mu tam, fagasa?
— Fagota — poprawiłem, kątem oka sprawdzając, czy nikt niepożądany nie czai się w zasięgu słuchu. Inuzuka mruknął coś co brzmiało prawie jak „jedno licho”, po czym gestem dłoni nakazał mi kontynuować. — No to tak jakby do niego pojechałem.
— Czekaj, to ten gościu, co to tak się opierał przed przyjechaniem na zjazd? A ja, biedny i poszkodowany, musiałem przez niego wysłuchiwać twoich jęków?
— No tak, to właśnie on — odparłem tylko, przemilczając tę część o mnie jęczącym Kibie. Nie było tak źle, a przynajmniej to zamierzałem sobie powtarzać tak długo, aż sam w to uwierzę. — Powiedzmy, że podczas tej wizyty mój światopogląd znacznie ucierpiał.
— A co, okazał się być pięćdziesięciolatkiem z łysieniem plackowatym albo kimś tego pokroju? — zażartował Inuzuka i jedynie moje karcące spojrzenie powstrzymało go od rozwinięcia wątku. — Czy wręcz przeciwnie, zawrócił ci w głowie?
Prychnąłem najwynioślej, jak tylko byłem w stanie, unikając bezpośredniej odpowiedzi. Czy Sasuke zawrócił mi w głowie? Już dawno, ale to nie była chyba najlepsza rzecz do powiedzenia w tej chwili. Tak po prawdzie, to sam jeszcze nie do końca pogodziłem się z rzeczywistością — zaakceptowanie faktu, że facet, w którym kiedyś byłem zakochany po uszy miał już nigdy nie stanąć o własnych siłach, nie było takie znowu banalne.
— „Nie” na pierwsze i „nie do końca” na drugie — odparłem, ostrożnie dobierając słowa. Nie zamierzałem Kiby okłamywać, ale też nie czułem się na siłach, by wyjaśniać mu wszystko od początku do końca — obaj byliśmy na to zdecydowanie za mało pijani, no i mógłbym nie zdążyć z całą historią przed przyjazdem pociągu. — Powiedzmy, że towarzysz Fagot okazał się kimś z mojej przeszłości. Rozumiesz, sześć miliardów cholernych ludzi zamieszkuje tę planetę, a ja musiałem trafić akurat na kogoś, kogo znam. Albo raczej znałem.
— Kapuję. — Inuzuka skinął głową, a na jego twarzy odmalowała się niecodzienna powaga. — A więc kiedyś byliście… blisko?
— Byliśmy przyjaciółmi — odpowiedziałem szybko, dziwiąc się, że nie zadławiłem się tym słowem. Takie degradowanie Uchihy wydawało mi się nieodpowiednie, przecież nie wstydziłem się go, ani nic, ale w ten sposób było dużo prościej wszystko wyjaśnić. No a poza tym, Kiba może i akceptował moją orientację seksualną, ale to nie znaczyło jeszcze, że był gotów z uśmiechem na twarzy wysłuchiwać moich opowieści o płomiennym romansie. — Byliśmy przyjaciółmi, a on z dnia na dzień po prostu zapadł się pod ziemię i zniknął, zostawiając mi tylko zasraną książkę. Zobaczenie go po tylu latach było jak siarczysty policzek. — A zobaczenie go na wózku inwalidzkim, to już był jawny gwałt na mojej psychice, ale tego już kolega wiedzieć nie musiał.
— Czekaj, chcesz mi powiedzieć, że nie wiedziałeś nawet, że to właśnie do niego jedziesz?
W ramach odpowiedzi jedynie spuściłem nos na kwintę i skrzyżowałem ramiona na piersi, z rozmysłem ignorując chichot Kiby. Tak naprawdę, to kolega trafił w samo sedno — Sasuke po mistrzowsku zrobił mnie w balona. Nie żeby to był pierwszy raz, powinienem już chyba przywyknąć. Ostrzegał mnie nawet, że nie widzi żadnego problemu, w wysłaniu mi fałszywego zdjęcia, ale ja to radośnie olałem, jak na rasowego lekkoducha przystało i spodziewałem się na dworcu zobaczyć uśmiechniętego bruneta o piwnych oczach i przyjaznym uśmiechu. Zamiast tego dostałem raczej zaniepokojonego Itachiego, który do samego końca nie był przekonany, czy moje odwiedziny to taki wspaniały pomysł i przyglądał mi się z rezerwą.
— Weź się lepiej zamknij, bo zaczynasz brzmieć jak moja matka — odparłem w końcu, lekko szturchając kolegę pod żebro. — W każdym razie, to wszystko była dla mnie sporym szokiem, więc wybacz mi moje roztargnienie na meecie. Koniec historii.
— Jak to „koniec historii”, to wszystko? Żadnego pojednania, strumieni wylanych łez?
— Właśnie tak. — Skinąłem głową, mając nadzieję, że uda mi się przekonać Kibę o prawdziwości tych słów. Nie czułem się upoważniony do opowiadania koledze o inwalidztwie mojego byłego, ani o naszych żywiołowych dyskusjach, żeby nie powiedzieć kłótniach.
— Nie żebym zarzucał ci kłamstwo, stary — zaczął po chwili Inuzuka, ani na moment nie spuszczając spojrzenia z mojej twarzy — ale mamy tu klasyczny przykład związku prostytucji z muzyką. Coś tu kurwa nie gra.
— Więc jednak zarzucasz mi kłamstwo.
— No raczej. Naruto, nie obraź się, ale gdyby to było już wszystko, to nie przejmowałbyś się tym aż tak bardzo, że przez ostatni tydzień miałem wrażenie, że łatwiej skontaktować się z papieżem, niż z tobą. — Kiba może i był człowiekiem prostym, ale z pewnością nie był głupi i potrafił dodać dwa do dwóch. Czasem zdarzało mi się o tym zapomnieć. Westchnąłem ciężko, wbijając spojrzenie w jeden ze stojących na peronie pociągów. — W porządku, nie musisz mi wszystkiego wyjaśniać, wcale tego nie oczekuję. Ale miej na tyle godności osobistej, żeby przyznać, że to wszystko ma jakiś głębszy sens. Bo w takiej wersji, to ja tego nie kupuję.
— Niczego nie sprzedaję — mruknąłem tylko, czując u podstawy czaszki rodzący się ból głowy. — Ale masz rację, cała ta sytuacja jest… — urwałem na dłuższą chwilę, starając się dobrać odpowiednie słowo, ale jak na złość nic nie przychodziło mi do głowy. — …skomplikowana — dokończyłem dyplomatycznie i spojrzałem wyzywająco na Inuzukę, który jedynie pokiwał ze zrozumieniem głową.
— Przyjąłem. — Kumpel w pocieszającym geście położył mi dłoń na ramieniu. — Jak już powiedziałem, nie zamierzam naciskać, ale gdybyś kiedykolwiek chciał…
— Nie mów tego. — Uśmiechnąłem się szeroko, gdy pojąłem, w jakim kierunku zmierzała ta rozmowa i strzepnąłem dłoń kolegi. — Gdybym kiedykolwiek chciał o tym porozmawiać, to wypiję piwo albo dwa i mi przejdzie, nie martw się. Ale dzięki za troskę.
— Uf, już się bałem, że każesz mi być żałosnym. — Kiba odpowiedział mi krzywym uśmiechem i w myślach podziękowałem wszystkim bóstwom za takiego kolegę.
Skutecznie udało mu się odwrócić moją uwagę od całego tego bajzlu i następną godzinę spędziliśmy nawijając o pierdołach i śmiejąc się do rozpuku, a gdy na peron wtoczył się pociąg Inuzuki, zrobiło mi się autentycznie przykro, że przez ostatnie dni byłem niedostępny dla świata i nie mogłem się w pełni cieszyć czasem spędzonym z kumplem. Zrugałem się mentalnie i obiecałem sobie, że kiedyś w końcu zrobię mu ten długo zapowiadany nalot na chałupę, pojawiając się w jego progu z flaszką w jednej łapie i torbą w drugiej.
— Może tak dla odmiany, teraz ty zaproś do siebie tego całego fagasa — rzucił znienacka Kiba, stojąc już jedną nogą w pociągu, gdy pożegnaliśmy się i wymieniliśmy uściski. Zatrzymałem się w miejscu i odwróciłem, powątpiewająco przyglądając się koledze.
— Fagota — poprawiłem mechanicznie, w myślach analizując wszystkie „za” i „przeciw”. Musiałem przyznać, że taki pomysł jeszcze nie przyszedł mi do głowy i nie miałem co prawda pojęcia, czy moje ponowne spotkanie z Sasuke nie przyniesie przypadkiem więcej szkody niż pożytku, ale…
Zanim zdążyłem pozbierać swoje myśli i cokolwiek odpowiedzieć, usłyszałem gwizdek i maszyneria powoli potoczyła się po torach, a Inuzuka już dawno zniknął i jedynie przez moment zobaczyłem jego wyszczerzoną gębę, jak z wszechwiedzącym wyrazem twarzy machał mi na pożegnanie z okna przedziału.
A niech to.
~oOo~
Konsultant z kopytem: Hej, Sasuke. Wybacz, że nie odezwałem się wcześniej, ale mówiłem Ci, że wyjeżdżam, a w swoim geniuszu zapomniałem zabrać ze sobą ładowarkę do telefonu.
A tak w ogóle, to co u Ciebie słychać? Masz jakieś plany na nadchodzące dni? Bo wiesz, ja jeszcze mam przed sobą kawałek wakacji i tak sobie pomyślałem, że może powinienem Ci się zrewanżować i zaprosić w moje skromne progi. Oczywiście nic na siłę, to tylko taka… luźna propozycja. Co Ty na to? Pamiętaj, że wciąż mam Twojego „Mistrza i Małgorzatę” i wierzę, że nadal chcesz go z powrotem.
Pozdrawiam i do napisania.
Jeszcze długo po wysłaniu tej wiadomości tępym wzrokiem wpatrywałem się w ekran laptopa. Byłem z siebie całkiem dumny, że w tak niewielkiej liczbie słów udało mi się zawrzeć tak wiele pół-prawd i niedopowiedzeń. Istotnie, zapomniałem ładowarki do telefonu — co akurat było bardzo w moim stylu i mogłem się jedynie cieszyć, że nie zapomniałem zabrać gaci — ale gdy tylko to zauważyłem, co najmniej trzy osoby natychmiast wyciągnęły do mnie dłonie z bliźniaczymi kablami. Co nie zmienia faktu, że nie okłamałem Uchihy.
Tak naprawdę, to po prostu nie miałem jaj, żeby do niego napisać albo zadzwonić. Bo co miałbym mu powiedzieć? Hej, kochanie, jak zdrówko? Wolałem raczej po cichu bić się z myślami i nie odzywać się, dopóki nie będę w stu procentach pewny, że chcę kontynuować tę znajomość. Co na ten temat myślał Sasuke — tego nie wiedziałem. On również nie dawał znaku życia od czasu naszego ostatniego spotkania, jednak nie miałem bladego pojęcia co było tego powodem. Równie dobrze mógł dawać mi czas na pogodzenie się z tym wszystkim, jak i stwierdzić, że na dłuższą metę to gra niewarta świeczki i nie ma po co się mną kłopotać.
Z jednej strony panicznie się bałem tego, co nasze ponowne spotkanie mogłoby przynieść. Oglądanie Uchihy na wózku wierciło mi dziurę w brzuchu, jakkolwiek wciąż miałem do niego żal o to, że wiele lat temu zniknął bez słowa. Wiele rzeczy byłem w stanie zrozumieć, zwłaszcza po tym, jak go zobaczyłem, ale nie znaczyło to jeszcze, że wybaczyłem mu to wszystko. Urażona duma, trauma, czy co tam jeszcze, teoretycznie mogą być powodem do zniknięcia bez śladu, jednak nic nie było w stanie wymazać z mojego życiorysu wszystkich tych bezsennych nocy, które spędziłem na zamartwianiu się losem mojego byłego.
I zawsze dochodziłem w swoich rozważaniach do punktu, w którym stwierdzałem, że jednak nie warto dalej w to brnąć, że lepiej byłoby gdybym po prostu wykasował to wszystko z pamięci i żył dalej, jak gdyby nic szczególnego się nie wydarzyło. Nie wiedziałem, czy w ogóle byłbym w stanie to kontynuować, nawet gdybym chciał.
A potem przypominałem sobie całą resztę.
Te drobne gesty i utyskiwania, które były częściami składowymi relacji z Sasuke. To, jak mnie całował, nawet po tych wszystkich latach, jakby zależało od tego jego życie. Nie chodziło mi już nawet o romantyczny związek, chociaż te wspomnienia były dość wyraźne — po prostu ceniłem Uchihę jako towarzysza, partnera konwersacji. Lubiłem spędzać z nim czas, nawet jeżeli wiązało się to głównie z byciem obrażanym i zaganianym do książek. W końcu zanim wylądowaliśmy w łóżku i odkryliśmy bardziej kreatywne sposoby spędzania czasu, byliśmy przyjaciółmi i nigdy o tym nie zapomniałem.
Podsumowując to wszystko… Cóż, po zebraniu tego wszystkiego do kupy, całość prezentowała się raczej tragicznie, jak okrutny, niezbyt wyrafinowany żart losu. Mój mózg nie był w stanie tego ogarnąć i prawie byłem w stanie poczuć, jak zmienia konsystencję, gdy próbowałem. Postanowiłem więc przystać na propozycję Kiby i wystosować do Sasuke zaproszenie — ostatecznie mógłbym sobie przecież wsadzić wszystkie swoje przemyślenia w buty, niezależnie od efektu finalnego, jeśli Uchiha nie zechce współpracować.
Przemknęło mi przez myśl, że być może powinienem zadzwonić, jednak doceniałem fakt, że słowo pisane nie ma modulacji głosu i inne takie. Łatwiej było w ten sposób kontrolować przebieg rozmowy i minimalizowałem ryzyko palnięcia czegoś głupiego, jak również wiedziałem, że Sasuke bez większego problemu przejrzałby moje intencje, gdyby tylko usłyszał mój głos. Poza tym przywykłem już do kontaktowania się z nim w ten sposób.
A może Uchiha nie zechce nawet mi odpisać? Dzwoniąc do niego, poniekąd zmusiłbym go do udzielenia mi jakiejkolwiek odpowiedzi, a tak to zawsze może udawać, że przeoczył wiadomość, miał awarię internetu albo meteoryt uderzył w jego miasto, a przez powstałe w ten sposób tąpnięcie przewrócił mu się kredens i przy okazji zmiażdżył jego komputer. Cóż, cokolwiek.
Przetarłem zmęczone oczy i zerknąłem na zegar — wskazywał drugą trzydzieści, co prawdopodobnie oznaczało, że powinienem już się położyć. Przynajmniej podjąłem dzisiaj jakąś konkretną decyzję, teraz pozostawało mi jedynie czekać na ruch z drugiej strony.
~oOo~
Fagot: Tak, doskonale pamiętam o tym debilnym zjeździe, jakże mógłbym zapomnieć. Jestem pewny, że nie można nikogo zgwałcić przez internet, co nie zmienia faktu, że byłeś całkiem blisko wirtualnego gwałtu na mnie, bylebym tylko pojechał. I jest mi raczej przyjemnie na myśl, że jednak Ci się to nie udało.
Moje plany na nadchodzące dni… Osobiście planuję przygotowanie do maratonu i może skoczę na jakąś potańcówkę wyrywać panny. Albo wiesz co, sam zgadnij.
Nie jestem do końca pewny, czym kierowałeś się, zapraszając mnie do siebie, ale… Cóż, przepraszam, że odpisuję dopiero po tygodniu, ale musiałem to dobrze przemyśleć. Nie mogłem niestety zadzwonić, bo mój telefon uległ przykremu wypadkowi i prawdopodobnie trochę potrwa, zanim przywrócę go do życia. Nie jestem przekonany, co do słuszności tego pomysłu i mój brat też nie, jeśli mam być z Tobą szczery. Co nie znaczy, że nie chcę. W zasadzie uważam, że dałoby radę coś z organizować, jeżeli…
Jesteś pewny, że tego chcesz, Naruto? To nie będzie wyglądało tak, jak kiedyś, mam nadzieję, że zdajesz sobie z tego sprawę. Jeżeli liczysz na taką wizytę jak przed laty, to równie dobrze możemy puścić w niepamięć, że w ogóle cokolwiek proponowałeś.
Niemniej, jestem gotów zaryzykować.
Do napisania, tak sądzę.
Tytuł: Spróbuj opiewać okaleczony świat*
Długość: I tu jest pies pogrzebany. Na chwilę obecną tekst ma jakieś 20k, ale rośnie i nie potrafię nawet przewidzieć, jak to będzie wyglądało, gdy skończę. Tak, jest to rozdziałowiec i nie, nie wiem ile tych rozdziałów będzie dokładnie. Wydaje mi się jednak, że zamknę się w dziesięciu.
Pairing: NaruSasu, jeśli chodzi Wam o pozycje, ale nie dlatego, że Sasuke jest zniewieściały i nie wie, w których rurkach zostawił swoje jaja, a Naruto jest maczo-chłopaki-mi-wybaczo, ale dlatego, że nie da się inaczej. A tak w ogóle, to nie lubię tego podpunktu, niech ktoś go usunie.
Gatunek: No i z czym do ludzi? Ten podpunkt też usuńmy. Na pewno jest to sequel i Naruto POV, a poza tym… Ten fik nie jest radosny i nie ma tu patatajania po tęczy, ale nie powiedziałabym też, że jest jakąś specjalną dramą. On jest po prostu lajf. Uznajmy to więc za jakiś nowy gatunek, bo nie jestem w stanie go inaczej sklasyfikować.
Ostrzeżenia: Sceny, moi państwo. Również sceny, które komuś mogą wydać się nie teges, ale taka jest natura tego fika, no a poza tym… Powiem tak — żaden bezbronny czytelnik jeszcze nie ucierpiał, ani nie zapragnął mnie wypatroszyć podczas czytania! Więcej nie powiem, bo spoilery. Zdecydowanie odradzam czytanie, jeśli ktoś nie zapoznał się z częścią pierwszą. Aha, no i oczywiście przekleństwa, ale, szczerze, czego innego się spodziewacie po wewnętrznej narracji Naruto?
*A z tytułem, to było trochę tak, że miałam zero pomysłów, a potem nadrabiałam zaległości w Hannibalu i gdy, zapragnąwszy zrobić sobie kawę, zatrzymałam na moment obraz i zobaczyłam „Spróbuj opiewać okaleczony świat”, uznałam, że jest to znak od niebios. Sezon drugi, odcinek z paletą kolorów, gdyby kogoś interesowało. Potem okazało się, że ponoć istnieje wiersz o takim tytule, napisany przez Adama Zagajewskiego. Jeśli ktoś jest zainteresowany, może sobie wygóglać.
Podtrzymuję dedykację z części pierwszej — Faniu, przygarnęłaś już całego messera, a skoro (co wielokrotnie zaznaczałam) tekst traktuję poniekąd jako całość, ta dedykacja nie mogłaby być inna. I tak, trochę odwlekłam… to. Wiesz co. I postaram się skończyć ten tekst przed wspomnianym ostatnim weekendem lipca, żeby nie było, że nie doceniam Twojego poświęcenia w postaci ośmiogodzinnej podróży. Wiesz, dlaczego dedykuję Ci ten tekst? Bo dziękuję. <3
Skoro już przebrnęłam przez tę pieruńsko długą przedmowę, pozostało mi tylko zaprosić do czytania i zachęcić do pozostawienia po sobie komentarza, ot, w ramach akcji dokarmiania autorów. Pozdrawiam!
Rozdział I
— Jaka szkoda, że to wszystko skończyło się tak szybko — zrzędził Kiba, idąc u mojego boku z miną zbitego psa. Skinąłem głową i przewróciłem mentalnie oczami, mając już szczerze dość tych jego filozoficznych wynurzeń. Aby patrzeć, jak zacznie rozważać zagadnienia spod znaku „czymże jest czas wobec wieczności?”. Moje prywatne przemyślenia pochłonęły mnie do tego stopnia, że dopiero wcale-nie-taki-lekki kuksaniec sprowadził mnie na ziemię. — Stary, ty mnie w ogóle nie słuchasz.
— Przepraszam, co mówiłeś?
Inuzuka prychnął i uśmiechnął się pobłażliwie. Okazało się, że miał również całkiem dobry czas reakcji, bo tylko dzięki jego refleksowi nie wpakowałem się prosto pod koła rozpędzonej ciężarówki. Zamrugałem kilkakrotnie i dopiero po chwili dostrzegłem czerwone światło wyświetlone na sygnalizatorze po drugiej stronie jezdni.
— Zejdź w końcu na ziemię, sieroto smętna. Przez ostatnie kilka dni zachowujesz się, jakbyś nieustannie próbował nawiązać kontakt ze światem duchów albo co. Czyżby jakaś panienka zgrabnym tyłeczkiem wymiotła wszystkie inne myśli z twojej głowy?
— Żadna tam panienka i ty doskonale o tym wiesz — odparłem tylko, przywołując na twarz jak najszerszy uśmiech i w końcu przeszedłem przez ulicę (i tym razem wcale nie na umiłowanym przez kierowców „głębokim zielonym”).
— Nie straciłem jeszcze nadziei, że twoja rejonizacja kiedyś się zmieni, bo cóż mi innego pozostało. — Inuzuka zrobił przerażoną minę, niby to z obrzydzeniem ocierając dłoń, którą mnie przed chwilą dotknął. Kumpel minął się z powołaniem, powinien zostać aktorem. — Ale nie myśl, że uda ci się tak łatwo zmienić temat, co to, to nie.
Stłumiłem westchnienie i zaśmiałem się pod nosem — cały Kiba. Miał subtelność szarżującego nosorożca, a dyskrecja była dla niego jedynie słowem na „d”, ale nigdy, przenigdy nie zwątpiłem w jego intencje. Bardzo cieszyłem się ze spotkania z kumplem, zwłaszcza, że nie widywaliśmy się jakoś specjalnie często.
Wracaliśmy właśnie ze zlotu forumowego, który nawiasem mówiąc, był całkiem udany — jeśli wierzyć Inuzuce, bo moją głowę zaprzątały inne sprawy, czym też kolega miał zamiar mnie torturować. Pożegnaliśmy się ze wszystkimi, załatwiliśmy ostatnie formalności i już pędziliśmy do jedynego większego miasta w okolicy, żeby złapać pociąg — a nawet dwa pociągi, bo niestety nie mieliśmy tego luksusu, żeby wracać w jedną stronę. Biorąc pod uwagę prawa Murphy’ego i ogólny poziom naszych krajowych kolei, zapewne będziemy musieli kwitnąć na tym zasranych dworcu ładne kilka godzin, ale gdybyśmy dotarli punktualnie zobaczylibyśmy tylko znikającą w oddali dupę wagonu, na pewno. Niestety, tak już był ten świat skonstruowany.
Ale no właśnie, bo ja faktycznie byłem cały czas ździebko zamyślony. Z uporem maniaka rozpamiętywałem moje spotkanie z Sasuke — po prostu nie mogłem wyrzucić z głowy skrzypienia, jakie wydawał z siebie ten cholerny wózek przy przekręcaniu kółek. Ten dźwięk bardzo dotkliwie gwałcił mój umysł, serio. Zakładanie, że Kiba nie zauważył tego rozkojarzenia, było przejawem nadmiernego optymizmu z mojej strony.
— Więc? — ponaglił Inuzuka, machając dłonią przed moją twarzą. — Słuchaj, ja rozumiem, że nie chciałeś tak wyjeżdżać przy wszystkich ze swoimi prywatnymi sprawami, ale teraz już możesz powiedzieć.
— Dobrze, już dobrze, weź się tak nie nadymaj — zaśmiałem się krótko, dopadając wreszcie do ławki na jednym z peronów. Dla pewności sprawdziłem jeszcze rozkład jazdy — niby wszystko wyglądało w porządku, ale zawsze trzeba było jeszcze brać poprawkę na takie czynniki jak pogoda, spóźnienie kierownika składu albo stojące odłogiem na torach pindolino. Plus to, że część pracowników kolei zatrzymała się w czasach, w których to zegarki ustawiało się pod pociągi, nie odwrotnie. — Powiem ci.
— Jak na spowiedzi, Naruto, jak na spowiedzi. I nie zapomnij o pikantnych szczegółach! — Kolega pogroził mi palcem i przycupnął obok mnie. Mieliśmy bandaże, wino i racje żywnościowe na tydzień, mogliśmy więc cierpliwie czekać na pociąg.
— Pamiętasz jak jeszcze przed wyjazdem uprzedzałem cię, że przez jakiś tydzień będę miał ograniczony dostęp do internetu i zostajesz sam na gospodarce?
— No coś tam kojarzę, że niby miałeś jechać do tego, jak mu tam, fagasa?
— Fagota — poprawiłem, kątem oka sprawdzając, czy nikt niepożądany nie czai się w zasięgu słuchu. Inuzuka mruknął coś co brzmiało prawie jak „jedno licho”, po czym gestem dłoni nakazał mi kontynuować. — No to tak jakby do niego pojechałem.
— Czekaj, to ten gościu, co to tak się opierał przed przyjechaniem na zjazd? A ja, biedny i poszkodowany, musiałem przez niego wysłuchiwać twoich jęków?
— No tak, to właśnie on — odparłem tylko, przemilczając tę część o mnie jęczącym Kibie. Nie było tak źle, a przynajmniej to zamierzałem sobie powtarzać tak długo, aż sam w to uwierzę. — Powiedzmy, że podczas tej wizyty mój światopogląd znacznie ucierpiał.
— A co, okazał się być pięćdziesięciolatkiem z łysieniem plackowatym albo kimś tego pokroju? — zażartował Inuzuka i jedynie moje karcące spojrzenie powstrzymało go od rozwinięcia wątku. — Czy wręcz przeciwnie, zawrócił ci w głowie?
Prychnąłem najwynioślej, jak tylko byłem w stanie, unikając bezpośredniej odpowiedzi. Czy Sasuke zawrócił mi w głowie? Już dawno, ale to nie była chyba najlepsza rzecz do powiedzenia w tej chwili. Tak po prawdzie, to sam jeszcze nie do końca pogodziłem się z rzeczywistością — zaakceptowanie faktu, że facet, w którym kiedyś byłem zakochany po uszy miał już nigdy nie stanąć o własnych siłach, nie było takie znowu banalne.
— „Nie” na pierwsze i „nie do końca” na drugie — odparłem, ostrożnie dobierając słowa. Nie zamierzałem Kiby okłamywać, ale też nie czułem się na siłach, by wyjaśniać mu wszystko od początku do końca — obaj byliśmy na to zdecydowanie za mało pijani, no i mógłbym nie zdążyć z całą historią przed przyjazdem pociągu. — Powiedzmy, że towarzysz Fagot okazał się kimś z mojej przeszłości. Rozumiesz, sześć miliardów cholernych ludzi zamieszkuje tę planetę, a ja musiałem trafić akurat na kogoś, kogo znam. Albo raczej znałem.
— Kapuję. — Inuzuka skinął głową, a na jego twarzy odmalowała się niecodzienna powaga. — A więc kiedyś byliście… blisko?
— Byliśmy przyjaciółmi — odpowiedziałem szybko, dziwiąc się, że nie zadławiłem się tym słowem. Takie degradowanie Uchihy wydawało mi się nieodpowiednie, przecież nie wstydziłem się go, ani nic, ale w ten sposób było dużo prościej wszystko wyjaśnić. No a poza tym, Kiba może i akceptował moją orientację seksualną, ale to nie znaczyło jeszcze, że był gotów z uśmiechem na twarzy wysłuchiwać moich opowieści o płomiennym romansie. — Byliśmy przyjaciółmi, a on z dnia na dzień po prostu zapadł się pod ziemię i zniknął, zostawiając mi tylko zasraną książkę. Zobaczenie go po tylu latach było jak siarczysty policzek. — A zobaczenie go na wózku inwalidzkim, to już był jawny gwałt na mojej psychice, ale tego już kolega wiedzieć nie musiał.
— Czekaj, chcesz mi powiedzieć, że nie wiedziałeś nawet, że to właśnie do niego jedziesz?
W ramach odpowiedzi jedynie spuściłem nos na kwintę i skrzyżowałem ramiona na piersi, z rozmysłem ignorując chichot Kiby. Tak naprawdę, to kolega trafił w samo sedno — Sasuke po mistrzowsku zrobił mnie w balona. Nie żeby to był pierwszy raz, powinienem już chyba przywyknąć. Ostrzegał mnie nawet, że nie widzi żadnego problemu, w wysłaniu mi fałszywego zdjęcia, ale ja to radośnie olałem, jak na rasowego lekkoducha przystało i spodziewałem się na dworcu zobaczyć uśmiechniętego bruneta o piwnych oczach i przyjaznym uśmiechu. Zamiast tego dostałem raczej zaniepokojonego Itachiego, który do samego końca nie był przekonany, czy moje odwiedziny to taki wspaniały pomysł i przyglądał mi się z rezerwą.
— Weź się lepiej zamknij, bo zaczynasz brzmieć jak moja matka — odparłem w końcu, lekko szturchając kolegę pod żebro. — W każdym razie, to wszystko była dla mnie sporym szokiem, więc wybacz mi moje roztargnienie na meecie. Koniec historii.
— Jak to „koniec historii”, to wszystko? Żadnego pojednania, strumieni wylanych łez?
— Właśnie tak. — Skinąłem głową, mając nadzieję, że uda mi się przekonać Kibę o prawdziwości tych słów. Nie czułem się upoważniony do opowiadania koledze o inwalidztwie mojego byłego, ani o naszych żywiołowych dyskusjach, żeby nie powiedzieć kłótniach.
— Nie żebym zarzucał ci kłamstwo, stary — zaczął po chwili Inuzuka, ani na moment nie spuszczając spojrzenia z mojej twarzy — ale mamy tu klasyczny przykład związku prostytucji z muzyką. Coś tu kurwa nie gra.
— Więc jednak zarzucasz mi kłamstwo.
— No raczej. Naruto, nie obraź się, ale gdyby to było już wszystko, to nie przejmowałbyś się tym aż tak bardzo, że przez ostatni tydzień miałem wrażenie, że łatwiej skontaktować się z papieżem, niż z tobą. — Kiba może i był człowiekiem prostym, ale z pewnością nie był głupi i potrafił dodać dwa do dwóch. Czasem zdarzało mi się o tym zapomnieć. Westchnąłem ciężko, wbijając spojrzenie w jeden ze stojących na peronie pociągów. — W porządku, nie musisz mi wszystkiego wyjaśniać, wcale tego nie oczekuję. Ale miej na tyle godności osobistej, żeby przyznać, że to wszystko ma jakiś głębszy sens. Bo w takiej wersji, to ja tego nie kupuję.
— Niczego nie sprzedaję — mruknąłem tylko, czując u podstawy czaszki rodzący się ból głowy. — Ale masz rację, cała ta sytuacja jest… — urwałem na dłuższą chwilę, starając się dobrać odpowiednie słowo, ale jak na złość nic nie przychodziło mi do głowy. — …skomplikowana — dokończyłem dyplomatycznie i spojrzałem wyzywająco na Inuzukę, który jedynie pokiwał ze zrozumieniem głową.
— Przyjąłem. — Kumpel w pocieszającym geście położył mi dłoń na ramieniu. — Jak już powiedziałem, nie zamierzam naciskać, ale gdybyś kiedykolwiek chciał…
— Nie mów tego. — Uśmiechnąłem się szeroko, gdy pojąłem, w jakim kierunku zmierzała ta rozmowa i strzepnąłem dłoń kolegi. — Gdybym kiedykolwiek chciał o tym porozmawiać, to wypiję piwo albo dwa i mi przejdzie, nie martw się. Ale dzięki za troskę.
— Uf, już się bałem, że każesz mi być żałosnym. — Kiba odpowiedział mi krzywym uśmiechem i w myślach podziękowałem wszystkim bóstwom za takiego kolegę.
Skutecznie udało mu się odwrócić moją uwagę od całego tego bajzlu i następną godzinę spędziliśmy nawijając o pierdołach i śmiejąc się do rozpuku, a gdy na peron wtoczył się pociąg Inuzuki, zrobiło mi się autentycznie przykro, że przez ostatnie dni byłem niedostępny dla świata i nie mogłem się w pełni cieszyć czasem spędzonym z kumplem. Zrugałem się mentalnie i obiecałem sobie, że kiedyś w końcu zrobię mu ten długo zapowiadany nalot na chałupę, pojawiając się w jego progu z flaszką w jednej łapie i torbą w drugiej.
— Może tak dla odmiany, teraz ty zaproś do siebie tego całego fagasa — rzucił znienacka Kiba, stojąc już jedną nogą w pociągu, gdy pożegnaliśmy się i wymieniliśmy uściski. Zatrzymałem się w miejscu i odwróciłem, powątpiewająco przyglądając się koledze.
— Fagota — poprawiłem mechanicznie, w myślach analizując wszystkie „za” i „przeciw”. Musiałem przyznać, że taki pomysł jeszcze nie przyszedł mi do głowy i nie miałem co prawda pojęcia, czy moje ponowne spotkanie z Sasuke nie przyniesie przypadkiem więcej szkody niż pożytku, ale…
Zanim zdążyłem pozbierać swoje myśli i cokolwiek odpowiedzieć, usłyszałem gwizdek i maszyneria powoli potoczyła się po torach, a Inuzuka już dawno zniknął i jedynie przez moment zobaczyłem jego wyszczerzoną gębę, jak z wszechwiedzącym wyrazem twarzy machał mi na pożegnanie z okna przedziału.
A niech to.
~oOo~
Konsultant z kopytem: Hej, Sasuke. Wybacz, że nie odezwałem się wcześniej, ale mówiłem Ci, że wyjeżdżam, a w swoim geniuszu zapomniałem zabrać ze sobą ładowarkę do telefonu.
A tak w ogóle, to co u Ciebie słychać? Masz jakieś plany na nadchodzące dni? Bo wiesz, ja jeszcze mam przed sobą kawałek wakacji i tak sobie pomyślałem, że może powinienem Ci się zrewanżować i zaprosić w moje skromne progi. Oczywiście nic na siłę, to tylko taka… luźna propozycja. Co Ty na to? Pamiętaj, że wciąż mam Twojego „Mistrza i Małgorzatę” i wierzę, że nadal chcesz go z powrotem.
Pozdrawiam i do napisania.
Jeszcze długo po wysłaniu tej wiadomości tępym wzrokiem wpatrywałem się w ekran laptopa. Byłem z siebie całkiem dumny, że w tak niewielkiej liczbie słów udało mi się zawrzeć tak wiele pół-prawd i niedopowiedzeń. Istotnie, zapomniałem ładowarki do telefonu — co akurat było bardzo w moim stylu i mogłem się jedynie cieszyć, że nie zapomniałem zabrać gaci — ale gdy tylko to zauważyłem, co najmniej trzy osoby natychmiast wyciągnęły do mnie dłonie z bliźniaczymi kablami. Co nie zmienia faktu, że nie okłamałem Uchihy.
Tak naprawdę, to po prostu nie miałem jaj, żeby do niego napisać albo zadzwonić. Bo co miałbym mu powiedzieć? Hej, kochanie, jak zdrówko? Wolałem raczej po cichu bić się z myślami i nie odzywać się, dopóki nie będę w stu procentach pewny, że chcę kontynuować tę znajomość. Co na ten temat myślał Sasuke — tego nie wiedziałem. On również nie dawał znaku życia od czasu naszego ostatniego spotkania, jednak nie miałem bladego pojęcia co było tego powodem. Równie dobrze mógł dawać mi czas na pogodzenie się z tym wszystkim, jak i stwierdzić, że na dłuższą metę to gra niewarta świeczki i nie ma po co się mną kłopotać.
Z jednej strony panicznie się bałem tego, co nasze ponowne spotkanie mogłoby przynieść. Oglądanie Uchihy na wózku wierciło mi dziurę w brzuchu, jakkolwiek wciąż miałem do niego żal o to, że wiele lat temu zniknął bez słowa. Wiele rzeczy byłem w stanie zrozumieć, zwłaszcza po tym, jak go zobaczyłem, ale nie znaczyło to jeszcze, że wybaczyłem mu to wszystko. Urażona duma, trauma, czy co tam jeszcze, teoretycznie mogą być powodem do zniknięcia bez śladu, jednak nic nie było w stanie wymazać z mojego życiorysu wszystkich tych bezsennych nocy, które spędziłem na zamartwianiu się losem mojego byłego.
I zawsze dochodziłem w swoich rozważaniach do punktu, w którym stwierdzałem, że jednak nie warto dalej w to brnąć, że lepiej byłoby gdybym po prostu wykasował to wszystko z pamięci i żył dalej, jak gdyby nic szczególnego się nie wydarzyło. Nie wiedziałem, czy w ogóle byłbym w stanie to kontynuować, nawet gdybym chciał.
A potem przypominałem sobie całą resztę.
Te drobne gesty i utyskiwania, które były częściami składowymi relacji z Sasuke. To, jak mnie całował, nawet po tych wszystkich latach, jakby zależało od tego jego życie. Nie chodziło mi już nawet o romantyczny związek, chociaż te wspomnienia były dość wyraźne — po prostu ceniłem Uchihę jako towarzysza, partnera konwersacji. Lubiłem spędzać z nim czas, nawet jeżeli wiązało się to głównie z byciem obrażanym i zaganianym do książek. W końcu zanim wylądowaliśmy w łóżku i odkryliśmy bardziej kreatywne sposoby spędzania czasu, byliśmy przyjaciółmi i nigdy o tym nie zapomniałem.
Podsumowując to wszystko… Cóż, po zebraniu tego wszystkiego do kupy, całość prezentowała się raczej tragicznie, jak okrutny, niezbyt wyrafinowany żart losu. Mój mózg nie był w stanie tego ogarnąć i prawie byłem w stanie poczuć, jak zmienia konsystencję, gdy próbowałem. Postanowiłem więc przystać na propozycję Kiby i wystosować do Sasuke zaproszenie — ostatecznie mógłbym sobie przecież wsadzić wszystkie swoje przemyślenia w buty, niezależnie od efektu finalnego, jeśli Uchiha nie zechce współpracować.
Przemknęło mi przez myśl, że być może powinienem zadzwonić, jednak doceniałem fakt, że słowo pisane nie ma modulacji głosu i inne takie. Łatwiej było w ten sposób kontrolować przebieg rozmowy i minimalizowałem ryzyko palnięcia czegoś głupiego, jak również wiedziałem, że Sasuke bez większego problemu przejrzałby moje intencje, gdyby tylko usłyszał mój głos. Poza tym przywykłem już do kontaktowania się z nim w ten sposób.
A może Uchiha nie zechce nawet mi odpisać? Dzwoniąc do niego, poniekąd zmusiłbym go do udzielenia mi jakiejkolwiek odpowiedzi, a tak to zawsze może udawać, że przeoczył wiadomość, miał awarię internetu albo meteoryt uderzył w jego miasto, a przez powstałe w ten sposób tąpnięcie przewrócił mu się kredens i przy okazji zmiażdżył jego komputer. Cóż, cokolwiek.
Przetarłem zmęczone oczy i zerknąłem na zegar — wskazywał drugą trzydzieści, co prawdopodobnie oznaczało, że powinienem już się położyć. Przynajmniej podjąłem dzisiaj jakąś konkretną decyzję, teraz pozostawało mi jedynie czekać na ruch z drugiej strony.
~oOo~
Fagot: Tak, doskonale pamiętam o tym debilnym zjeździe, jakże mógłbym zapomnieć. Jestem pewny, że nie można nikogo zgwałcić przez internet, co nie zmienia faktu, że byłeś całkiem blisko wirtualnego gwałtu na mnie, bylebym tylko pojechał. I jest mi raczej przyjemnie na myśl, że jednak Ci się to nie udało.
Moje plany na nadchodzące dni… Osobiście planuję przygotowanie do maratonu i może skoczę na jakąś potańcówkę wyrywać panny. Albo wiesz co, sam zgadnij.
Nie jestem do końca pewny, czym kierowałeś się, zapraszając mnie do siebie, ale… Cóż, przepraszam, że odpisuję dopiero po tygodniu, ale musiałem to dobrze przemyśleć. Nie mogłem niestety zadzwonić, bo mój telefon uległ przykremu wypadkowi i prawdopodobnie trochę potrwa, zanim przywrócę go do życia. Nie jestem przekonany, co do słuszności tego pomysłu i mój brat też nie, jeśli mam być z Tobą szczery. Co nie znaczy, że nie chcę. W zasadzie uważam, że dałoby radę coś z organizować, jeżeli…
Jesteś pewny, że tego chcesz, Naruto? To nie będzie wyglądało tak, jak kiedyś, mam nadzieję, że zdajesz sobie z tego sprawę. Jeżeli liczysz na taką wizytę jak przed laty, to równie dobrze możemy puścić w niepamięć, że w ogóle cokolwiek proponowałeś.
Niemniej, jestem gotów zaryzykować.
Do napisania, tak sądzę.
O Jezusienku *0* Dawno nie czytałam tak dobrego opowiadnia, masz dziewczyno talent czytalam, czytalam i patrze a tu juz prawie 2 w nocy..No nie moge to takie ahhh nie potrafie wyrazic slowami...nie za bardzo mi to wychodzi :/ Ale powiem Ci, ze te op wyladowalo w moim top 10 opowiadan xd Nie przeslodzone postacie, dramatyzmem nie zalatuje, Sasuke jak typowy Sasuke (taki jakiego kocham) a Naruto to Naruto :p, nie ma seksu co rozdzial (i dziekuje za to Bogu), ogl pomysl z Sasuke na wozku jest dosc orginalny, a to jak poprowadzilas cala historie...no ideal nie moge sie do niczego doczepic...Ogl to nigdy sie nie udzielam i nie pisze komentarzy ale no musialam, cos tak dobrego musialam pochwalic ^^ Noo troche sie rozpisalam -.- a chcialam krotki kom zostawic, no ale nic nie poradze xd Weny życze, byś pisala duzo i duzo i nadal w takim klimacie (uwielbiam takie), bede zagladac tu czesto i oczekiwac kolejnych rozdzialow tego opo :3 Dziekuje Bogu(mowi to antychryst xd), ze trafilam na Ciebie.
OdpowiedzUsuńAkukumasakra.
Witam,
OdpowiedzUsuńmoże jednak coś ponownie się rozwinie między Naruto i Saasuke, ciekawe czy gdyby Naruto zapomniał gaci to czy by też znalazły się jakieś ręce z takim sprzętem, miło że jednak Sasuke chce...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia