środa, 2 września 2015

Spróbuj opiewać okaleczony świat (2/?)

Ym, um, tak. To w sumie przykre, że ostatnio publikację każdego tekstu muszę zaczynać słowami „przepraszam za opóźnienia” ale no, ja się chyba nigdy nie nauczę. A najgorsze jest to, że ja nawet nie wiem, co właściwie poszło nie tak, bo jak publikowałam rozdział pierwszy, to drugi i tak był już napisany, a tutaj minęły już dwa miesiące… co, jak, gdzie? Kosmos. Nie wrzuciłam bo akapity, bo życie i bo upały, ale teraz skończyły mi się już wymówki, więc czas się w końcu ogarnąć.

O, na początek chciałabym jeszcze podziękować wszystkim tym osobom, które w międzyczasie przeczytały/skomentowały pierwszą część messera. Bo z jednej strony jest to naprawdę motywujące, ale… cholera, bo wychodzi na to, że pierwsza część została mimo wszystko dobrze przyjęta i wzrasta prawdopodobieństwo, że zawalę sprawę z sequelem, zwłaszcza, że tekst żyje własnym życiem i sama słabo go ogarniam. Tak czy inaczej — dziękuję Wam, bo mimo wszystko, gdybyście mnie nie przycisnęły, pewnie potrzebowałabym kolejnych kilku miesięcy na zabranie się do dokończenia części drugiej.

Ufff, to chyba wszystko. Mogę dodawać nowy rozdział. I mogę też zachęcić do komentowania i mogę obiecać, że postaram się nieco szybciej aktualizować ten tekst. Bo, nie wiem czy wiecie, ale pojawił mi się dedlajn na horyzoncie. Tak, dedjaln na messera. Nie wiem jeszcze, co z tym zrobię. I chociaż z publikacją wciąż może być różnie, to tekst i tak muszę wreszcie dokończyć, więc... No ale nic, jakoś to będzie. Dzisiejsza część ma nieco ponad 2,5k i przy okazji publiszu chciałabym jeszcze podziękować e.Q — za to, że mi z tym tekstem pomaga, że wyraziła gotowość stania nade mną z pejczem, bylebym tylko skończyła i za to, że po prostu jest. <3

A teraz zapraszam!


Rozdział II


— Jestem rozczarowana twoją postawą.
Zrobiłem wszystko co w mojej mocy, aby wyglądać na tak skruszonego i niewinnego, jak to tylko było fizycznie możliwe, ale najwyraźniej nie byłem wystarczająco dobrym aktorem, aby przekonać moją matkę. Cholera, może i nawet ją przekonałem, ale ona po prostu miała to gdzieś. Nie wiedziałem.
— Przepraszam, że tak wyszło, serio. — Uniosłem ręce w defensywnym geście, chcąc przekonać stojącą przede mną kobietę o swojej prawdomówności. — Już prawie miałem jechać do domu, ale potem jakby okazało się, że będę miał gościa, sama rozumiesz.
Prawie miałeś jechać do domu. Prawie mnie tym uspokoiłeś — skomentowała Kushina kąśliwie, przyglądając mi się sceptycznie. To już nawet nie chodziło o to, że nie chciałem odwiedzić rodziców, ale naprawdę nie uwzględniłem w swoich planach przyjazdu Sasuke. Chociaż z tym „prawie jechaniem do domu” też trochę koloryzowałem, ale to już materiał na osobną historię. — To może zechcesz mi powiedzieć, co to za tajemniczy gość, który jest dla ciebie ważniejszy od osoby, która sprowadziła cię na ten świat?
Przewróciłem oczami. Mentalnie, żeby nie było. Argumenty mojej matki były tak epickie, że nawet nie próbowałem się z nimi mierzyć — no bo niby jak człowiek rozumny ma zareagować na zarzut brzmiący „nie po to cię rodziłam trzydzieści godzin, żebyś teraz starym kawalerem zostawał!”? Kusina była chodzącym przykładem braku logiki i to w najczystszej formie. Podniosłem się z wyświechtanej kanapy, na której chwilowo urzędowaliśmy i poszedłem zaparzyć sobie herbatę — ot, żeby zająć czymś ręce, bo szykowała się niezbyt przyjemna pogadanka. Myślałby kto, że jestem dorosłym, odpowiedzialnym człowiekiem — dla moich rodziców dorosły stanę się dopiero wtedy, kiedy zyskam całkowitą niezależność finansową. Chociaż… nie, prawdopodobnie nawet wtedy nie.
— Chcesz coś? — zapytałem, nalewając wodę do czajnika.
— Nie, dziękuję. I nawet nie próbuj zmieniać tematu! — Kushina pogroziła mi palcem z groźną rozpracowałam-twój-plan miną. — Prosimy cię z Minato i prosimy, żebyś w końcu starych rodziców odwiedził i się doprosić nie możemy. Ale jak jakiś znajomek chce się z tobą spotkać, to już nie ma problemu. Może jeszcze powiesz mi, że to ktoś, kogo poznałeś w internecie?
Milczałem, gdy wyciągałem kubek i zalewałem herbatę, celowo jak najgłośniej stukając wszystkim co złapałem w ręce. Okłamywanie matki nigdy nie było dobrą taktyką, bo kłamstwo zawsze wcześniej, czy później wychodziło na jaw i czekały mnie później z tego tytułu różne nieprzyjemności.
— Nie, nie poznałem go w internecie — odpowiedziałem powoli, gdy wracałem na swoje miejsce, uważając aby nie rozlać wrzątku. Nie było to takie znowu łatwe, jeśli wziąć pod uwagę walające się wszędzie śmieci w różnym stopniu rozkładu, ale miałem przecież długoletnią praktykę. — To mój… dobry znajomy.
— Och. — Kusina zacisnęła usta w wąską linię, przyglądając mi się zagadkowo. Przez moment nic nie mówiła, jakby rozważając moje słowa, po czym jej twarz się rozpogodziła. — Synku, mogłeś od razu powiedzieć, że kogoś masz, wtedy nie przeprowadzalibyśmy tej rozmowy. Może nas odwiedzicie? Chcielibyśmy z ojcem go poznać.
— Ja… co? — zamrugałem kilkakrotnie oczami, starając się nadrobić te etapy rozmowy, które najwyraźniej musiały zostać pominięte.
— No nie myślisz chyba, że będziesz przed nami swojego chłopaka ukrywał? — Matka posłała mi kose spojrzenie, jakby siłą woli chciała mi wybić taki pomysł z głowy. Cholera, nigdy nie nadążałem za tą kobietą. Zmarszczyłem brwi i odstawiłem kubek z parującą herbatą na stół, upewniając się, że wrzątek znajduje się w dostatecznie dużej odległości. — Zabolało mnie uświadomienie sobie, że nigdy nie doczekam się wnuków, dobrze o tym wiesz, ale to przecież twoje życie i to ty masz być szczęśliwy. Co nie zmienia faktu, że chcę poznać twojego wybranka, niezależnie od płci. Wciąż.
— Mamo, to nie tak — przerwałem jej szybko, zanim zaczęła swój wywód o ranieniu matczynego serca i szarganiu ojcowskich nerwów. Chyba wreszcie udało mi się połączyć kropki i zrozumiałem do czego piła Kushina. — To nie jest mój chłopak, nie do końca — wyjaśniłem niezręcznie i miałem ochotę palnąć się w ten pusty łeb tak szybko, jak tylko to powiedziałem. Matka natychmiast zdwoiła czujność, przyglądając mi się bystrym wzrokiem. Ja po prostu… Naprawdę nie wiedziałem na czym staliśmy z Sasuke, jakkolwiek byłem pewien, że nie był „moim chłopakiem”. Może kiedyś, teraz już nie, co jednak nie znaczyło, że zupełnie niczego między nami nie było.
— Albo jest twoim chłopakiem, albo nim nie jest, nie ma tu miejsca na żadne „nie do końca”. Wyjaśnij — zażądała kobieta, przyglądając mi się wyczekująco.
— Pamiętasz Sasuke Uchihę? — zapytałem zamiast tego, postanawiając zagrać w otwarte karty i przynajmniej częściowo wytłumaczyć rodzicielce sytuację. Oczywiście, mogłem iść w zaparte i milczeć jak zaklęty, ale nie chciałem też, żeby się przeze mnie zamartwiała.
— Oczywiście, że pamiętam, to twój… szczególny przyjaciel z dzieciństwa. — Nie, Kushina nie potrafiła zbyt dobrze parafrazować, chociaż wciąż było miłe, że w ogóle próbowała. Jakby nie patrzeć, regularnie wnosiłem petycje o to, aby zaprzestała rzucania mi w twarz tematem Uchihy za każdym razem, gdy chciała mnie zapędzić w kozi róg. — Co on ma wspólnego z twoim internetowym znajomym?
— To, jak się okazało, jedna i ta sama osoba — powiedziałem cicho, najwyraźniej wprawiając matkę w szok, bo zapadła błogosławiona cisza.
— Aha. — No cóż, podsumowanie piękne w swej prostocie, sam bym lepszego nie wymyślił.
Wbiłem spojrzenie w wyszczerbiony kubek stojący na stole nieopodal. Prawdopodobnie powinienem zainwestować w końcu w nowy, bo dni tego były już policzone i aby patrzeć, jak całkiem pójdzie w pizdu. Pogładziłem kciukiem pomarańczowe ucho i dostrzegłem kolejne pęknięcie, w miejscu gdzie rączka łączyła się z resztą naczynia. Nie pamiętałem nawet skąd miałem ten kubek — czy też raczej kubeł — ale był idealny. Lekką ręką wchodziło w niego pół litra płynu, dzięki czemu „wypiłem jedną kawę” nabierało nowego znaczenia. Będę za nim tęsknił.
— Więc… odnowiłeś kontakt z Sasuke? — zaczęła po chwili Kushina, gdy już udało jej się poukładać to wszystko w głowie. Odwróciłem się do niej, całkiem świadomy emocji odbijających się na mojej twarzy.
— Przypadkiem, ale tak. Wpuścił mnie w maliny i nawet nie wiedziałem, że to z nim pisałem cały ten czas. — Matka najwyraźniej postanowiła być miłosierna, bo jedynie zmrużyła oczy, powstrzymując się od komentowania mojej łatwowierności i wypominania mi, że równie dobrze mogłem trafić na rasowego gwałciciela albo jakieś inne indywiduum. Jeśli patrzeć na to z tej perspektywy, to chyba powinienem się cieszyć, że Fagot okazał się być Uchihą, ale… Osobiście wolałbym chyba łysiejącego facecika z kryzysem wieku średniego, no naprawdę.
— Co u niego?
— Powoli do przodu — odparłem wymijająco, nie czując się na siłach, aby opowiadać kobiecie o wypadku samochodowym i jego konsekwencjach. Sam sobie z tym nie radziłem, nie chciałem mieszać w to jeszcze matki, a poza tym nie czułem się upoważniony do wyjaśniania tego.
— Powiedz mi, że chociaż on wiedział, że ty to ty i nie zapraszał do siebie jakiegoś obcego człowieka mając nadzieję, że nie okaże się on seryjnym mordercą.
— Wiedział — potwierdziłem, powstrzymując parsknięcie. Ja tu się przyznaję, że ponownie nawiązałem kontakt z moim eks, a ta nawija o niebezpieczeństwach wynikających z pogłębiania znajomości zawartych przez internet. Litości.
— Zawsze uważałam, że ten chłopiec ma głowę na karku. — Ukontentowana Kushina skinęła głową i dopiero, gdy pierwszy zew matczynej troski został ujarzmiony, mogliśmy przejść do konkretów. — Tak więc zaprosiłeś go tutaj?
Już otwierałem usta, by odpowiedzieć, gdy usłyszałem zawodzenie mojego telefonu. Podniosłem aparat i spojrzałem na wyświetlacz, doskonale świadomy, że matka monitoruje wszystkie moje ruchy. Westchnąłem ciężko, po czym, uznawszy, że odrzucenie połączenia przyniosłoby więcej szkody niż pożytku, nacisnąłem zieloną słuchawkę i podniosłem komórkę do ucha.
— Zastanawiam się czasem, czy ty nie posiadasz czasem jakiegoś specjalistycznego urządzenia, które informuje cię, kiedy jest najbardziej dramatyczny moment żeby się wpieprzyć — rzuciłem w ramach powitania i gestem dłoni uciszyłem Kusinę, która wyglądała jakby chciała mnie zrugać za tak rażące braki w kulturze.
— Też miło cię słyszeć, Naruto. — Sasuke zachichotał złośliwie i, cholera, dobrze było usłyszeć jego głos. — A co, przeszkodziłem w czymś? Na przykład w waleniu sobie konia do mojego zdjęcia, nieważne, prawdziwego, czy tego, które ci wtedy wysłałem?
— Nie skomentuję tego. — Z niejakim zmartwieniem przyjrzałem się siedzącej obok matce, która lekko pozieleniała na twarzy. — Ale nie, tym razem przerwałeś mi rozmowę z matką i nie wiem, czy jesteś tego świadomy, ale mam raczej głośno ustawiony dźwięk w telefonie, tak więc ona słyszy wszystko, co mówisz.
— Zanotowano. Pozdrów ją ode mnie. — Uchiha brzmiał na absolutnie nieprzejętego, drań jeden.
— W porządku. Czy to coś ważnego? Bo wiesz, chwilowo jestem trochę zajęty. Mogę oddzwonić potem?
— Wolałbym nie, to nie potrwa długo. W sprawie mojego przyjazdu, wystąpiły pewne komplikacje.
— Niech zgadnę, umarł ci dziadek albo spadłeś ze schodów i się połamałeś, albo coś równie bzdurnego i jednak nie możesz przyjechać. — Stłumiłem westchnienie, po czym zamknąłem oczy i rozparłem się wygodniej na kanapie. Nie wiem, co sobie myślałem, gdy składałem Sasuke tę propozycję, ale… nie podejrzewałem też, że będę czuł się tak dziwnie, gdy ten jednak ją odrzuci. Przez tydzień czekałem na jego odpowiedź i byłem już pewien, że nie dostanę jej w ogóle, gdy w końcu ujrzałem w mojej skrzynce wiadomość zwrotną. Posiwiałem przez ten tydzień, musicie mi wierzyć. Gdzieś pomiędzy wymienianiem z nim raczej obraźliwych wiadomości, a dogadywaniem szczegółów naszego spotkania, wyrobiłem w sobie nadzieję, że naprawdę dojdzie ono do skutku, a tymczasem… Cóż. Nie żebym był zaskoczony, powinienem się tego spodziewać.
— Uspokój się, matole — przerwał mi Uchiha, zanim zdążyłem się na dobre rozpędzić z moimi apokaliptycznymi wizjami. — Dobrze wiesz, że gdyby połamanie albo inne urazy fizyczne były problemem, w ogóle nie mielibyśmy tej rozmowy. Jeśli znasz mnie tak dobrze jak twierdzisz, to wiesz też, że gdybym faktycznie nie chciał się z tobą spotkać, po prostu bym ci o tym powiedział. Wciąż zamierzam przyjechać.
— Więc o co chodzi?
— Tak się złożyło, że pojutrze Itachi wyjeżdża służbowo w okolice twojego miasta i w sumie mógłby mnie ze sobą zabrać. Co, nie ukrywam, bardzo ułatwia całe przedsięwzięcie. Powstaje jedynie pytanie, czy mógłby się u ciebie zatrzymać na jedną noc?
— Jasne, nie ma problemu — odpowiedziałem pospiesznie, ze świstem wypuszczając powietrze. Dziwne, nawet nie zarejestrowałem, że wstrzymuję oddech. Obok mnie Kushina powróciła do normalnych kolorów i z zainteresowaniem przysłuchiwała się rozmowie. Nie żebym kiedykolwiek miał nadzieją na to, że matka pozna definicję słowa „prywatność”. — Będzie zmęczony po podróży, wszystko rozumiem, pomieścimy się. A teraz wybacz, ale jeśli to wszystko… Chociaż w sumie czekaj. Ponoć twój telefon wyzionął ducha i jesteś odcięty do świata, czy tak?
— Kłamałem — odparł prosto Sasuke, ale mogłem przysiąc, że usłyszałem coś jakby stłumione westchnienie w tle. Uśmiechnąłem się nieznacznie i pokręciłem głową.
— Po prostu nie chciałeś ze mną rozmawiać, co nie?
— Tak jakbyś ty kiedykolwiek do mnie zadzwonił. Poza tym, nie wiem czy zdajesz sobie z tego sprawę, ale żyjemy w dwudziestym pierwszy wieku. Ładowarki do telefonów mają uniwersalne wejście, kochanie.
— Touché.
— Będziemy w kontakcie. Do zobaczenia, Naruto — dodał Uchiha i rozłączył się, zanim zdążyłem cokolwiek mu odpowiedzieć. Wychodziło na to, że ten drań od początku wiedział w co pogrywałem z brakiem ładowarki. Ba, sam najwyraźniej zachował się podobnie, ale jakoś nie potrafiłem się na niego za to gniewać. W końcu jeśli ja miałem takie wątpliwości, to nie umiałem sobie nawet wyobrazić co on musiał przeżywać.
Mógłbym się założyć o wszystko, że „służbowy” wyjazd Itachiego, również nie wypadł tak przypadkiem. Gdy ja pojechałem do Sasuke, w każdym momencie mogłem po prostu obrócić się na pięcie i odejść, jednak on nie miał takiej możliwości. Brat był dla niego swojego rodzaju zabezpieczeniem — przynajmniej przez dzień, czy dwa dopilnuje porządku i będzie mógł go zabrać w razie problemów. Rozumiałem to i akceptowałem, nie żebym miał jakiś wybór. A poza tym lubiłem również starszego Uchihę i cieszyłem się na myśl o jego przyjeździe — tak między Bogiem, a prawdą, to poczułem się nieco pewniej i wierzyłem, że dzięki temu uda nam się uniknąć niezręczności. No, przynajmniej znacznej ich części.
— To chyba wystarczająca odpowiedź na moje pytanie — mruknęła Kushina, przypominając mi tym samym o swojej obecności. Zmarszczyłem brwi, starając się zrozumieć, do czego kobieta piła, a ona jedynie pokręciła pobłażliwie głową, trafnie interpretując moją marsową minę. — Pytałam, czy zaprosiłeś go do siebie — wyjaśniła usłużnie. Faktycznie, jak teraz o tym pomyślałem, to zadała takie pytanie, ale Sasuke zadzwonił zanim zdążyłbym na nie odpowiedzieć.
— No, zaprosiłem — potwierdziłem tylko, starannie unikając matczynego wzroku.
— I jesteś przekonany, że to dobry pomysł? — Powątpiewające nuty wkradły się do głosu Kushiny. Czułem się jak pod czujnym spojrzeniem polującego jastrzębia, zadbałem więc o to, aby nie wykonywać żadnych gwałtownych ruchów. To było wystarczająco trudne nawet bez matki podsycającej moje wątpliwości. — Nie mówię, że to zły chłopiec, ale z pewnością pamiętasz lepiej ode mnie, jak nieładnie zachował się w klasie maturalnej…
Zachował się nieładnie, eufemizm roku. Westchnąłem ciężko i poczułem rozpaczliwe pragnienie rąbnięcia w coś głową, ale szczęśliwie udało mi się je spacyfikować.
Po powrocie od Uchihy spędziłem wiele godzin na rozpamiętywaniu tego wszystkiego. Patrząc przez pryzmat jego kalectwa wiele rzeczy byłem w stanie zrozumieć, ale jednocześnie tylko przybywało pytań bez odpowiedzi. Starałem się jak mogłem, ale nie byłem w stanie pojąć toku rozumowania Sasuke — i prawdopodobnie nigdy nie będę, chyba, że pewnego pięknego dnia piła mechaniczna spadnie mi na nogi — nie umiałem i nie chciałem tego zrobić.
Wybaczyłem mu tamtą ucieczkę bez słowa, bo tego właśnie ode mnie oczekiwał, ale nigdy nie zrozumiem. Jego świat funkcjonował inaczej od mojego.
— Pamiętam, mamo — potwierdziłem, przenosząc wreszcie spojrzenie na nachmurzone oblicze matki. — Ale nic, co powiesz, nie odwiedzie mnie od tego pomysłu. Nie twierdzę, że wszystko pójdzie dobrze, ani, że Sasuke niczego znowu nie odwali, ale jestem gotowy spróbować.
— Cóż, zgaduję, że nie musi mi się to podobać. — Kushina zamilkła na chwilę, przyglądając mi się uważnie, po czym jej rysy złagodniały. — W takim razie może ogarnąłbyś w końcu ten swój chlew? Przecież Sasuke potknie się o coś, jeszcze zanim dobrze wejdzie do środka.
Poczułem się zachęcony do rozejrzenia po pomieszczeniu — moje mieszkanko było małe, żeby nie powiedzieć mikroskopijne, ale na moje potrzeby wystarczało. Normalnie i tak wynajmowałbym coś jeszcze mniejszego, bo mnie samego nie byłoby stać na, bądź co bądź, dwupokojowe mieszkanie, ale tak się złożyło, że było własnością mojego chrzestnego, więc poza opłacaniem rachunków, kwoty, które mu płaciłem były raczej symboliczne. Nie myślcie sobie tylko, że byłem jakimś burżujem — te dwa pokoje to było powiedziane trochę na wyrost. Sypialnia, w której nie mieściło się praktycznie nic poza łóżkiem i rozklekotaną szafą i pokój dzienny, pełniący funkcję salonu, jadalni, gabinetu, przedpokoju, a nawet kuchni, bo w rogu miałem aneks kuchenny. Dobrze, że chociaż kibel miałem osobno — uwierzcie, widziałem takie kawalerki, gdzie muszla klozetowa ulokowana była w kącie pomieszczenia i nawet nie zawsze była odgrodzona jakąś firaneczką albo inną szmateczką. Nigdy nie pojmę, jak ludzie są w stanie jeść posiłek w tym samym pomieszczeniu, w którym się wypróżniają — aczkolwiek podejrzewałem, że ma to coś wspólnego z przeżyciem za minimalną krajową.
No cóż, tak właśnie prezentowała się moja przestrzeń życiowa. I musiałem przyznać, że była to wyjątkowo zagracona przestrzeń życiowa. Zwłaszcza, jeśli porównało się moje zesztywniałe z brudu skarpetki walające się w losowo wybranych rejonach podłogi i subtelny, męski odorek unoszący się w całym mieszkaniu, z pedantyczną, niemalże sterylną czystością w domu Uchihów i zepchniętymi pod ściany meblami.
Potknąć, to się Sasuke raczej nie potknie, ale wjechać też nie wjedzie. Postanowiłem więc pójść za radą matki i wypowiedzieć wojnę całemu temu syfowi, radośnie ignorując miauczenie Kushiny, że nigdy nie spodziewała się nigdy ujrzeć swojego syna sprzątającego i że jeśli znalazłem faceta, dla którego jestem gotów trzepać dywany, to nie powinienem go już nigdy wypuszczać. Było to, delikatnie mówiąc, irytujące, ale jak już zakończyła swój koncert na marudzenie, to zakasała rękawy i mi pomogła. Też ją kochałem.

2 komentarze:

  1. " Zastanawiam się czasem, czy ty nie posiadasz czasem jakiegoś specjalistycznego urządzenia, które informuje cię, kiedy jest najbardziej dramatyczny moment żeby się wpieprzyć" - jedno z najlepszych podsumowań Sasuke na jakie kiedykolwiek trafiłam xD. Teraz wstrzymuję oddech i czekam na ich kolejne spotkanie, bo wątpię by rzucili się sobie w ramiona i wyznali dozgonną miłość gdy tylko się zobaczą. To zdecydowanie nie leży w charakterze żadnego z nich ( oraz w charakterze Twoich opowiadań, mam wrażenie xD). Tak więc życzę weny i niecierpliwie czekam na kolejny rozdział. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Witam,
    Kushina i jej pytania cudownie wyszły, ocho Naruto sprząta toż to cud...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń