Postanowiłam publicznie przyznać się do pierwszego długiego opowiadania, jakie napisałam (drugiego w fandomie Naruto). Tekst był co prawda betowany, a ja przeczytałam go teraz jeszcze raz i poprawiłam co się dało, ale uprzedzam, że nie jest szczególnie górnolotny. Powstał naprawdę dawno i nawet ja widzę różnicę w… hm, sposobie pisania. Czy jest lepiej, czy gorzej — nie mnie oceniać, ale na pewno jest inaczej. Tak czy inaczej, to opowiadanie wciąż jest dla mnie dość ważne, więc chcę żeby tu zawisło. Zapraszam!
Tytuł: Friends never say goodbye
Długość: Łącznie jest sześć rozdziałów, z czego pierwszy to teoretycznie prolog, ale kto by się przejął. Całość ma około 20k słów.
Pairing: SasuNaru
Gatunek: Angst, Hurt/Comfort, (delikatny songfic, ale naprawdę delikatny)
Ostrzeżenia: Myślę, że żadnych poważniejszych nie ma, no może poza tym, że w tekście występuje Sakura i… aaa, sami zobaczycie.
Uwagi: Tekst ten z założenia miał być miniaturką, ale w miarę pisania znacznie się rozrósł i ostatecznie eskalował do kilkuczęściowego opowiadania — ciężko jest wmówić komukolwiek, że coś na przeszło dwadzieścia tysięcy słów jest „miniaturką". Nawiasem mówiąc doszłam do wniosku, że po prostu lubię maltretować postacie, więc — jakżeby inaczej — znowu angst.
Za Betę całości dziękuję Madame Emerald — doprowadzenie tego czegoś do stanu względnej używalności było nie lada wyzwaniem. Ale Sylwia jest wielka i nie umarła przysypana lawiną przecinków i innych kFiatków. Przyjmij zatem mą nieopisaną wdzięczność!
Fragmenty piosenek wykorzystane w prologu:
„Lecz żegnaj nie mów mi" – piosenka z bajki „Droga do El Dorado"
„Friends
never say goodbye" – John Elton (angielska wersja w/w piosenki – w tym
miejscu czuję się zobowiązana dodać, że CAŁY tekst pisałam do tej JEDNEJ
piosenki)
„Już nikt, już nic" – Mariusz Totoszko (też z bajki, tym razem „Mój Brat Niedźwiedź")
PROLOG
Ta droga tak zbliżyła nas,
Gdzie ja, tam byłeś ty.
Nie myślał nikt, nie wiedział nikt,
Że inne przyjdą dni.
Nagle okazało się,
Że być mogą drogi dwie.
Szkoda słów, zaufaj mi,
Ja mam rację, może Ty?
Czemu tak musiało być?
Proszę, nie pytaj mnie.
Stało się, co miało stać,
Los widać tak już chce.
Lecz żegnaj nie mów mi.
~oOo~
Na parapecie szeroko otwartego okna, zalany blaskiem złocistych promieni zachodzącego słońca, siedział młody chłopak. Miał przymknięte powieki, a jego blond włosy rozwiał wiatr wpadający przez otwarte okiennice do niewielkiej kawalerki. Na ustach Naruto widniał nieśmiały uśmiech — w swoim nastoletnim życiu nie doświadczył zbyt wielu tak błogich i spokojnych chwil, a ta z pewnością do nich należała. Tego właśnie wieczoru, gdy młody Uzumaki wracał powolnym korkiem z Ichiraku, a w żołądku radośnie bulgotały mu dwie porcje pochłoniętego przezeń ramen, zdał sobie sprawę, że jego marzenia z dnia na dzień stają się coraz bardziej realne, a on sam jest szczęśliwy, nawet jeżeli dostrzeżenie tego było kwestią raczej długoterminową.
Jako Jinchuuriki nie miał łatwego życia — był wyśmiewany przez mieszkańców Konohy od najmłodszych lat, a życie rzucało mu pod nogi niemalże nieskończoną ilość kłód. Wszystko, co miał teraz, zdobył dzięki swojemu poświęceniu sprawie, wytrwałej i ciężkiej pracy oraz hektolitrom wylanego potu. Był sam odkąd sięgał pamięcią — to jest, jeśli nie liczyć Iruki, który poniekąd opiekował się Naruto, gdy ten był małym dzieckiem — ale koniec końców mieszkańcy wioski dostrzegli w nim coś więcej, niż tylko pojemnik z zapieczętowanym Lisim Demonem, a mianowicie młodego, diabelsko zdolnego shinobi. Ba, udało mu się nawet zdobyć przyjaciół. Na tę myśl uśmiech blondyna stał się jeszcze szerszy. Uzumaki otworzył oczy i szybko zmuszony był je zmrużyć, gdy zaatakowały go promienie migoczącego na horyzoncie słońca.
Właściwie słowo „przyjaciele" było pewnego rodzaju nadinterpretacją... Chłopaka otaczała ogromna ilość ludzi, za których nie raz i nie dwa nadstawiał karku — Sakura, Kakashi, Iruka, Konohamaru, nawet patentowany bubek, alias Demon Piaskowy Gaara, z którym Naruto zawarł coś na kształt przymierza. Jednak Uzumaki nigdy nawet nie pomyślał o nich w kategoriach przyjaźni, choć nie znaczyło to, że był całkowicie wyalienowany. Nigdy nie szczycił się lotnym umysłem lub ponadprzeciętną inteligencją, ale po pewnym czasie, odkąd dołączył do drużyny siódmej, zauważył pewną prawidłowość. Za każdym razem, gdy przeciwności losu wbijały go ziemię i wszyscy wyżej wymienieni znajomi byli bardziej niż pewni, że tym razem młody ninja zrezygnuje i już się nie podniesie, był obok niego ktoś, kto jeszcze nigdy w niego nie zwątpił. Zawsze milczący, niewzruszony i niedostępny Sasuke Uchiha stał nieopodal z wyciągniętą ręką, jednocześnie sztyletując blondyna wzrokiem i wysyłając mu mentalne groźby, które bez wątpienia przekułby w czyny, gdyby tylko Uzumaki spróbował się poddać. Nadstawiał za niego karku częściej niż ktokolwiek inny i był gotów nawet poświęcić za niego własne życie, co wielokrotnie udowodnił na wspólnych misjach. Naruto nigdy wcześniej nie miał prawdziwego przyjaciela, ale sądził, że Sasuke był właśnie kimś tego rodzaju.
Nieco otumaniony przez dwie porcje pysznego ramen umysł chłopaka uciekał się do specyficznych kulinarnych porównań. W tamtym momencie jego życie — jakiekolwiek by nie było — jawiło mu się jako wielki tort czekoladowy, udekorowany pieczołowicie bitą śmietaną. Torty tego rodzaju miały jednakże pewien bardzo brzydki zwyczaj bycia niesmacznymi, gdy na ich czubku brakowało przysłowiowej wisienki. W życiu Naruto rolę owej wisienki tudzież uwiecznienia starań kucharskich, stanowił nie kto inny jak właśnie Sasuke Uchiha.
Ich relacje były bardziej niż porąbane. Ubliżali sobie przy każdej możliwej okazji, a nad ich nieustannymi utarczkami wszyscy przeszli już do porządku dziennego. Kakashi-sensei nazwał to nawet kiedyś „walkami bratobójczymi", na co obrażony Naruto bardzo nieelegancko wystawił język i zaczął donośnym głosem informować wszystkich wkoło, że to jawna obraza przyszłego Hokage, a jeszcze bardziej obrażony Sasuke jedynie odwrócił się i odmaszerował krokiem defiladowym. Fakty jednak mówiły same za siebie. Dwóch chłopców bardzo się do siebie zbliżyło podczas wspólnych wypraw i treningów. Pośrednią przyczyną ich koneksji były nagminne wspólne pobyty w szpitalu — nierzadko powodowane ich utarczkami i próbami udowodnienia, który z nich jest lepszy — podczas których następowało chwilowe zawieszenie broni i mogli się lepiej poznać.
W gruncie rzeczy nie różnili się od siebie aż tak bardzo. Obaj byli sierotami i pomimo młodego wieku dźwigali na barkach pokaźny bagaż doświadczeń, pod którego ciężarem ugiąłby się niejeden dorosły shinobi. Największą różnicą było, tak naprawdę, ich postępowanie — młody Uchiha preferował zachować milczenie i nie pozwalał niemalże żadnym emocjom wypłynąć spod jego licznych masek, kumulując je wszystkie w sobie i przekształcając w palącą nienawiść do starszego brata i chęć zemsty, podczas gdy Naruto uzewnętrzniał wszystko, co aktualnie przeżywał. Jednakże, pomimo tych dość znaczących różnic w charakterach, chłopcy płynnie przechodzili od morderczych walk na polu treningowych do obrzydliwie szczerych nocnych rozmów, przepełnionych marzeniami i nadzieją na lepsze jutro. Tym, co mogli sobie nawzajem zaoferować, była przede wszystkim akceptacja. Sasuke mógł sobie być wyniosłym i nieczułym egocentrykiem, ale Naruto po pewnym czasie zaakceptował to, uznając, że kolega z drużyny taki po prostu jest. Właściwie, jak teraz o tym pomyślał, to jego egzystencja byłaby daleko nudniejsza bez sarkazmu i ciętego języka Uchihy. Rozumieli się wzajemnie, a to sprawiało, że ich więź była trwalsza od zwykłych znajomości zawieranych przez dzieciaki w wiosce.
Podczas pewnej pamiętnej nocy w szpitalu Uzumaki zdał sobie sprawę z czegoś strasznego. Och, oczywiście naturalnie wolałby obwinić o wszystko Sasuke — rzucić mu to wszystko w twarz i śmiać się przy tym szaleńczo, by chwilę później uczestniczyć w epickiej walce z udziałem przyjaciela, bo ten niewątpliwie zechciałby zamordować Naruto w afekcie. Jednak ta opcja była tym razem niedostępna, bo chodziło tylko i wyłącznie o niego samego. Nie wiedział nawet kiedy, ale w pewnym momencie jego sposób postrzegania czarnowłosego młodzieńca uległ pewnej… zmianie. Zaakceptował już fakt, że Sasuke stał się najbliższą mu osobą, przyjacielem i kompanem na polu bitwy, kimś, kto przetrzepie mu gruntownie tyłek tylko po to, by zaraz pomóc mu wstać i stać się silniejszym. Jednak myśli jakie czasami nawiedzały jego upojony szczęściem umysł stawały się cokolwiek… kłopotliwe.
Do całkiem niedawna chłopak, który uważa swojego najlepszego przyjaciela za przystojnego — w osobistej opinii Naruto — winien zostać publicznie zlinczowany oraz zamknięty w uroczym pokoju bez klamek. Długie miesiące gorliwie bronił tego poglądu przed sobą samym, zasłaniając się jego szczeniackim zauroczeniem Haruno i starał się — nawet w myślach i to w stanie najgłębszego upojenia alkoholowego — nie używać tego słowa na „G". A przynajmniej taka była wersja oficjalna, do momentu, w którym Uzumaki, mniej lub bardziej świadomie, nie zagapił się na oblicze śpiącego na łóżku obok Uchihy, oświetlonego delikatnie promieniami wpadającego do szpitalnej salki porannego słońca. Przez dłuższą chwilę kontemplował rysy jego twarzy — w tamtym momencie przyjemnie wydłużona twarz Sasuke wydała mu się wyjątkowo przystojna, nawet jeżeli na co dzień widywał ową twarz w zgoła innych sytuacjach. Na samym początku ich znajomości nie był w stanie przeniknąć przez maski młodego Uchihy i w rezultacie widział jedynie zimnego, odpychającego drania — okazjonalnie widywał też grymasy gniewu spowodowane co ciekawszymi walkami lub bólu przy okazji bardziej efektownych ran, jakie sobie wzajemnie zadawali, ale wraz z upływem czasu zaczął dostrzegać więcej. I teraz był niemalże pewien, że widział już wszystkie emocje na twarzy Sasuke — począwszy od nieokiełznanej nienawiści, a na bezbrzeżnym szczęściu skończywszy. Spojrzał jeszcze na kruczoczarne włosy rozsypane na poduszce oraz na niezakryty kołdrą kawałek torsu przyjaciela, po czym zarumienił się dziko i — niebotycznie wdzięczny, że Uchiha nie mógł go w tym momencie zobaczyć, bo znając jego uroczy charakter i ugodowe usposobienie, dałby sobie rękę odrąbać, żeby tylko dowiedzieć się, co doprowadziło Naruto do takiego stanu, a następnie gnębiłby go tym przez najbliższe kilka lat — sprzedał sobie mentalnego kopniaka.
Potem było jedynie gorzej.
I w taki właśnie sposób Uzumaki zdał sobie sprawę, że powoli zakochuje się w Naczelnym Draniu Konohy (jak zwykł pieszczotliwie nazywać Sasuke w myślach lub ich słownych utarczkach) tudzież swoim najlepszym przyjacielu. Nie zwiastowało to, co prawda, specjalnie kolorowej przyszłości dla żadnego z nich, ale Uchiha najwyraźniej był aseksualny i upośledzony społecznie, co działało na korzyść blondyna — jego przyjacielowi bynajmniej nie można było odmówić geniuszu, ale w takich sprawach był na szczęście wyjątkowo niedomyślny. Skąd u młodego ninja takie przekonanie? Studium przypadku — Sakura Haruno, jedyna przedstawicielka płci pięknej w Drużynie Siódmej, od lat beznadziejnie zakochana w wyżej wymienionym koledze, który w dalszym ciągu był tego najwyraźniej nieświadomy.
Koniec końców Naruto postanowił nie roztrząsać więcej tej kwestii, uznając, że co ma być, to będzie. Póki co ważne dla niego było, że przyjaciel mężnie trwał u jego boku bez względu na wszystko i jeżeli zajdzie taka potrzeba, tę i wszystkie inne kwestie będą mogli omówić później — tego był pewien jak niczego na świecie.
Zamyślony chłopak nie zdawał sobie nawet sprawy, ile czasu już tkwił na parapecie. Otworzył oczy i zerknął za okno — słońce już dawno zaszło, a do pomieszczenia zaczęło wpadać nieco chłodniejsze powietrze. Z cichym westchnieniem zeskoczył z parapetu i z przyklejonym do twarzy szerokim uśmiechem zamknął okno. Zapowiadała się piękna, bezchmurna, letnia noc. Miał właśnie udać się pod prysznic, a następnie jak kłoda zwalić się na materac, aby dopełnić dzieła błogiego, wolnego od misji i zmarnowanego na nic—nierobieniu dnia, gdy usłyszał łomotanie w drzwi.
Na ten odgłos wyszczerzył się jeszcze bardziej i jednym susem doskoczył do wejścia. Gość musiał być wyjątkowo zniecierpliwiony, sądząc po trzeszczących dźwiękach wydawanych przez kawałek drewna, które już niedługo może przestać pełnić jakże zaszczytną funkcję wejścia do mieszkania. Było to dość niecodzienne, bo Naruto rzadko miewał gości — ostatnio ktoś odwiedził go jakieś dwa tygodnie temu. No dobrze, słowo „odwiedził" nie oddawało powagi tamtej sytuacji… Wtargnął, wbiegł jak po ogień… tak, te określenia były znacznie lepsze. Zdesperowany Sasuke szukał schronienia przed jego piszczącymi fankami — cała sytuacja musiała być dla niego bardzo niekomfortowa, jeżeli dobrowolne narażenie się na kpiny Uzumakiego mogło być w tej kwestii jakimś wyznacznikiem. Naruto jedną dłonią zmierzwił włosy, po czym postarał się powstrzymać chichot (nie żeby mu się to udało, ale liczą się chęci) i otworzył drzwi tajemniczemu przybyszowi.
Jakież było jego zdziwienie, gdy na wycieraczce zobaczył rozhisteryzowaną i zapłakaną Sakurę. W stanie głębokiego szoku otworzył drzwi szerzej, przesuwając się nieco, aby koleżanka mogła wejść, ona jednak tkwiła wciąż w tym samym miejscu, trzęsąc się i nieustannie łkając. Uzumaki nie był pewny, co w takiej sytuacji powinien zrobić — chyba należałoby jakoś ją pocieszyć, czyż nie?
— Naruto… Sasuke… — głos jej się załamał, najwyraźniej dziewczyna była tak roztrzęsiona, że nie potrafiła nawet sklecić logicznie brzmiącego zdania. Oczy jej kolegi robiły się coraz większe.
— Sakurka? Co się stało?
— Sasuke-kun, on… — różowowłosa dziewczyna znów zaniosła się płaczem, ale Naruto złapał ją mocno za ramiona i dość brutalnie nią potrząsnął, mając nadzieję, że to pomoże jej się uspokoić i umożliwi nieco konkretniejszy przekaz.
— Co się stało temu draniowi? — Jeżeli znowu jest w szpitalu, bo chciał sam ćwiczyć jakieś cholerne ninjutsu to całkiem niedługo będzie miał niecodzienną możliwość wąchania kwiatków od spodu, już Naruto się o to osobiście postara.
— On uciekł. Zniknął, tak po prostu… — Haruno przełknęła łzy i spojrzała prosto w błękitne oczy kolegi. — Naruto, błagam cię…
— Nie musisz nic mówić — przerwał jej bezceremonialnie blondyn, po czym pospiesznie podszedł do materaca aby usiąść na nim i jak najszybciej wzuć buty. Jego procesy myślowe osiągnęły w tym momencie najwyższy poziom, pomimo późnej pory i ogólnego rozleniwienia, które towarzyszyło mu cały dzień. — Biegnij po mistrza Kakashiego. Nie pozwolę temu draniowi tak po prostu odejść. Znajdę go i przyprowadzę z powrotem do Konohy, a potem razem nakopiemy mu do dupy. Przyrzekam! — W biegu złapał jeszcze swoją opaskę z wygrawerowanym symbolem Wioski Liścia po czym wybiegł w ciemną noc, pędząc uliczkami miasteczka jakby go sam diabeł gonił.
Co ten cholerny Uchiha sobie myślał? Nie mógł tak po prostu odejść i zostawić go samego. Nie teraz, kiedy wszystko w życiu Naruto po raz pierwszy zdawało się być na swoim miejscu. Nie mógł… prawda?
~oOo~
Już nikt, już nic, już tak ma być,
już bez przyszłości,
a tak najtrudniej żyć,
lecz mimo łez, to jedno wiem,
jutro też nadejdzie dzień.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz