piątek, 20 lutego 2015

Wolę jeździć, messer (4/7)

Wracam z nowym rozdziałem messera. Napisałabym, że to już połowa opowiadania, ale wciąż rozważam, czy nie powinnam podzielić ostatniej części, która wyszła... Cóż, wyszła za długa. Ale to się jeszcze zobaczy. Chociaż równie dobrze możecie dać znać, co wolicie. Opcje do wyboru są następujące: jeden nieprzyzwoicie długi rozdział albo dwa nieco krótsze rozdziały, ale wtedy byłabym zmuszona przerwać we wrednym miejscu.  Poprawki na rozdział nanosiłam sama, więc uprzedzam, że coś mogło mi się zaplątać. Czujcie się zachęceni do komentowania, a teraz zapraszam!
Rozdział IV
— No i widzisz, teraz mam prywatnego szofera! Genialnie! — Klasnąłem w dłonie, nie będąc w stanie powstrzymać śmiechu. Kątem oka zauważyłem, że kierowca mocniej zacisnął dłonie na kierownicy, aż pobielały mu kłykcie.
Widzieliście kiedyś Gorgonę? Nie? No cóż, ja też nie, chyba że liczą się obrazki w książeczkach dla dzieci, ale mój chłopak, Sasuke Uchiha, z pewnością ją w tym momencie przypominał. Byłem pewien, że gdyby przestał wpatrywać się w drogę i przeniósł na mnie swoje mordercze spojrzenie, to natychmiast zamieniłbym się w kamień. Na wpół czekałem aż jego przydługie kosmyki ożyją i zaczną na mnie syczeć.
— Chyba w twoich snach, młotku — oświadczył tylko grobowym głosem, stwierdziwszy najwyraźniej, że jest ponad to.
— No nie do końca, bo moje sny nie uwzględniają ciebie jako szofera. — Teatralnym gestem potarłem podbródek, udając, że intensywnie się nad czymś zastanawiam. — Chociaż wróć, śniło mi się kiedyś, że jesteś taksówkarzem! I tak szarmancko otworzyłeś przede mną drzwi i…
— Prowadzę, Naruto — przerwał mi Sasuke. — Jak chcesz sobie poświntuszyć, to racz to robić w zaciszu własnego umysłu, chyba że chcesz skończyć na najbliższym drzewie. Nie interesują mnie twoje zboczone wizje dopóki nie wysiądziemy z samochodu, jasne?
— ...i okazało się, że woziłeś w tym samochodzie poćwiartowane ciała swoich poprzednich klientów zapakowane do słoików wypełnionych formaliną — dokończyłem, nie robiąc żadnego wysiłku, aby powstrzymać złośliwy chichot. — Ale twoja wizja podoba mi się bardziej, wiesz. Głodnemu chleb na myśli.
Uchiha nie uraczył mnie żadną odpowiedzią. Zamiast tego jedynie westchnął cierpiętniczo i mruknął coś o nadpobudliwych młotkach, którzy wpędzą go do grobu. Umościłem się wygodniej w fotelu pasażera i zagapiłem się na drogę. Mój chłopak niecały miesiąc temu zdał egzamin na prawo jazdy — za pierwszym razem, to sukinkot! — i z tej okazji ojciec sprezentował mu auto. Nie był to może cud techniki, ale miał cztery koła, jeździł i nawet nie zmieniał kształtu po przekroczeniu magicznej bariery pięćdziesięciu kilometrów na godzinę. Więc naturalnie, gdy tylko Sasuke odczekał swoje i odebrał dokument, zapragnął mnie wszędzie wozić i chwalić się swoim plastikiem. Zapytany, gorąco temu zaprzeczał i marudził, że nie ma żadnego obowiązku wożenia gdziekolwiek mojego burżujskiego tyłka, ale skądinąd wiedziałem, że sprawiało mu to przyjemność.
— To tutaj, zatrzymaj się — oznajmiłem, gdy zobaczyłem zajazd przed domem Shikamaru. Wybierałem się do niego na kulturalny, męski wieczorek — obaj chcieliśmy załączyć jakąś dobrą grę, strzelić piwko albo dwa i nie słyszeć ani słowa o wynalazku Szatana zwanym potocznie „maturą”. Ciężkie jest życie maturzysty, musicie mi wierzyć. — Na pewno nie chcesz do nas dołączyć? — zapytałem, z ręką na klamce. Uchiha jedynie pokręcił głową w ramach odpowiedzi.
— Ja, w przeciwieństwie do ciebie, wolę lepiej spożytkować ten czas i nie skreślać już na starcie moich szans na zdanie…
— Nie mów tego! — jęknąłem, natychmiast zasłaniając uszy.
— Szans na zdanie matury! — prawie krzyknął Sasuke, uśmiechając się przy tym tylko odrobinkę sadystycznie. Drańsko. — A poza tym, ktoś musi cię potem odebrać, bo znając was, to obaj będziecie pod dobrą datą. I zamiast spijać się z Narą, mógłbyś w końcu ruszyć tego Bułhakowa, bo dobrze wiesz, że ci tego nie podaruję, ale to już swoją drogą.
— Przyjedziesz?
— A mam jakiś wybór? — rzucił Uchiha w eter, prawdopodobnie nie oczekując na to żadnej odpowiedzi. Uśmiechnąłem się do niego i już miałem otwierać drzwi, ale wtedy poczułem dłoń na swoim karku i po chwili zapomniałem, dlaczego tak właściwie chciałem już wychodzić.
Sasuke całował… Sasuke całował jak Sasuke. Jego technika może i nie była mistrzowska, ale, cholera, skuteczna i na samą myśl robiło mi się gorąco. Wąskie wargi pasowały do moich zaskakująco dobrze, a język był wyjątkowo chętny do namiętnych igraszek. Moglibyśmy tak jeszcze długo i niewykluczone, że w ogóle bym do Nary nie dotarł, ale drążek od skrzyni biegów wbijający mi się w kolano i ogólnie dość pokraczna i niewygodna pozycja w jakiej siedziałem, skutecznie niszczyły nastrój.
— Hej, Naruto? — Sasuke mrugnął do mnie, gdy w końcu się od siebie oderwaliśmy i mogłem wreszcie rozmasować obolałą nogę. — Jesteś świadom, że tapicerka na tylnym siedzeniu wymaga przechrzczenia? Sądzę, że nie chciałbyś tego przegapić.
— Wręcz nie mogę się doczekać. Może zajmiemy się jej chrztem bojowym jak już skończę z Shiką? — zapytałem, sugestywnie poruszając przy tym brwiami i wysiadłem wreszcie z samochodu. Zanim zatrzasnąłem za sobą drzwi, usłyszałem jeszcze rozbawione prychnięcie i rzucone pospiesznie „zadzwoń do mnie, jak będziesz chciał wracać!”, a potem Uchiha odjechał. Nie, wcale nie towarzyszył temu pisk opon — chłopak wycofał ostrożnie, nie odrywając wzroku od lusterek. Twierdził, że na brawurowe manewry na drodze jeszcze przyjdzie czas, bo póki co, to on jest młodym kierowcą i ma prawo jeździć jak ciota — naturalnie nie mogłem się przy tym wyznaniu nie roześmiać, rozumiecie chyba.
Nara otworzył mi drzwi, uśmiechnął się pobłażliwie i oświecił mnie co do tego, że oświetlenie przed jego domem jest niezawodne i zapewnia fantastyczną widoczność, a także poinformował, że pomimo swojej osławionej tolerancji, wolałby nie widzieć więcej gejów, próbujących dostać się do swoich migdałków na jego podjeździe. Tak czy inaczej, pomimo tego przykrego — z punktu widzenia Shikamaru — incydentu, bardzo miło spędziliśmy wieczór. Rozwaliliśmy kilka poziomów w Wiedźminie, a Nara nawet dał mi zeszyt z matmy żebym mógł spisać zadanie. Nie wiedziałem jeszcze, jak ukryję go przed Sasuke, który niewątpliwie nie pochwaliłby tej taktyki na prace domowe i skonfiskowałby wspomniany zeszyt, ale liczyłem, że zdążę coś wymyślić. I nawet nie wypiłem aż tak dużo — wciąż miałem w pamięci dwuznaczną propozycję Uchihy i jeśli faktycznie miało dojść do testowania miękkości tylnej kanapy w jego samochodzie… Cóż, wolałbym to pamiętać i to ze szczegółami.
Kiedy po kilku godzinach zadzwoniłem do Sasuke, ten nie odebrał. Zmarszczyłem brwi, dochodząc do wniosku, że pewnie robi coś arcyważnego, jak choćby siedzenie na tronie albo za kółkiem i nie może rozmawiać, więc w ogóle nie było czym się martwić.
Zmartwiłem się dopiero, gdy nie odebrał za siedemnastym razem.

~oOo~
Kręciłem się na łóżku, zwijając pościel w małą, żałosną kulkę, ale za żadne skarby nie mogłem zasnąć. Moja usłużna pamięć raz po raz odtwarzała ostatnie spotkanie z Sasuke, niczym zacięta płyta. Od tamtego wieczoru minęły już lata — wbrew obawom Uchihy zdałem maturę, chociaż muszę przyznać, że ledwo i teraz studiowałem sobie w najlepsze. Stałem się dorosłym facetem, który jest twardy jak chleb z Biedronki i nie przejmuje się żałosnymi byłymi z czasów licealnych. Nie powinienem tego rozpamiętywać i miałem tę świadomość.
Może chodziło o to, że pomimo upływu lat, wciąż niczego się nie dowiedziałem? Tamtego dnia, gdy stało się jasne, że chłopak nie odbierze, Shika pożyczył mi na taksówkę, która zawiozła mnie prosto pod dom Uchihy, jednak najzwyczajniej w świecie pocałowałem klamkę. Nie wiedziałem, jak sobie to tłumaczyć, więc po prostu wróciłem do siebie, starając się nie panikować i wmawiając sobie, że następnego dnia wszystko się wyjaśni. Tak się wcale nie stało — nazajutrz Sasuke nie pojawił się w szkole, moje codzienne wystawanie pod jego drzwiami nie przynosiło efektów, a telefon wciąż milczał jak zaklęty. Zacząłem nawet nagabywać dyrektora, ale ten poinformował mnie, że Uchiha jest pełnoletni i nikt go do niczego zmuszał nie będzie, a potem zostałem kulturalnie wykopany z gabinetu.
A może chodziło o to, że ja ciągle pamiętałem? Wspomnienie ust Uchihy było wciąż żywe, tak samo, jak jego złośliwych żartów i nieco nadętej postawy. Przywykłem do tego, nauczyłem się żyć z irytującymi docinkami i grafikami zajęć, którymi mnie na siłę raczył. Ba, nawet obiecałem mu w końcu, że przeczytam tego pierdolonego „Mistrza i Małgorzatę”! Było nam razem dobrze. Poprawka — sądziłem, że było nam razem dobrze, że pasowaliśmy do siebie i możemy zbudować razem coś trwałego. Przez pewien czas byłem nawet gotów przysiąc, że go kochałem. Tymczasem on tak po prostu zniknął, nie zostawiając po sobie żadnego słowa wyjaśnienia. I jedyne co miałem, to wspomnienia i cholerny Bułhakow kurzący się na półce.
Poddałem się i zaakceptowałem, że nie zdołam już zasnąć tej nocy. Zerknąłem na zegarek, dzięki czemu udało mu się ustalić, że było już dobrze po trzeciej nad ranem, po czym skopałem z siebie kołdrę i wybrałem się do kuchni, by tam pokłonić się przed kofeinowym bogiem. Po drodze zagarnąłem jeszcze laptopa, z nadzieją, że odpowiedź od Fagota nieco poprawi mi humor.
No właśnie, Fagot. Z bliżej nieokreślonych powodów przypominał mi Uchihę — ten sam rodzaj dowcipu i podobne podejście do życia.
Właśnie dlatego chciałem go bliżej poznać.
Właśnie dlatego nie powinienem chcieć go bliżej poznać.
Sasuke zachował się jak ostatni kutas, wyrzucając mnie jak parę zużytych rękawiczek. Zniknął bez słowa i nie pokusił się nawet o lakoniczną notkę w tonie „byłeś dobrą dupą do łóżka, ale to jednak nie to, wybacz”. Albo w ogóle jakiekolwiek wyjaśnienie. Żal jaki do niego miałem był w stu procentach uzasadniony i czas wcale go nie złagodził. Ale, cholera, mimo wszystko nie mogłem o nim zapomnieć. Ja już po prostu sobie z tym nie radziłem i z pewnością nie powinienem przelewać tego wszystkiego na Fagota, który był całej sprawie jak najbardziej obojętny. Ani na Saia, który na swój sposób się starał, a ja wciąż porównywałem go do niedoścignionego ideału.
Przez chwilę rozważałem, czy nie powinienem naświetlić tajemniczemu internacie historii, która stała za moją, z jego punktu widzenia bezpodstawną, irytacją, ale uznałem, że to już byłoby wyjątkowo słabe, nawet jak na internetową anonimowość. Znalazł się w niewłaściwym miejscu i niewłaściwym czasie — i jeszcze te bezpośrednie odwołania do Bułhakowa. No i jak mogłem nie myśleć o Sasuke? Upiłem łyk świeżo zaparzonej kawy i odpaliłem komputer, tylko po to, by ujrzeć artystyczne zero przy kopercie oznaczającej prywatne wiadomości.

~oOo~
Konsultant z kopytem: Na wypadek gdybyś nie zauważył poprzedniej wiadomości — organizujemy w wakacje zlot dla zainteresowanych uczestników. Niedawno skończył się termin głosowania i większość wybrała drugą połowę lipca, więc na ten okres będziemy coś rezerwować. W razie gdyby, to w odpowiednim temacie pojawiło się więcej informacji na ten temat — czas na zgłoszenia jest do końca miesiąca, więc byłbym szczęśliwy, gdybyś to chociaż przemyślał.
Konsultant z kopytem: Jesteś na mnie obrażony za to, że wtedy się uniosłem? Przepraszam, okej? Miałem swoje powody, których wolałbym teraz nie przytaczać, by zareagować tak a nie inaczej. W razie gdybyś nie był tego świadomy, informuję, że ty święty też nie jesteś i takie strzelanie fochów jest generalnie poniżej wszelkiej krytyki. Pomogłoby, gdybyś chociaż dał znać, czego ode mnie oczekujesz, zamiast tylko się boczyć — posądź mnie o co chcesz, ale jako administrator jestem w stanie sprawdzić zalogowania na stronę forum i wiem, że odczytujesz wszystkie te cholerne wiadomości. W międzyczasie raz jeszcze zapraszam do tematu poświęconemu zlotowi, bo już za kilka dni upływa termin zgłoszeń.
Konsultant z kopytem: Hej, Korowiow! Eins, zwei, drei! Odpisz mi w końcu.

5 komentarzy:

  1. Zachęcona do komentowania oficjalnie głosuję za opcją z rozdziałem niepoprawnie długim, bo (i tu tablet sugeruje mi słowo 'herbata', ale to raczej nie argument, a sprzęt głupi jest i się nie zna) przerywanie we 'wrednym' miejscu jest złe i podchodzi pod sadyzm, a poza tym radość z czytania rośnie wprost proporcjonalnie do długości tekstu. O!
    No i muszę Ci podziękować za skutecznego kopa w stronę lekury, którą zamierzałam przeczytać od dawna, ale... Rożne dziwne rzeczy. A tu- 'Messer' (i przerwa pomiędzy rozdziałami) zadziałał motywująco i oto pisze do Ciebie nowy fan 'Mistrza i Małgorzaty'. Bo Bułhakow zaiste wielkim pisarzem był.
    A rozdział... Intrygujący, nie powiem. I mam pewne przypuszczenia co do przyczyn takiego rozwoju sytuacji(uwaga, łączę fakty, kryjcie się, kto może!), ale milczenie jest złotem i chroni od kompromitacji, więc lepiej cierpliwie poczekam na kolejny rozdział.
    Czekam, pozdrawiam i weny życzę(ale tak dużo!)
    fukurou

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Herbata zawsze jest argumentem. ZAWSZE. Jaką pijesz? :D

      A co do przerywania we wrednych miejscach... Chyba od zawsze miałam takie skłonności sadystyczne, ale chyba faktycznie zostanę przy siedmiu rozdziałach. Wszystkie mają po 2,5k, ostatni ma 7k, ale w sumie komu to przeszkadza. Jeśli chodzi o "Mistrza i Małgorzatę" - CZYTAJ. Jest to naprawdę moja ulubiona książka i uważam, że wiele się traci, jeśli się jej nie przeczyta... Zdecydowanie warto. Możesz wziąć się też za "Diaboliadę" M. Bułhakowa, nie aż tak epicka, ale też niczego sobie.

      Na pewno nie chcesz się podzielić swoimi przemyśleniami odnośnie ciągu dalszego? Zawsze możesz do mnie napisać maila, bo wiesz, lubię wiedzieć o takich rzeczach. :D

      Dziękuję za komentarz, pozdrawiam i do napisania!

      Usuń
    2. Jako cicha fanka Twoich opowiadań czuje się w obowiązku przekazać ci tą wiadomość. Prosiłbym aby przekazywać ją dalej na inne blogi o tematyce Yaoi, slash czy inne +18. Dbajmy nowszych kochanych autorów i znajomych http://pclab.pl/news62208.html
      Bardzo ważna zmiana w polityce Google która tylko wszystko utrudni, ale co zrobić, nic co dobre nie trwa wiecznie.
      Pozdrawiam ;*

      Usuń
    3. Dbajmy o naszych*
      ... Autokorekta bardzo.

      Usuń
  2. Hej,
    wspomnienie tego ostatniego spotkania z Sasuke nie rozumiem myślał „o ochrzczeniu” tylnego siedzenia, chciał, żeby po niego zadzwonił, jak będzie chciał wracać, a tu tak nagle zniknął, zastanawia mnie Fargot czy to naprawdę Sasueke i domyślić się z kim rozmawia, dlatego teraz nawet się nie odzywa…
    Multum weny życzę…
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń