Wracam z nowym rozdziałem messera. Napisałabym, że to już połowa opowiadania, ale wciąż rozważam, czy nie powinnam podzielić ostatniej części, która wyszła... Cóż, wyszła za długa. Ale to się jeszcze zobaczy. Chociaż równie dobrze możecie dać znać, co wolicie. Opcje do wyboru są następujące: jeden nieprzyzwoicie długi rozdział albo dwa nieco krótsze rozdziały, ale wtedy byłabym zmuszona przerwać we wrednym miejscu. Poprawki na rozdział nanosiłam sama, więc uprzedzam, że coś mogło mi się zaplątać. Czujcie się zachęceni do komentowania, a teraz zapraszam!
Rozdział IV
—
No i widzisz, teraz mam prywatnego szofera! Genialnie! — Klasnąłem w
dłonie, nie będąc w stanie powstrzymać śmiechu. Kątem oka zauważyłem, że
kierowca mocniej zacisnął dłonie na kierownicy, aż pobielały mu
kłykcie.
Widzieliście kiedyś
Gorgonę? Nie? No cóż, ja też nie, chyba że liczą się obrazki w
książeczkach dla dzieci, ale mój chłopak, Sasuke Uchiha, z pewnością ją w
tym momencie przypominał. Byłem pewien, że gdyby przestał wpatrywać się
w drogę i przeniósł na mnie swoje mordercze spojrzenie, to natychmiast
zamieniłbym się w kamień. Na wpół czekałem aż jego przydługie kosmyki
ożyją i zaczną na mnie syczeć.
— Chyba w twoich snach, młotku — oświadczył tylko grobowym głosem, stwierdziwszy najwyraźniej, że jest ponad to.
—
No nie do końca, bo moje sny nie uwzględniają ciebie jako szofera. —
Teatralnym gestem potarłem podbródek, udając, że intensywnie się nad
czymś zastanawiam. — Chociaż wróć, śniło mi się kiedyś, że jesteś
taksówkarzem! I tak szarmancko otworzyłeś przede mną drzwi i…
—
Prowadzę, Naruto — przerwał mi Sasuke. — Jak chcesz sobie poświntuszyć,
to racz to robić w zaciszu własnego umysłu, chyba że chcesz skończyć na
najbliższym drzewie. Nie interesują mnie twoje zboczone wizje dopóki
nie wysiądziemy z samochodu, jasne?
—
...i okazało się, że woziłeś w tym samochodzie poćwiartowane ciała
swoich poprzednich klientów zapakowane do słoików wypełnionych formaliną
— dokończyłem, nie robiąc żadnego wysiłku, aby powstrzymać złośliwy
chichot. — Ale twoja wizja podoba mi się bardziej, wiesz. Głodnemu chleb
na myśli.
Uchiha nie uraczył
mnie żadną odpowiedzią. Zamiast tego jedynie westchnął cierpiętniczo i
mruknął coś o nadpobudliwych młotkach, którzy wpędzą go do grobu.
Umościłem się wygodniej w fotelu pasażera i zagapiłem się na drogę. Mój
chłopak niecały miesiąc temu zdał egzamin na prawo jazdy — za pierwszym
razem, to sukinkot! — i z tej okazji ojciec sprezentował mu auto. Nie
był to może cud techniki, ale miał cztery koła, jeździł i nawet nie
zmieniał kształtu po przekroczeniu magicznej bariery pięćdziesięciu
kilometrów na godzinę. Więc naturalnie, gdy tylko Sasuke odczekał swoje i
odebrał dokument, zapragnął mnie wszędzie wozić i chwalić się swoim
plastikiem. Zapytany, gorąco temu zaprzeczał i marudził, że nie ma
żadnego obowiązku wożenia gdziekolwiek mojego burżujskiego tyłka, ale
skądinąd wiedziałem, że sprawiało mu to przyjemność.
—
To tutaj, zatrzymaj się — oznajmiłem, gdy zobaczyłem zajazd przed domem
Shikamaru. Wybierałem się do niego na kulturalny, męski wieczorek —
obaj chcieliśmy załączyć jakąś dobrą grę, strzelić piwko albo dwa i nie
słyszeć ani słowa o wynalazku Szatana zwanym potocznie „maturą”. Ciężkie
jest życie maturzysty, musicie mi wierzyć. — Na pewno nie chcesz do nas
dołączyć? — zapytałem, z ręką na klamce. Uchiha jedynie pokręcił głową w
ramach odpowiedzi.
— Ja, w przeciwieństwie do ciebie, wolę lepiej spożytkować ten czas i nie skreślać już na starcie moich szans na zdanie…
— Nie mów tego! — jęknąłem, natychmiast zasłaniając uszy.
—
Szans na zdanie matury! — prawie krzyknął Sasuke, uśmiechając się przy
tym tylko odrobinkę sadystycznie. Drańsko. — A poza tym, ktoś musi cię
potem odebrać, bo znając was, to obaj będziecie pod dobrą datą. I
zamiast spijać się z Narą, mógłbyś w końcu ruszyć tego Bułhakowa, bo
dobrze wiesz, że ci tego nie podaruję, ale to już swoją drogą.
— Przyjedziesz?
—
A mam jakiś wybór? — rzucił Uchiha w eter, prawdopodobnie nie oczekując
na to żadnej odpowiedzi. Uśmiechnąłem się do niego i już miałem
otwierać drzwi, ale wtedy poczułem dłoń na swoim karku i po chwili
zapomniałem, dlaczego tak właściwie chciałem już wychodzić.
Sasuke
całował… Sasuke całował jak Sasuke. Jego technika może i nie była
mistrzowska, ale, cholera, skuteczna i na samą myśl robiło mi się
gorąco. Wąskie wargi pasowały do moich zaskakująco dobrze, a język był
wyjątkowo chętny do namiętnych igraszek. Moglibyśmy tak jeszcze długo i
niewykluczone, że w ogóle bym do Nary nie dotarł, ale drążek od skrzyni
biegów wbijający mi się w kolano i ogólnie dość pokraczna i niewygodna
pozycja w jakiej siedziałem, skutecznie niszczyły nastrój.
—
Hej, Naruto? — Sasuke mrugnął do mnie, gdy w końcu się od siebie
oderwaliśmy i mogłem wreszcie rozmasować obolałą nogę. — Jesteś świadom,
że tapicerka na tylnym siedzeniu wymaga przechrzczenia? Sądzę, że nie
chciałbyś tego przegapić.
—
Wręcz nie mogę się doczekać. Może zajmiemy się jej chrztem bojowym jak
już skończę z Shiką? — zapytałem, sugestywnie poruszając przy tym
brwiami i wysiadłem wreszcie z samochodu. Zanim zatrzasnąłem za sobą
drzwi, usłyszałem jeszcze rozbawione prychnięcie i rzucone pospiesznie
„zadzwoń do mnie, jak będziesz chciał wracać!”, a potem Uchiha odjechał.
Nie, wcale nie towarzyszył temu pisk opon — chłopak wycofał ostrożnie,
nie odrywając wzroku od lusterek. Twierdził, że na brawurowe manewry na
drodze jeszcze przyjdzie czas, bo póki co, to on jest młodym kierowcą i
ma prawo jeździć jak ciota — naturalnie nie mogłem się przy tym wyznaniu
nie roześmiać, rozumiecie chyba.
Nara
otworzył mi drzwi, uśmiechnął się pobłażliwie i oświecił mnie co do
tego, że oświetlenie przed jego domem jest niezawodne i zapewnia
fantastyczną widoczność, a także poinformował, że pomimo swojej
osławionej tolerancji, wolałby nie widzieć więcej gejów, próbujących
dostać się do swoich migdałków na jego podjeździe. Tak czy inaczej,
pomimo tego przykrego — z punktu widzenia Shikamaru — incydentu, bardzo
miło spędziliśmy wieczór. Rozwaliliśmy kilka poziomów w Wiedźminie, a
Nara nawet dał mi zeszyt z matmy żebym mógł spisać zadanie. Nie
wiedziałem jeszcze, jak ukryję go przed Sasuke, który niewątpliwie nie
pochwaliłby tej taktyki na prace domowe i skonfiskowałby wspomniany
zeszyt, ale liczyłem, że zdążę coś wymyślić. I nawet nie wypiłem aż tak
dużo — wciąż miałem w pamięci dwuznaczną propozycję Uchihy i jeśli
faktycznie miało dojść do testowania miękkości tylnej kanapy w jego
samochodzie… Cóż, wolałbym to pamiętać i to ze szczegółami.
Kiedy
po kilku godzinach zadzwoniłem do Sasuke, ten nie odebrał. Zmarszczyłem
brwi, dochodząc do wniosku, że pewnie robi coś arcyważnego, jak choćby
siedzenie na tronie albo za kółkiem i nie może rozmawiać, więc w ogóle
nie było czym się martwić.
Zmartwiłem się dopiero, gdy nie odebrał za siedemnastym razem.
~oOo~
Kręciłem
się na łóżku, zwijając pościel w małą, żałosną kulkę, ale za żadne
skarby nie mogłem zasnąć. Moja usłużna pamięć raz po raz odtwarzała
ostatnie spotkanie z Sasuke, niczym zacięta płyta. Od tamtego wieczoru
minęły już lata — wbrew obawom Uchihy zdałem maturę, chociaż muszę
przyznać, że ledwo i teraz studiowałem sobie w najlepsze. Stałem się
dorosłym facetem, który jest twardy jak chleb z Biedronki i nie
przejmuje się żałosnymi byłymi z czasów licealnych. Nie powinienem tego
rozpamiętywać i miałem tę świadomość.
Może
chodziło o to, że pomimo upływu lat, wciąż niczego się nie
dowiedziałem? Tamtego dnia, gdy stało się jasne, że chłopak nie
odbierze, Shika pożyczył mi na taksówkę, która zawiozła mnie prosto pod
dom Uchihy, jednak najzwyczajniej w świecie pocałowałem klamkę. Nie
wiedziałem, jak sobie to tłumaczyć, więc po prostu wróciłem do siebie,
starając się nie panikować i wmawiając sobie, że następnego dnia
wszystko się wyjaśni. Tak się wcale nie stało — nazajutrz Sasuke nie
pojawił się w szkole, moje codzienne wystawanie pod jego drzwiami nie
przynosiło efektów, a telefon wciąż milczał jak zaklęty. Zacząłem nawet
nagabywać dyrektora, ale ten poinformował mnie, że Uchiha jest
pełnoletni i nikt go do niczego zmuszał nie będzie, a potem zostałem
kulturalnie wykopany z gabinetu.
A
może chodziło o to, że ja ciągle pamiętałem? Wspomnienie ust Uchihy
było wciąż żywe, tak samo, jak jego złośliwych żartów i nieco nadętej
postawy. Przywykłem do tego, nauczyłem się żyć z irytującymi docinkami i
grafikami zajęć, którymi mnie na siłę raczył. Ba, nawet obiecałem mu w
końcu, że przeczytam tego pierdolonego „Mistrza i Małgorzatę”! Było nam
razem dobrze. Poprawka — sądziłem,
że było nam razem dobrze, że pasowaliśmy do siebie i możemy zbudować
razem coś trwałego. Przez pewien czas byłem nawet gotów przysiąc, że go
kochałem. Tymczasem on tak po prostu zniknął, nie zostawiając po sobie
żadnego słowa wyjaśnienia. I jedyne co miałem, to wspomnienia i cholerny
Bułhakow kurzący się na półce.
Poddałem
się i zaakceptowałem, że nie zdołam już zasnąć tej nocy. Zerknąłem na
zegarek, dzięki czemu udało mu się ustalić, że było już dobrze po
trzeciej nad ranem, po czym skopałem z siebie kołdrę i wybrałem się do
kuchni, by tam pokłonić się przed kofeinowym bogiem. Po drodze
zagarnąłem jeszcze laptopa, z nadzieją, że odpowiedź od Fagota nieco
poprawi mi humor.
No właśnie, Fagot. Z bliżej nieokreślonych powodów przypominał mi Uchihę — ten sam rodzaj dowcipu i podobne podejście do życia.
Właśnie dlatego chciałem go bliżej poznać.
Właśnie dlatego nie powinienem chcieć go bliżej poznać.
Sasuke
zachował się jak ostatni kutas, wyrzucając mnie jak parę zużytych
rękawiczek. Zniknął bez słowa i nie pokusił się nawet o lakoniczną notkę
w tonie „byłeś dobrą dupą do łóżka, ale to jednak nie to, wybacz”. Albo
w ogóle jakiekolwiek wyjaśnienie. Żal jaki do niego miałem był w stu
procentach uzasadniony i czas wcale go nie złagodził. Ale, cholera, mimo
wszystko nie mogłem o nim zapomnieć. Ja już po prostu sobie z tym nie
radziłem i z pewnością nie powinienem przelewać tego wszystkiego na
Fagota, który był całej sprawie jak najbardziej obojętny. Ani na Saia,
który na swój sposób się starał, a ja wciąż porównywałem go do
niedoścignionego ideału.
Przez
chwilę rozważałem, czy nie powinienem naświetlić tajemniczemu
internacie historii, która stała za moją, z jego punktu widzenia
bezpodstawną, irytacją, ale uznałem, że to już byłoby wyjątkowo słabe,
nawet jak na internetową anonimowość. Znalazł się w niewłaściwym miejscu
i niewłaściwym czasie — i jeszcze te bezpośrednie odwołania do
Bułhakowa. No i jak mogłem nie myśleć o Sasuke? Upiłem łyk świeżo
zaparzonej kawy i odpaliłem komputer, tylko po to, by ujrzeć artystyczne
zero przy kopercie oznaczającej prywatne wiadomości.
~oOo~
Konsultant z kopytem:
Na wypadek gdybyś nie zauważył poprzedniej wiadomości — organizujemy w
wakacje zlot dla zainteresowanych uczestników. Niedawno skończył się
termin głosowania i większość wybrała drugą połowę lipca, więc na ten
okres będziemy coś rezerwować. W razie gdyby, to w odpowiednim temacie
pojawiło się więcej informacji na ten temat — czas na zgłoszenia jest do
końca miesiąca, więc byłbym szczęśliwy, gdybyś to chociaż przemyślał.
Konsultant z kopytem:
Jesteś na mnie obrażony za to, że wtedy się uniosłem? Przepraszam,
okej? Miałem swoje powody, których wolałbym teraz nie przytaczać, by
zareagować tak a nie inaczej. W razie gdybyś nie był tego świadomy,
informuję, że ty święty też nie jesteś i takie strzelanie fochów jest
generalnie poniżej wszelkiej krytyki. Pomogłoby, gdybyś chociaż dał
znać, czego ode mnie oczekujesz, zamiast tylko się boczyć — posądź mnie o
co chcesz, ale jako administrator jestem w stanie sprawdzić zalogowania
na stronę forum i wiem, że odczytujesz wszystkie te cholerne
wiadomości. W międzyczasie raz jeszcze zapraszam do tematu poświęconemu
zlotowi, bo już za kilka dni upływa termin zgłoszeń.
Konsultant z kopytem: Hej, Korowiow! Eins, zwei, drei! Odpisz mi w końcu.
Zachęcona do komentowania oficjalnie głosuję za opcją z rozdziałem niepoprawnie długim, bo (i tu tablet sugeruje mi słowo 'herbata', ale to raczej nie argument, a sprzęt głupi jest i się nie zna) przerywanie we 'wrednym' miejscu jest złe i podchodzi pod sadyzm, a poza tym radość z czytania rośnie wprost proporcjonalnie do długości tekstu. O!
OdpowiedzUsuńNo i muszę Ci podziękować za skutecznego kopa w stronę lekury, którą zamierzałam przeczytać od dawna, ale... Rożne dziwne rzeczy. A tu- 'Messer' (i przerwa pomiędzy rozdziałami) zadziałał motywująco i oto pisze do Ciebie nowy fan 'Mistrza i Małgorzaty'. Bo Bułhakow zaiste wielkim pisarzem był.
A rozdział... Intrygujący, nie powiem. I mam pewne przypuszczenia co do przyczyn takiego rozwoju sytuacji(uwaga, łączę fakty, kryjcie się, kto może!), ale milczenie jest złotem i chroni od kompromitacji, więc lepiej cierpliwie poczekam na kolejny rozdział.
Czekam, pozdrawiam i weny życzę(ale tak dużo!)
fukurou
Herbata zawsze jest argumentem. ZAWSZE. Jaką pijesz? :D
UsuńA co do przerywania we wrednych miejscach... Chyba od zawsze miałam takie skłonności sadystyczne, ale chyba faktycznie zostanę przy siedmiu rozdziałach. Wszystkie mają po 2,5k, ostatni ma 7k, ale w sumie komu to przeszkadza. Jeśli chodzi o "Mistrza i Małgorzatę" - CZYTAJ. Jest to naprawdę moja ulubiona książka i uważam, że wiele się traci, jeśli się jej nie przeczyta... Zdecydowanie warto. Możesz wziąć się też za "Diaboliadę" M. Bułhakowa, nie aż tak epicka, ale też niczego sobie.
Na pewno nie chcesz się podzielić swoimi przemyśleniami odnośnie ciągu dalszego? Zawsze możesz do mnie napisać maila, bo wiesz, lubię wiedzieć o takich rzeczach. :D
Dziękuję za komentarz, pozdrawiam i do napisania!
Jako cicha fanka Twoich opowiadań czuje się w obowiązku przekazać ci tą wiadomość. Prosiłbym aby przekazywać ją dalej na inne blogi o tematyce Yaoi, slash czy inne +18. Dbajmy nowszych kochanych autorów i znajomych http://pclab.pl/news62208.html
UsuńBardzo ważna zmiana w polityce Google która tylko wszystko utrudni, ale co zrobić, nic co dobre nie trwa wiecznie.
Pozdrawiam ;*
Dbajmy o naszych*
Usuń... Autokorekta bardzo.
Hej,
OdpowiedzUsuńwspomnienie tego ostatniego spotkania z Sasuke nie rozumiem myślał „o ochrzczeniu” tylnego siedzenia, chciał, żeby po niego zadzwonił, jak będzie chciał wracać, a tu tak nagle zniknął, zastanawia mnie Fargot czy to naprawdę Sasueke i domyślić się z kim rozmawia, dlatego teraz nawet się nie odzywa…
Multum weny życzę…
Pozdrawiam serdecznie Basia