sobota, 4 października 2014

Spalone mosty i gra pozorów (1/2)

Tytuł: Spalone mosty i gra pozorów
(ponownie inspirowałam się piosenką "Stąd odwrotu nie ma już")
Długość: dwa rozdziały, łącznie nieco ponad 10 tysięcy słów
Pairing: NaruSasu
Gatunek: kanon, ciężkostrawna drama, może angst
Beta: podziękowanie kieruję do dity, TAT i Tay, które mężnie walczyły z moją hordą powtórzeń
Ostrzeżenia: Cóż, jest tutaj coś (rozdział drugi) o czym prawie na pewno ostrzec powinnam, ale tego nie zrobię, bo byłby to bardzo brzydki spoiler. Pewna dewiacja, chociaż nie jakoś specjalnie wyeksplikowana. Generalnie czujcie się uprzedzeni, że nic dobrego. Dodatkowo pragnę zaznaczyć, że tekst był pisany w narracji pierwszoosobowej i powiem jedno - pierwszy i ostatni raz. Autorka nie ogarnia, autorka zjadła swój mózg. Nie zabijajcie autorki.

Nie, dalej nie mam pomysłu na dedykację. No cóż, droga TAT, gdyby nie Ty nigdy bym tego nie skończyła, więc przede wszystkim chciałabym podziękować za motywowanie mnie. Tekst napisany specjalnie dla Ciebie i mam nadzieję, że chociaż w pewnym stopniu sprostał Twoim standardom - a skoro jeszcze mnie nie zabiłaś, a przyznajesz, że chciałaś, to chyba nie jest aż tak źle. Mimo wszystko, nie będę ukrywać, że jestem z tego tekstu zadowolona, chociaż poprawki bolały bardzo. Wszystkie komentarze/opinie przygarnę do serduszka i ukocham. Enjoy!

Pamiętajcie jedynie, że teksty kończą się na końcu! Prawidłowo opowiadania czyta się od początku do końca, nie skacząc. Dziękuję za uwagę <3

Rozdział pierwszy
Nogi ciążyły mi niemiłosiernie, plecak boleśnie wrzynał się w ramiona, a pęcherze na stopach paliły żywym ogniem, ale i tak byłem szczęśliwy. Po wielu latach wędrówki i samotnej tułaczki wracałem wreszcie do domu. Zdawałem sobie sprawę, że jeden dzień nie zrobi większej różnicy, mimo to wyruszyłem skoro świt, nie bacząc na zmęczenie, ani na deszczową pogodę. Listopadowa słota może i nie stanowiła najlepszej pory na pokonywanie takich tras, ale chciałem jak najszybciej ujrzeć bramy rodzinnego miasta i nie mogłem się wręcz doczekać, aż z powrotem otoczą mnie znajome twarze.
Po Czwartej Wielkiej Wojnie Shinobi udałem się w pojedynkę na wyprawę po wszystkich wioskach. Od zawsze marzyłem o poznaniu innych kultur i odświeżeniu znajomości, które nawiązałem przez lata. Poza tym miałem poważne problemy sam ze sobą, musiałem przemyśleć dotychczasowe życie i nieco zmodyfikować swój system wartości, a samotna wyprawa była ku temu idealną okazją. Mam nadzieję, że mi się to udało. No dobra, wiem doskonale, że nie osiągnąłem tego co chciałem, ale wierzę głęboko, że nie będę się już musiał z tym zmagać. Wracam teraz do Konohy po trzech latach, starszy, mądrzejszy, uzbrojony w wiedzę i doświadczenia, których wcześniej nie posiadałem i nie zamierzałem się obawiać już niczego. Nawet własnych wspomnień.
Strażnicy nie poznali mnie kiedy mijałem bramę miasta, a przynajmniej nie zareagowali w żaden konkretny sposób na moje przybycie. Byli to młodzi chłopcy, powinni kojarzyć swojego rówieśnika. Chociaż z drugiej strony nie wyglądałem szczególnie wyjściowo — byłem brudny, kleiłem się od potu, a zarost który wyhodowałem ostatnimi czasy z pewnością nie był już przyjemną szczeciną. Uśmiechnąłem się do nich, jedną dłoń unosząc w geście pozdrowienia, a drugą popukałem się w zdobiącą czoło przepaskę z symbolem Wioski Liścia. Strażnicy spojrzeli na mnie chłodno i cofnęli się kilka kroków, nie odwzajemniając powitania. Nie miałem czasu, ani ochoty żeby to roztrząsać — wydłużyłem krok i już po chwili wędrowałem wąskimi uliczkami Konohy.
Byłem w domu.
Nie była to jednak Konoha jaką zapamiętałem — zniknęły wszechobecne roześmiane twarze, kolorowe stragany, na których dało się kupić dosłownie wszystko. Niemalże wszędzie usunięto kwietniki z okien, na parapetach nie wylegiwały się już bezdomne kocury — okiennice zabito deskami, a roślin albo nie było wcale, albo pozostały po nich tylko uschnięte, zwęglone pędy. W rynsztokach leżały martwe szczury, a brud pokrył wszystkie dostępne powierzchnie.
Zdumiony rozglądałem się po okolicy, idąc coraz szybciej. Co, do diabła, się stało z moim domem? Po chwili szybkiego marszu porzuciłem pozory i zacząłem biec. Poczułem, jak serce ściska się boleśnie, gdy mijałem Ichiraku — moją niegdysiejszą świątynię i ulubione miejsce w całej wiosce. Knajpa również została zabita dechami, a na drzwiach wywieszono szyld „NIECZYNNE”.
Przerażony zacząłem wypatrywać jakichś oznak życia w tym mieście, które sprawiało wrażenie opuszczonego i natychmiast zrozumiałem czemu wcześniej nie zwróciłem uwagi na przechodniów. Wszyscy się dokądś spieszyli, szli ze spuszczonymi głowami, rozpaczliwie tuląc do siebie niesione przedmioty. Ludzie przemykali w rzucanych przez kamienice cieniach, nie zatrzymując się ani na moment — nikt nikogo nie pozdrawiał, ani nie pytał jak minął dzień. Żaden mieszkaniec w ogóle nie podnosił wzroku.
Podszedłem do pierwszego przechodnia, którego napotkałem, z zamiarem zapytania o sytuację, ale nie zdążyłem sformułować pytania. Zaczepiony przeze mnie człowiek okazał się wychudzonym mężczyzną w średnim wieku — gdy tylko podniósł spojrzenie i zauważył mnie, niemy krzyk zastygł na jego ustach, a w oczach zabłyszczało przerażenie. Nieznajomy jak najszybciej odskoczył i odbiegł w przeciwnym kierunku, ciężkimi butami rozbryzgując nagromadzone na ulicy błoto.
Próbowałem jeszcze kilka razy, ale bezskutecznie — każdy omijał mnie szerokim łukiem, a jeśli tylko miał taką możliwość, to natychmiast odbijał w boczną uliczkę. Nie miałem pojęcia co to wszystko miało oznaczać, w głowie kłębiły mi się najczarniejsze wizje. Wiedziałem, że w Konosze była jedna dzielnica, która właśnie tak wyglądała odkąd tylko sięgałem pamięcią — opuszczona, powoli popadająca w ruinę — jednak nie miałem bladego pojęcia dlaczego całe miasto zaczęło przypominać zdezelowaną ruderę z grozą wiszącą w powietrzu i mrokiem czającym się w cieniu.
Westchnąłem ciężko i oparłem się o najbliższą ścianę. To wszystko nie miało sensu, a to wyludnione, obce miejsce zmieniło się diametralnie. Przestało być domem. Zdjąłem plecak z ramion i wydobyłem ze środka klucze do mojego niewielkiego mieszkanka. Uśmiechnąłem się delikatnie, gdy zacisnąłem dłoń na wisiorku w kształcie żaby, który kiedyś podarował mi Iruka. Zawieszka już dawno straciła swój pierwotny kolor, odpadła jej noga i zapewne każdy normalny człowiek już dawno by ją wyrzucił, ale ja nie. Chciałem zachować w pamięci wizję mojego poległego w boju opiekuna — jednego z wielu, którzy stracili życie w tej wojnie. Między innymi dlatego zdecydowałem się odejść na pewien czas — nie mogłem wytrzymać w Konosze bez zatroskanego Umino zabierającego mnie na ramen, bez jaskrawych włosów Sakury albo wiecznie zirytowanego Nary. Potrząsnąłem głową, decydując się więcej tego nie rozpamiętywać i skierowałem się w kierunku mojej kawalerki usytuowanej na obrzeżach miasta.
Szedłem znajomą drogą, za wszelką cenę starając się nie rozglądać na boki — nie chciałem oglądać takiej Wioski Liścia. Mimowolnie odnotowałem, że poniekąd upodobniłem się do innych przechodniów — spojrzenie wbite pod nogi, zobojętnienie na sprawy doczesne, energiczny krok.
Przed wejściem do zamieszkiwanego przeze mnie budynku ktoś stał. Gdy podszedłem bliżej i wytężyłem nieco wzrok, doszedłem do wniosku, że jest to kobieta, jednak ciemny płaszcz jaki miała narzucony na ramiona nieco utrudniał obserwację. Spod kaptura błysnęły czarne włosy, kiedy postać podniosła głowę, by spojrzeć mi w oczy.
— A więc wróciłeś, Naruto. — Uśmiechnąłem się mimowolnie, ciesząc się, że wreszcie spotkałem kogoś znajomego.
— Witaj, Hinata — przywitałem się, przywołując tym samym delikatny uśmiech na usta kobiety. Hyuuga nie zmieniła się za bardzo przez te trzy lata. Może trochę urosły jej włosy, twarz stała się jakby bledsza, a białe oczy wyglądały jakby widziały odrobinę za dużo cierpienia. — Czekasz na mnie?
— Hokage cię oczekuje. Nie pytaj, skąd wiedziała o twoim powrocie, też się nad tym zastanawiam.
— Mam do niej iść już, teraz? Nie mogę się najpierw doprowadzić do porządku? — zapytałem, gestem dłoni wskazując na moją umorusaną twarz i początki formującej się powoli brody. — Daj mi się chociaż przebrać, góra pięć minut i wracam! — zawołałem, będąc już na schodach. Nie pójdę przecież taki śmierdzący do Piątej. Hinata krzyknęła coś, najwyraźniej chcąc mnie powstrzymać, ale było już za późno. Dopadłem do właściwych drzwi, gwałtownym ruchem wsunąłem klucz do zamka i przekręciłem go.
— Naruto, stój! — wrzasnęła, pojawiając się na klatce schodowej za moimi plecami z zarumienioną twarzą i rozwianymi włosami, nawet kaptur spadł jej z głowy, gdy biegła. Ja w tym czasie zdążyłem już wejść do salonu i zamarłem.
Wspomnienia w okamgnieniu zaatakowały moją głowę, dość dobitnie uświadamiając, że ta tułaczka jednak była bezcelowa. Nie udało mi się zapomnieć, stare rany nigdy nie przestały boleć. Przed oczami jak w kalejdoskopie przewijały mi się obrazy z przeszłości — raz widziałem Drużynę Siódmą zaśmiewającą się na mostku, innym razem wracałem myślami do Doliny Końca i odniesionych wtedy ran. Nie mam pojęcia jak długo tak stałem w progu, z szeroko otwartymi ustami, wpatrując się w czarne tęczówki siedzącego na mojej prywatnej kanapie Sasuke Uchihy.
Mężczyzna siedział opatulony w gruby koc, z założonymi za ucho przydługimi włosami i w najlepsze zaczytywał się w jakiejś książce, którą trzymał właśnie na kolanach. Gdy wtargnąłem do pomieszczenia, podniósł wzrok znad lektury i przyjrzał mi się z niejakim zaskoczeniem.
Wielokrotnie wyobrażałem sobie jak mogłoby wyglądać nasze spotkanie po latach, jednak nawet w najśmielszych wizjach nie spodziewałem się czegoś takiego. Powinniśmy stać naprzeciwko siebie, w przepisowej odległości i mierzyć się gniewnymi spojrzeniami. Ja z Rasenganem wirującym w mojej wyciągniętej dłoni, on z Chidori. Nasza konfrontacja nie powinna być przypadkowa, on nie powinien jak gdyby nigdy nic siedzieć wygodnie na mojej kanapie, a ja nie powinienem wpatrywać się w niego z niedowierzaniem.
— Kim jesteś? — zapytał uprzejmie Sasuke, z zainteresowaniem wpatrując się w moje oblicze. — Jesteś gospodarzem tego domu?
Cofnąłem się o krok i oparłem o futrynę żeby nie upaść. Oto miałem przed sobą mojego przyjaciela z dzieciństwa, zdrajcę, mordercę. Moją prywatną obsesję. Jak on śmiał udawać, że mnie nie pamięta? Czyżby kolejny raz chciał sobie zadrwić ze mnie?
— Jak śmiesz, do kurwy nędzy — warknąłem, ze świstem wypuszczając powietrze. Odbiłem się od futryny, rzuciłem plecak w najbliższy kąt i wolnym krokiem zacząłem się zbliżać do Uchihy. Mężczyzna spokojnie odłożył czytaną książkę na bok, a na jego twarzy pojawił się wyraz dezorientacji. Wyplątał się z koca, po czym wstał z kanapy i wyciągnął dłoń w moim kierunku.
— Miło mi poznać — zaczął ostrożnie, uważnie mi się przyglądając. On również niewiele się zmienił. Wciąż nie był zbyt wysoki, mniej więcej mojego wzrostu, szczupły, z chorobliwie bladą skórą. Czarne, przydługie włosy z wdziękiem okalały jego policzki. Jedyną zmianą jaka w nim zaszła był brak jakiejkolwiek ekspresji na twarzy — usta nie były wygięte w drwiącym uśmieszku, ciemne oczy nie pałały nienawiścią, brwi nie powędrowały w górę. Nie okazał nawet, że w ogóle mnie poznał. Nic, tylko chłodna uprzejmość i cień zainteresowania.
To okazało się kroplą przepełniającą czarę, było ponad moje zszargane nerwy. W pewnym momencie dosłownie straciłem nad sobą panowanie i z dzikim okrzykiem rzuciłem się na niego. Zanim jednak wyciągnięta pięść dosięgła jego burżujskiej gęby, poczułem jak ktoś szybkim ruchem złapał mój nadgarstek i skutecznie unieruchomił.
— Wychodzimy. Musisz się koniecznie zobaczyć z Tsunade, teraz — zakomenderowała Hinata i siłą wywlekła mnie z powrotem na klatkę schodową, zostawiając oniemiałego Sasuke na środku pokoju, samego z wyciągniętą dłonią, której nikt nie uścisnął. Wyszarpnąłem się z donośnym warknięciem i zobaczyłem czerwone pręgi na moim nadgarstku — kobieta musiała użyć sporej ilości czakry, żebym w ogóle dał się od niego odciągnąć.
— Wrócę tam i go zabiję, a potem mogę sobie iść gdzie chcesz. — Już odwracałem się, żeby wrócić z powrotem do pomieszczenia, ale zostałem powstrzymany przez delikatną, wątła dłoń na ramieniu.
— Naruto, proszę — wyszeptała Hinata, nabrzmiałym z emocji głosem. Zamknąłem oczy. Hyuuga była jedną z niewielu, którzy przetrwali wojnę, zdecydowanie za dużo już przeżyła. Nie mogłem jej tego zrobić. Westchnąłem ciężko, po czym zrobiłem jeszcze krok w kierunku drzwi i zatrzasnąłem je. Mocno, tak mocno, że futryna aż zatrzeszczała, z nadzieją, że w ten sposób wyładuję chociaż część negatywnej energii jaka nagle się we mnie nagromadziła.
— W takim razie idziemy do Hokage. Zabiję go jak wrócę.

~oOo~
Drzwi uderzyły o ścianę z takim impetem, że drewno, z którego były wykonane, huknęło niebezpiecznie. Wpadłem jak burza do gabinetu Hokage, nabrałem powietrza w płuca i już otwierałem usta, chcąc zaanonsować swoje przybycie donośnym krzykiem, ale zamarłem, gdy zobaczyłem skuloną za biurkiem kobietę.
Tsunade skinęła mi głową na powitanie, nie podnosząc wzroku znad notatek, którymi się okopała — najwyraźniej oczekiwała mojego przybycia. Cóż, doskonale wiedziałem, że Babcia swoją pierwszą młodość miała dawno za sobą. Drugą zapewne też, bo była przecież rówieśniczką Jiraiyi, ale mimo to nie było tego po niej widać — nie wiedziałem czy w grę wchodziło jakieś trwałe jutsu, czy po prostu magia makijażu, ale kobieta zawsze wyglądała na taką w kwiecie wieku, rześką i wypoczętą. Ona również się zmieniła. Teraz wyglądała przede wszystkim na znużoną. Już niemłodą twarz szpeciły głębokie bruzdy i zmarszczki, a jasne włosy gdzieniegdzie poprzetykała siwizna. Naprawdę zniknąłem tylko na trzy lata?
— Babciu? — Wcześniej nazywałem ją tak głównie dlatego, że lubiłem działać jej na nerwy, a babcine wybuchy gniewu były niezwykle spektakularne. Teraz była to najzwyklejsza prawda — z silnej kobiety, Tsunade powoli przeobrażała się w kruchą staruszkę i nie mogłem pojąć dlaczego. Na moment zapomniałem nawet o powodzie, dla którego się tu znalazłem.
— Witaj, Naruto — przywitała mnie Hokage, odkładając na bok długopis i rozmasowując skroń. Westchnęła ciężko i rozparła się wygodniej w fotelu, przyglądając mi się uważnie. Jedynie jej spojrzenie pozostało takie samo — ciągle oceniające i krytyczne, ale także w niewytłumaczalny sposób łagodne. — Jak twoja wyprawa, przyniosła oczekiwane rezultaty? — zaczęła spokojnie. Powoli podszedłem do biurka i zająłem jedno ze stojących tam krzeseł. Nie miałem ochoty na takie niezobowiązujące rozmowy i ona dobrze o tym wiedziała. Musiała wiedzieć.
— Dlaczego? — zapytałem tylko, nie do końca pewny co dokładnie chciałem wyrazić poprzez to pytanie. Czy pytałem, dlaczego Sasuke, skazany na ścięcie nukenin, jak gdyby nigdy nic przebywa w moim mieszkaniu? Dlaczego Wioska Liścia przypomina opuszczoną ruderę zamieszkałą przez duchy przeszłości? Dlaczego wcale nie czuję się jakbym wrócił do domu? Nie miałem pojęcia.
— Wojna na wszystkim odcisnęła swoje piętno — odparła lakonicznie Tsunade, odwracając na moment wzrok. Schyliła się i z szuflady pod biurkiem wydobyła napoczętą butelkę sake i dwie bliźniacze czarki. Drżącą dłonią rozlała alkohol i wręczyła mi porcję. — Za stare, dobre czasy? — Bez słowa skinąłem głową i wznieśliśmy toast. Poczułem pieczenie w gardle, a potem przyjemne ciepło rozchodzące się w moim żołądku. Wiedziałem już, że nie będzie to przyjemna rozmowa. Ostrożnie odstawiłem naczynie na blat, skrzyżowałem ramiona na piersi i czekałem. Właśnie wtedy zrozumiałem, że ja również się zmieniłem — jeszcze jakiś czas temu z entuzjazmem głosiłbym jakieś optymistyczne slogany — teraz potrafiłem jedynie bez słowa wpatrywać się w rozmówczynię, jedną z niewielu osób, które były dla mnie autorytetami. Hokage zamknęła oczy. — Tak jak powiedziałam, wojna nie przeszła bez echa. Ona wciąż trwała w ludzkich sercach. Prawdopodobnie niewiele się w tej materii zmieniło i będzie się tak toczyć przez wiele lat. Wygraliśmy główną potyczkę, ale ponieśliśmy ogromne straty w ludziach. Nie sposób wybić wszystkich fanatyków, zwłaszcza, gdy wszędzie wokoło można natknąć się na pogrążone w żałobie rodziny poległych wojowników. Naprawdę myślisz, że w normalnych okolicznościach pozwoliłabym ci ot tak wyjechać i zignorować wszystkich tych, którzy potrzebowali pomocy? — zapytała nagle kobieta, pochylając się lekko w moją stronę. Nie wiedziałem co odpowiedzieć, więc jedynie zacisnąłem wargi i gestem przekazałem, by kontynuowała. — Musiałeś wyjechać, zniknąć z życia Konohy — oświadczyła dobitnie.
— Co? Dlaczego? — zamrugałem gwałtownie, nie rozumiejąc o co mogło jej chodzić tym razem. Kiedy teraz o tym wspomniała, to faktycznie, sam się zdziwiłem, że nie miała oporów przed moją ekspedycją. Właściwie, to nawet mnie do niej zachęcała.
— Jako Jinchuuriki jesteś poniekąd symbolem wojny. Aktywnie w niej uczestniczyłeś i ponadto przeżyłeś, co wielu mieszkańców wioski ma ci za złe. Uważają, że powinieneś był wtedy zginąć. Gloryfikowaliby martwego chłopca, który bohatersko poświęcił swoje życie dla ojczyzny. Nie mają pojęcia co począć z wciąż żywym demonem, który od początku nie był i nie będzie jednym z nich. Boją się ciebie, Naruto. Ciebie i tego, co sobą reprezentujesz. To ty — pozbawiony przyszłości, wiecznie ignorowany, nosiciel Dziewięcioogoniastego, walczyłeś w tej walce i przyczyniłeś się do wygranej, a nie oni. Jesteś niewygodny dla opinii publicznej i nigdy cię nie zaakceptują.
Poczułem jak coś wewnątrz zaczęło mi nagle nieznośnie ciążyć. To chyba było serce. I chyba właśnie się zatrzymało. Tsunade miała rację, ale to bolało. Teoretycznie zawsze zdawałem sobie sprawę z tego, że jestem inny, że odstaję od reszty, ale mimo to Konoha była moim domem, ostoją — miejscem, do którego zawsze będę mógł wrócić i gdzie znajdą się ludzie, którzy czekają z nadzieją, że wrócę w jednym kawałku. Dom. Dopiero teraz, gdy tę samą niewygodną prawdę usłyszałem od samej Hokage, zrozumiałem, że Wioska Liścia nie jest już moim domem. Może nawet nigdy nim nie była. Nie miałem swojego kawałka świata, ani ludzi, którzy przejmowaliby się moją osobą — zawsze wracałem do pustego mieszkania, gdzie nikt na mnie nie czekał. Nikt nie podawał mi lekarstwa, gdy byłem chory i nie pytał, czy jestem szczęśliwy.
Mój umęczony mózg podsunął mi wizję rozciągniętego na mojej kanapie Sasuke — w tym momencie z łatwością mógłbym sobie wmówić, że był kimś, kto się o mnie troszczył. Czekał w mieszkaniu, przy zapalonym świetle i pytał jak minął dzień. Może w jakiejś innej, alternatywnej rzeczywistości, to mogłoby się naprawdę wydarzyć. Jednak wspomnienie jątrzącej się rany po Chidori i chłodu przyciśniętej do szyi katany, skutecznie pomogły mi wrócić na ziemię.
— Rozumiem — oznajmiłem spokojnie, kiedy już przetrawiłem usłyszane informacje. Tsunade uniosła jedną brew, jak gdyby oczekiwała jakiejś bardziej żywiołowej reakcji. Nie było po co krzyczeć, ani się rzucać — to tylko moje marzenia i złudzenia właśnie się roztrzaskały, to nic. — Zapewne masz dla mnie jakiś plan, prawda? Coś w rodzaju ostatniej powinności, aktu heroizmu? Może jakaś misja samobójcza, żebym mógł bez problemów wpasować się w tę układankę?
— I tak i nie — odparła zagadkowo kobieta, wspierając podbródek na złączonych dłoniach. — Nie ma przypadkiem czegoś o co chciałbyś spytać? Czegoś co sprawiło, że prawie staranowałeś mi drzwi do gabinetu? — Przekrzywiłem głowę, nie pojmując skąd ta nagła zmiana tematu. Omawianie kwestii byłego najlepszego przyjaciela z pewnością w niczym tu nie pomoże, ale…
— Dlaczego on jeszcze żyje? — Ciekawość zwyciężyła. Sasuke był moją osobistą obsesją, goniłem za nim całe lata i nie mogłem teraz odmówić sobie poznania odpowiedzi. Nie, gdy Tsunade najwyraźniej bardzo chciała mi je dać.
— Co dokładnie się wydarzyło, gdy wróciłeś do mieszkania, Naruto? — zapytała Hokage, nagle poważniejąc. Zmarszczyłem groźnie brwi, gdy po raz kolejny zostałem zbyty, ale postanowiłem odpowiedzieć na jej pytanie zgodnie z prawdą.
— Właściwie to nic, chociaż bardzo chciałem własnoręcznie wykonać wydany na niego wyrok. Nie rozmawialiśmy — odparłem, bezbłędnie interpretując pytające spojrzenie mojej rozmówczyni, która z aprobatą skinęła głową. — Powiesz mi w końcu, co się stało? Czy ten zdrajca nie powinien wąchać kwiatków od spodu?
— Niedługo po tym jak odszedłeś, Uchiha stanął w bramie Konohy i naturalnie strażnicy przyprowadzili go od razu do mnie. Nie poznał wioski, klanowej dzielnicy, niczego. Koniec końców, wsadziliśmy go do twojego mieszkania i oddelegowaliśmy specjalny odział ANBU do pilnowania okolicy. Nie mam pojęcia co się stało, Naruto, ale on nic nie pamięta. Nie mogliśmy sądzić kogoś, kto nie wie nawet czym zawinił.
Przez dłuższą chwilę trawiłem jej słowa. Sasuke, który stracił pamięć? Wolne żarty. Ten typ był przebiegły jak wąż i wcale bym się nie zdziwił, gdyby to wszystko okazało się jedynie zgrabnym fortelem, kolejną grą i oszustwem. Był w tym dobry, tak cholernie dobry, że to aż bolało.
— Czy jest szansa, że tylko udaje, że nic nie pamięta? Żeby wyłgać się od kary? Dobrze wiesz, że byłby w stanie to zrobić.
— Nie, Naruto. Badał go najlepiej wyszkolony zespół medyków — zapewniła mnie kobieta, uważnie śledząc moje reakcje. Najwyraźniej miało to jakieś znaczenie dla tego tajemniczego planu, który uknuła.
— Ale…
— Ja też byłam wśród tych medyków. On naprawdę nic nie pamięta — oznajmiła Tsunade, głosem kończącym wszelkie dyskusje. Jeżeli miałbym wskazać najbardziej uzdolnionego uzdrowiciela w Wiosce, mój wybór bez wątpienia padłby właśnie na nią. Wiedziałem, że jest wiarygodna, ale nie chciałem zaakceptować takiej prawdy jaką mi przedstawiała. Chciałem wrócić do domu, do Sasuke i porachować mu wszystkie kości, a potem… Po prostu z nim leżeć i dowiedzieć się wszystkiego. Co było niestety niemożliwe.
— A jest szansa, że kiedyś odzyska wspomnienia? — Głośno przełknąłem ślinę, starając się chwilowo nie myśleć o konsekwencjach amnezji Uchihy. Tak samo jak nie mogli go zgładzić za zbrodnie, których nie pamiętał, ja nie mogłem wyrównać z nim swoich rachunków.
— Nie wiem. Z medycznego punktu widzenia z jego mózgiem wszystko jest w porządku, więc uraz może mieć równie dobrze podłoże psychiczne. Pamięć może mu wrócić w każdej chwili. — Tsunade na moment zamilkła, mrużąc oczy, jak gdyby starała się ocenić moją reakcję na następne słowa. — Albo nigdy. Jeśli mam być szczera, to w tobie pokładałam największe nadzieje. Sam kiedyś przyznał, że w pewien sposób byłeś dla niego ważny, łączyła was jakaś tam relacja, więc sądziłam, że jeśli cokolwiek jest w stanie obudzić jego wspomnienia, to właśnie ty. Bo poza tym próbowaliśmy już wszystkiego.
Zacisnąłem mocno powieki i zwinąłem dłonie w pięści. Piąta przedstawiała to jako kliniczny przypadek, ale dla mnie… To było całe moje życie. A przynajmniej znaczna jego część. Mój pierwszy i najlepszy przyjaciel. Zdrajca i najgorszy wróg. Kochałem go i bez względu na wszystko nie potrafiłem o nim zapomnieć. Ale czasem byłem nawet w stanie go zrozumieć, pojmowałem tę palącą chęć zemsty. Pragnąłem jego serca na złotym półmisku, ociekającego krwią, wciąż ciepłego. Nie wiedziałam co powinienem o tym myśleć, ani co czuć. Milczałem.
— Musicie zniknąć, obaj — dodała Tsunade, gdy stało się jasne, że nie zabiorę głosu. Spojrzałem na nią z twarzą bez wyrazu i czekałem, aż poda mi więcej szczegółów. Bo przecież musiało coś za tym stać, nie mogła mnie… nas, tak po prostu wyrzucić z Konohy na zbity pysk. A może mogła? — Poinformujemy opinię publiczną, że stoczyliście epicki pojedynek i obaj zginęliście. Może ludzie wreszcie zaznają spokoju. Wszystko będzie takie, jak to sobie wyobrazili, będą mieli swojego bohatera, który oddał życie za Kraj Ognia. I martwego zdrajcę, co też ich ucieszy. Sfabrykujemy potrzebne dowody, świadczące o walce na śmierć i życie. — Kobieta przerwała na chwilę, by ponownie napełnić nasze czarki. Szybko wypiłem swoją porcję sake, starając się odepchnąć od siebie natrętne myśli. Mogliśmy wygrać bitwę, ale wizja wojny jest nadal żywa i wychodzi na to, że będę zmuszony poświęcić się w imię idei. Nie potrafiłem tego racjonalnie wyjaśnić, ale w tamtym momencie poczułem się pusty w środku. Uzmysłowiłem sobie, że wraz ze śmiercią Iruki, Sakury i wielu innych wybitnych ninja, na świecie nie pozostał już nikt, kto prawdziwie by się mną zatroszczył. Hokage potraktowała mnie jak pionka, nie żeby to było coś nowego. Cierpliwie czekałem aż dokończy. Nie miałem nic do stracenia, więc równie dobrze mogłem się zgodzić, chociaż domyślałem się, że nie spodoba mi się, to co tam w tej swojej głowie ułożyła. Kobieta uśmiechnęła się delikatnie, po raz pierwszy odkąd zaczęliśmy tę rozmowę, jej spojrzenie stopniało, a głos złagodniał. — Wiele mil na południe, daleko za Krajem Ognia jest położona posiadłość. Niewielki, wiejski domek, otoczony sadami owocowymi. Mieszkali tam moi dalecy krewni i po ich śmierci posiadłość stała się moją własnością. Jeszcze dzisiaj tam wyjedziecie. Nie obchodzi mnie jak i gdzie, ale musicie tam ułożyć swoje życie od nowa.
— Zaraz, mamy tam wyjechać razem? — podniosłem głos, a moje oczy rozszerzyły się. Ona chyba nie oczekiwała, że będziemy w stanie cokolwiek wspólnie zbudować… Nie można przecież wznosić zamków na piaskowych fundamentach, bo runą szybciej niż się obejrzysz.
— Dokładnie tak. Tylko tyle mogę zrobić. — Kobieta w bezradnym geście rozłożyła szeroko ramiona, a ja na ten widok westchnąłem przeciągle. Hokage faktycznie mogła nie mieć wyjścia. Niezależnie od tego jak uzdolnionym shinobi bym nie był, musiała sprawować pieczę nad całą Konohą. A ja jej to uniemożliwiałem, stanowiłem problem, którego należało się czym prędzej pozbyć. Skinąłem powoli głową, powodując, że twarz Piątej się rozjaśniła.
— W takim razie muszę chyba pójść się pakować — rzuciłem lakonicznie i podniosłem się z fotela. Oboje zdawaliśmy sobie sprawę, że to wierutne kłamstwo, bo cały mój dobytek mieścił się w niewielkim, wyświechtanym plecaku, którego nie zdążyłem nawet rozpakować. Jednak nie chciałem przebywać tu ani sekundy dłużej. To nie była już ta sama Konoha, ani ci sami ludzie. Zmieniło się wszystko. Tsunade również poderwała się z siedzenia i podniosła dłoń, gestem nakazując mi, abym wstrzymał się jeszcze przez chwilę.
— Jeszcze jedna sprawa, Naruto. Od dzisiaj żaden z was nie będzie już ninja, musicie żyć jak zwykli cywile. Powiedziałabym, że powinniście zapomnieć, ale byłoby to chyba nieco nie na miejscu — uśmiechnęła się słabo.
— Żyć jak cywile? Żadnych technik, czakry? — zapytałem, ze wszystkich sił starając się zamaskować strach, który bez wątpienia zabarwił mój głos. Bycie ninja mnie definiowało, była to jedna z niewielu dziedzin, w której okazałem się naprawdę dobry i udało mi się coś osiągnąć.
— Wasza przykrywka musi być wiarygodna. Nie mam innego wyboru jak tylko ci zaufać, ale proszę, Naruto. — Hokage zamilkła i wyciągnęła dłoń. W lot pojąłem o co jej chodziło i drżącymi palcami odwiązałem mój ochraniacz z symbolem Konohy. Przyjrzałem mu się po raz ostatni, kciukiem pogładziłem blaszkę i wręczyłem opaskę Tsunade. Czułem się pusty i nie miałem pojęcia co począć z rękoma, więc natychmiast wsadziłem je w kieszenie, starając się odepchnąć od siebie fantomowy ból klatki piersiowej. Utraciłem właśnie coś bardzo ważnego i nic już nigdy nie będzie takie samo. — Wszystkie zwoje i broń zostaw w mieszkaniu, zajmiemy się tym jak odejdziecie. — Piąta schowała moją opaskę do kieszeni, po czym coś z niej wygrzebała i już po chwili wyciągnęła w przed siebie obie ręce. Na jednej z nich spoczywał zapieczętowany zwój, a na drugiej pojedynczy, błyszczący kunai. Uniosłem brwi i czekałem na ciąg dalszy. — Dzięki tej mapie powinniście bez problemu dotrzeć na teren posiadłości. — Wcisnęła mi oba przedmioty i odeszła od biurka, zatrzymując się przy dużym oknie, przez które wpadały ostatnie promienie zachodzącego słońca. Pospiesznie rozwinąłem zwój i przyjrzałem się oznaczonej na nim trasie. Faktycznie, to było kawał drogi stąd. — Jak dotrzecie na miejsce, spal to.
— Jeśli zniszczę tę mapę, nie będę potrafił tu wrócić — zauważyłem.
— I o to chodzi.
— W porządku. — Westchnąłem ciężko, zwijając pergamin z powrotem i wtykając go za pasek od spodni. Zakręciłem w dłoni otrzymanym kunai i zmierzyłem narzędzie krytycznym spojrzeniem. — A to po co? Dopiero co usłyszałem, że mam nie zabierać ze sobą żadnej broni.
— To na wypadek gdyby Sasuke odzyskał pamięć — odparła lakonicznie, a ja uśmiechnąłem się delikatnie i przycisnąłem błyszczący metal do piersi, obiecując sobie, że kiedyś zrobię z niego użytek. Tsunade nie musiała mówić nic więcej. Oboje doskonale wiedzieliśmy, że jeśli Uchiha odzyska pełnię sprawności umysłowych, nie będę miał innego wyjścia jak tylko się go pozbyć. O ile, oczywiście, on pierwszy nie wbije mi noża w plecy. — Nikt nie może was poznać i zorientować się, że jesteście ninja. Od tego zależy wasze życie. Wierz mi lub nie, Naruto, ale wiele osób wciąż chce twojej głowy. Zapewne więcej niż przypuszczasz, a ja nie jestem w stanie cię dłużej ochraniać.
— Coś jeszcze? — mruknąłem, gdy kobieta zamilkła, patrząc wszędzie tylko nie na nią. Kolejny upadły autorytet, jeden z ostatnich bastionów, który runął.
— To wszystko. Możesz odejść. — Hokage splotła dłonie za plecami, ale nie odwróciła się do mnie. Jej ramiona nieznacznie zadrżały, a głos się załamał i zastanowiłem się, czy przypadkiem nie płakała. Pokręciłem szybko głową, to naprawdę absurdalny pomysł. Tsunade była jedną z najsilniejszych psychicznie osób jakie znałem. — Powodzenia, Naruto.
— Żegnaj, Babciu — szepnąłem, nie będąc w stanie zmusić się do głośniejszego mówienia. Odwróciłem się na pięcie, raz jeszcze mierząc tak dobrze mi znane pomieszczenie wzrokiem. Kiedyś, gdy byłem młody i głupi, naiwnie wierzyłem, że zostanę Pierwszym Wioski i będę rezydował w tym gabinecie. Najwyraźniej los postanowił sobie okrutnie zażartować, bo oto właśnie opuszczałem Konohę raz na zawsze, odarty ze wszystkiego — rodziny, przyjaciół, tytułu shinobi — a za towarzysza będę miał tylko Uchihę. Zdrajcę, który jak dotąd zranił mnie najbardziej dotkliwie. O, ironio.
Ponoć to boli tylko raz. Nieprawda.
Wyszedłem, cicho zamykając drzwi.

~oOo~
Wdrapywałem się na moje piętro po skrzypiących, drewnianych schodach i mentalnie przygotowywałem się na nadchodzącą konfrontację. Wizja Sasuke, ot tak, zwyczajnie czekającego w mieszkaniu na mój powrót, była dla mnie czystą abstrakcją. To nie powinno się dziać, nie w tym życiu. Może w jakiejś innej rzeczywistości, gdzie bylibyśmy najlepszymi przyjaciółmi i on tak po prostu przyszedłby zapytać, czy pójdę wieczorem na sake. Nie tak.
Zwinąłem dłoń w pięść, modląc się do znanych i nieznanych bóstw o cierpliwość i nacisnąłem klamkę, powoli otwierając drzwi. Wszedłem do mieszkania, stąpając jak najciszej. Uchiha usunął się z mojej kanapy, jednak pozostawił na niej skłębiony koc i porzuconą nieopodal książkę, położoną grzbietem do góry, tak aby nie zgubić strony, na której skończył czytać. Mężczyzna stał przy oknie, oparty plecami o framugę i lustrował mnie uważnym spojrzeniem.
— Przepraszam za to, co stało się wcześniej — zacząłem ostrożnie, przełykając dumę, trafnie zgadując, że tym razem to ja musiałem wykonać pierwszy ruch. Z jego perspektywy byłem zapewne narwańcem, który wraca po wielu latach do domu i bez żadnego powodu rzuca się do niego z łapskami. Jak ironicznie.
— Masz na myśli ten moment, w którym zacząłeś bluzgać i chciałeś mnie zabić gołymi rękami? — zapytał Sasuke zdystansowanym tonem. Westchnąłem ciężko, postanawiając na to nie odpowiadać. Przeczuwałem, że od tego momentu wiele będzie takich właśnie pytań — bez odpowiedzi, której z różnych względów nie mogłem lub nie chciałem udzielić.
Podniosłem wzrok i spojrzałem prosto w czarne tęczówki, ale coś się nie zgadzało, coś było nie tak jak powinno. Dłuższą chwilę zajęło mi zrozumienie, co to takiego. Oczy Uchihy ziały pustką — bez śladu tej legendarnej nienawiści, którą żywił do całego świata, bólu, którego doświadczył, ani lodowatej obojętności, ćwiczonej przez lata. On naprawdę nic nie pamiętał.
Mierzyliśmy się spojrzeniami dłuższą chwilę, nie mówiąc nic ponad to, co już zostało powiedziane. A raczej to co powiedziane nie zostało, chociaż powinno.
— Obiło mi się o uszy, że byliśmy przyjaciółmi — rzucił zdawkowo mężczyzna, nie spuszczając ze mnie wzroku. W ramach odpowiedzi, jedynie wzruszyłem niezobowiązująco ramionami.
— Co dokładnie ci powiedzieli? Co wiesz? — To było kluczowe i od tego zależało powodzenie planu, który wykluł się w mojej głowie po opuszczeniu gabinetu Hokage. Nie miałem wyjścia i musiałem przystać na to co proponowała Tsunade, ale mogłem uczynić nasze dalsze życie bardziej znośnym. Plan nieco szalony i bardzo desperacki, ale mimo wszystko chciałem spróbować — pragnąłem tego niemal tak samo mocno, jak rozszarpania zdrajcy na kawałki.
— Nie udzielono mi za wiele informacji — odparł spokojnie mężczyzna, jakby zastanawiając się do czego to wszystko prowadziło. Cóż, ja też się nad tym zastanawiałem. — Wiem tylko, że nazywam się Sasuke Uchiha i że była jakaś wojna. Chociaż to ostatnie właściwie sam wydedukowałem, po ogólnym stanie miasteczka i nielicznych gości, których tutaj miałem. Zostałem wepchnięty do tej klitki, za wyjaśnienia otrzymując jedynie, że mieszka tu mój przyjaciel i że nie będzie miał on nic przeciwko mojej obecności. Sądzę też, że brałeś czynny udział w tej wojnie. Ile z tego jest prawdą?
Zamrugałem kilkakrotnie i uciekłem spojrzeniem. Uchiha z jakiegoś powodu zdawał się być przekonany, że to ja jestem tym dobrym i że go nie okłamię. Lepiej dla mnie, gorzej dla niego.
— Owszem, walczyłem w tej wojnie — odpowiedziałem wymijająco, uważając, żeby przypadkiem nie zająknąć się na temat świata ninja, o którym Sasuke chwilowo nie wiedział i miał się już nigdy nie dowiedzieć. Zastanawiałem się, od której strony to teraz ugryźć, bo póki co, wszystko szło po mojej myśli.
— A co z naszą rzekomą przyjaźnią? — dopytywał się, a ja jedynie zacisnąłem szczękę.
— Nie okłamali cię, kiedyś byliśmy przyjaciółmi.
— Byliśmy, czyli już nie jesteśmy? — W tym momencie po raz kolejny byłem bardzo blisko popełnienia morderstwa. Zapewne nikt nie miałby mi tego za złe. W głosie Uchihy pobrzmiewał zawód, jak gdyby to mnie obwiniał o rozpad naszej relacji, o której, de facto, nie miał żadnego pojęcia. Bardzo chciałem powiedzieć mu, który z nas zniszczył tę przyjaźń, śmiejąc się przy tym szaleńczo i wypalając drugiemu dziurę w klatce piersiowej. Jednak nie mogłem tego zrobić, bo to wymagałoby ujawnienia całego szeregu innych informacji i w efekcie pogrzebałoby mój plan, zanim na dobre zdołałbym go wcielić w życie.
— Zależy kogo spytasz.
— Pytam ciebie — drążył Sasuke, nie dając mi spokoju. Spojrzałem mu prosto w oczy i dostrzegłem tam nieme wyzwanie. To przynajmniej było znajome, wiedziałem, jak powinienem teraz postąpić.
— Wojna bardzo nas poróżniła. Powiedzmy, że mieliśmy konflikt interesów. Jednak jestem gotowy spróbować o tym zapomnieć dla dobra sprawy. Sądzę, że dam radę traktować cię jak przyjaciela, zwłaszcza, że chwilowo nie mamy nikogo poza sobą nawzajem. — Uśmiechnąłem się, mając nadzieję, że wypadłem autentycznie. Uchiha nie wyglądał na usatysfakcjonowanego, bo zmarszczył groźnie brwi, ale najwyraźniej zaakceptował takie wyjaśnienia.
Raz jeszcze wyciągnął do mnie dłoń, której już nigdy nie spodziewałem się uścisnąć.
— W takim razie zacznijmy od początku. Jestem Sasuke.
— Minato — odparłem, z entuzjazmem potrząsając jego ręką.

C.D.N.

3 komentarze:

  1. Ohayo ponownie, toż to znowu wredna wiewiórka!
    A więc, bardzo ciekawy pomysł. Wreszcie coś w realiach mangowych! Aczkolwiek nie dałaś za długo się tym nacieszyć, wysyłając obu na wygnanie.
    Mniejsza o to, teraz rzeczy istotne. Zrobiłaś z Naruto jeszcze bardziej przebiegłego dzwońca, co wręcz ubóstwiam. Ciekawa jestem dalszeg rozwoju wydarzeń i trochę płaczę, że będą tylko 2 części.
    Pozdrawiam Cię gorąco i niech moc (wena) będzie z Tobą!
    Akarisu

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U mnie jest stosunkowo dużo kanonu, o czym z pewnością się przekonasz, jeśli zostaniesz na dłużej. No, a przynajmniej takie fifty/fifty. Na pocieszkę dodam, że druga część jest długa i powinna się pojawić jakoś niedługo. Tekst jest już skończony (w sumie od dawna) ale po prostu betacja tego konkretnego opowiadania jest wyjątkowo przykra. Dziękuję za komentarz ;)

      Pozdrawiam, Ann

      Usuń
  2. Witam,
    ciekawe czy Sasuke naprawdę nic nie pamięta, czy tylko udaje... a jeśli naprawdę tak jest to jak do tego doszło, Naru pragnął wrócić do wioski, do swojego domu, a tu musi go opuścić raz na zawsze i zapomnieć o byciu ninja...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń