Tytuł: Spalone mosty i gra pozorów
(ponownie inspirowałam się piosenką "Stąd odwrotu nie ma już")
Długość: dwa rozdziały, łącznie nieco ponad 10 tysięcy słów
Pairing: NaruSasu
Gatunek: kanon, ciężkostrawna drama, może angst
Beta: podziękowanie kieruję do dity, TAT i Tay, które mężnie walczyły z moją hordą powtórzeń
Ostrzeżenia:
Cóż, jest tutaj coś (rozdział drugi) o czym prawie na pewno ostrzec
powinnam, ale tego nie zrobię, bo byłby to bardzo brzydki spoiler. Pewna
dewiacja, chociaż nie jakoś specjalnie wyeksplikowana. Generalnie
czujcie się uprzedzeni, że nic dobrego. Dodatkowo pragnę zaznaczyć, że
tekst był pisany w narracji pierwszoosobowej i powiem jedno - pierwszy i
ostatni raz. Autorka nie ogarnia, autorka zjadła swój mózg. Nie
zabijajcie autorki.
Nie, dalej nie mam pomysłu na dedykację. No cóż, droga TAT,
gdyby nie Ty nigdy bym tego nie skończyła, więc przede wszystkim
chciałabym podziękować za motywowanie mnie. Tekst napisany specjalnie
dla Ciebie i mam nadzieję, że chociaż w pewnym stopniu sprostał Twoim
standardom - a skoro jeszcze mnie nie zabiłaś, a przyznajesz, że
chciałaś, to chyba nie jest aż tak źle. Mimo wszystko, nie będę ukrywać,
że jestem z tego tekstu zadowolona, chociaż poprawki bolały bardzo.
Wszystkie komentarze/opinie przygarnę do serduszka i ukocham. Enjoy!
Pamiętajcie jedynie, że teksty kończą się na końcu! Prawidłowo opowiadania czyta się od początku do końca, nie skacząc. Dziękuję za uwagę <3
Rozdział pierwszy
Nogi
ciążyły mi niemiłosiernie, plecak boleśnie wrzynał się w ramiona, a
pęcherze na stopach paliły żywym ogniem, ale i tak byłem szczęśliwy. Po
wielu latach wędrówki i samotnej tułaczki wracałem wreszcie do domu.
Zdawałem sobie sprawę, że jeden dzień nie zrobi większej różnicy, mimo
to wyruszyłem skoro świt, nie bacząc na zmęczenie, ani na deszczową
pogodę. Listopadowa słota może i nie stanowiła najlepszej pory na
pokonywanie takich tras, ale chciałem jak najszybciej ujrzeć bramy
rodzinnego miasta i nie mogłem się wręcz doczekać, aż z powrotem otoczą
mnie znajome twarze.
Po
Czwartej Wielkiej Wojnie Shinobi udałem się w pojedynkę na wyprawę po
wszystkich wioskach. Od zawsze marzyłem o poznaniu innych kultur i
odświeżeniu znajomości, które nawiązałem przez lata. Poza tym miałem
poważne problemy sam ze sobą, musiałem przemyśleć dotychczasowe życie i
nieco zmodyfikować swój system wartości, a samotna wyprawa była ku temu
idealną okazją. Mam nadzieję, że mi się to udało. No dobra, wiem
doskonale, że nie osiągnąłem tego co chciałem, ale wierzę głęboko, że
nie będę się już musiał z tym zmagać. Wracam teraz do Konohy po trzech
latach, starszy, mądrzejszy, uzbrojony w wiedzę i doświadczenia, których
wcześniej nie posiadałem i nie zamierzałem się obawiać już niczego.
Nawet własnych wspomnień.
Strażnicy
nie poznali mnie kiedy mijałem bramę miasta, a przynajmniej nie
zareagowali w żaden konkretny sposób na moje przybycie. Byli to młodzi
chłopcy, powinni kojarzyć swojego rówieśnika. Chociaż z drugiej strony
nie wyglądałem szczególnie wyjściowo — byłem brudny, kleiłem się od
potu, a zarost który wyhodowałem ostatnimi czasy z pewnością nie był już
przyjemną szczeciną. Uśmiechnąłem się do nich, jedną dłoń unosząc w
geście pozdrowienia, a drugą popukałem się w zdobiącą czoło przepaskę z
symbolem Wioski Liścia. Strażnicy spojrzeli na mnie chłodno i cofnęli
się kilka kroków, nie odwzajemniając powitania. Nie miałem czasu, ani
ochoty żeby to roztrząsać — wydłużyłem krok i już po chwili wędrowałem
wąskimi uliczkami Konohy.
Byłem w domu.
Nie
była to jednak Konoha jaką zapamiętałem — zniknęły wszechobecne
roześmiane twarze, kolorowe stragany, na których dało się kupić
dosłownie wszystko. Niemalże wszędzie usunięto kwietniki z okien, na
parapetach nie wylegiwały się już bezdomne kocury — okiennice zabito
deskami, a roślin albo nie było wcale, albo pozostały po nich tylko
uschnięte, zwęglone pędy. W rynsztokach leżały martwe szczury, a brud
pokrył wszystkie dostępne powierzchnie.
Zdumiony
rozglądałem się po okolicy, idąc coraz szybciej. Co, do diabła, się
stało z moim domem? Po chwili szybkiego marszu porzuciłem pozory i
zacząłem biec. Poczułem, jak serce ściska się boleśnie, gdy mijałem
Ichiraku — moją niegdysiejszą świątynię i ulubione miejsce w całej
wiosce. Knajpa również została zabita dechami, a na drzwiach wywieszono
szyld „NIECZYNNE”.
Przerażony
zacząłem wypatrywać jakichś oznak życia w tym mieście, które sprawiało
wrażenie opuszczonego i natychmiast zrozumiałem czemu wcześniej nie
zwróciłem uwagi na przechodniów. Wszyscy się dokądś spieszyli, szli ze
spuszczonymi głowami, rozpaczliwie tuląc do siebie niesione przedmioty.
Ludzie przemykali w rzucanych przez kamienice cieniach, nie zatrzymując
się ani na moment — nikt nikogo nie pozdrawiał, ani nie pytał jak minął
dzień. Żaden mieszkaniec w ogóle nie podnosił wzroku.
Podszedłem
do pierwszego przechodnia, którego napotkałem, z zamiarem zapytania o
sytuację, ale nie zdążyłem sformułować pytania. Zaczepiony przeze mnie
człowiek okazał się wychudzonym mężczyzną w średnim wieku — gdy tylko
podniósł spojrzenie i zauważył mnie, niemy krzyk zastygł na jego ustach,
a w oczach zabłyszczało przerażenie. Nieznajomy jak najszybciej
odskoczył i odbiegł w przeciwnym kierunku, ciężkimi butami rozbryzgując
nagromadzone na ulicy błoto.
Próbowałem
jeszcze kilka razy, ale bezskutecznie — każdy omijał mnie szerokim
łukiem, a jeśli tylko miał taką możliwość, to natychmiast odbijał w
boczną uliczkę. Nie miałem pojęcia co to wszystko miało oznaczać, w
głowie kłębiły mi się najczarniejsze wizje. Wiedziałem, że w Konosze
była jedna dzielnica, która właśnie tak wyglądała odkąd tylko sięgałem
pamięcią — opuszczona, powoli popadająca w ruinę — jednak nie miałem
bladego pojęcia dlaczego całe miasto zaczęło przypominać zdezelowaną
ruderę z grozą wiszącą w powietrzu i mrokiem czającym się w cieniu.
Westchnąłem
ciężko i oparłem się o najbliższą ścianę. To wszystko nie miało sensu, a
to wyludnione, obce miejsce zmieniło się diametralnie. Przestało być
domem. Zdjąłem plecak z ramion i wydobyłem ze środka klucze do mojego
niewielkiego mieszkanka. Uśmiechnąłem się delikatnie, gdy zacisnąłem
dłoń na wisiorku w kształcie żaby, który kiedyś podarował mi Iruka.
Zawieszka już dawno straciła swój pierwotny kolor, odpadła jej noga i
zapewne każdy normalny człowiek już dawno by ją wyrzucił, ale ja nie.
Chciałem zachować w pamięci wizję mojego poległego w boju opiekuna —
jednego z wielu, którzy stracili życie w tej wojnie. Między innymi
dlatego zdecydowałem się odejść na pewien czas — nie mogłem wytrzymać w
Konosze bez zatroskanego Umino zabierającego mnie na ramen, bez
jaskrawych włosów Sakury albo wiecznie zirytowanego Nary. Potrząsnąłem
głową, decydując się więcej tego nie rozpamiętywać i skierowałem się w
kierunku mojej kawalerki usytuowanej na obrzeżach miasta.
Szedłem
znajomą drogą, za wszelką cenę starając się nie rozglądać na boki — nie
chciałem oglądać takiej Wioski Liścia. Mimowolnie odnotowałem, że
poniekąd upodobniłem się do innych przechodniów — spojrzenie wbite pod
nogi, zobojętnienie na sprawy doczesne, energiczny krok.
Przed
wejściem do zamieszkiwanego przeze mnie budynku ktoś stał. Gdy
podszedłem bliżej i wytężyłem nieco wzrok, doszedłem do wniosku, że jest
to kobieta, jednak ciemny płaszcz jaki miała narzucony na ramiona nieco
utrudniał obserwację. Spod kaptura błysnęły czarne włosy, kiedy postać
podniosła głowę, by spojrzeć mi w oczy.
— A więc wróciłeś, Naruto. — Uśmiechnąłem się mimowolnie, ciesząc się, że wreszcie spotkałem kogoś znajomego.
—
Witaj, Hinata — przywitałem się, przywołując tym samym delikatny
uśmiech na usta kobiety. Hyuuga nie zmieniła się za bardzo przez te trzy
lata. Może trochę urosły jej włosy, twarz stała się jakby bledsza, a
białe oczy wyglądały jakby widziały odrobinę za dużo cierpienia. —
Czekasz na mnie?
— Hokage cię oczekuje. Nie pytaj, skąd wiedziała o twoim powrocie, też się nad tym zastanawiam.
—
Mam do niej iść już, teraz? Nie mogę się najpierw doprowadzić do
porządku? — zapytałem, gestem dłoni wskazując na moją umorusaną twarz i
początki formującej się powoli brody. — Daj mi się chociaż przebrać,
góra pięć minut i wracam! — zawołałem, będąc już na schodach. Nie pójdę
przecież taki śmierdzący do Piątej. Hinata krzyknęła coś, najwyraźniej
chcąc mnie powstrzymać, ale było już za późno. Dopadłem do właściwych
drzwi, gwałtownym ruchem wsunąłem klucz do zamka i przekręciłem go.
—
Naruto, stój! — wrzasnęła, pojawiając się na klatce schodowej za moimi
plecami z zarumienioną twarzą i rozwianymi włosami, nawet kaptur spadł
jej z głowy, gdy biegła. Ja w tym czasie zdążyłem już wejść do salonu i
zamarłem.
Wspomnienia w
okamgnieniu zaatakowały moją głowę, dość dobitnie uświadamiając, że ta
tułaczka jednak była bezcelowa. Nie udało mi się zapomnieć, stare rany
nigdy nie przestały boleć. Przed oczami jak w kalejdoskopie przewijały
mi się obrazy z przeszłości — raz widziałem Drużynę Siódmą zaśmiewającą
się na mostku, innym razem wracałem myślami do Doliny Końca i
odniesionych wtedy ran. Nie mam pojęcia jak długo tak stałem w progu, z
szeroko otwartymi ustami, wpatrując się w czarne tęczówki siedzącego na
mojej prywatnej kanapie Sasuke Uchihy.
Mężczyzna
siedział opatulony w gruby koc, z założonymi za ucho przydługimi
włosami i w najlepsze zaczytywał się w jakiejś książce, którą trzymał
właśnie na kolanach. Gdy wtargnąłem do pomieszczenia, podniósł wzrok
znad lektury i przyjrzał mi się z niejakim zaskoczeniem.
Wielokrotnie
wyobrażałem sobie jak mogłoby wyglądać nasze spotkanie po latach,
jednak nawet w najśmielszych wizjach nie spodziewałem się czegoś
takiego. Powinniśmy stać naprzeciwko siebie, w przepisowej odległości i
mierzyć się gniewnymi spojrzeniami. Ja z Rasenganem wirującym w mojej
wyciągniętej dłoni, on z Chidori. Nasza konfrontacja nie powinna być
przypadkowa, on nie powinien jak gdyby nigdy nic siedzieć wygodnie na
mojej kanapie, a ja nie powinienem wpatrywać się w niego z
niedowierzaniem.
— Kim jesteś? — zapytał uprzejmie Sasuke, z zainteresowaniem wpatrując się w moje oblicze. — Jesteś gospodarzem tego domu?
Cofnąłem
się o krok i oparłem o futrynę żeby nie upaść. Oto miałem przed sobą
mojego przyjaciela z dzieciństwa, zdrajcę, mordercę. Moją prywatną
obsesję. Jak on śmiał udawać, że mnie nie pamięta? Czyżby kolejny raz
chciał sobie zadrwić ze mnie?
—
Jak śmiesz, do kurwy nędzy — warknąłem, ze świstem wypuszczając
powietrze. Odbiłem się od futryny, rzuciłem plecak w najbliższy kąt i
wolnym krokiem zacząłem się zbliżać do Uchihy. Mężczyzna spokojnie
odłożył czytaną książkę na bok, a na jego twarzy pojawił się wyraz
dezorientacji. Wyplątał się z koca, po czym wstał z kanapy i wyciągnął
dłoń w moim kierunku.
— Miło
mi poznać — zaczął ostrożnie, uważnie mi się przyglądając. On również
niewiele się zmienił. Wciąż nie był zbyt wysoki, mniej więcej mojego
wzrostu, szczupły, z chorobliwie bladą skórą. Czarne, przydługie włosy z
wdziękiem okalały jego policzki. Jedyną zmianą jaka w nim zaszła był
brak jakiejkolwiek ekspresji na twarzy — usta nie były wygięte w
drwiącym uśmieszku, ciemne oczy nie pałały nienawiścią, brwi nie
powędrowały w górę. Nie okazał nawet, że w ogóle mnie poznał. Nic, tylko
chłodna uprzejmość i cień zainteresowania.
To
okazało się kroplą przepełniającą czarę, było ponad moje zszargane
nerwy. W pewnym momencie dosłownie straciłem nad sobą panowanie i z
dzikim okrzykiem rzuciłem się na niego. Zanim jednak wyciągnięta pięść
dosięgła jego burżujskiej gęby, poczułem jak ktoś szybkim ruchem złapał
mój nadgarstek i skutecznie unieruchomił.
—
Wychodzimy. Musisz się koniecznie zobaczyć z Tsunade, teraz —
zakomenderowała Hinata i siłą wywlekła mnie z powrotem na klatkę
schodową, zostawiając oniemiałego Sasuke na środku pokoju, samego z
wyciągniętą dłonią, której nikt nie uścisnął. Wyszarpnąłem się z
donośnym warknięciem i zobaczyłem czerwone pręgi na moim nadgarstku —
kobieta musiała użyć sporej ilości czakry, żebym w ogóle dał się od
niego odciągnąć.
— Wrócę tam i
go zabiję, a potem mogę sobie iść gdzie chcesz. — Już odwracałem się,
żeby wrócić z powrotem do pomieszczenia, ale zostałem powstrzymany przez
delikatną, wątła dłoń na ramieniu.
—
Naruto, proszę — wyszeptała Hinata, nabrzmiałym z emocji głosem.
Zamknąłem oczy. Hyuuga była jedną z niewielu, którzy przetrwali wojnę,
zdecydowanie za dużo już przeżyła. Nie mogłem jej tego zrobić.
Westchnąłem ciężko, po czym zrobiłem jeszcze krok w kierunku drzwi i
zatrzasnąłem je. Mocno, tak mocno, że futryna aż zatrzeszczała, z
nadzieją, że w ten sposób wyładuję chociaż część negatywnej energii jaka
nagle się we mnie nagromadziła.
— W takim razie idziemy do Hokage. Zabiję go jak wrócę.
~oOo~
Drzwi
uderzyły o ścianę z takim impetem, że drewno, z którego były wykonane,
huknęło niebezpiecznie. Wpadłem jak burza do gabinetu Hokage, nabrałem
powietrza w płuca i już otwierałem usta, chcąc zaanonsować swoje
przybycie donośnym krzykiem, ale zamarłem, gdy zobaczyłem skuloną za
biurkiem kobietę.
Tsunade
skinęła mi głową na powitanie, nie podnosząc wzroku znad notatek,
którymi się okopała — najwyraźniej oczekiwała mojego przybycia. Cóż,
doskonale wiedziałem, że Babcia swoją pierwszą młodość miała dawno za
sobą. Drugą zapewne też, bo była przecież rówieśniczką Jiraiyi, ale mimo
to nie było tego po niej widać — nie wiedziałem czy w grę wchodziło
jakieś trwałe jutsu, czy po prostu magia makijażu, ale kobieta zawsze
wyglądała na taką w kwiecie wieku, rześką i wypoczętą. Ona również się
zmieniła. Teraz wyglądała przede wszystkim na znużoną. Już niemłodą
twarz szpeciły głębokie bruzdy i zmarszczki, a jasne włosy gdzieniegdzie
poprzetykała siwizna. Naprawdę zniknąłem tylko na trzy lata?
—
Babciu? — Wcześniej nazywałem ją tak głównie dlatego, że lubiłem
działać jej na nerwy, a babcine wybuchy gniewu były niezwykle
spektakularne. Teraz była to najzwyklejsza prawda — z silnej kobiety,
Tsunade powoli przeobrażała się w kruchą staruszkę i nie mogłem pojąć
dlaczego. Na moment zapomniałem nawet o powodzie, dla którego się tu
znalazłem.
— Witaj, Naruto —
przywitała mnie Hokage, odkładając na bok długopis i rozmasowując skroń.
Westchnęła ciężko i rozparła się wygodniej w fotelu, przyglądając mi
się uważnie. Jedynie jej spojrzenie pozostało takie samo — ciągle
oceniające i krytyczne, ale także w niewytłumaczalny sposób łagodne. —
Jak twoja wyprawa, przyniosła oczekiwane rezultaty? — zaczęła spokojnie.
Powoli podszedłem do biurka i zająłem jedno ze stojących tam krzeseł.
Nie miałem ochoty na takie niezobowiązujące rozmowy i ona dobrze o tym
wiedziała. Musiała wiedzieć.
—
Dlaczego? — zapytałem tylko, nie do końca pewny co dokładnie chciałem
wyrazić poprzez to pytanie. Czy pytałem, dlaczego Sasuke, skazany na
ścięcie nukenin, jak gdyby nigdy nic przebywa w moim mieszkaniu?
Dlaczego Wioska Liścia przypomina opuszczoną ruderę zamieszkałą przez
duchy przeszłości? Dlaczego wcale nie czuję się jakbym wrócił do domu?
Nie miałem pojęcia.
— Wojna
na wszystkim odcisnęła swoje piętno — odparła lakonicznie Tsunade,
odwracając na moment wzrok. Schyliła się i z szuflady pod biurkiem
wydobyła napoczętą butelkę sake i dwie bliźniacze czarki. Drżącą dłonią
rozlała alkohol i wręczyła mi porcję. — Za stare, dobre czasy? — Bez
słowa skinąłem głową i wznieśliśmy toast. Poczułem pieczenie w gardle, a
potem przyjemne ciepło rozchodzące się w moim żołądku. Wiedziałem już,
że nie będzie to przyjemna rozmowa. Ostrożnie odstawiłem naczynie na
blat, skrzyżowałem ramiona na piersi i czekałem. Właśnie wtedy
zrozumiałem, że ja również się zmieniłem — jeszcze jakiś czas temu z
entuzjazmem głosiłbym jakieś optymistyczne slogany — teraz potrafiłem
jedynie bez słowa wpatrywać się w rozmówczynię, jedną z niewielu osób,
które były dla mnie autorytetami. Hokage zamknęła oczy. — Tak jak
powiedziałam, wojna nie przeszła bez echa. Ona wciąż trwała w ludzkich
sercach. Prawdopodobnie niewiele się w tej materii zmieniło i będzie się
tak toczyć przez wiele lat. Wygraliśmy główną potyczkę, ale ponieśliśmy
ogromne straty w ludziach. Nie sposób wybić wszystkich fanatyków,
zwłaszcza, gdy wszędzie wokoło można natknąć się na pogrążone w żałobie
rodziny poległych wojowników. Naprawdę myślisz, że w normalnych
okolicznościach pozwoliłabym ci ot tak wyjechać i zignorować wszystkich
tych, którzy potrzebowali pomocy? — zapytała nagle kobieta, pochylając
się lekko w moją stronę. Nie wiedziałem co odpowiedzieć, więc jedynie
zacisnąłem wargi i gestem przekazałem, by kontynuowała. — Musiałeś
wyjechać, zniknąć z życia Konohy — oświadczyła dobitnie.
—
Co? Dlaczego? — zamrugałem gwałtownie, nie rozumiejąc o co mogło jej
chodzić tym razem. Kiedy teraz o tym wspomniała, to faktycznie, sam się
zdziwiłem, że nie miała oporów przed moją ekspedycją. Właściwie, to
nawet mnie do niej zachęcała.
—
Jako Jinchuuriki jesteś poniekąd symbolem wojny. Aktywnie w niej
uczestniczyłeś i ponadto przeżyłeś, co wielu mieszkańców wioski ma ci za
złe. Uważają, że powinieneś był wtedy zginąć. Gloryfikowaliby martwego
chłopca, który bohatersko poświęcił swoje życie dla ojczyzny. Nie mają
pojęcia co począć z wciąż żywym demonem, który od początku nie był i nie
będzie jednym z nich. Boją się ciebie, Naruto. Ciebie i tego, co sobą
reprezentujesz. To ty — pozbawiony przyszłości, wiecznie ignorowany,
nosiciel Dziewięcioogoniastego, walczyłeś w tej walce i przyczyniłeś się
do wygranej, a nie oni. Jesteś niewygodny dla opinii publicznej i nigdy
cię nie zaakceptują.
Poczułem
jak coś wewnątrz zaczęło mi nagle nieznośnie ciążyć. To chyba było
serce. I chyba właśnie się zatrzymało. Tsunade miała rację, ale to
bolało. Teoretycznie zawsze zdawałem sobie sprawę z tego, że jestem
inny, że odstaję od reszty, ale mimo to Konoha była moim domem, ostoją —
miejscem, do którego zawsze będę mógł wrócić i gdzie znajdą się ludzie,
którzy czekają z nadzieją, że wrócę w jednym kawałku. Dom. Dopiero
teraz, gdy tę samą niewygodną prawdę usłyszałem od samej Hokage,
zrozumiałem, że Wioska Liścia nie jest już moim domem. Może nawet nigdy
nim nie była. Nie miałem swojego kawałka świata, ani ludzi, którzy
przejmowaliby się moją osobą — zawsze wracałem do pustego mieszkania,
gdzie nikt na mnie nie czekał. Nikt nie podawał mi lekarstwa, gdy byłem
chory i nie pytał, czy jestem szczęśliwy.
Mój
umęczony mózg podsunął mi wizję rozciągniętego na mojej kanapie Sasuke —
w tym momencie z łatwością mógłbym sobie wmówić, że był kimś, kto się o
mnie troszczył. Czekał w mieszkaniu, przy zapalonym świetle i pytał jak
minął dzień. Może w jakiejś innej, alternatywnej rzeczywistości, to
mogłoby się naprawdę wydarzyć. Jednak wspomnienie jątrzącej się rany po
Chidori i chłodu przyciśniętej do szyi katany, skutecznie pomogły mi
wrócić na ziemię.
— Rozumiem —
oznajmiłem spokojnie, kiedy już przetrawiłem usłyszane informacje.
Tsunade uniosła jedną brew, jak gdyby oczekiwała jakiejś bardziej
żywiołowej reakcji. Nie było po co krzyczeć, ani się rzucać — to tylko
moje marzenia i złudzenia właśnie się roztrzaskały, to nic. — Zapewne
masz dla mnie jakiś plan, prawda? Coś w rodzaju ostatniej powinności,
aktu heroizmu? Może jakaś misja samobójcza, żebym mógł bez problemów
wpasować się w tę układankę?
—
I tak i nie — odparła zagadkowo kobieta, wspierając podbródek na
złączonych dłoniach. — Nie ma przypadkiem czegoś o co chciałbyś spytać?
Czegoś co sprawiło, że prawie staranowałeś mi drzwi do gabinetu? —
Przekrzywiłem głowę, nie pojmując skąd ta nagła zmiana tematu. Omawianie
kwestii byłego najlepszego przyjaciela z pewnością w niczym tu nie
pomoże, ale…
— Dlaczego on
jeszcze żyje? — Ciekawość zwyciężyła. Sasuke był moją osobistą obsesją,
goniłem za nim całe lata i nie mogłem teraz odmówić sobie poznania
odpowiedzi. Nie, gdy Tsunade najwyraźniej bardzo chciała mi je dać.
—
Co dokładnie się wydarzyło, gdy wróciłeś do mieszkania, Naruto? —
zapytała Hokage, nagle poważniejąc. Zmarszczyłem groźnie brwi, gdy po
raz kolejny zostałem zbyty, ale postanowiłem odpowiedzieć na jej pytanie
zgodnie z prawdą.
—
Właściwie to nic, chociaż bardzo chciałem własnoręcznie wykonać wydany
na niego wyrok. Nie rozmawialiśmy — odparłem, bezbłędnie interpretując
pytające spojrzenie mojej rozmówczyni, która z aprobatą skinęła głową. —
Powiesz mi w końcu, co się stało? Czy ten zdrajca nie powinien wąchać
kwiatków od spodu?
— Niedługo
po tym jak odszedłeś, Uchiha stanął w bramie Konohy i naturalnie
strażnicy przyprowadzili go od razu do mnie. Nie poznał wioski, klanowej
dzielnicy, niczego. Koniec końców, wsadziliśmy go do twojego mieszkania
i oddelegowaliśmy specjalny odział ANBU do pilnowania okolicy. Nie mam
pojęcia co się stało, Naruto, ale on nic nie pamięta. Nie mogliśmy
sądzić kogoś, kto nie wie nawet czym zawinił.
Przez
dłuższą chwilę trawiłem jej słowa. Sasuke, który stracił pamięć? Wolne
żarty. Ten typ był przebiegły jak wąż i wcale bym się nie zdziwił, gdyby
to wszystko okazało się jedynie zgrabnym fortelem, kolejną grą i
oszustwem. Był w tym dobry, tak cholernie dobry, że to aż bolało.
— Czy jest szansa, że tylko udaje, że nic nie pamięta? Żeby wyłgać się od kary? Dobrze wiesz, że byłby w stanie to zrobić.
—
Nie, Naruto. Badał go najlepiej wyszkolony zespół medyków — zapewniła
mnie kobieta, uważnie śledząc moje reakcje. Najwyraźniej miało to jakieś
znaczenie dla tego tajemniczego planu, który uknuła.
— Ale…
—
Ja też byłam wśród tych medyków. On naprawdę nic nie pamięta —
oznajmiła Tsunade, głosem kończącym wszelkie dyskusje. Jeżeli miałbym
wskazać najbardziej uzdolnionego uzdrowiciela w Wiosce, mój wybór bez
wątpienia padłby właśnie na nią. Wiedziałem, że jest wiarygodna, ale nie
chciałem zaakceptować takiej prawdy jaką mi przedstawiała. Chciałem
wrócić do domu, do Sasuke i porachować mu wszystkie kości, a potem… Po
prostu z nim leżeć i dowiedzieć się wszystkiego. Co było niestety
niemożliwe.
— A jest szansa,
że kiedyś odzyska wspomnienia? — Głośno przełknąłem ślinę, starając się
chwilowo nie myśleć o konsekwencjach amnezji Uchihy. Tak samo jak nie
mogli go zgładzić za zbrodnie, których nie pamiętał, ja nie mogłem
wyrównać z nim swoich rachunków.
—
Nie wiem. Z medycznego punktu widzenia z jego mózgiem wszystko jest w
porządku, więc uraz może mieć równie dobrze podłoże psychiczne. Pamięć
może mu wrócić w każdej chwili. — Tsunade na moment zamilkła, mrużąc
oczy, jak gdyby starała się ocenić moją reakcję na następne słowa. —
Albo nigdy. Jeśli mam być szczera, to w tobie pokładałam największe
nadzieje. Sam kiedyś przyznał, że w pewien sposób byłeś dla niego ważny,
łączyła was jakaś tam relacja, więc sądziłam, że jeśli cokolwiek jest w
stanie obudzić jego wspomnienia, to właśnie ty. Bo poza tym
próbowaliśmy już wszystkiego.
Zacisnąłem
mocno powieki i zwinąłem dłonie w pięści. Piąta przedstawiała to jako
kliniczny przypadek, ale dla mnie… To było całe moje życie. A
przynajmniej znaczna jego część. Mój pierwszy i najlepszy przyjaciel.
Zdrajca i najgorszy wróg. Kochałem go i bez względu na wszystko nie
potrafiłem o nim zapomnieć. Ale czasem byłem nawet w stanie go
zrozumieć, pojmowałem tę palącą chęć zemsty. Pragnąłem jego serca na
złotym półmisku, ociekającego krwią, wciąż ciepłego. Nie wiedziałam co
powinienem o tym myśleć, ani co czuć. Milczałem.
—
Musicie zniknąć, obaj — dodała Tsunade, gdy stało się jasne, że nie
zabiorę głosu. Spojrzałem na nią z twarzą bez wyrazu i czekałem, aż poda
mi więcej szczegółów. Bo przecież musiało coś za tym stać, nie mogła
mnie… nas, tak po prostu wyrzucić z Konohy na zbity pysk. A może mogła? —
Poinformujemy opinię publiczną, że stoczyliście epicki pojedynek i obaj
zginęliście. Może ludzie wreszcie zaznają spokoju. Wszystko będzie
takie, jak to sobie wyobrazili, będą mieli swojego bohatera, który oddał
życie za Kraj Ognia. I martwego zdrajcę, co też ich ucieszy.
Sfabrykujemy potrzebne dowody, świadczące o walce na śmierć i życie. —
Kobieta przerwała na chwilę, by ponownie napełnić nasze czarki. Szybko
wypiłem swoją porcję sake, starając się odepchnąć od siebie natrętne
myśli. Mogliśmy wygrać bitwę, ale wizja wojny jest nadal żywa i wychodzi
na to, że będę zmuszony poświęcić się w imię idei. Nie potrafiłem tego
racjonalnie wyjaśnić, ale w tamtym momencie poczułem się pusty w środku.
Uzmysłowiłem sobie, że wraz ze śmiercią Iruki, Sakury i wielu innych
wybitnych ninja, na świecie nie pozostał już nikt, kto prawdziwie by się
mną zatroszczył. Hokage potraktowała mnie jak pionka, nie żeby to było
coś nowego. Cierpliwie czekałem aż dokończy. Nie miałem nic do
stracenia, więc równie dobrze mogłem się zgodzić, chociaż domyślałem
się, że nie spodoba mi się, to co tam w tej swojej głowie ułożyła.
Kobieta uśmiechnęła się delikatnie, po raz pierwszy odkąd zaczęliśmy tę
rozmowę, jej spojrzenie stopniało, a głos złagodniał. — Wiele mil na
południe, daleko za Krajem Ognia jest położona posiadłość. Niewielki,
wiejski domek, otoczony sadami owocowymi. Mieszkali tam moi dalecy
krewni i po ich śmierci posiadłość stała się moją własnością. Jeszcze
dzisiaj tam wyjedziecie. Nie obchodzi mnie jak i gdzie, ale musicie tam
ułożyć swoje życie od nowa.
—
Zaraz, mamy tam wyjechać razem? — podniosłem głos, a moje oczy
rozszerzyły się. Ona chyba nie oczekiwała, że będziemy w stanie
cokolwiek wspólnie zbudować… Nie można przecież wznosić zamków na
piaskowych fundamentach, bo runą szybciej niż się obejrzysz.
—
Dokładnie tak. Tylko tyle mogę zrobić. — Kobieta w bezradnym geście
rozłożyła szeroko ramiona, a ja na ten widok westchnąłem przeciągle.
Hokage faktycznie mogła nie mieć wyjścia. Niezależnie od tego jak
uzdolnionym shinobi bym nie był, musiała sprawować pieczę nad całą
Konohą. A ja jej to uniemożliwiałem, stanowiłem problem, którego
należało się czym prędzej pozbyć. Skinąłem powoli głową, powodując, że
twarz Piątej się rozjaśniła.
—
W takim razie muszę chyba pójść się pakować — rzuciłem lakonicznie i
podniosłem się z fotela. Oboje zdawaliśmy sobie sprawę, że to wierutne
kłamstwo, bo cały mój dobytek mieścił się w niewielkim, wyświechtanym
plecaku, którego nie zdążyłem nawet rozpakować. Jednak nie chciałem
przebywać tu ani sekundy dłużej. To nie była już ta sama Konoha, ani ci
sami ludzie. Zmieniło się wszystko. Tsunade również poderwała się z
siedzenia i podniosła dłoń, gestem nakazując mi, abym wstrzymał się
jeszcze przez chwilę.
—
Jeszcze jedna sprawa, Naruto. Od dzisiaj żaden z was nie będzie już
ninja, musicie żyć jak zwykli cywile. Powiedziałabym, że powinniście
zapomnieć, ale byłoby to chyba nieco nie na miejscu — uśmiechnęła się
słabo.
— Żyć jak cywile?
Żadnych technik, czakry? — zapytałem, ze wszystkich sił starając się
zamaskować strach, który bez wątpienia zabarwił mój głos. Bycie ninja
mnie definiowało, była to jedna z niewielu dziedzin, w której okazałem
się naprawdę dobry i udało mi się coś osiągnąć.
—
Wasza przykrywka musi być wiarygodna. Nie mam innego wyboru jak tylko
ci zaufać, ale proszę, Naruto. — Hokage zamilkła i wyciągnęła dłoń. W
lot pojąłem o co jej chodziło i drżącymi palcami odwiązałem mój
ochraniacz z symbolem Konohy. Przyjrzałem mu się po raz ostatni,
kciukiem pogładziłem blaszkę i wręczyłem opaskę Tsunade. Czułem się
pusty i nie miałem pojęcia co począć z rękoma, więc natychmiast
wsadziłem je w kieszenie, starając się odepchnąć od siebie fantomowy ból
klatki piersiowej. Utraciłem właśnie coś bardzo ważnego i nic już nigdy
nie będzie takie samo. — Wszystkie zwoje i broń zostaw w mieszkaniu,
zajmiemy się tym jak odejdziecie. — Piąta schowała moją opaskę do
kieszeni, po czym coś z niej wygrzebała i już po chwili wyciągnęła w
przed siebie obie ręce. Na jednej z nich spoczywał zapieczętowany zwój, a
na drugiej pojedynczy, błyszczący kunai. Uniosłem brwi i czekałem na
ciąg dalszy. — Dzięki tej mapie powinniście bez problemu dotrzeć na
teren posiadłości. — Wcisnęła mi oba przedmioty i odeszła od biurka,
zatrzymując się przy dużym oknie, przez które wpadały ostatnie promienie
zachodzącego słońca. Pospiesznie rozwinąłem zwój i przyjrzałem się
oznaczonej na nim trasie. Faktycznie, to było kawał drogi stąd. — Jak
dotrzecie na miejsce, spal to.
— Jeśli zniszczę tę mapę, nie będę potrafił tu wrócić — zauważyłem.
— I o to chodzi.
—
W porządku. — Westchnąłem ciężko, zwijając pergamin z powrotem i
wtykając go za pasek od spodni. Zakręciłem w dłoni otrzymanym kunai i
zmierzyłem narzędzie krytycznym spojrzeniem. — A to po co? Dopiero co
usłyszałem, że mam nie zabierać ze sobą żadnej broni.
—
To na wypadek gdyby Sasuke odzyskał pamięć — odparła lakonicznie, a ja
uśmiechnąłem się delikatnie i przycisnąłem błyszczący metal do piersi,
obiecując sobie, że kiedyś zrobię z niego użytek. Tsunade nie musiała
mówić nic więcej. Oboje doskonale wiedzieliśmy, że jeśli Uchiha odzyska
pełnię sprawności umysłowych, nie będę miał innego wyjścia jak tylko się
go pozbyć. O ile, oczywiście, on pierwszy nie wbije mi noża w plecy. —
Nikt nie może was poznać i zorientować się, że jesteście ninja. Od tego
zależy wasze życie. Wierz mi lub nie, Naruto, ale wiele osób wciąż chce
twojej głowy. Zapewne więcej niż przypuszczasz, a ja nie jestem w stanie
cię dłużej ochraniać.
— Coś
jeszcze? — mruknąłem, gdy kobieta zamilkła, patrząc wszędzie tylko nie
na nią. Kolejny upadły autorytet, jeden z ostatnich bastionów, który
runął.
— To wszystko. Możesz
odejść. — Hokage splotła dłonie za plecami, ale nie odwróciła się do
mnie. Jej ramiona nieznacznie zadrżały, a głos się załamał i
zastanowiłem się, czy przypadkiem nie płakała. Pokręciłem szybko głową,
to naprawdę absurdalny pomysł. Tsunade była jedną z najsilniejszych
psychicznie osób jakie znałem. — Powodzenia, Naruto.
—
Żegnaj, Babciu — szepnąłem, nie będąc w stanie zmusić się do
głośniejszego mówienia. Odwróciłem się na pięcie, raz jeszcze mierząc
tak dobrze mi znane pomieszczenie wzrokiem. Kiedyś, gdy byłem młody i
głupi, naiwnie wierzyłem, że zostanę Pierwszym Wioski i będę rezydował w
tym gabinecie. Najwyraźniej los postanowił sobie okrutnie zażartować,
bo oto właśnie opuszczałem Konohę raz na zawsze, odarty ze wszystkiego —
rodziny, przyjaciół, tytułu shinobi — a za towarzysza będę miał tylko
Uchihę. Zdrajcę, który jak dotąd zranił mnie najbardziej dotkliwie. O,
ironio.
Ponoć to boli tylko raz. Nieprawda.
Wyszedłem, cicho zamykając drzwi.
~oOo~
Wdrapywałem
się na moje piętro po skrzypiących, drewnianych schodach i mentalnie
przygotowywałem się na nadchodzącą konfrontację. Wizja Sasuke, ot tak,
zwyczajnie czekającego w mieszkaniu na mój powrót, była dla mnie czystą
abstrakcją. To nie powinno się dziać, nie w tym życiu. Może w jakiejś
innej rzeczywistości, gdzie bylibyśmy najlepszymi przyjaciółmi i on tak
po prostu przyszedłby zapytać, czy pójdę wieczorem na sake. Nie tak.
Zwinąłem
dłoń w pięść, modląc się do znanych i nieznanych bóstw o cierpliwość i
nacisnąłem klamkę, powoli otwierając drzwi. Wszedłem do mieszkania,
stąpając jak najciszej. Uchiha usunął się z mojej kanapy, jednak
pozostawił na niej skłębiony koc i porzuconą nieopodal książkę, położoną
grzbietem do góry, tak aby nie zgubić strony, na której skończył
czytać. Mężczyzna stał przy oknie, oparty plecami o framugę i lustrował
mnie uważnym spojrzeniem.
—
Przepraszam za to, co stało się wcześniej — zacząłem ostrożnie,
przełykając dumę, trafnie zgadując, że tym razem to ja musiałem wykonać
pierwszy ruch. Z jego perspektywy byłem zapewne narwańcem, który wraca
po wielu latach do domu i bez żadnego powodu rzuca się do niego z
łapskami. Jak ironicznie.
—
Masz na myśli ten moment, w którym zacząłeś bluzgać i chciałeś mnie
zabić gołymi rękami? — zapytał Sasuke zdystansowanym tonem. Westchnąłem
ciężko, postanawiając na to nie odpowiadać. Przeczuwałem, że od tego
momentu wiele będzie takich właśnie pytań — bez odpowiedzi, której z
różnych względów nie mogłem lub nie chciałem udzielić.
Podniosłem
wzrok i spojrzałem prosto w czarne tęczówki, ale coś się nie zgadzało,
coś było nie tak jak powinno. Dłuższą chwilę zajęło mi zrozumienie, co
to takiego. Oczy Uchihy ziały pustką — bez śladu tej legendarnej
nienawiści, którą żywił do całego świata, bólu, którego doświadczył, ani
lodowatej obojętności, ćwiczonej przez lata. On naprawdę nic nie
pamiętał.
Mierzyliśmy się
spojrzeniami dłuższą chwilę, nie mówiąc nic ponad to, co już zostało
powiedziane. A raczej to co powiedziane nie zostało, chociaż powinno.
—
Obiło mi się o uszy, że byliśmy przyjaciółmi — rzucił zdawkowo
mężczyzna, nie spuszczając ze mnie wzroku. W ramach odpowiedzi, jedynie
wzruszyłem niezobowiązująco ramionami.
—
Co dokładnie ci powiedzieli? Co wiesz? — To było kluczowe i od tego
zależało powodzenie planu, który wykluł się w mojej głowie po
opuszczeniu gabinetu Hokage. Nie miałem wyjścia i musiałem przystać na
to co proponowała Tsunade, ale mogłem uczynić nasze dalsze życie
bardziej znośnym. Plan nieco szalony i bardzo desperacki, ale mimo
wszystko chciałem spróbować — pragnąłem tego niemal tak samo mocno, jak
rozszarpania zdrajcy na kawałki.
—
Nie udzielono mi za wiele informacji — odparł spokojnie mężczyzna,
jakby zastanawiając się do czego to wszystko prowadziło. Cóż, ja też się
nad tym zastanawiałem. — Wiem tylko, że nazywam się Sasuke Uchiha i że
była jakaś wojna. Chociaż to ostatnie właściwie sam wydedukowałem, po
ogólnym stanie miasteczka i nielicznych gości, których tutaj miałem.
Zostałem wepchnięty do tej klitki, za wyjaśnienia otrzymując jedynie, że
mieszka tu mój przyjaciel i że nie będzie miał on nic przeciwko mojej
obecności. Sądzę też, że brałeś czynny udział w tej wojnie. Ile z tego
jest prawdą?
Zamrugałem
kilkakrotnie i uciekłem spojrzeniem. Uchiha z jakiegoś powodu zdawał się
być przekonany, że to ja jestem tym dobrym i że go nie okłamię. Lepiej
dla mnie, gorzej dla niego.
—
Owszem, walczyłem w tej wojnie — odpowiedziałem wymijająco, uważając,
żeby przypadkiem nie zająknąć się na temat świata ninja, o którym Sasuke
chwilowo nie wiedział i miał się już nigdy nie dowiedzieć.
Zastanawiałem się, od której strony to teraz ugryźć, bo póki co,
wszystko szło po mojej myśli.
— A co z naszą rzekomą przyjaźnią? — dopytywał się, a ja jedynie zacisnąłem szczękę.
— Nie okłamali cię, kiedyś byliśmy przyjaciółmi.
—
Byliśmy, czyli już nie jesteśmy? — W tym momencie po raz kolejny byłem
bardzo blisko popełnienia morderstwa. Zapewne nikt nie miałby mi tego za
złe. W głosie Uchihy pobrzmiewał zawód, jak gdyby to mnie obwiniał o
rozpad naszej relacji, o której, de facto, nie miał żadnego pojęcia.
Bardzo chciałem powiedzieć mu, który z nas zniszczył tę przyjaźń,
śmiejąc się przy tym szaleńczo i wypalając drugiemu dziurę w klatce
piersiowej. Jednak nie mogłem tego zrobić, bo to wymagałoby ujawnienia
całego szeregu innych informacji i w efekcie pogrzebałoby mój plan,
zanim na dobre zdołałbym go wcielić w życie.
— Zależy kogo spytasz.
—
Pytam ciebie — drążył Sasuke, nie dając mi spokoju. Spojrzałem mu
prosto w oczy i dostrzegłem tam nieme wyzwanie. To przynajmniej było
znajome, wiedziałem, jak powinienem teraz postąpić.
—
Wojna bardzo nas poróżniła. Powiedzmy, że mieliśmy konflikt interesów.
Jednak jestem gotowy spróbować o tym zapomnieć dla dobra sprawy. Sądzę,
że dam radę traktować cię jak przyjaciela, zwłaszcza, że chwilowo nie
mamy nikogo poza sobą nawzajem. — Uśmiechnąłem się, mając nadzieję, że
wypadłem autentycznie. Uchiha nie wyglądał na usatysfakcjonowanego, bo
zmarszczył groźnie brwi, ale najwyraźniej zaakceptował takie
wyjaśnienia.
Raz jeszcze wyciągnął do mnie dłoń, której już nigdy nie spodziewałem się uścisnąć.
— W takim razie zacznijmy od początku. Jestem Sasuke.
— Minato — odparłem, z entuzjazmem potrząsając jego ręką.
C.D.N.
Ohayo ponownie, toż to znowu wredna wiewiórka!
OdpowiedzUsuńA więc, bardzo ciekawy pomysł. Wreszcie coś w realiach mangowych! Aczkolwiek nie dałaś za długo się tym nacieszyć, wysyłając obu na wygnanie.
Mniejsza o to, teraz rzeczy istotne. Zrobiłaś z Naruto jeszcze bardziej przebiegłego dzwońca, co wręcz ubóstwiam. Ciekawa jestem dalszeg rozwoju wydarzeń i trochę płaczę, że będą tylko 2 części.
Pozdrawiam Cię gorąco i niech moc (wena) będzie z Tobą!
Akarisu
U mnie jest stosunkowo dużo kanonu, o czym z pewnością się przekonasz, jeśli zostaniesz na dłużej. No, a przynajmniej takie fifty/fifty. Na pocieszkę dodam, że druga część jest długa i powinna się pojawić jakoś niedługo. Tekst jest już skończony (w sumie od dawna) ale po prostu betacja tego konkretnego opowiadania jest wyjątkowo przykra. Dziękuję za komentarz ;)
UsuńPozdrawiam, Ann
Witam,
OdpowiedzUsuńciekawe czy Sasuke naprawdę nic nie pamięta, czy tylko udaje... a jeśli naprawdę tak jest to jak do tego doszło, Naru pragnął wrócić do wioski, do swojego domu, a tu musi go opuścić raz na zawsze i zapomnieć o byciu ninja...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia