sobota, 7 marca 2015

Wolę jeździć, messer (5/7)

Opóźnienia i ja rozumiemy się doskonale, cóż. Nie przedłużając już, zapraszam na kolejny rozdział. Jeden z dziwniejszych i mniej ogarniętych, jeśli chcecie znać moje zdanie, ale tak czy inaczej, zbliżamy się powoli do końca tego opowiadania. Enjoy! Rozdział V
— To co, idziemy do ciebie? — szepnął mi Sai do ucha, głosem, który z założenia zapewne miał być ponętny. Tyranicznym wysiłkiem woli powstrzymałem westchnienie i skinąłem głową, przywołując na twarz coś na kształt uśmiechu. Chłopak naprawdę się starał i to nie jego wina, że taki ze mnie nietowarzyski typ, przynajmniej ostatnimi czasy.
Kiedy szliśmy ciemną alejką, oświetloną jedynie słabo jarzącymi się latarniami ulicznymi, zastanawiałem się w jaki sposób najlepiej będzie skończyć tę farsę. Nie chciałem Saia rozczarować, ale też nie widziałem w tym „związku” żadnego sensu — paradoksalnie, bardziej przejmowałem się internetowym znajomym, niż moim chłopakiem. Właśnie to mnie zaalarmowało i wreszcie przyznałem przed sobą, że raczej już nigdy nie poczuję mięty do tego konkretnego faceta. Tylko musiałem go jeszcze o tym uświadomić, bo póki co to były moje prywatne przemyślenia.
Starałem się przywołać w myślach przebieg rozmowy, którą mieliśmy niedługo odbyć, ale coś mnie rozpraszało i nieustannie wracałem do tematu Fagota. Fagota, który od prawie dwóch miesięcy nie dawał znaku życia. I co z tego, że teoretycznie wiedziałem, że nic mu nie jest, bo niemalże codziennie logował się na forum, skoro i tak mi nie odpisywał? Przez ten czas wysłałem mu całe trzy wiadomości i podejrzewam, że miał niezły ubaw przy ich czytaniu. Już nawet pogodziłem się z tym, że nigdy nie spotkamy się w rzeczywistości, ale wciąż nie mogłem odżałować tego zerwanego kontaktu.
Pokręciłem głową, odganiając natrętne myśli i wyciągnąłem klucze, by wpuścić Saia do mieszkania. Zapaliłem światła, zzułem buty i zmierzyłem groźnym spojrzeniem leżącego na biurku laptopa, jakby to on był wszystkiemu winien.
— Sai, muszę z tobą poważnie porozmawiać — oznajmiłem, utrzymując niewzruszony wyraz twarzy. Chłopak przyjrzał mi się uważnie, po czym uśmiechnął zachęcająco. — Masz ochotę na coś do picia?
— Spasuję.
— W takim razie chodźmy do salonu. — Wyciągnąłem dłoń wskazując właściwy kierunek, chociaż nie było to potrzebne, bo Sai dobrze znał rozkład pomieszczeń w moim mieszkaniu. Usiedliśmy na wyświechtanej kanapie, naprzeciwko siebie. Spojrzałem chłopakowi prosto w oczy, zastanawiając się jak ubrać myśli w słowa — mimo wszystko nie chciałem go zranić, nawet jeśli podejrzewałem, że prawdopodobnie i tak tego nie uniknę.— Okej, nie wiem jeszcze do końca, jak ci to powiedzieć, ale wierzę, że musimy naprostować kilka spraw. — Ostatecznie byłem nieskomplikowanym człowiekiem i doceniałem, gdy ktoś mówił prosto z mostu. Nie widziałem sensu w zaczynaniu wiele mil od celu i powolnym badaniu gruntu, skoro i tak zamierzałem coś powiedzieć i miałem nadzieję, że poglądy Saia były podobne.
— Zgadzam się — chłopak skinął głową, uśmiechając się przy tym miękko. Westchnąłem bezgłośnie, odczuwając lekkie ukłucie w sercu. W normalnych warunkach wolałbym sobie rękę odgryźć niż z rozmysłem kogoś skrzywdzić, ale… Jak to było? W miłości i na wojnie wszystko jest dozwolone. Czy jakoś tak.
— Chyba już dość to odkładaliśmy, prawda?
— O tak, Naruto, wręcz wyjąłeś mi to z ust — szepnął mężczyzna i po chwili znalazł się niebezpiecznie blisko mnie. Co, do cholery? — to była moja ostatnia myśl, której wyartykułować niestety nie zdążyłem, bo poczułem wargi Saia na swoich. — Myślę, że jestem już gotowy, więc możemy pominąć tę część, w której rozmawiamy bez sensu — mruknął gdzieś w przerwie pomiędzy całowaniem mnie a przysuwaniem się i z powrotem nakrył moje usta swoimi.
Przybliżał się coraz bardziej, aż w końcu poczułem, jak jego ciało na mnie napiera i mimowolnie odchyliłem się, więc teraz na wpół leżeliśmy na kanapie. Nie wiedziałem, jak do tego doszło — miałem nerwy napięte jak postronki i w którymś momencie straciłem chyba kontakt z rzeczywistością, bo to wszystko miało wyglądać zupełnie inaczej. I chociaż jakaś część mnie wiedziała, że kontynuując tę farsę skrzywdzę Saia bardziej, niż gdybym przerwał to tu i teraz, odpychając go raz na zawsze i tłumacząc mu co i jak, to nie potrafiłem przestać
Ciemna grzywka chłopaka przysłoniła mi oczy, więc przymrużyłem powieki zanim niepożądane kosmyki weszłyby w bliski kontakt z moimi gałkami ocznymi. To wszystko było niepokojąco znajome…
…te zachłanne pocałunki, które sprawiały, że chciałem więcej, mocniej, szybciej. Dłońmi eksplorowałem blade ciało drugiego chłopaka, zapoznając się z każdą krzywizną, z każdym wgłębieniem. On też mnie dotykał i robił to w taki sposób, że miałem pewność, że obaj długo tego nie zapomnimy. Jednak to nie jego ciało fascynowało mnie najbardziej — gdy w końcu oderwaliśmy się od siebie, brunet poświęcił mi jedno krótkie spojrzenie, jednak było w nim tyle czułości, że nadzieja na coś trwałego i stabilnego mogła uchodzić za jak najbardziej usprawiedliwioną. Chłopak oblizał usta, po czym pochylił się raz jeszcze i…
…pocałował mnie bardzo niezgrabnie. Widocznie nie wiedział, co ma zrobić z językiem, a namiętność utonęła gdzieś w morzu śliny. Stłumiłem westchnienie i postanowiłem trochę mu pomóc, odrywając się od jego ust i samemu znacząc pocałunkami ścieżkę od jego szczęki w dół. Tak było prościej, jedynie blada skóra spragniona pieszczot — wystarczyło zamknąć oczy i dać się ponieść. Sai jęknął przeciągle, gdy pozbawiałem go góry stroju, zachęcając mnie do kontynuowania…
…a ja kontynuowałem z wielką chęcią. Już dawno przekroczyłem granicę, nie mogłem tak po prostu wstać i odejść. Robiłem wszystko to co chciałem zrobić od dawna i co miałem jeszcze nadzieję powtórzyć w najbliższej przyszłości. Powtórzyć wielokrotnie. Nasz seks ciężko byłoby nazwać delikatnym — brałem go szybko i mocno, na granicy brutalności, ale jednak nie chciałem sprawić chłopakowi bólu. Nie żeby mój partner na cokolwiek narzekał lub sam był niewinny i grzeczny — zaprzeczyłby temu każdy kto widział, jak lubieżnie oblizuje wargi albo usłyszał sprośności, które z taką łatwością wychodziły z jego ust. Osobiście nie lubiłem dużo mówić podczas stosunku — preferowałem całkowite milczenie, bo wiedziałem, że pozbawiony kontroli mogę powiedzieć coś, czego potem będę żałował. Nie udało mi się jednak powstrzymać krótkiego okrzyku gdy dochodziłem:
— Sasuke!

…następnym co zobaczyłem, były szeroko otwarte oczy Saia. Zobaczyłem w nich wiele rzeczy. Szok. Niedowierzanie. Ból. Odrzucenie. Zobaczyłem też coś jeszcze — swoje odbicie. Odbicie człowieka nieustannie goniącego za cieniami przeszłości, który nie potrafił dostosować się do rzeczywistości, starając się ją zamiast tego naginać do swoich potrzeb. Nieskutecznie.
Aż wreszcie zobaczyłem w ciemnych tęczówkach Saia coś jeszcze — zrozumienie.

~oOo~
Kiedy Sai wreszcie wyszedł, byłem tak znerwicowany, że niewiele brakowało, a zacząłbym rwać włosy z głowy. Spierdoliłem sprawę po królewsku i byłem tego świadomy — nie powinienem tak traktować chłopaka, z którym byłem w bliżej niezdefiniowanym związku od kilku miesięcy i nie miałem absolutnie żadnego usprawiedliwienia dla mojego zachowania. Nie udało mi się ładnie wszystkiego zakończyć — czy to przez jakieś głęboko ukryte skłonności do melodramatyzmu (mimowolnie przypomniałem sobie Sasuke, który był niekwestionowaną królową dramatu, ale skoro praktycznie pobierałem u niego nauki, to ta wersja nie była taka znowu nieprawdopodobna, no nie?), czy przez ogólnie nieprzystosowanie do życia, ale ostatnio rozwalałem i psułem wszystko, co tylko się dało.
W takiej sytuacji zazwyczaj wykonywałem awaryjny telefon, do któregoś z moich kumpli i oczekiwałem na browarowo-meczowe wsparcie, ale… Co miałbym powiedzieć? Że zjebałem? Że znowu zjebałem? Westchnąłem ciężko i zamiast tego otworzyłem laptopa — strzeżcie się dzieci Neostrady i początkujący grafomanii, nadchodzi wkurwiony admin w trybie grammar nazi! Wyżywanie się na anonimowych internautach było równie dobre, jak picie do lustra.
Safira3521: bardzo lubie spacerować po gurach i bardzo chciała bym pojechać na zjazd, ale poprostu rodzice mnie nie chcą puścić . w każdym bądź razie spróbuję ich jeszcze jakoś przekonać i w razie czego dam znac . bo so jeszcze miejsca prawda?[/b]
Mimowolnie poczułem, jak krew mnie zalewa podczas czytania tej wiadomości. O tak, to był doskonały katalizator na moje rozżalenie, które natychmiastowo ustąpiło pola wściekłości i zgrzytaniu zębów. To była kwintesencja wszystkiego, czego skrycie nienawidziłem — cyferki w loginie, błąd ortograficzny w co drugim słowie, istota niesplamiona czymś takim jak interpunkcja lub prawidłowy zapis. Do tego jeszcze słynne „w każdym bądź razie” i „poprostu”. Sformułowanie odpowiedzi nie zajęło mi dużo czasu — to już nawet nie chodziło o to, że nie chciałem mieć z takim człowiekiem do czynienia (a Bóg jeden wiedział, jak bardzo nie chciałem po tym, co przed chwilą przeczytałem) ale naprawdę nie potrzebowaliśmy nikogo, kogo „rodzice nie chcą puścić”.
Miałem już zapuścić się głębiej w odmęty forum, by nieść kaganek oświaty i szerzyć poprawność językową w tym ciemnogrodzie, gdy moją uwagę przykuła nowa wiadomość i pewien bardzo znajomy nick. Zamrugałem kilkakrotnie, jakby w obawie, że tylko mi się to przywidziało, po czym kliknąłem.
Fagot: Nie.
No, to dopiero był popis elokwencji ze strony Fagota. Może to wstyd się przyznawać, ale swoim zasobem słów facet już kilka razy skłonił mnie do sięgnięcia po słownik — dowiedziałem się między innymi czym była „defenestracja”, co zresztą uratowało mnie przed palnięciem jakiejś głupoty, bo aż się rwałem, aby odpisać, że z chęcią! — więc ta monosylabiczna odpowiedź wprawiła mnie w niemałą konsternację. No, ale przynajmniej odpisał.
Konsultant z kopytem: Nie — nie zamierzasz jechać na zlot, nie — nie jesteś na mnie obrażony, czy nie — nie zamierzasz mi odpisać?
Fagot: Nie — nie jesteś zabawny. Nie jadę na żaden zlot kretynów z forum i jeśli coś ci nie pasuje, to możesz mi co najwyżej possać.
Konsultant z kopytem: No, to przynajmniej jest jakiś postęp. Oczywiście nie zmuszę Cię do niczego, ale mógłbyś z łaski swojej przybliżyć mi powody takiej decyzji.
— Moje palce zawisły na moment nad klawiaturą, ale powstrzymałem się przed dopisaniem czegoś równie żałosnego jak „cieszę się, że wreszcie raczyłeś mi odpisać” albo „mam nadzieję, że ta kilkumiesięczna przerwa nie wpłynie na naszą relację”. Zamiast tego uważnie prześledziłem ostatnią wiadomość przychodzącą i dopisałem jeszcze dwa zdanie, które — na co miałem nadzieję — rozładują atmosferę i pozwolą nam wrócić do punktu, w którym przerwaliśmy. — A wiesz, że z chęcią Ci obciągnę? Ale najpierw musisz zawlec swoje dupsko na zlot.
Fagot: Subtelność nie jest chyba Twoją najmocniejszą stroną, co nie? Proponuję zapoznać się z terminami takimi jak „ogłada” i „prywatność”, bo najwyraźniej czegoś tu nie zrozumiałeś, młotku.
— Zamarłem. Czytałem ten fragment już któryś raz z rzędu i czułem się jakby ktoś mnie zdzielił obuchem w łeb. Zamiast standardowego „messera” na końcu zdania widniał… „młotek”. — Kiedy napisałem, że nigdzie nie jadę, to dokładnie to miałem na myśli i nie zamierzam się spowiadać z moich powodów. A co do Twojej zdecydowanie niemoralnej propozycji — każdemu zarejestrowanemu użytkownikowi proponujecie takie usługi, czy mam się czuć wyjątkowy?
Mój mózg jakby nie zarejestrował tej części o zarzucaniu administracji świadczenia użytkownikom usług seksualnych, zawieszając się na tym jednym słowie. Młotku… Znałem to przezwisko i był taki czas, że reagowałem na nie równie naturalnie jak na własne imię. Sęk w tym, że tylko jedna osoba tak się do mnie zwracała i nie wiedziałem jak zinterpretować fagotowego młotka.
Przecież to niemożliwe, żeby Fagot był Uchihą!
Niemożliwe, prawda?
Zmierzwiłem włosy, za wszelką cenę starając się zachować spokój i nie wyciągać pochopnych wniosków. Rozważałem nawet wycieczkę do monopolowego, ale poważnie wątpiłem, czy procenty mogłoby mi w tej sytuacji w jakikolwiek sposób pomóc, więc ostatecznie poprzestałem na spacerze do kuchni, gdzie mogłem się pokłonić przed kofeinowym bogiem. Ostatnio piłem zdecydowanie za dużo kawy, czas się przerzucić na herbatę.
Przeanalizowałem zaistniałą sytuację podczas czekania, aż woda się zagotuje i konkluzje do których doszedłem, były raczej niepokojące. Pospiesznie wróciłem do komputera i zacząłem zgłębiać historię moich wiadomości wymienionych z tajemniczym internautą, w myślach dziękując bliżej nieokreślonym siłom wyższym, że dzięki temu, że byłem administratorem miałem bardziej pojemną skrzynkę niż przeciętny użytkownik i nie musiałem niczego kasować. „Myślę, że wystarczy powiedzieć, że pewien debil, z którym najczęściej wybierałem się na piesze wędrówki, uważał, że mapy są dla mięczaków i w ogóle po co komu opatentowanie przez znających się na tym ludzi trasy. Przecieranie nowych szlaków było nawet znośne, dopóki się nie zgubiliśmy albo nie napatoczyliśmy się na jakiegoś strażnika.” Ten fragment był szczególnie zastanawiający, jak teraz o tym pomyślałem. Dość dobrze pamiętałem kilka sytuacji, które były zwodniczo podobne do wyżej opisanej. Nigdy nie sądziłem, że Uchiha naprawdę polubił te spacery po górach — co oczywiście nie znaczyło, że zamierzałem mu kiedykolwiek odpuszczać z własnej woli — ale może to było tylko jego standardowe jęczenie i faktycznie zaszczepiłem w nim jakąś miłość do gór? Ciekawa perspektywa.
No i jeszcze… Fagot. Wszystkie te odniesienia do „Mistrza i Małgorzaty”. Przecież Sasuke kochał tę książkę!
Konsultant z kopytem: Tak, wychodzi na to, że jesteś wyjątkowy. Ciekawi mnie tylko, do jakiego stopnia wyjątkowo i chciałbym się tego dowiedzieć. Zgodzisz się chyba, że w pewien sposób się znamy, prawda? Jeśli to nie kłopot, chciałbym się dowiedzieć o Tobie czegoś więcej. I tym razem poproszę o konkrety, bo informacje, że lubisz Bułhakowa i kiedyś spacerowałeś po górach, nie są jakoś specjalnie pomocne. Możesz też od razu wyskoczyć ze zdjęcia i/lub numeru telefonu, to znacznie ułatwiłoby sprawę. — Zanim wysłałem tę wiadomość, przeczytałem ją dobre kilkanaście razy, stresując się bardziej niż przed oddawaniem prac semestralnych. Nie chciałem wyjść na jakiegoś prześladowcę, ale musiałem też w jakiś sposób potwierdzić moje przypuszczenia. Albo je raz na zawsze obalić, na co miałem skrytą nadzieję, bo jeśli Fagot naprawdę okazałby się Sasuke Uchihą…
Fagot: Myślałem, że wyraziłem się jasno, jeśli chodzi o ujawnianie jakichkolwiek personaliów. Gdybym chciał takiego spoufalania się, dam Ci znać, okej? A póki co trzymaj swoje administratorskie paluszki z dala ode mnie.
Konsultant z kopytem: Rozumiem. W takim razie nalegam, żebyś jeszcze raz rozważył opcję z wyjazdem — nie chciałbyś przypadkiem odzyskać swojej książki, którą kiedyś u mnie zostawiłeś, draniu?
— Niech stracę. Brawury nigdy mi nie brakowało, za to zdolności racjonalnego myślenia — a i owszem. Postanowiłem wyłożyć wszystkie karty na stół i zobaczyć, jak Fagot na to zareaguje. W razie czego zawsze mogłem przecież udawać, że pomyliłem nadawców, co przy mojej ślepocie byłoby całkiem prawdopodobne. Czekanie na odpowiedź dłużyło mi się niemiłosiernie i wymyślałem przez ten czas najczarniejsze scenariusze.
Fagot: Pardon? Jakiej książki, młotku? Piąta klepka Ci się poluzowała, czy jak? — Moje serce zamarło na moment, gdy zobaczyłem załącznik i ciąg cyfr na końcu wiadomości. Sięgnąłem po telefon — próbowałem udawać przed samym sobą, że numer Uchihy nie był mi do szczęścia potrzebny i wcale nie znałem go na pamięć, skądże — i porównałem kombinacje cyfr. Były…
Frustrująco różne.
Odpaliłem jeszcze zdjęcie i moim oczom ukazał się wizerunek dość przystojnego bruneta, jednak nie przeżyłem zawału. Facet na zdjęciu był całkiem miły dla oka, a już zwłaszcza jak na standardy internetowych znajomości i to nie tak, że wstydziłbym pokazać się z nim na ulicy ale… Zbyt brązowe włosy, zbyt szare oczy i za mało szyderstwa w uśmiechu. Zdecydowanie nie Sasuke.
Westchnąłem ponownie i poczułem, jak nagromadzone we mnie emocje opadają. Okazało się, że jestem po prostu przewrażliwiony i dopatruję się dziury w całym. Prawdopodobieństwo, że akurat z Uchihą nawiązałem znajomość było tak małe, że prawie nieistniejące i przez moment zrobiło mi się głupio, że tak bardzo naciskałem. Powinienem być mądrzejszy. Zanim zdążyłem odpisać, otrzymałem nową wiadomość.
Fagot: Skąd ta przerwa? Czyżbyś już zaczął walić sobie konia do mojego zdjęcia? Właśnie dlatego nie chciałem Ci go wysyłać, sam rozumiesz. Nie do końca pojmuję do czego był Ci potrzebny mój numer, bo na Twoim miejscu nie liczyłbym na seks-telefony. Mogę chociaż liczyć na rewanż, młotku?
Konsultant z kopytem: Oczywiście, że możesz. Z tą różnicą, że ja nie mam nic przeciwko wizji Ciebie robiącego sobie dobrze do mojej twarzy.
— Pokręciłem głową nad swoją głupotą i wybrałem jedno z nowszych zdjęć. Fakt, postarałem się o takie, na którym wyszedłem korzystnie, ale daleki byłem od retuszowania go w jakikolwiek sposób. — I mam do Ciebie prośbę, jeśli to nie problem. Mógłbyś nie zwracać się do mnie per „młotku”? Wolałem messera, bez dwóch zdań.
Na wpół oczekiwałem na pytanie o blizny na twarzy, taka właśnie była naturalna kolej rzeczy. Dlatego też zdziwiłem się, gdy zobaczyłem odpowiedź Fagota, który nawet słowem nie wspomniał na ten temat.
Fagot: A to z jakiego powodu? Czyżby nagle zaczęło Ci przeszkadzać, że Cię obrażam, czy coś?
Konsultant z kopytem: Nie, po prostu… Mam pewnie wspomnienia związane z tym słowem. Czy też raczej z osobą, która zwracała się do mnie w ten sposób. To oczywiście dawno i nieprawda, ale… Powiedzmy, że mam złe skojarzenia i wolałbym, abyś wyrzucił to słowo ze słownika na czas rozmów ze mną.
Fagot: Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem, messer.

5 komentarzy:

  1. Łał. Zamieszałaś.
    Po pierwsze: 'Czytanie rozdziału, historia prawdziwa':
    Czytanie bez czegoś gorącego w kubku to nie to, więc kiedy po przeczytaniu 'Ramion...' skończyła mi się herbata, powzięłam decyzję o zrobieniu nowej. Więc jako człowiek konsekwentny 'tylko otworzyłam' messera. I jak otworzyłam, tak 'niechcący' zaczęłam czytać...
    W momencie, w którym Naruto postanowił dać mi dobry przykład i wstawił wodę na kawę, mózg jednak nie wytrzymał i ostatecznie zaciągnął moją leniwą osobę w stronę czajnika, a potem do lodówki (jak kawa, to tylko z mlekiem). Tak wiec piszę tutaj jako żywy przykład wpływu tekstów pisanych na życie codzienne;)
    A rozdział...
    Oj nie, ja nie uwierzę! Fagot = Uchicha jak 2 +2 = 4. Tylko kłamie perfidnie. Cos z tym zdjęciem i numerem za łatwo ustąpił... Prawda?
    Czekam na ciąg dalszy. Z niecierpliwością.
    fukurou

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ha. W przeciwieństwie do SZRP, Messer był pisany bez napojów alkoholowych i w ogóle bez żadnych "wspomagaczy" (na dłuższą metę miło jest jednak pisać bez wiszącego nad głową word countu <3), ale to miło, że okazuje się dobrym materiałem pod herbatkę/kawkę. Co do samego opowiadania... No cóż. Czy Fagot i Uchiha to ta sama osoba, to potwierdzić nie mogę, ale niewątpliwie jakiś związek ze sobą mają. Albo i nie mają, ale Naruto i tak się czegoś w tym dopatruje. I napisałabym coś więcej, ale wciąż mam w głowie Twoje przemyślenia odnośnie zakończenia, więc się powstrzymam. Dziękuję za komentarz i pozdrawiam. Jakby co, to pisz! ;D

      Usuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. To opowiadanie poleciła mi kumpela i strasznie się cieszę, że się za nie zabrałam! Uwielbiam styl Twojego pisania, wszelkie wtrącenia jak również przedmowy XD Masz naprawdę wielki talent w posługiwaniu się słowem (planuję już niedługo zapoznać się z resztą Twojej twórczości - czuj się ostrzeżona ;)). Przeczytałam dotychczasowe rozdziały jednym tchem, a przy końcówce powyższego dosłownie jęknęłam z zawodu, że to już koniec! I teraz mam tak wielkiego mindfucka!
    Myślałam, że to z Saske pisze i sprawa się rypnie a tu kolejna wymiana wiadomości... choć mimo wszystko, czuję gdzieś w kościach, że szykujesz jakąś niespodziankę (albo mój przeżarty slashem i ff mózg się doszukuje czegoś na siłę). Nie mogłam się też oprzeć i w mojej główce próbuję wymyślić możliwe rozwinięcia akcji. (I tak się właśnie głowię, może Fagot to nie Sasuke tylko Nenji?)
    Jestem strasznie ciekawa jak wyjaśnisz nagłe zniknięcie Sasuke i tą przerwę w wiadomościach od Fagota, oraz tak naturalny powrót do nich ;)
    Czekam z wielką niecierpliwością na dalszy ciąg, życzę wiele weny, pozdrawiam i mam nadzieję, że do niedługo wpadnę tu znowu XD

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej,
    oj, żal mi w tej chwili naprawdę Saia, och w końcu Fagot się odezwał, zastanawia mnie właśnie jedno to słowo „młotek” no i numer telefonu mógł podać inny, przecież mógł mieć dwa róże telefony.. a zdjęcie także, podesłał kogoś tam…
    Multum weny życzę…
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń