niedziela, 22 marca 2015

Wolę jeździć, messer (6/7)

Wracam z przedostatnim rozdziałem "Messera". Opóźnienia... Jakie opóźnienia? Zdaje się Wam. <3

Przy okazji informuję, że jest to ostatni rozdział normalnej długości - bo część siódma jest prawdziwą kobyłą na miliony słów. No dobra, może nie miliony, ale tak z siedem tysięcy, a to w sumie prawie jedna trzecia opowiadania. Przesadziłam, być może, ale postanowiłam ostatniego rozdziału nie dzielić, żeby nie było, że jestem wredna i lubię torturować biednych czytelników.

Chciałabym jeszcze podziękować za komentarze i wszelkie rozmowy, które przeprowadziłyście ze mną na temat tego opowiadania - to bardzo miłe i motywujące, dziękuję! Ponownie zachęcam do komentowania, dzielenia się przemyśleniami - w razie czego, mojego maila znacie, możecie zrobić z niego użytek.
To tyle z mojej strony, zapraszam na przedostatnią odsłonę "Messera"!

Rozdział VI
Zapadłem się w kanapę z pełnym uwielbienia jękiem, wdychając mole, kurz i w ogóle wszystko. Ostatnie tygodnie były dla mnie wyniszczające zarówno psychicznie, jak i fizycznie, więc chwila spokoju była dla mnie niczym gwiazdka z nieba. Standardowo pod koniec semestru ruszył System Eliminacji Studentów, zwany pieszczotliwie sesją i przetrwanie tego wszystkiego było nie lada wyczynem. Ale nie ma to tamto — byłem nie w ciemię bity i w pięknym stylu obroniłem się przed kampanią wrześniową. Właściwie, powinienem chyba opić to z kumplami, którzy również mieli tyle szczęścia, ale po prostu nie miałem siły.
Dostojnym, emeryckim krokiem udałem się do kuchni, żeby zaparzyć herbatę. Tak, moje postanowienie niepicia kawy miało się dobrze — to jest, od tego momentu. Niestety sesja wprowadzała nie lada zamęt w życie każdego człowieka, skutkujący tym, że potem przez długie tygodnie nie mogłem znaleźć ołówków, notatek i sensu istnienia. A także wymagała podjęcia radykalnych kroków i ograniczenia ilości snu do minimum. Bo w końcu jak się spędza całe dnie na wyszukiwaniu seriali i oglądaniu śmiesznych kotów w Internecie, to noc okazuje się perfekcyjną porą na zakuwanie. W tym semestrze nie udało mi się co prawda pobić osobistego rekordu w niespaniu, ale wszystko jeszcze było przede mną. Ale wracając — to, czym opijałem się w ostatnich tygodniach, to już nawet ciężko nazwać kawą. Była to najzwyklejsza lura, do której człowiek zdrowy na umyśle nawet by się nie zbliżył, zabójcza mieszanina powodująca prostowanie się włosów i nieuzasadnioną chęć biegania po suficie — kofeina zamiast krwi, te sprawy.
Przytuliłem do siebie kubek herbaty, jakby była to sama ambrozja, po czym umościłem się przed laptopem. Wreszcie mogłem grzebać w Internecie bez wyrzutów sumienia, że powinienem się uczyć i zadawania sobie pytań w stylu „co ja robię ze swoim życiem?” lub „czymże jest czas wobec wieczności?”. W każdym razie w ostatnich dniach naprawd się uczyłem i nie miałem czasu na takie bzdety, więc nagromadziło się trochę spraw wymagających mojej uwagi.
Po zaspokojeniu palącej potrzeby zobaczenia kilku słodkich kociaków, zalogowałem się wreszcie na stronę forum i pobieżnie przejrzałem prywatne wiadomości. Abik stanął na wysokości zadania i załatwił większość niezbędnych rzeczy związanych z planowanym wyjazdem, więc pozostało mi jedynie pogratulować mu bezbłędnie wykonanej roboty i mieć nadzieję, że nie zechce mścić się na mnie w najbliższej przyszłości. Albo w ogóle jakiejkolwiek przyszłości. W mojej skrzynce była jeszcze jedna wiadomość, jednak celowo odwlekałem moment jej otwarcia, dzielnie udając przed samym sobą, że wcale mi nie zależy. Bo mi nie zależy, no co wy sobie myśleliście?
Fagot: Jej… Czy to jest ten moment, w którym powinienem się zmartwić i zgłosić policji, że jakiś pięćdziesięcioletni zboczuch ma mnie na celowniku? No ale dobrze, udajmy, że Twoje ciągi myślowe mają sens (chociaż go nie mają, żeby była jasność) i że wcale mnie nie przeraziłeś. Ale rozwijając rzucone przez Ciebie hasła:
Rower — zdarte kolana i brat uczący mnie jeździć. Nie był jakimś szczególnie dobrym nauczycielem, tak na marginesie, i moje umiejętności w tym zakresie wciąż pozostawiają wiele do życzenia.
Czarny kot — możliwość straszenia członkiń moherowej armii, czarne msze, wrzucanie szczeniaków do wrzątku, te klimaty. Jeśli myślałeś, że odpowiem „Behemot”, to źle myślałeś.
Jemioła — pasożyt i czajenie się po kątach, bo całe zastępy dziewczyn chcą człowieka pod nią osaczyć.
Moja kolej: sesja, papieros, tulipany.

Uśmiechnąłem się pod nosem, czytając odpowiedzi chłopaka i pokręciłem nieznacznie głową. O dziwo, nasza relacja miała się całkiem dobrze, po tym jak już zaakceptowałem, że Fagot na żaden wyjazd się nie wybierze. Był wyjątkowo drażliwy w tym temacie, więc wolałem go nie poruszać, bojąc się kolejnej kilkumiesięcznej przerwy w naszej konwersacji albo, co gorsza, jej całkowitego urwania. Od słowa do słowa zaczęliśmy grać w dość pokręconą wersję „skojarzeń” — w każdej wiadomości rzucaliśmy sobie po trzy hasła, które ten drugi miał w jakiś sposób rozwinąć. Nie dowiedziałem się o tajemniczym internaucie niczego istotnego, poza informacjami, które ujawnił wcześniej, to jest zdjęciem i numerem kontaktowym (a także adresem, ale to już moje stalkerstwo się kłaniało). Fagot bardzo dbał, aby nie zdradzić czegoś istotnego, ale jego odpowiedzi pozwoliły mi ułożyć w głowie obraz dowcipnego, inteligentnego faceta, który był wart bliższego poznania. Ten jego dowcip to, no cóż, raczej specyficzny był, ale miałem już długą praktykę z tego typu szyderstwami i ironią. Podświadomie czułem, jakbym znał go bardzo dobrze i od dawna, chociaż nie potrafiłem sprecyzować skąd mi się to wzięło.
Konsultant z kopytem: Moje ciągi myślowe mają sens. Zawsze. Zapamiętaj to sobie na przyszłość, dobra? Co do Twojej ostatniej odpowiedzi — nie zgadłbym. Obstawiałbym raczej, że to Ty nagabujesz innych pod tym „pasożytem”, a dziewczyny zwiewają gdzie pieprz rośnie. Albo chłopcy zwiewają, cokolwiek.
Sesja — nienawidzę Cię, kurwa.
Papieros — smród i rak płuc. Raz w życiu spróbowałem i żałuję. Zrobiłem to w sumie tylko dlatego, żeby mieć argument, że próbowałem i fuj, ale i tak żałuję, bo powinienem był wykazać się większą asertywnością.
Tulipany — „Podobają się panu moje kwiaty?”.
W nagrodę dostaniesz: gleborzuty, fiksacja oralna, jednokomórkowiec.
Fagot: Powiedziałem Ci kiedyś, że nie jesteś zabawny i jakoś tego nie zapomniałeś, no popatrz. A co do „nagabywania innych pod tym pasożytem” — zdziwiłbyś się. Teraz może faktycznie coś się zmieniło i byłoby tak jak opisujesz, ale kiedyś… No, kiedyś było inaczej, ale nie będę się w tej materii rozwijał, bo wyjdę na jakiegoś narcyza.
Gleborzuty — chodzi Ci o takie najtańsze winiacze, marki mózgojeby? Jeśli tak, to jest to okropieństwo i nie, nigdy nie próbowałem, zapach był wystarczająco odstręczający. A kojarzy mi się to z panami żulami spod monopolowego.
Fiksacja oralna — chyba mój były, tak myślę. Pełen pakiet — gadulstwo, nadmierna skłonność do jedzenia. No, może tylko fajek nie palił i tak, zanim spytasz — fellatio w jego wykonaniu było świetne, co tylko potwierdza moją teorię.
Jednokomórkowiec — nastolatek, który nie robi nic poza wgapianiem się w ekran telefonu i psuciem sobie wzroku.
Pająk, ATM, dekapitacja.
A poza tym… Mam propozycję nie do odrzucenia, messer.
Konsultant z kopytem: Propozycję nie do odrzucenia, mówisz? Dwie kopie, zdjęcie, mam trzydzieści dni roboczych na rozpatrzenie wniosku. A tak serio to nawijaj, zobaczymy co się da zrobić.
Pająk — był kiedyś w internetach taki poradnik „jak unicestwić złego pająka” czy coś w ten deseń, znajdź go sobie.
ATM — rzekłbym, że obrzydliwe, ale w sumie to nie wiem. Powiedzmy, że nie miałem okazji, nie mam z kim spróbować i inne takie. Zapytaj za kilka lat, zobaczymy, co wtedy odpowiem.
Dekapitacja — nie mam słownika pod ręką, wybacz.
Małżeństwo, kanibalizm, dildo.
Fagot: To nie tak, żebym wchodził Ci z butami na prywatne podwórko, ale czy Ty czasem nie miałeś jakiegoś faceta? Może coś przegapiłem, ale jeszcze nie tak dawno pisałeś przecież, że z kimś się spotykasz. Ale wracając, bo odbiegam od tematu — wciąż chcesz się ze mną spotkać, prawda? (Nie, nie znaczy to, że zmieniłem zdanie w kwestii meetu, bo mam bardzo mocne powody, żeby na niego nie jechać. Wciąż.)
Konsultant z kopytem: Miałem faceta, ale się wziął i się zmył. Nie żebym się mu dziwił, ten związek po prostu… Nie funkcjonował i w zasadzie ciężko było to w ogóle nazwać „związkiem”. Raczej nikt normalny nie chciałby partnera, który zatrzymał się kilka lat wstecz.
— Westchnąłem ciężko, zastanawiając się, czemu w ogóle o tym napisałem. Może i nie miałem aż takich oporów przed pogłębianiem internetowych znajomości, ale też unikałem ujawniania aż takich szczegółów z prywatnego życia. Nie mogłem się jednak powstrzymać – czy to dlatego, że nie chciałem Fagota okłamywać, czy też przez to powalone wrażenie, że był mi bliski, nie wiedziałem. Wciąż czułem się źle z powodu Saia, ale ostatecznie doszedłem do wniosku, że może to i dobrze, że wszystko skończyło się tak a nie inaczej. W kącie umysłu kołatały mi się takie hasła jak „pozbawienie cnoty” i „bycie kutasem” ale wygodnie spychałem je na skraj świadomości.
Chciałem jeszcze dopisać coś o absolutnie niehonorowym zaprzestaniu dalszej gry, ale byłoby to równoważne z przyznaniem się, że ciekawi mnie jego — Fagota — odpowiedź na hasło „dildo”. Co to, to nie. — Tak, oczywiście, że chciałbym się z Tobą spotkać. To dlatego tak Cię namawiałem na wzięcie udziału w tym całym zjeździe, jeśli się nie domyśliłeś.
Fagot: Domyśliłem się, możesz być tego pewny. Byłeś dość jednoznaczny w tym Twoim nagabywaniu mnie.
— Mimowolnie się skrzywiłem, czytając te słowa. Jak teraz o tym myślałem, to faktycznie mojemu zachowaniu można było wiele zarzucić i wciąż było mi głupio na wspomnienie tego, jak bardzo naciskałem. Ostatecznie doszedłem jednak do wniosku, że zawinił tutaj mój jakże uroczy charakter, a przejście przez życie tak, żeby niczego nie żałować jest niemożliwe, więc postanowiłem się tym więcej nie zadręczać. Grunt, że jakoś to z Fagotem rozpracowaliśmy i w dalszym ciągu utrzymywaliśmy naszą pokręconą znajomość. — Powiedzmy, że napadło mnie bliżej niesprecyzowane pragnienie socjalizacji. Co robisz na początku lipca?
Konsultant z kopytem: Nic twórczego. Pewnie będę wychodził ze skóry, starając się przekonać mamuśkę, że mam jakieś mega ważne rzeczy do zrobienia i dlatego nie mogę zjechać do domu. A ona się wkurzy i zrobi mi najazd, a potem będę się smażył w ogniach piekielnych za okłamanie własnej rodzicielki. Normalka. A co, Twoja propozycja jest jakoś powiązana z początkiem lipca?
Fagot: Tak jakby. Wiem, że mieszkam praktycznie na drugim końcu kraju i nie byłoby to takie znowu łatwe przedsięwzięcie
— tutaj zmarszczyłem na moment brwi, zastanawiając się skąd też znajomy-nieznajomy internauta znał moje miejsce zamieszkania, ale szybko uświadomiłem sobie, że przecież na stronie forum podałem konkretne województwo jako miejsce zabunkrowania — ale może chciałbyś do mnie wpaść na kilka dni?
Ładnych kilka minut poświęciłem na bezrozumne wgapianie się w ekran monitora. Pan prędzej-odgryzę-sobie-rękę-niż-ujawnię-jakiekolwiek-informacje zapraszał mnie do siebie? To powinno mi zalatywać podstępem na kilometr, ale tak nie było. Nie wiedziałem jeszcze, jak powinienem na tę specyficzną propozycję zareagować — w pierwszym odruchu miałem ochotę rzucić wszystko i odtańczyć uroczystego kankana, ale z drugiej strony nieco się tego obawiałem. No bo co, jeśli Fagot okaże się zupełnie innym człowiekiem, niż go sobie wyobrażałem? Wyobraźnię to miałem akurat dość wybujałą, więc było to całkiem prawdopodobne.
Przez kilka chwil formowałem w myślach listę wszystkich „za” i „przeciw” temu pomysłowi, wciąż nie do końca przekonany. Ostatecznie doszedłem jednak do wniosku, że takie zachowanie było zdecydowanie nie w moim stylu — wątpliwości i dokładna analiza każdej z opcji do wyboru. Mogłem równie dobrze rzucić monetą, tylko po to by — w momencie, gdy ta zawiśnie w powietrzu — zrozumieć, czego tak naprawdę chciałem.
A ja mimo wszystko chciałem się z Fagotem spotkać, nawet jeśli nie byłem w stanie przewidzieć, jakie mogą być tego konsekwencje.
Konsultant z kopytem: Faktycznie, opcja jest nie do odrzucenia. Nie mogę się doczekać, aż Cię w końcu poznam, chociaż nie mam pojęcia, dlaczego nagle wyskoczyłeś z czymś takim. Przyznaję bez bicia, że to ostatnia rzecz, której bym się po Tobie spodziewał.
Fagot: Potrafię zaskakiwać. Mam tylko nadzieję, że nie będziesz rozczarowany, gdy poznasz prawdziwego mnie, chociaż… Nie byłbym specjalnie zaskoczony, gdyby tak się stało. Naprawdę nie mam Ci wiele do zaoferowania, ale może będę mógł wyjaśnić, dlaczego tak się sprzeciwiam jakiemukolwiek wyjazdowi w góry. Więc jak, jesteśmy umówieni?

~oOo~
— Absolutnie się na to nie zgadzam! — wyrzuciła z siebie na bezdechu Kushina, gromiąc mnie spojrzeniem. Przewróciłem jedynie oczami, po raz kolejny recytując wyuczoną formułkę:
— Jestem dorosłym, odpowiedzialnym człowiekiem, mam dwadzieścia cztery lata i potrafię sam o siebie zadbać. — Posłałem matce pocieszające spojrzenie, po czym wróciłem do pakowania.
Tak jak się spodziewałem — kobieta zawitała na moim progu, kategorycznie żądając, abym natychmiast zawlókł dupsko do domu rodzinnego, a tak w ogóle to ona samochodem i może mnie ze sobą zabrać. Teraz, zaraz, już. Ucieszyła się nawet, gdy zobaczyła rozbebeszoną torbę walającą się w generalnej okolicy mojej szafy, do połowy wypełnioną ubraniami, święcie przekonana, że zgrała się z moimi planami. Jej mina, gdy poinformowałem ją, że tak właściwie, to jutro jadę na drugi koniec kraju, żeby spotkać się z facetem poznanym w internecie, była raczej mrożąca krew w żyłach. Płynnie przeszła do obrażania mnie i prób wyperswadowania tego wypadu.
— Odpowiedzialność i ty nie rozumiecie się wzajemnie, młodzieńcze — oznajmiła matka grobowym tonem, dając mi tym samym do zrozumienia, że za żadne skarby nie zamierza poddać tej dyskusji. — Już ja wiem, jak kończą się tego typu akcje w twoim wykonaniu.
— No niby jak? — westchnąłem cierpiętniczo, przerywając na moment rozpaczliwe próby sparowania skarpetek i stanąłem obok Kushiny. Najlepszą taktyką radzenia sobie z nią, było pozwolenie jej się wygadać — dopiero później można było przedstawić własne stanowisko albo w jakikolwiek sposób zakwestionować jej osąd. Kwestionowanie jej zdania wciąż było raczej ekstremalne i równie bezpieczne, co wsadzanie ręki do klatki pełnej lwów ludojadów, ale w życiu każdego mężczyzny nadchodził kiedyś ten moment, w którym po prostu musiał postawić na swoim. Nawet, jeśli miała to być ostatnia rzecz, jaką wspomniany mężczyzna zrobi w swoim nędznym życiu.
— Na rozhisteryzowanej wychowawczyni dzwoniącej do mnie, że znowu narozrabiałeś i ona nie wie w jaki sposób ma interweniować, bo jesteś irytująco odporny na jej próby wyperswadowania ci biegania w nocy po dachu — wyrecytowała kobieta, przyglądając mi się uważnie. Wiedziałem, że takich historii miała w zanadrzu jeszcze mnóstwo, bo faktycznie byłem dość problematycznym dzieciakiem, ale wiedziałem też, że rodzice nie mieli mi tego jakoś szczególnie za złe, bo moje przewinienia nie były specjalnie ciężkie — zwykłe, szczeniackie wygłupy, ot co. — Albo wtedy, gdy wyszliśmy z Minato na noc, a rano sąsiadka przyszła do nas, by wyrazić swoje zaniepokojenie odgłosami, które dobiegały z naszego mieszkania w godzinach wszesnoporannych lub późnonocnych, zależy jak na to spojrzeć, a ty…
— O nie, nie będziemy rozmawiać na ten temat — przerwałem jej bezpardonowo, ignorując uśmieszek zadowolenia, który wykwitł na jej ustach. Bardzo lubiła grać tą kartą, gdy chciała mnie zapędzić w kozi róg i delektowała się moim zakłopotaniem. — Ustaliliśmy przecież, że siedzieliśmy wtedy z Sasuke na dupach i graliśmy w gry video. Przechodziliśmy bardzo emocjonujący poziom i nie mogliśmy powstrzymać się przed…
— Wydawaniem z siebie orgastycznych okrzyków po przejściu tego poziomu? — podpowiedziała mi matka usłużnie, kiwając głową ze zrozumieniem. W ramach odpowiedzi jedynie westchnąłem cierpiętniczo i przetarłem twarz dłonią. W zasadzie to nie wiedziałem, jak powinny wyglądać zdrowe matka-syn relacje, poza tym, że nasze zdrowe nie były, zdecydowanie.
— Właśnie tak.
— To była wersja dla sąsiadki, synku. Oboje wiemy przecież, że…
— Mamo, proszę. — Spojrzałem na nią z niemą prośbą w oczach i jej wyraz twarzy złagodniał. Uderzanie w moją orientację było w porządku, sam też często z tego żartowałem, ale wciąganie w to wszystko Uchihy było zagraniem nieczystym i ona doskonale o tym wiedziała. — To nie tak, że nie lubię naszych gadek-szmatek, ale…
— Nie lubisz ich, wiem, wiem. — Kushina machnęła lekceważąco dłonią, mrugając do mnie porozumiewawczo. — Przepraszam, nie powinnam była — dodała po chwili, a ja uśmiechnąłem się do niej szeroko, komunikując tym samym, że zostało jej wybaczone. Jak każda normalna matka, chciała dla mnie jak najlepiej i wierzyła, że w końcu sobie kogoś znajdę — skądinąd wiedziałem, że gorliwie kibicowała mi i Saiowi i że musiała postawić ojcu flaszkę, gdy wyszło na jaw, że nic z tego. Nie doszedłem jeszcze do etapu ogarniania zakładów moich rodziców, tak po prawdzie to chyba nawet nie chciałem. Im mniej wiem, tym krócej mnie będą przesłuchiwać i dłużej pożyję, czy coś. — Naprawdę chcesz tam jechać, prawda?
— Tak, chcę — odparłem zgodnie z prawdą i wróciłem do potyczki ze skarpetkami, które jakieś narwane chochliki pomieszały w pralce. Musiało tak być, bo żadne do siebie nie pasowały, ale nie przestawałem próbować. Wiedziałem, że wygrałem tę potyczkę i czekała mnie jedynie konfrontacja ze zmartwioną matką — co i tak było sto razy lepsze od konfrontacji ze wściekłą matką.
— Co to w ogóle za człowiek? Wiesz o nim cokolwiek? — zapytała w końcu, gdy zrezygnowała ze swojej wojowniczej postawy i umościła się na kanapie.
— Całkiem sporo. Ale nie, zanim spytasz, nie są to jakieś konkretne informacje, bo jeśli o to chodzi to wiem tylko jak wygląda, znam jego numer telefonu i adres, a poza tym wiem, że jest mniej więcej w moim wieku. Miałem raczej na myśli… — zawiesiłem na moment głos, starając się ubrać moje myśli w słowa, w czym zdecydowanie nie pomagały mi wielokolorowe skarpetki. Następnym razem kupię wszystkie czarno-czarne i nie będę miał żadnych problemów ze sparowaniem ich, o. — Wydaje się być naprawdę w porządku. Ma starszego brata, do dzisiaj nie umie jeździć na rowerze i jest zafascynowany kulturą starorosyjską. I czyta dobre książki.
— Naruto, nie robisz tego tylko dlatego, że kogoś ci przypomina, prawda? — zapytała matka, mniej lub bardziej świadomie trafiając w sedno problemu. Brzmiała na zmartwioną, a gdy podchodziła do mnie, by wyjąć mi z ręki zdradzieckie skarpetki i pomóc z tym, zobaczyłem w jej oczach, że naprawdę chce dla mnie jak najlepiej.
— Nie — odpowiedziałem stanowczo, samego siebie zaskakując pewnością w moim głosie. — Oczywiście, że zauważyłem pewne podobieństwa i myślę, że na samym początku właśnie to zachęciło mnie do pogłębiania znajomości, ale… Już tak nie jest. To ciekawy facet i z chęcią poznałbym go bliżej. I nie mam na myśli żadnego ognistego romansu, ale tak czy inaczej wierzę, że mogę w ten sposób zyskać wartościowego kumpla.
— Skoro tak mówisz, to pozostaje mi jedynie ci uwierzyć. — Kushina posłała mi ciepły, matczyny uśmiech i od razu zrobiło mi się jakoś tak przyjemniej. — Ale jak już będziesz na miejscu, to masz zadzwonić i zameldować, że wszystko jest w porządku, nie ma to tamto!

~oOo~
Starałem się wyglądać na tak bardzo nieprzejętego, jak tylko było to możliwe, gdy siedziałem w przedziale, co objawiło się nerwowym machaniem stopą i zerkaniem na zegarek statystycznie co pięć minut. Współpasażerowie przyglądali mi się podejrzliwie, wcale nie ukrywając swojego zmartwienia o stan mojego zdrowia psychicznego.
W myślach po raz kolejny przekląłem złośliwość rzeczy martwych — planowałem zabrać ze sobą laptopa na podróż, żebym miał jakieś zajęcie, ale ten oczywiście musiał się zbuntować i odmówić posłuszeństwa przed samym wyjazdem. Konkretniej rano, tego dnia. Naturalnie, pierwszym co zrobiłem, było zdzielenie pięścią tej złośliwej kupki śrubek. Następnie płynnie przeszedłem do załamywania rąk i wyklinania na czym świat stoi, a dopiero później postanowiłem zasięgnąć fachowej pomocy, w myśl zasady: "gdy już kompletnie wszystkie inne sposoby zawiodą, zajrzyj do instrukcji, ale uważaj, by nikt nie przyłapał cię na tym haniebnym procederze". Tak czy inaczej, nie miałem już czasu niczego z tym fantem zrobić, więc wybiegłem na pociąg, postanawiając się zmierzyć z tym po powrocie.
Wyjąłem telefon, z nadzieją, że ktoś się nade mną zlitował i do mnie napisał, ale niestety — wszyscy zainteresowani zdążyli się już zorientować, że jestem zestresowany, znudzony i ogólnie nie do wytrzymania i czym prędzej wyłączyli telefony.
Ja: Co ciekawe, nie mamy żadnego opóźnienia — też jestem w szoku. Powinienem być na miejscu za jakieś trzy godziny.
Fagot: Piszesz mi o tym trzeci raz. Przyjąłem do wiadomości za pierwszym. Powtórzę raz jeszcze — czarne Audi, będę czekać na parkingu przed dworcem. Pomacham, w razie gdybyś mnie nie rozpoznał. Bez odbioru.

Westchnąłem sfrustrowany — nie moja wina, że średnio radziłem sobie z nadmiarem wrażeń. Schowałem jednak telefon, postanawiając nie narzucać się więcej Fagotowi, który będzie musiał wytrzymać ze mną kilka następnych dni i prawdopodobnie zażąda jakiegoś orderu, jeśli przetrwa to doświadczenie w jednym kawałku. Ostatecznie skończyłem grając w jakże ambitną grę, która polegała na toczeniu Kuli Zagłady i rozpieprzaniu wszystkiego wokół, co okazało się dla mnie cokolwiek terapeutyczne.
Ach, więc siedząc w pociągu nie mogłem się doczekać, aż ten w końcu dotoczy się na stację, doprawdy? Gdy ta kupa żelastwa się w końcu zatrzymała, niczego nie pragnąłem, jak tego żeby spędzić w nim jeszcze tak z godzinkę albo dwie — że też cholerna kolej akurat dzisiaj musiała się popisać punktualnością. Wyszedłem na peron, przywołując to wszystko co czyniło mnie Naruto — młotkiem, który wyrzucił ze słownika słowo „strach” i z determinacją wypisaną na twarzy pomaszerowałem w kierunku parkingu.
Przed budynkiem dworca tłoczyło się wielu ludzi, zapewne czekając na bliskich, którzy jechali tym samym pociągiem co ja. Na ulicy nieopodal zaparkowała niezliczona ilość taksówek — głównie prywaciarze, którzy doskonale orientowali się w godzinach połączeń i żerowali na nieświadomych niczego klientów, których czekać będzie przykra niespodzianka w momencie konfrontacji z cennikiem takiego „taksówkarza”. Ale ja nie o tym — starałem się wśród całego tego zamieszania wyłowić wzrokiem czarne audi i jednocześnie ani na moment nie stracić mojego bagażu z pola widzenia, co wymagało ode mnie pewnych zdolności akrobatycznych. Szybko okazało się, że nic w ten sposób nie wskóram, więc przerzuciłem się na próbę zidentyfikowania kierowcy, jednak to też nie było takie znowu łatwe.
W końcu, gdy ominąłem jakąś parę, która całowała się do utraty tchu, jakby nie widzieli się od co najmniej dekady, dostrzegłem znajomą sylwetkę. Tchnięty przeczuciem, podszedłem bliżej do opartego o maskę samochodu — a jakże, czarnego Audi — mężczyzny i zamarłem, gdy rozpoznałem jego twarz.
Z moich ust spłynęło piękne i kwieciste „o kurwa” które wyraziło w tym momencie więcej niż tysiąc słów.
Twarz była zdecydowanie znajoma — długie, czarne włosy spięte na karku — gdybym nie wiedział lepiej, dałbym sobie głowę uciąć, że nie był to naturalny kolor — do tego cienie pod oczami i nieprzyzwoita ilość kolczyków na twarzy. Miałem właśnie obrócić się na pięcie i wrócić na dworzec, żeby sprawdzić najbliższe połączenie powrotne, ale w tym momencie Itachi pomachał do mnie entuzjastycznie, komunikując, że zostałem zauważony i nie ucieknę tak łatwo. Ponownie — o kurwa.

9 komentarzy:

  1. Na wstępnie muszę napisać, że nie pamiętam, kiedy po raz ostatni czytałam coś, co by mi się tak bardzo podobało. Podczas czytania miałam milion myśli na minutę i momentami nie byłam w stanie usiedzieć w miejscu. Tak, krótki spacerek po kuchni i jestem z powrotem. Jednocześnie co do zakończenia mam same złe przeczucia. Jeden pomysł głupszy od drugiego. Przed chwilą uroiło mi się, że Uchiha przeszedł przeszczep twarzy. Nie no, naprawdę nie wiem, czego się spodziewać. Należy się medal za robienie mi wody z mózgu (oczywiście w pozytywnym znaczeniu). Ze zniecierpliwieniem będę czekać na ciąg dalszy. A póki co, to wezmę się za czytanie innych Twoich tekstów, bo na razie ogarnęłam tylko tę historię i 'ramiona'.
    Pozdrawiam :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czuję się mile połechtana Twoimi słowami, a jeśli chodzi o resztę moich tekstów... Cóż, zapraszam. Mogę mieć tylko nadzieję, że trafisz na te lepsze i nie uciekniesz z krzykiem.

      I jeszcze... Zabiłaś mnie tym przeszczepem twarzy, naprawdę. A Twoje złe przeczucia odnośnie zakończenia, hmm. Jeśli faktycznie chcesz się zetknąć z większą ilością moich tekstów, to prędko rozumiesz, że fluffu to u mnie ze świecą szukać. Przypuszczam jednak, że musisz uzbroić się w cierpliwość, ale nie przejmuj się, już niedługo.

      Raz jeszcze dziękuję za komentarz, pozdrawiam i do napisania!

      Usuń
  2. Och... Czyli moja teoria jednak legła w gruzach. Sasuke... hmmm...
    Dobra. Teraz ciekawi mnie jeszcze bardziej to jego tajemnicze zniknięcie (jakiś wypadek? Chyba nie, jakby miał wypadek Naruto albo ktoś z jego otoczenia słyszałby o tym co nie?) argh... mój mózg nawija i wymyśla coraz to nowe rozwiązania... jestem ciekawa cóż to wymyśliłaś ze zniknięciem Uchichy. I czemu przysłał Naruto inne zdjęcie? I nagle urwał kontakt (jako Fagot) a później do niego wrócił, i nagle wyskoczył z tym spotkaniem... a może to spisek Itachiego?
    Błagam... nie trzymaj mnie w niepewności już dłużej XD (tak, właśnie próbuję wyłudzić kolejny rozdział jak najszybciej).
    Wybacz te wszystkie moje teorie... tak już mam z opowiadaniami -.-'
    czekam niecierpliwie na dalszy ciąg
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Teorie (mniej lub bardziej niestworzone) oczywiście wybaczam - chętnie już teraz rozwiałabym Twoje wątpliwości, ale niestety jeszcze trochę musisz się pomęczyć. Sama rozumiesz, spoilery i inne takie. Na chwilę obecną musisz więc uzbroić się w cierpliwość i cierpliwie czekać - nie jestem w stanie powiedzieć Ci ile dokładnie, bo jeśli mam być brutalnie szczera, to nie do końca ode mnie zależy, kiedy publikuję nowe rozdziały (słabo trochę, c'nie? xD). Ślicznie dziękuję za komentarz i również pozdrawiam!

      Usuń
    2. Hej! Przypuszczam, że mogę od razu porzucić konwenanse i czajenie się po krzaczkach i otwarcie napisać (jak mi ktoś kiedyś napomknął w komentarzu): MÓJ CI ON! Nie żebym zabraniała czytanie, skądże, nawet wręcz przeciwnie, zachęcam do czytania Messera, BO WARTO, ale pragnę oficjalnie powiedzieć, że przygarnęłam ten tekścior już na samym początku do serducha, więęęc... mama lwica i te sprawy. ;)

      Ok, to jeszcze słówko do drogiej autorki <3, wiesz, że messer walczy o podium z moją osobistą perełką. :* Ano i od razu publikowanie nie zależy tylko od Ciebie, phi. xD No nic, lecę komentować!

      Pozdrawiam, (zła i przedłużająca publikację) Fania!

      Usuń
    3. Jeśli chodzi o to, że Messer jest Twój, to potwierdzam - jest przecież opatrzony bardzo ładną dedykacją, no nie powiesz mi, że nie. I obie chyba wiemy dlaczego tak właściwie ten tekst powstał więc... A może jednak osoba XXX nie jest taka zła? xD W pewien sposób, nieświadomie, przyczyniła się przecież do powstania Messera! Ale dobra, bo teraz to się zapędziłam, zdecydowanie.

      "Ano i od razu publikowanie nie zależy tylko od Ciebie, phi. xD" - Pozwól, że powtórzę... IDŹ BYĆ WKURZAJĄCA GDZIE INDZIEJ. Wiesz, co ja dzisiaj dla Ciebie przeżywałam? Wiesz! Ggggrrr :x

      Usuń
    4. Nuu, piękna dedykacja, piękna. <3 <3 <3 W każdym razie co do tej osoby, to milczę wymownie. Mimo wszystko trzeba było ogarnąć fabułę i napisać tekścior, a na tym gruncie już Ty się wykazałaś. :*

      Ok. Idę se. :< Nie chcesz mnie. :< :< :< Pożalę się w wordzie i komentarzu, skazując Cię na czytanie tysięcy słów. Taka zła jestem. O.

      Mimo wszystko pozdrawiam! :*

      Usuń
  3. Wracam do domu, a tu... Dziwna ikonka w rogu, na tablecie. A w ikonce... Informacja, że nowy Messer czeka i trzeba czytać (przerwa techniczna na wybuch radości). I wszystkie plany zrobienia wieczorem czegoś w kwestii nauki nagle legły w gruzach- no cóż, są priorytety i prioryteciki ^^
    Co do rozdziału, którego spokojnie czytać się nie dało... Trochę szczęka mi opadła i jeszcze zbieram z podłogi. A już myślałam, że rozgryzłam sprawę... Ale nie martw się, mój dziki mózg właśnie produkuje nowa teorię spiskową, jeszcze nie skapitulowałam :D
    Już nie mogę się doczekać ostatniego rozdziału... Długiego, w którym nie będę musiała zabijać wzrokiem tej 'beleczki' z godziną publikacji, która uparcie pojawia się na horyzoncie zbyt wcześnie... Ach, zapowiada się pięknie. Tylko nie każ czekać za długo;)
    fukurou

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej,
    więc to Itachi pisał z Naruto czy robi tylko za posłańca, bo naprawdę wydaje mi się, że Fagotem był Sasuke i myślałam, że jest na wózku inwalidzkim zwłaszcza jak powiedział, że jest powód, dla którego nie chce jechać, ale tą jego propozycją jestem zaskoczona..
    Multum weny życzę…
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń