HA! Nie spodziewaliście się rozdziału tak wcześnie, co? No proszę, łapka w górę kto się spodziewał!
Więc…
“Messer” oficjalnie jest skończony. Zrobiłam co mogłam, żeby nie
spierdzielić zakończenia, ale nie mnie oceniać z jakim skutkiem - nic
bardziej “happy” tu wcisnąć nie mogłam, mam nadzieję, że rozumiecie. I
jeszcze… tak, teraz mogę już odpowiadać na pytania. Ogólnie pisało mi
się fajnie, chociaż ostatni rozdział okupiłam krwawymi łzami (wcale nie
ma jakieś niepoważnej długości rzędu 7k, no skądże). Aha, całość ma 22k,
co nie jest takim złym wynikiem jak na mnie, chociaż, tak, to miała być
miniaturka. Pozdrawiam wszystkich cichych (i głośnych) czytaczy i
dziękuję za wspieranie mnie!
Dla osób, które nie chcą się jeszcze
definitywnie żegnać z tym opowiadaniem, mam też dobre wieści - pomimo
mojego zarzekania się, że co, że sequel (panie, jaki sequel?! NIGDY!)
jakiś czas temu zaczęłam prace nad kontynuacją. Póki co, wygląda to dość
dobrze, bo mam ponad piętnaście tysięcy słów, niemało zapału i w ogóle,
ale no. Staram się raczej nie publikować niezakończonych opowiadań
(zrobiłam tak z kolonistami i co, aż mi teraz głupio…) bo wtedy łatwiej
jest udawać, że takowe nigdy nie powstały. Może się więc zdarzyć tak, że
wspomniany sequel nigdy nie ujrzy światła dziennego, zwłaszcza, że
chwilowo mam wrażenie, że lamię strasznie. Żeby nie było, że nie
uprzedzałam. No ale, nadzieja jakaś jest.
Zapraszam więc do czytania/komentowanie i zostawiam Was z ostatnim rozdziałem “Messera”. Ahoj!
Rozdział VII
Niechętnie
podszedłem do samochodu, robiąc małe przedstawienie ze stanowczego
niepatrzenia na miejsce pasażera, które było zajęte i nie musiałem tam
zerkać, aby wiedzieć, kto na nim siedział. W myślach wyrzucałem sobie
swoją głupotę i doszedłem do wniosku, że zasługuję na poważne obicie
mordy — teraz wszystko wskoczyło mi na właściwe miejsce. Starszy brat,
Bułhakow, żałosny były ciągający po górach. Fagot
wyraźnie zaznaczył, że przecież bardzo łatwo można wysłać zdjęcie kogoś
zupełnie innego, a nowa karta do telefonu kosztowała grosze. To by
wyjaśniało, dlaczego tak łatwo przystał na moją prośbę o wysłanie mi
tych rzeczy, pomimo swojego wcześniejszego zrzędzenia. Moja
łatwowierność postanowiła się na mnie w końcu zemścić i mogłem winić
jedynie siebie.
— Witaj,
Naruto. — Itachi uśmiechnął się szeroko, po czym przyciągnął mnie do
siebie i uścisnął krótko. Mruknąłem jakieś zdawkowe przywitanie, po czym
odsunąłem się od niego i przyjrzałem uważniej jego twarzy — mężczyzna
wyraźnie cieszył się, że mnie widział, w końcu zawsze byłem z nim w
raczej dobrych stosunkach, ale w ciemnych oczach dostrzegłem też
rezerwę, jakby obawiał się, jak to wszystko może się potoczyć i nie był
do końca przekonany, co do słuszności tego pomysłu. No cóż, to było nas
już dwóch. — Dawno się nie widzieliśmy — powiedział ostrożnie, uważnie
dobierając słowa. W ramach odpowiedzi jedynie uśmiechnąłem się
ironicznie i skinąłem głową, nie komentując tego w żaden sposób — była
to chyba najbardziej niezręczna sytuacja, w jakiej znalazłem się w tym
roku. A należało przecież pamiętać, że miałem raczej niewyparzoną gębę i
często pakowałem się w jakieś miłe aferki.
Starszy
Uchiha westchnął ciężko, po czym zabrał ode mnie bagaż i poszedł
wrzucić go do bagażnika, gestem zachęcając mnie, abym zajął miejsce w
samochodzie, co zrobiłem bardzo niechętnie. Gdyby nie kolosalny szok,
pewnie uciekłbym gdzie pieprz rośnie, ale… Może była to dobra okazja na
poznanie odpowiedzi na kilka nurtujących mnie pytań, jeśli i tak
musiałem już pogrzebać mój prywatny wizerunek Fagota pod stosem oskarżeń
i żali.
Usiadłem na tylnej
kanapie, zapiąłem pas bezpieczeństwa i wreszcie przyjrzałem się
siedzącemu z przodu Sasuke. Drań zachowywał się jakby w ogóle nie
zauważył, że się pojawiłem, podczas gdy moja twarz przechodziła przez
wszystkie stadia kolorystyczne odzwierciedlające targające mną emocje.
—
Witaj, messer — rzucił, na chwilę przed tym, jak Itachi wrócił do
samochodu i przyjrzał się nam, jakby obawiał się, że nagle możemy się
poderwać i rzucić sobie do gardeł. Cóż, w każdej chwili. Warknąłem coś
bliżej niezrozumiałego, wlepiając w mojego byłego nienawistne
spojrzenie.
Chłopak nie
wyglądał źle, a przynajmniej nie z tej perspektywy — włosy niewiele
dłuższe od czasu, gdy wiedzieliśmy się po raz ostatni, tak samo
niezdrowo blada cera. No, może jego szczęka była nieco bardziej
zarysowana, ale to był dalej ten sam Sasuke Uchiha, za którym szalałem w
liecum i z którym regularnie starałem się o doprowadzenie
podsłuchującej sąsiadki do zawału.
Ten sam Sasuke Uchiha, który zostawił mnie bez słowa, nie dając nawet buzi na do wiedzenia.
—
Widzę, że nawet nie chciało ci się podnieść swojej żałosnej dupy i mnie
przywitać — zacząłem, brzmiąc przy tym tylko odrobinę oskarżycielsko.
Sasuke drgnął, ale nie odezwał się ani słowem, więc poczułem się
zachęcony do kontynuowania. Koniec z wyżywaniem się na Saiu, mogłem
wreszcie wylać wiadro pomyj na głowę sprawcy tego całego bałaganu w
mojej głowie. — Rozumiem, że nie zasłużyłem nawet na tyle, nie żeby to
było dla mnie jakimkolwiek zaskoczeniem.
—
Naruto. — Itachi upomniał mnie stanowczo, zanim zdążyłem się na dobre
rozkręcić, tym samym przypominając mi o swojej obecności. Na śmierć
zapomniałem o obecności starszego mężczyzny, zbyt pochłonięty jego
bratem. Złapał mój wzrok w przednim lusterku i posłał mi ostrzegawcze
spojrzenie — nie wiedziałem, co chciał mi w ten sposób zakomunikować,
prawdopodobnie, żebym poczekał z moimi jadowitymi uwagami, aż znajdzie
się poza zasięgiem słuchu.
—
Mówiłem ci przecież, że nie zamierzam ujawniać przez Internet
jakichkolwiek danych osobowych, powinieneś być mądrzejszy. Nie żebym był
jakoś specjalnie zaskoczony twoją ignorancją, młotku. — Głos Sasuke był
równy i spokojny, jakby wcale nie zarejestrował tego, że jeszcze przed
chwilą byłem na dobrej drodze do zjechania jego rodziny cztery pokolenia
wstecz. Prychnąłem i wbiłem spojrzenie w szybę, obserwując przesuwające
się za oknem zabudowania. — Możemy cię w każdej chwili odwieźć z
powrotem na dworzec, jeśli tego właśnie chcesz.
Milczałem
bardzo wymownie, nie zaszczycając tego drania odpowiedzią. Powiedzieć,
że byłem rozdarty psychicznie, to jak nic nie powiedzieć — z jednej
strony niczego nie pragnąłem tak bardzo, jak tylko wyskoczyć z tego
cholernego samochodu, a cholernych Uchihów wysłać do cholernego diabła.
Tylko jakoś nie byłem w stanie kategorycznie zażądać, że chcę wysiąść.
Atmosfera w samochodzie była tak gęsta, że z powodzeniem można byłoby
zawiesić w niej siekierę, ale jakaś bliżej niezdefiniowana siła kazała
mi siedzieć na tyłku i czekać na to, co przyniesie los. Bo oto miałem
jedyną i niepowtarzalną okazję, by poznać odpowiedzi na nurtujące mnie
pytania, których trochę się nagromadziło przez te wszystkie lata.
Poważnie wątpiłem, czy Sasuke zechce mi tych informacji udzielić, jednak
byłem zdeterminowany, żeby wydrzeć mu je z gardła za wszelką cenę,
skoro już pofatygowałem tu swoją szanowną rzyć.
Bo,
niezależnie od tego, z której strony by na to nie spojrzeć, Uchiha
młodszy dobrowolnie mnie do siebie zaprosił. Z nas dwóch, to on znał
moją prawdziwą tożsamość — nie wszyscy na tym świecie byli zakłamanymi
dupkami i świadomie wprowadzali innych w błąd. Wysłałem mu swoje
prawdziwe zdjęcie i prędzej uwierzę w teorię geocentryczną, niż w to, że
drań mnie nie poznał. Chociaż życie nauczyło mnie, że jeśli chodzi o
Sasuke, nie należy nigdy zakładać niczego z góry — wierzyłem kiedyś, że
to co nas łączyło było szczere i trwałe. Nie muszę chyba dodawać, że nie
wyszedłem na tym za dobrze.
Tak
więc wpatrywałem się w mijane budynki, starając się uzbroić w wymagane
minimum opanowania. Jakiś skutek to na pewno przyniosło, tylko
niekoniecznie taki jakbym tego chciał — owszem, uspokoiłem się, jednak w
mojej głowie ponownie zaroiło się od pytań spod znaku „dlaczego?”.
Przywykłem już, że to ja byłem tym, który przełamywał pierwsze lody,
więc odchrząknąłem znacząco i zagaiłem:
—
No to może łaskawie powiesz mi wreszcie, co tak arcyważnego się stało,
że tak uparcie odmawiasz wybrania się na meet? Bałeś się konfrontacji ze
mną w miejscu publicznym, na oczach innych? — zapytałem, chociaż
wiedziałem, że ta teoria mocno kulała pod względem logiki, bo przecież Fagot
już wcześniej gorąco protestował przeciwko temu wyjazdowi, zanim
wysłałem mu fotkę. Chyba że już wtedy się czegoś domyślał — nie mnie
wnikać. Tak czy inaczej, to wydawało się dobrą rzeczą do powiedzenia, bo
przerwałem tę duszącą ciszę i jednocześnie uniknąłem cięższych tematów.
Miałem ochotę przybić sobie mentalną piątkę — perfekcyjnie, Uzumaki.
Mężczyzna
wyraźnie zawahał się z odpowiedzią i nie umknęło mojej uwadze, że
Uchiha starszy zesztywniał. Nie miałem zielonego pojęcia o co w tym
wszystkim chodziło, ale miałem za to przeczucie, że dowiem się całkiem
niedługo. Dwa skrzyżowania i jedno stłumione westchnienie później,
Sasuke odpowiedział:
— Żeby
to było takie proste, Uzumaki — oznajmił jedynie, takim tonem, jakby
odkrył właśnie odpowiedź na wszystkie dręczące ludzkość pytania.
Zmarszczyłem brwi, zaprzestając bezowocnych prób obserwacji budynków.
— A co poeta chciał przez to powiedzieć?
—
Długo by mówić. — Uchiha machnął lekceważąco ręką, bagatelizując
sprawę, co na mnie podziałało oczywiście jak czerwona płachta na byka.
Zdroworozsądkowe reakcje i przebywanie w tak ciasnym pomieszczeniu ze
swoim byłym zdecydowanie nie szły ze sobą w parze.
—
I to wszystko co masz mi do powiedzenia? Po to tłukłem się przez cały
kraj, żeby usłyszeć „długo by mówić” i zobaczyć, jak machasz tą swoją
wypielęgnowaną rączką? — cedziłem, robiąc co w mojej mocy, aby nie
podnieść głosu. Taki unik był poniżej wszelkiej godności, nawet jak na
standardy Sasuke, a przecież coś niecoś wiedziałem o jego zamiłowaniu do
nieczystych zagrań. Argument-zabójca. Miażdżący. — Żadnego miernego
„przepraszam”, ani „pocałujta w dupę wójta”?
—
Naruto — upomniał mnie znowu Uchiha starszy i tym razem w jego głosie
zabrzmiała jakaś błagalna nuta. Miałem ochotę odwarknąć coś, co nie
miało zbyt wiele wspólnego z szeroko pojętą kulturą osobistą, jednak
poprzestałem na posłaniu obu braciom jadowitego spojrzenia. Sasuke wciąż
milczał jak zaklęty i najwyraźniej wcale nie spieszył się z
odpowiedzią, więc równie dobrze mogłem sobie podarować mój raczej
obraźliwy monolog, a dyskusja z jego bratem byłaby jałowa.
Skupiłem
się więc na obserwowaniu, jak Itachi parkuje — skonstatowałem, że
najwyraźniej dojechaliśmy na miejsce, by ten zajechał właśnie na jeden z
identycznie wyglądających podjazdów. Zwykła parterówka, zewsząd
otoczona identycznymi zabudowaniami — marzenie podstarzałych małżeństw z
dwójką dzieciaków i psem. Własny dom, nie za duży, żeby człowiek nie
tyrał za bardzo przy sprzątaniu, ale jednak prywatny kąt — nie w
centrum, ale również nie na obrzeżach. Po drugiej stronie ulicy
widziałem na lampie znak przystanku autobusowego i, jeśli wierzyć
oznaczeniom, kursowała tutaj jakaś osamotniona linia komunikacji
miejskiej, więc raczej nie było problemu z dojazdem do miasta.
Kiedy
kierowca zaciągnął ręczny, wysiadłem z pojazdu i trzasnąłem donośnie
drzwiami, przynajmniej w ten sposób próbując sobie ulżyć. Itachi zrobił
to samo — chociaż obyło się bez efektów dźwiękowych — i skierował się
prosto do bagażnika, najpewniej po to, by wyjąć moją torbę. Sasuke nie
raczył się ruszyć i nie wiedziałem, na co czekał, bo chyba nie na
zbawienie. Uchiha starszy posłał mi przelotne spojrzenie, skutecznie
powstrzymując mnie przed palnięciem czegoś o księżniczkach czekających
na ratunek z opresji i powinienem być mu za to cholernie wdzięczny.
Z
niezrozumieniem wpatrywałem się, jak mężczyzna wyciąga z bagażnika coś,
co definitywnie nie było moją torbą podróżną, a czego kształtu wolałem
chwilowo nie interpretować, po czym bierze owo coś pod pachę i rozkłada
przed drzwiami od strony pasażera, które akurat w tym momencie się
uchyliły.
Wszystkie sensowne
myśli opuściły mój umysł, zostawiając go dziewiczo nieskalanym, gdy
obserwowałem, jak Sasuke zdecydowanym gestem zaciska dłonie na tym czymś,
po czym gramoli się z samochodu z wprawą, jaką mogą zapewnić tylko i
wyłącznie lata doświadczenia. Itachi nawet nie kiwnął palcem, by pomóc
bratu, zamiast tego rzucając mi ostrzegawcze spojrzenie i całą swoją
postawą komunikując, że gdybym sprawiał jakiekolwiek problemy albo
zareagował w sposób niewłaściwy, to on jest gotów wklepać mi tu i teraz.
A tak w ogóle, to niech ktoś mi to, kurwa, zinterpretuje, bo mój mózg
się właśnie wykoleił.
Widok mojego byłego na zasranym wózku inwalidzkim, był autentycznie ostatnią rzeczą, jakiej się spodziewałem.
~oOo~
To
była oficjalnie najbardziej niezręczna z najbardziej niezręcznych
kolacji, w jakich kiedykolwiek uczestniczyłem. Jak już udało mi się
pozbierać szczękę z chodnika, poszliśmy wszyscy… To znaczy ja i Itachi
poszliśmy, a Sauske pojechał, do domu, gdzie czekali na nas państwo
Uchiha.
Nasze powitane
wypadło raczej sztywno — nigdy za sobą nie przepadaliśmy, a ich stosunek
do mnie był w najlepszym wypadku „tolerancyjny”, więc nie spodziewałem
się cudów. Nie próbowali nawet udawać, że moja obecność była im na rękę i
oczami wyobraźni widziałem już tę epicką potyczkę, którą mój były
niewątpliwie musiał stoczyć, żeby w ogóle zgodzili się na mój przyjazd.
Mikoto, wchodząc w rolę dobrej gospodyni, przemknęła do kuchni, by podać
kolację. Nie byłem ani trochę głodny, ale grzeczność zabraniała mi
odmówić posiłku, więc mogłem mieć jedynie nadzieję, że się nie zadławię
albo nie zwymiotuję na któregoś z domowników.
Byłem
w stanie jedynie wgapiać się w Sasuke jak cielę w malowane wrota. Na
drugie mi było Dyskrecja, więc, naturalnie, nie śmiałem nawet marzyć, że
udało mi się ten fakt ukryć.
Chłopak
siedział po drugiej stronie stołu i jadł z podobnym do mojego
entuzjazmem. Wbił spojrzenie w leżące na jego talerzu, Bogu ducha winne
udko kurczaka i z zapałem raz po raz dziabał je widelcem, zupełnie jakby
rozczłonkowanie upieczonego ptaka było jego nową misją dziejową.
Starannie omijał mnie wzrokiem i byłem mu za to niewyobrażalnie
wdzięczny — tak po prawdzie, to ja też nie szukałem kontaktu wzrokowego,
wpatrywałem się jedynie w widoczne za jego plecami rączki od wózka.
Dziękowałem losowi, że stół zasłaniał mi widok na resztę ciała Uchihy i
nie musiałem oglądać tego cholerstwa.
—
Chodźmy do pokoju — odezwał się Sasuke po chwili, wyrywając mnie z
zamyślenia. Z niejakim zaskoczeniem spojrzałem na swój talerz i
odkryłem, że był on pusty — najwyraźniej zjadłem całą kolację nawet tego
nie rejestrując, niech będzie i tak. Skinąłem sztywno głową i wstałem,
ciesząc się, że będę mógł uciec od tej przytłaczającej atmosfery
panującej przy stole — czego szybko pożałowałem, gdy tylko zdałem sobie
sprawą, że alternatywą była rozmowa z Uchihą w cztery oczy, ale i tak
nie chciałem tam wracać.
Podążyłem
za Sasuke w głąb domu, prawdopodobnie do jego pokoju, który, z
oczywistych względów, usytuowany był na parterze. Chciałem zrobić coś,
cokolwiek, zaproponować, że mogę popchać ten cholerny wózek, bo serce mi
się krajało, gdy patrzyłem jak chłopak z determinacją przekręca kółka i
toczy się do przodu. Milczałem jednak, mając na uwadze zachowanie całej
rodziny — nikt mu nie pomagał. Gdy z ledwością próbował brać zakręty
albo niezdarnie gramolił się z samochodu, inni zaczynali nagle podziwiać
swoje buty i ani myśleli czegokolwiek zrobić. Nie do końca to
rozumiałem, ale wolałem nie wyskakiwać jak Filip z konopi, z obawy, że
reakcja Uchihy mogłaby być, najdelikatniej mówiąc, zła. Poza tym,
wierzyłem, że często samodzielnie pokonywał trasę kuchnia-pokój, więc
uznałem, że świat się nie zawali, jeśli raz wsadzę w buty zasady dobrego
wychowania i szeroko pojętą kulturę osobistą.
Chłopak
nie zatrzymał się, po prostu skręcił w prawo, do jednego z pomieszczeń,
które musiało być jego pokojem. Zawahałem się na moment, ale wszedłem
za nim, rozglądając się uważnie. Moim oczom ukazało się schludna, acz
funkcjonalna sypialnia — dominowały jasne kolory i nie umknęło mojej
uwadze, że wszystkie meble zostały zepchnięte pod ściany, a na środku
pokoju nie było żadnego dywanu, jedynie gołe panele, co zapewne miało
ułatwiać manewrowanie wózkiem.
Sasuke
zatrzymał się na środku, wykonując bliżej niezidentyfikowany gest
dłonią, który zinterpretowałem jako „róbta co chceta”. Rozpaczliwie
próbowałem zlokalizować jakiekolwiek miejsce, gdzie mógłbym usiąść — coś
się we mnie przekręcało na samą myśl, że przez całą rozmowę musiałbym
patrzeć na Uchihę z góry — ale nic takiego nie znalazłem. W pokoju nie
było żadnego krzesła, ani taboretu, nawet przy biurku — co w zasadzie
było logicznym rozwiązaniem, ale ostatnie szare komórki zdezerterowały z
pola bitwy, więc chwilę to potrwało, zanim mój umysł wrócił na
właściwe tory i ogarnął rzeczywistość. Ostatecznie usiadłem więc na
łóżku, dokładnie naprzeciwko gospodarza i z niejaką ulgą odnotowałem, że
mieliśmy oczy na tej samej wysokości.
Czekałem,
aż chłopak zacznie, uważając, że mimo wszystko to on jest mi winien
wyjaśnienia, nie na odwrót. Patrzyłem na niego i nie mogłem pogodzić się
z tym co widziałem — niepełnosprawny Uchiha? Zastanawiałem się kiedy,
dlaczego i jaki miało to związek z jego ucieczką wtedy, w klasie
maturalnej. Nie wiedziałem co dokładnie się stało, ale oddałbym wiele,
żeby się dowiedzieć — jeśli wcześniej uważałem, że zniknięcie Sasuke
było zagadką, tak w tym momencie gotów byłem stwierdzić, że prędzej
rozpracowałbym enigmę niż tę konkretną sytuację. Nie miałem żadnych
danych, a pytania bez odpowiedzi mnożyły się jak grzyby po deszczu.
— Przestań — prawie wypluł po chwili Sasuke, rzucając mi gniewne spojrzenie. Zmarszczyłem brwi i przyjrzałem mu się uważnie.
— Mam przestać co?
—
Jak nie potrafisz patrzeć na mnie, jak na człowieka, to najlepiej w
ogóle na mnie nie patrz — warknął chłopak, brzmiąc nie tyle
oskarżycielsko, co raczej jakby był rozsierdzony i jedynym czego
pragnął, było usunięcie mojej osoby z jego przestrzeni życiowej.
Spłoszyłem się nieco, bo miał w swojej złości trochę racji — gdy na
ulicy widziałem kogoś chorego albo w ten, czy inny sposób
zdeformowanego, najczęściej odwracałem wzrok z przekonaniem, że takiej
osobie nie spodobałoby się moje napastliwe, ciekawskie spojrzenie. Nie
potrafiłem odnieść tej samej zasady do Uchihy i chociaż w rzeczywistości
starałem się po prostu zmusić mój umysł do współpracy i zaakceptowania
rzeczywistości, to dla postronnego obserwatora mogło to wyglądać jakbym
podziwiał jakiś wyjątkowo rzadki okaz w zoo. Niedobrze.
— Sasuke, ja przecież nie… ja…
—
Nie wiedziałeś, tak? W porządku, miałeś takie prawo. Zdaje się, że
miałeś do mnie jakieś zarzuty, równie dobrze możemy je omówić od razu i
mieć to z głowy. — Milczałem, nie mając nawet na tyle odwagi, by
spojrzeć mu w oczy. Głos Sasuke był chłodny i równy, jakby rozprawiał o
wyjątkowo mało interesującym projekcie zaliczeniowym, a na jego twarzy
byłem w stanie dostrzec słabo skrywany gniew. Nie przejąłem się tym
jednak zbytnio, gdyż znałem go na tyle dobrze, że wiedziałem, że był to u
niego naturalny mechanizm obronny. — W takim razie zacznijmy. Wierzę,
że nie muszę jakoś szczegółowo i obszernie wyjaśniać czemu, cytuję „nie chciało mi się podnieść mojej żałosnej dupy i cię przywitać”, czy może chcesz oficjalne przeprosiny na piśmie?
—
Przepraszam, dobra?! — tym razem była moja kolej, by się unieść. Źle
reagowałem w sytuacjach kryzysowych, a ta niewątpliwie się do nich
kwalifikowała. — Zawsze najpierw mówię, a dopiero potem myślę i ty
dobrze o tym wiesz!
Sasuke
posłał mi obojętne spojrzenie, nie pokazując, że go to w ogóle obchodzi.
Cóż, może naprawdę go to nie obchodziło, za to ja czułem, że powoli
wpadam w panikę — ciskałem się w bezsilnej złości i nie za bardzo miałem
nawet na czym się wyładować. Sytuacja okazała się o wiele bardziej
pokopana niż początkowo sądziłem, a w moim równaniu było zbyt mało
niewiadomych, abym mógł dojść do jakichś konstruktywnych wniosków.
Wciąż.
— Wiem, młotku —
powiedział Uchiha po chwili milczenia, a jego twarz jakby złagodniała,
choć wciąż bardziej przypominała bezosobową maskę, niż cokolwiek innego.
— I chyba naprawdę jestem ci winien jakieś wyjaśnienia.
—
Jesteś — zgodziłem się, tarmosząc moje i tak już skołtunione włosy i
dopiero wtedy zorientowałem się, że nerwowo krążyłem po pokoju jak
zamknięte w klatce zwierzę. Zmusiłem się więc do zatrzymania i usiadłem
na skraju łóżka, starając się chociaż w minimalnym stopniu opanować
nerwy. Sasuke obserwował to wszystko z niewzruszoną miną, tkwiąc razem
ze swoim wózkiem na środku pomieszczenia, po czym westchnął przeciągle i
podjechał trochę bliżej mnie.
Zacisnąłem
powieki, nie chcąc tego oglądać. Miałem również ochotę zatkać sobie
uszy, jakoś uchronić się przed tym irytująco piszczącym dźwiękiem, jaki
wydawało z siebie to ustrojstwo — byłem pewien, że będzie mnie to
prześladowało w koszmarach — ale to akurat udało mi się spacyfikować.
—
Pamiętasz może, jak odwiozłem cię na wieczór do Nary? — zaczął lekko i
chociaż wiedziałem, że było to pytanie retoryczne, to i tak skinąłem
głową. „Wtedy, gdy widzieliśmy się po raz ostatni”
pozostało w domyśle. — Miałem wypadek, gdy wracałem do domu. Teren
niezabudowany, było ciemno, jakiś debil wracał samochodem z poprawin i
chciał wyprzedzać na trzeciego. Nie zdążyłem zjechać na pobocze,
poszliśmy na czołówkę — ciągnął Sasuke, ze wzrokiem utkwionym gdzieś
ponad moim ramieniem. Jego twarz nawet nie drgnęła, gdy to mówił, ja
jednak wiedziałem lepiej. — Maska praktycznie wgnieciona do środka, auto
do kasacji, ja na stół. Kilka strzaskanych żeber, krwotok wewnętrzny i
przerwanie rdzenia kręgowego w odcinku lędźwiowym — wyliczał i poczułem
mimowolny podziw, że głos mu się nawet nie zachwiał.
Uchiha
kontynuował swoją opowieść, o tym jak przez ponad miesiąc leżał w
szpitalu wojewódzkim, z niegasnącą nadzieją na to, że lekarze się
pomylili i sytuacja nie przedstawiała się aż tak dramatycznie. Jak jego
rodzina wspólnie podjęła decyzję o wyprowadzce — chcieli mu zapewnić
chociaż takie minimum spokoju, a poza tym ich stare mieszkanie i tak nie
mogłoby dłużej spełniać swojej funkcji, z racji tego, że mieszkali w
wielopiętrowym bloku, prawie na samej górze. Wspomniał przelotnie o
otartych dłoniach i o tym, jak już nie miał siły przekręcać tych
cholernych kółek i jakby dla potwierdzenia swoich słów pokazał mi leżące
na szafce rękawiczki — na pierwszy rzut oka wyglądały na rękawice
żeglarskie, ale ich zastosowanie było zgoła odmienne.
On
opowiadał, a ja go obserwowałem. Serce mi pękało na widok tego
mężczyzny — człowieka niegdyś tak dumnego — złamanego w sposób, jakiego
sobie nawet nie wyobrażałem. Między wierszami wyczytałem jego
rozpaczliwą walkę o choćby minimalną niezależność, która została mu
brutalnie wydarta — zdążyłem już zauważyć, że pomimo trudnej sytuacji
starał się być jak najbardziej samowystarczalny. Nikt nie rzucał się,
żeby mu pomóc, gdy miał jakiś problem i wreszcie zrozumiałem dlaczego.
Gdyby ktoś go podnosił za każdym razem, gdy upadł, mógłby w pewnym
momencie stracić wolę walki i w ogóle nie chcieć wstać.
Czułem
się bardzo nie na miejscu — z jednej strony miałem ochotę po prostu
złapać rękę Sasuke, ścisnąć ją delikatnie i pokazać mu, że nie jest sam,
ale… Nie byłem z tego dumny i pewnie nigdy nie będę, ale przez moment
chciałem zrobić coś, czego Uchiha już nie może — wstać i po cichu
wymknąć się z pokoju, zostawiając go samego z całym tym żalem. Pomimo
szczerych chęci, nie wiedziałem, jak sobie z tym poradzić, to mnie
przerastało pod każdym możliwym względem. Nie chciałem oglądać takiego
Sasuke, jakbym podświadomie liczył na to, że jeżeli stąd ucieknę i
zapomnę, to on stanie na nogi.
Mężczyzna
musiał zauważyć moje rozdarcie, bo zawiesił głos, przerywając w połowie
historię o tym, jak bardzo nienawidził rehabilitacji i jak zażarcie
musiał walczyć o przyznanie mu grupy inwalidzkiej i renty. Spojrzał na
mnie uważnie, jednak już bez tego gniewu, jakby jego rozdzierająca serce
opowieść pozwoliła mu się nieco uspokoić.
— Wszystko w porządku, Naruto?
Pokręciłem
energicznie głową, ledwo będąc w stanie stłumić napad histerycznego
śmiechu. Uchiha siedział przede mną, sparaliżowany od pasa w dół i on
się mnie pytał, czy wszystko w porządku?
—
Nie. Nic nie jest, kurwa, w porządku — wyrzuciłem z siebie, machając na
oślep rękami, jakbym chciał w ten sposób zobrazować ogrom mojej
bezradności. Sasuke jedynie westchnął i lekceważąco wzruszył ramionami.
—
Wiesz, z nas dwóch, to mi życie mocniej dało w dupę — skwitował tylko,
wciąż nie wyglądając na specjalnie przejętego. Już wcześniej miał
zadatki na dobrego aktora, ale najwyraźniej przez te kilka lat
podszlifował swoje umiejętności. Gdybym nie znał go tak dobrze — i gdyby
ten obrzydliwy wózek na moment zniknął z pola widzenia — prawdopodobnie
nabrałby mnie, że nic takiego się nie stało. Zdradziły go oczy.
Oczy
Sasuke, którego zapamiętałem były wypełnione wigorem i błyszczały
ilekroć ich właściciel śmiał się albo rzucał wyjątkowo zjadliwą uwagę.
To były oczy człowieka czerpiącego z życia pełnymi garściami i
cieszącego się życiem.
Oczy tego Sasuke
były puste. Nie błyszczały, nie tańczyły w nich radosne kurwiki i byłem
prawie pewny, że gdybym zajrzał w nie dostatecznie głęboko, ujrzałbym
lata cierpień, poniżeń, żalu i małego, przygarbionego człowieczka, który
już na zawsze przykuty będzie do wózka. Oczy człowieka przegranego.
Przez
moment przemknęło mi przez myśl, że w zasadzie to nie powinienem tak
uważnie studiować jego twarzy, a już na pewno nie powinienem porównywać tego i tamtego Sasuke. Kompletnie oczadziałem, ot co.
— Nie przejmuj się tym tak — mruknął Uchiha po chwili milczenia, nie spuszczając ze mnie wzroku.
—
I co, może jeszcze mi zaraz powiesz, że „to nic takiego?” — odparłem
kąśliwie i zbeształem się mentalnie, gdy tylko moje myśli dogoniły moje
słowa. Otworzyłem szeroko oczy, kiedy zdałem sobie z tego sprawę. —
Sasuke, przepraszam, ja…
Ku
mojemu najszczerszemu zdumieniu, Uchiha… uśmiechał się pod nosem. No, to
już bardziej przypominało drania ze starych dobrych lat — złośliwy
uśmieszek i uniesiona brew.
—
Nie masz za co mnie przepraszać, młotku. Nigdy nie powiem ci, że moja
niepełnosprawność to „nic takiego”, ale przywykłem i nie zamierzam
zalewać się strumieniami łez, gdy tylko spojrzysz na mnie krzywo albo
powiesz coś nie tak. A poza tym, przecież dobrze wiem, że masz
niewyparzoną gębę. — Sasuke uśmiechnął się szerzej, wyszczerzając do
mnie zęby. — Powiedz no, Naruto, nikt ci jeszcze nie przywalił, ot, w
ramach zachęty do zamknięcia się?
Odpowiedziałem
mu nieśmiałym uśmiechem, wdzięczny za tę zmianę tematu. Potrzebowałem
czasu, żeby zmodyfikować moją prywatną wizję rzeczywistości i zrobić w
niej miejsce dla Uchihy—inwalidy. Na chwilę obecną nie byłem jeszcze w
stanie przejść nad tym do porządku dziennego i spostrzegawczy drań
musiał to zauważyć.
— Nie, wiesz, jakoś poza tobą nikt nie przejawiał takiej patologicznej chęci prania mnie po pysku.
—
Wypraszam sobie. Pranie cię po pysku było moją ostatnią deską ratunku,
gdy zawodziły wszystkie inne, bardziej subtelne metody — odgryzł się
Sasuke, powodując, że skrzywiłem się mimowolnie na samo wspomnienie tych
metod, które zwykł niegdyś stosować. Och, było co wspominać.
—
Sasuke, ja… — po raz kolejny westchnąłem ciężko, nie wiedząc, jak ubrać
w słowa to, co chciałem powiedzieć. Może i nie była to aż tak ważna
kwestia, jak paraliż Sasuke, ale nie znaczyło to, że nie miała w ogóle
znaczenia, przynajmniej dla mnie.
— Wciąż masz pytania — bardziej stwierdził, niż zapytał Uchiha, na co ja jedynie skinąłem ponuro głową.
—
Tak. — Udało mi się złapać spojrzenie ciemnych oczu Sasuke, który
milcząco przyzwolił mi na kontynuowanie. — Słuchaj, ja naprawdę
rozumiem, że wyprowadzka była konieczna i nie kwestionuję decyzji twoich
rodziców, ale… — umilkłem, szukając właściwych słów. Chłopak nie
popędzał mnie, cierpliwie czekając, aż wreszcie uda mi się wysłowić. —
Nie zabiłoby cię, gdybyś chociaż dał mi znać, że żyjesz. Miałeś przecież
mój numer i chyba mogłeś się domyślić, że się o ciebie martwiłem,
zwłaszcza, że kiedyś my… byliśmy ze sobą dość blisko — dokończyłem
dyplomatycznie, choć nie byłem jakoś szczególnie zadowolony z efektu.
Flaki prawie mi się przekręciły, ale wciąż nie czułem się na siłach, by
nazwać to coś, co kiedyś było między nami. To nie było teraz
najważniejsze — czy się naprawdę kochaliśmy, czy tylko bzykaliśmy, wciąż
byliśmy ze sobą blisko i nie było mowy, żebym nie zauważył zniknięcia Uchihy.
—
Pamiętasz, jak zareagowałeś, gdy zobaczyłeś mnie wysiadającego z
samochodu? — zapytał Sasuke, pozornie bez związku. Zmarszczyłem brwi,
ale skinąłem posłusznie głową, gdyż doświadczenie nauczyło mnie, że
ciągi myślowe tego konkretnego faceta zazwyczaj miały jakiś sens, nawet
jeśli często był on głęboko ukryty. — Co wtedy pomyślałeś, kogo
zobaczyłeś?
— No ciebie zobaczyłem, nie?
— Nie o to mi chodzi, młotku. — Wiem. Pomyślałem, że przegrałeś życie i miałem ochotę jak najszybciej stamtąd uciec.
Nie wydawało się to jednak czymś stosownym do powiedzenia, więc jedynie
milczałem, dbając o poprawność polityczną. Uchiha najwyraźniej
zrozumiał, co chciałem przekazać, bo kiwnął głową i kontynuował jak
gdyby nigdy nic. — Właśnie dlatego się do ciebie nie odezwałem. Naprawdę
potrzebowałem zmiany środowiska i przeprowadzka była konieczna, więc
tak czy inaczej nie dalibyśmy rady utrzymać tej… relacji, którą mieliśmy
i nawet gdybym ci powiedział, niczego by to nie zmieniło. Wolałem żebyś
zapamiętał mnie takim, jakim byłem, nawet jeśli zyskałem przez to łatkę
kutasa.
— Więc wybrałeś
łatkę skurwiela roku, zamiast po prostu mi powiedzieć i zostać
zaszufladkowanym, jako skrzywdzony przez życie inwalida?
— Dokładnie.
Prychnąłem
mało elegancko, czując jak wywołane gniewem rumieńce pojawiają się na
moich policzkach. Ta teoria mocno kulała pod względem logiki i czegoś w
tym wszystkim brakowało — poza sprawą oczywistą, czyli sensem. Uchiha
wciąż mógł po prostu zadzwonić albo choćby napisać, jeśli faktycznie nie
chciał, żebym oglądał go w takim stanie, w co akurat byłem skłonny
uwierzyć.
— Kiedyś lepiej
kłamałeś — skomentowałem tylko, uważnie śledząc reakcje mojego rozmówcy,
który obdarzył mnie krzywym, niesięgającym oczu uśmiechem.
— Może trochę wyszedłem z wprawy. Ale wiesz, ładne parę lat się nie widzieliśmy, nie miałem na kim trenować.
—
O, tu mi jedzie czołg — zażartowałem, teatralnym gestem wskazując na
moją powiekę, czym zaskarbiłem sobie rozbawione prychnięcie. — To, że
kiedyś kłamałeś lepiej, nie znaczy jeszcze, że kiedykolwiek udało ci się
mnie oszukać. Może zapomniałeś, ale miałem z tobą raczej ciężkie
przeprawy i dość szybko nauczyłem się interpretować twoje humorki. A
właśnie, jak tam twoje fochy, nie przywalił ci nikt jeszcze? —
małpowałem bezczelnie, chcąc chociaż na moment przywołać prawdziwy
uśmiech na twarz Sasuke. To było poniekąd coś, co zawsze robiliśmy —
często się obrażaliśmy, ale zazwyczaj nie mieliśmy na celu sobie
nawzajem ubliżyć, tylko właśnie się rozbawić.
—
Moje fochy mają się dobrze, dziękuję za troskę. — Uchiha machnął
lekceważąco dłonią, najwyraźniej odnajdując się w tym równie dobrze jak
ja. Cholera, jak mi tego brakowało. — Ale w gębę nie dostałem. Sam
rozumiesz, kalek się nie bije.
Moje
wargi zadrgały niebezpiecznie, gdy ze wszystkich sił starałem się
opanować wybuch śmiechu — wciąż nie uważałem, że to był dobry temat do
żartów, nawet jeśli Sasuke miał inne zdanie na ten temat. Poddałem się
dopiero, gdy chłopak zmarszczył groźnie brwi, obserwując moje starania i
pochylił się, aby pacnąć mnie w ramię. Ku mojemu zdumieniu, na twarzy
Uchihy odmalowało się coś na kształt ulgi.
Wiedziałem,
że nie powinienem się z tego śmiać i podejrzewałem, że nie była to
reakcja typowa — jak również uważałem, że chłopak nie każdemu pozwoliłby
na takie spoufalanie się. No cóż, kilka godzin temu wsiadłem do
samochodu Itachiego z duszą na ramieniu i przekleństwem na ustach, a
wysiadłem z psychologicznie potwierdzoną traumą i takie były tego
efekty. Po prostu cieszyłem się, że znowu mogłem mieć Sasuke obok
siebie, nawet jeśli tylko na krótką chwilę.
—
Dobra, skoro nabijanie się ze mnie mamy już odhaczone — zaczął po
chwili Uchiha, gdy zdołałem się już nieco uspokoić i na wpół leżałem na
jego łóżku, kurczowo trzymając się za mój brzuch, który groził
eksplodowaniem od nadmiaru śmiechu — to może odpowiesz mi na moje
pytania, bo też mam kilka. Co to za chłopak, ten o którym wspominałeś?
To
było dziwne — nie widzieliśmy się tak długo, ale dzięki internetowej
znajomości udało nam się zdobyć jakieś szczątkowe informacje o tym, co
działo się z tym drugim przez lata. Nic konkretnego, oczywiście — na
przykład, wspomniałem Fagotowi,
że miałem faceta, ale z oczywistych względów nie rozwijałem się za
bardzo w tym temacie. Po raz kolejny spuściłem sobie mentalny wpierdol,
że nie ogarnąłem się wcześniej. Czy też raczej — ogarnąłem się
wcześniej, ale Sasuke sprytnie mnie podpuścił i dzięki temu zgrabnemu
fortelowi aż do samego końca nie wiedziałem z kim jadę się spotkać.
—
Już z nim nie jestem, zjebałem sprawę po królewsku — wyznałem szczerze,
woląc jednak uniknąć wdawania się w szczegóły. Może i po przełamaniu
pierwszych lodów i ogólnym rozładowaniu atmosfery cieszyłem się z
obecności mojego byłego, ale nie przeszłoby mi przez gardło wyjaśnienie dlaczego dokładnie
mój pożal-się-Boże związek z Saiem nie przetrwał próby czasu. Albo w
ogóle jakiejkolwiek próby. Uchiha jednak nie zaakceptował takiej
odpowiedzi, bo uniósł drwiąco brew i oparł łokcie na poręczach wózka,
pochylając się nieznacznie w moją stronę.
— To jest ten moment, w którym mówisz mi, jak on się nazywa. Znam go, prawda?
—
Powinienem się zmartwić, że w ogóle przejmujesz się takimi rzeczami? —
To dopiero było pytanie i konia z rzędem temu, kto mi na nie odpowie. —
To i tak już nie ma znaczenia, zerwaliśmy.
—
Ma znaczenie dla mnie — odparł niezobowiązująco Sasuke, opierając brodę
na złączonych dłoniach i przyglądając mi się uważnie. Coś jakby
wynurzyło się z tej wszechogarniającej pustki w jego ciemnych oczach i
to kazało mi sądzić, że z jakiegoś powodu zależało mu na poznaniu
odpowiedzi. — Więc?
— Dlaczego wyjechałeś bez słowa i dlaczego mnie tu w ogóle zaprosiłeś? Doskonale wiedziałeś, kim jest Konsultant z kopytem
— odparłem, zamiast podawać imię Saia. Uchiha momentalnie się zjeżył,
co trwało tylko chwilę, bo jego maski szybko powróciły na swoje miejsce,
ale te kilka sekund wystarczyło. — To są kluczowe pytania, Sasuke. Nie
oczekuj, że powiem ci cokolwiek, dopóki nie udzielisz na nie odpowiedzi.
Nie wiem na czym stoimy i jeśli nie zamierzasz zacząć współpracować, to
równie dobrze mogę pójść do twojego brata i poprosić go, żeby odstawił
mnie na dworzec.
Chłopak
wpatrywał się we mnie dłuższą chwilę, jakby rozważając, czy w ogóle było
warto. Otworzył usta i zobaczyłem, jak imię Itachiego zamiera na jego
ustach, które zamknął równie szybko jak otworzył. Jego oblicze
złagodniało, gdy wzdychał ciężko, ale jego wewnętrzna potyczka chyba
rozstrzygnęła się na moją korzyść.
—
Ludzie nie widzą już we mnie człowieka, Naruto. Zostałem zredukowany do
kupki kończyn niezdolnej do samodzielnego życia i czegokolwiek bym nie
wybrał, zawsze będę dla kogoś ciężarem — zaczął i po raz pierwszy
usłyszałem w jego głosie jakieś emocje. Widać było jak na dłoni, że ten
młody mężczyzna miał żal do całego świata, ale był równie bezsilny, co
wściekły. Jak bezzębny pies ze spiłowanymi pazurami, co to poszczeka i
poskamle, ale nie jest w stanie zrobić niczego, żeby bronić się przed
panem—alkoholikiem, który bije go trzepaczką do dywanów, bo tak mu się
podoba. — Byłeś dla mnie… ważny — prawie wypluł to słowo, jakby było
jakimś kanciastym przedmiotem kaleczącym jego gardło. — Widziałem, jak
ludzie na mnie patrzyli i słyszałem co mówili za moimi plecami, jak się
nade mną litowali. Nie chciałem oglądać twojej reakcji, nie miałem sił
mierzyć się z tym wszystkim.
—
Sasuke, ja… — zacząłem, czując jak jakaś niewidzialna siła boleśnie
ściska moje trzewia. Coraz bardziej zdenerwowany zmierzwiłem dłonią
włosy, jakby w nadziei, że to mi pomoże w uporządkowaniu myśli. — O co
ci tak naprawdę chodzi? Bałeś się, że co zrobię, wyśmieję cię, napluję w
twarz i sobie pójdę? — Z twarzy chłopaka wyczytałem odpowiedź: tak, on
naprawdę wyobrażał sobie coś w tym guście.
Bardzo
chciałem mieć jakąś boską moc i móc sięgnąć przez czas i przestrzeń, do
tamtego dnia… Nie odpuściłbym tak łatwo, szukałbym do skutku i może
przekonałbym tego upartego osła, że jest dla mnie wartościowy
niezależnie od ilości sprawnych kończyn. Sytuacja niemożliwie się
skomplikowała i nie wiedziałem już, na ile byliśmy w tym momencie obcymi
ludźmi, a ile wciąż o sobie wiedzieliśmy, pamiętaliśmy.
—
Teraz tak mówisz, Naruto — odparł Sasuke bezbarwnym tonem. — Zapominasz
jednak, że trochę cię znam albo przynajmniej kiedyś znałem i miałem
powody, by obawiać się twojej reakcji.
—
Obawiałeś się mojej reakcji? No jasne, wgapiałbym się w ciebie w szoku,
tak jak robiłem to zaledwie chwilę temu i pewnie ciężko przyszłoby mi
pogodzenie się z tym, palnąłbym coś głupiego, bo taki już jestem, ale
przecież bym cię nie zostawił! — Sam nie wiem, kiedy zacząłem krzyczeć,
jakbym chciał w ten sposób przekonać Uchihę o prawdziwości moich słów,
nadać im większą wagę. Nie dotarło do niego wtedy, więc pewnie nie
dotrze i teraz, ale nie zamierzałem przestać próbować. — Już nawet
pomijając okazyjne pieprzenie się, byliśmy przecież przyjaciółmi! Sam
pomyśl, zostawiłbyś mnie tylko dlatego, że pękł mi kręgosłup i co, już
nigdy nie wstanę albo mój kutas więcej nie wstanie? — rzuciłem
agresywnie, patrząc prosto w oczy mojego rozmówcy. Przez moment
pożałowałem moich słów, które były raczej nie na miejscu, ale niech się
dzieje wola nieba. Najwyżej Sasuke się wkurzy i każe mi wyjść — nic
takiego, miałem długą praktykę w ignorowaniu tego typu żądań, a tym
razem ten drań nie byłby w stanie fizycznie zmusić mnie do opuszczenia
pomieszczenia i jeśli będę zmuszony, to, cholera, wykorzystam to.
—
Nie jestem impotentem — oznajmił Uchiha, jakby wzmianka o seksie była
jedną rzeczą, jaką zarejestrował z mojej przydługiej przemowy.
Mimowolnie zazgrzytałem zębami. — Mam problemy z erekcją, jak
najbardziej, ale nie jestem impotentem. Wzwód jest związany z przepływem
krwi, a nie z obwodowym układem nerwowym. Chociaż osobiście nie sądzę,
że ktokolwiek chciałby inicjować kontakty seksualne z kaleką, więc tak
na dobrą sprawę, to nie ma większego znaczenia.
—
Zamknij się już! — krzyknąłem, jedynie siłą woli powstrzymując się od
zdzielenia go w gębę. — Jestem pewien, że znalazłby się osoby
zainteresowane kontaktami seksualnymi z tobą.
Cisza
jaka między nami zapadła była niezręczna, niewiele brakowało, a byśmy
się w niej podusili. Obaj powiedzieliśmy o dwa słowa za dużo — albo za
mało, zależy jak na to spojrzeć — i teraz potrzebowaliśmy czasu, żeby
sobie to wszystko poukładać, jakoś przywyknąć do tej sytuacji. Sasuke
milczał jak zaklęty, świdrując mnie spojrzeniem, które dzielnie
wytrzymywałem.
Po kilku
minutach wzajemnego sztyletowania się wzrokiem, westchnąłem nieznacznie i
delikatnie złapałem rękę chłopaka, który chyba był tym gestem
zaskoczony, co wyczytałem z jego uniesionej brwi, ale pozwolił się w ten
sposób trzymać, nie komentując tego.
—
Żeby była jasność, nie zamierzam cię za nic przepraszać — dodał po
chwili, ale jednocześnie, jakby na przekór swoim słowom, mocniej ścisnął
moją dłoń, co nieco zepsuło efekt finalny. Nie wiedziałem dokąd to
wszystko zmierzało i mogłem jedynie mieć nadzieję, że nie w to samo
miejsce, co ostatnim razem.
~oOo~
Następne dni upłynęły… spokojnie. I zadziwiająco przyjemnie.
Spędzaliśmy
czas na rozmowach o wszystkim i o niczym — Uchiha wycisnął ze mnie w
końcu nawet imię Saia i męczył mnie tym przez dobrą godzinę —
przypominaliśmy sobie, jak to jest spędzać razem czas. W ramach rozrywki
załączyliśmy nawet forum i wspólnie czytaliśmy wszystkie te wiadomości,
które wymieniliśmy na przestrzeni miesięcy.
I ja się zastanawiałem, czy Fagot
nie będzie mi miał za złe mojej impertynencji i ogólnego naprzykrzania
się? Dobre sobie! Każdą jedną wiadomość Sasuke okraszał zjadliwymi
uwagami, które bardzo chciał napisać, ale ponoć powstrzymał się, bo
społeczeństwo zazwyczaj nie reagowało dobrze na jego wrodzony urok
osobisty. Cóż, dobrze wiedzieć.
Raz
czy dwa miałem ochotę przywalić głową w biurko i zacząć użalać się nad
swoim bezmózgowiem — apogeum zostało osiągnięte przy wiadomości „wolę jeździć, messer”
bo dopiero teraz byłem w stanie należycie ją zinterpretować. Uchiha
skwitował to jedynie obojętnym wzruszeniem ramion i starał się mnie
pocieszyć, argumentując, że przecież nie miałem prawa wiedzieć.
W
ogóle to drańsko przyznało mi się, że od dawien dawna podejrzewał, że z
forumowym administratorem było coś nie w porządku i był raczej dumny z
siebie, że gdy przyszło co do czego, udało mu się całkiem zgrabnie
wpuścić mnie w maliny. Słuchanie o tym, co naprowadziło go na mój trop
było całkiem zabawne, zwłaszcza, jeśli porównywało się to z moimi
prywatnymi doświadczeniami w tej kwestii.
I jedynie dwie rzeczy mnie w tym wszystkim uwierały.
Pierwsza
— Sasuke wciąż nie powiedział mi, dlaczego tak właściwie mnie do siebie
zaprosił. Stawał się markotny za każdym razem, gdy podnosiłem ten temat
i bez słowa wyjeżdżał z pokoju, przy akompaniamencie skrzypienia kółek
od wózka.
Druga — powoli
wracały nam wszystkie te przyjacielskie zachowania, które gdzieś po
drodze zgubiliśmy, jednak gdyby spojrzał na nas jakikolwiek postronny
obserwator, za nic nie zgadł, że kiedykolwiek łączyły nas jakieś
romantyczne relacje. Uchiha do swojej orientacji i seksualności jako
takiej podchodził wręcz klinicznie, jakby było to coś, co nie dotyczyło
jego bezpośrednio i szybko odechciało mi się o tym dyskutować. Nie raz i
nie dwa miałem ochotę nachylić się i przypomnieć sobie, czy jego usta
rzeczywiście były tak utalentowane, jak w moich wspomnieniach, jednak
nie miałem odwagi. Nie chodziło wcale o napastowanie niepełnosprawnego,
ale jeśli Sasuke nie chciał, to nie miałem zamiaru mu się narzucać.
Mogłem z tym żyć.
Ani się
obejrzałem, a pakowałem już torbę do bagażnika samochodu Itachiego, a
Uchiha młodszy doturlał się do samochodu, żeby jakoś mnie pożegnać.
Starszy z braci stał obok, oparty o bok auta, cierpliwie czekając, aż w
końcu powiemy sobie to, co mieliśmy do powiedzenia.
—
No i co teraz? — zapytał po chwili Sasuke, rozpaczliwie unikając mojego
wzroku. Nie brzmiał na specjalnie przejętego, ale z jakiegoś powodu
wierzyłem, że mimo wszystko zależał mu na odpowiedzi.
— Tak szczerze, to nie wiem.
—
Nie żebym spodziewał się czegoś innego, młotku — mruknął tylko,
zaciskając dłonie mocniej na kółkach swojego wózka i robiąc nimi dwa
obroty do tyłu. Wycofywał się.
—
Wiem natomiast, że mam w domu twojego Bułhakowa i podejrzewam, że
raczej chciałbyś go odzyskać — zakomunikowałem szybko, skutecznie
maskując delikatny chichot. Uchiha spojrzał na mnie zaskoczony i w dość
zabawny sposób przekrzywił głowę, wreszcie odnajdując moje oczy.
—
Oczywiście — odparł po chwili, a na jego wargi wypłynął firmowy,
złośliwy uśmieszek. No, czyli byliśmy w domu. Coś zamigotało w oczach
Sasuke i przez moment miałem wrażenie, że nie były już tak przeraźliwie
puste. — Jestem bardzo przywiązany do tej książki, więc ani mi się waż
wysyłać jej pocztą — te patafiany równie dobrze mogą zgubić przesyłkę, a
tego byśmy nie chcieli.
— Się wie. Wręczę ci ją osobiście. — Mrugnąłem do niego i już odwracałem się, żeby wsiąść do samochodu, ale zostałem zatrzymany.
—
Naruto — zaczął nagle Sasuke, ni stąd, ni zowąd łapiąc mnie za rękę.
Mogłem się mu wyrwać w każdej chwili, bo nie trzymał mnie mocno, ale
była to zdecydowanie ostatnia rzecz, jakiej bym w tym momencie chciał. —
Przez te wszystkie lata nauczyłem się prosić. Jeżeli nie jestem w
stanie czegoś zrobić samodzielnie, to lepiej jest grzecznie poprosić,
niż żądać, jakkolwiek sprawia mi pewien dyskomfort psychiczny przyznanie
się do tego. — Zmarszczyłem brwi, niepewny do czego on pije. — Naruto, proszę cię bardzo ładnie, mógłbyś się na moment schylić?
Uśmiechnąłem
się nieprzyzwoicie wręcz szeroko, ale nie kazałem mu powtarzać —
natychmiast spełniłem jego prośbę i już po chwili poczułem dwoje silnych
ramion oplatających moją szyję i doskonale znajome wargi na własnych.
Uchiha
z oczywistych względów się zmienił, musiał się zmienić. Życie dało mu w
kość, na siłę przycinając niepasujące elementy i wpychając go w
niewygodną ramkę niepełnosprawności i poniżenia, więc miało to wpływ na
jego światopogląd i zachowanie. Sposób w jaki mnie całował, nie zmienił
się jednak ani o jotę — zachłannie, jakby bał się, że to może być
ostatni raz i uzależniająco, bo wciąż chciałem więcej i więcej. Z
entuzjazmem odpowiadałem na jego starania, czując się jakbym witał
słońce, które wychyliło się zza chmur po długiej burzy. Zrozumiałem,
dlaczego nie wyszło mi z Saiem — nie miało prawa nam się powieść, on
nigdy nie całował mnie w ten przyprawiający o zawroty głowy sposób i nie
sprawiał, że nawet jeśli plecy bolały mnie niemiłosiernie, to wcale nie
miałem ochoty się prostować, dla niego. Sai nie był Sasuke.
Kiedy
w końcu oderwaliśmy się od siebie — niewykluczone, że nerwowe
chrząkniecie autorstwa Itachiego nieco nam w tym pomogło — Uchiha nie
pozwolił mi odejść, przytrzymując mnie jeszcze chwilę i szepcząc mi
prosto do ucha:
— Ach, messer!
Uśmiechnąłem
się jak szaleniec, wycisnąłem na ustach chłopaka ostatni, szybki
pocałunek, za nic mając obecność Uchihy starszego i dopiero potem udałem
się do samochodu. Odtwarzałem w głowie ostatnie dwa słowa, które
powiedział do mnie Sasuke, niskim, podnieconym głosem i chociaż nie
wiedziałem, czy było to obietnicą, czy pożegnaniem, to wiedziałem, że
będzie dobrze. Jakoś.
Jak radziłaś — oficjalnie przestaję udawać, że nie czytałam ciągu dalszego, dlatego tak szybko mogę pokusić się o ten komentarz.
OdpowiedzUsuńDo samego „messera” pozwolę sobie odnieść się później, bardziej szczegółowo (o zgrozo, ja bym się jednak bała :x), ale teraz chciałabym coś zrobić. Ogólnie już w pierwszym komentarzu dziękowałam Ci za ten tekst, ale zrobię to jeszcze raz.
W ogóle same podziękowania powinny należeć Ci się już za podjęcie pisania tego pomysłu. Było dużo przekmin, wymyślaniu lepszych lub ciut mniej lepszych wątków, które bardziej lub mniej wciągały, było też dużo dyskusji. Och, jakże będzie mi brakować prywatnych dyskusji z Tobą na temat messera. To było coś wyjątkowego!
W każdym razie naprawdę cieszę się, że wzięłaś na klatę moje cudaczne wytyczne, dodałaś do tego coś od siebie i że odwaliłaś naprawdę kawał świetnej roboty. Z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że terapia wypierania przykrych rzeczy z pamięci, jak najbardziej się powiodła i zakończyła się całkowitym sukcesem. W zasadzie mogłabym się pokusić o stwierdzenie, że gotowa byłabym się podjąć kolejnej przykrej rzeczy, żeby w zamian dostać TAKI tekst.
Ann, jeszcze raz bardzo Ci dziękuję za „messera”, czytanie tego tekstu sprawiło mi niemałą radość i zdecydowanie będę wracać do tej perełki, która walczy o zaszczytne miejsce na podium z inną perełką. :* W każdym razie również świetnie się bawiłam przy dyskusjach i głaskaniu autora, ano i pamiętaj, że z Tobą, to mogłabym podróżować do samego piekła, a nawet i jeszcze dalej!
No nie wytrzymam- ha, miałam rację! Niesamowite, a myślałam, ze to teoria zdrowo walnięta i ogólnie 'panuj nad mózgiem, kobieto'. Zwłaszcza ta akcja ze zdjęciem mocno nią zachwiała. A tu- jednak nie ;)
OdpowiedzUsuńUwielbiam czytać dobre teksty, nienawidzę ich kończyć, dlatego zapowiedź kontynuacji cieszy mnie ogromnie- trzymam za słowo! Co tu dużo mowic- 'Messer' ma siłę sprawczą- zmotywował mnie do przeczytania Bułhakowa, za co jestem Ci bardzo wdzięczna ("Mistrz i Małgorzata" leży sobie na biurku po lewej, czekając, aż zapomnę na tyle, by przeczytać ponownie ;) i skłonił do ujawnienia mojej niedobrej i milczącej osoby w komentarzach. I to oczekiwanie na nowe rozdziały... Będę tęsknić ^^
fukurou
I to ma być ten bardzo długi rozdział? A gdzie tam! Wszystkie powinny tak wyglądać. Jak już się zacznie czytać, to szybciutko czas leci, naprawdę :-)
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o zakończenie, to przyznam, że pomiędzy moimi wyjątkowo głupimi pomysłami i taki się zrodził. No, ale prawda jest taka, że jednak go odrzuciłam. Kiedy jednak przeczytałam, że Sasuke nie wysiadł z samochodu, to mi zaświtało, że to jednak będzie to. Cieszę się, że to coś tak hmm... naturalnego (uznajmy, że to słowo tu pasuje, ok?). Wydziwione zakończenia, które przychodziły mi do głowy raczej wyglądałyby średnio. No, a poza kalectwem Sasuke, to jak dla mnie mamy tu piękny happy end! Uchiha faktycznie został pokrzywdzony, ale jakoś te wszystkie negatywne emocje, które powinny towarzyszyć czytelnikowi po poznaniu prawdy, mi umknęły.
(A tak poza tym, to ostatnio podczas laboratorium, kiedy niemal umierałam z nudów, dostrzegłam butlę z dwutlenkiem węgla firmy MESSER i nie mogłam się nie uśmiechnąć :-))
Gdybym miała wymienić trzy największe zalety (można w ogóle tak napisać? nie brzmi, eee... mocne strony?) tej historii, to musiałabym wspomnieć o: dialogach, trzymaniu w napięciu i klimacie (i kreacji Naruto - uznajmy, że to wciąż trzy).
Podsumowując: podobało mi się :-)
Pozdrawiam!
Hej,
OdpowiedzUsuńno i się okazało, że jednak Sasuke jest na wózku inwalidzkim, ale to dziwne argumenty, że nie dał żadnego znaku życia....
Multum weny życzę…
Pozdrawiam serdecznie Basia