poniedziałek, 23 marca 2015

Wolę jeździć, messer (7/7)

HA! Nie spodziewaliście się rozdziału tak wcześnie, co? No proszę, łapka w górę kto się spodziewał!

Więc… “Messer” oficjalnie jest skończony. Zrobiłam co mogłam, żeby nie spierdzielić zakończenia, ale nie mnie oceniać z jakim skutkiem - nic bardziej “happy” tu wcisnąć nie mogłam, mam nadzieję, że rozumiecie. I jeszcze… tak, teraz mogę już odpowiadać na pytania. Ogólnie pisało mi się fajnie, chociaż ostatni rozdział okupiłam krwawymi łzami (wcale nie ma jakieś niepoważnej długości rzędu 7k, no skądże). Aha, całość ma 22k, co nie jest takim złym wynikiem jak na mnie, chociaż, tak, to miała być miniaturka. Pozdrawiam wszystkich cichych (i głośnych) czytaczy i dziękuję za wspieranie mnie!

Dla osób, które nie chcą się jeszcze definitywnie żegnać z tym opowiadaniem, mam też dobre wieści - pomimo mojego zarzekania się, że co, że sequel (panie, jaki sequel?! NIGDY!) jakiś czas temu zaczęłam prace nad kontynuacją. Póki co, wygląda to dość dobrze, bo mam ponad piętnaście tysięcy słów, niemało zapału i w ogóle, ale no. Staram się raczej nie publikować niezakończonych opowiadań (zrobiłam tak z kolonistami i co, aż mi teraz głupio…) bo wtedy łatwiej jest udawać, że takowe nigdy nie powstały. Może się więc zdarzyć tak, że wspomniany sequel nigdy nie ujrzy światła dziennego, zwłaszcza, że chwilowo mam wrażenie, że lamię strasznie. Żeby nie było, że nie uprzedzałam. No ale, nadzieja jakaś jest.

Zapraszam więc do czytania/komentowanie i zostawiam Was z ostatnim rozdziałem “Messera”. Ahoj!

Rozdział VII
Niechętnie podszedłem do samochodu, robiąc małe przedstawienie ze stanowczego niepatrzenia na miejsce pasażera, które było zajęte i nie musiałem tam zerkać, aby wiedzieć, kto na nim siedział. W myślach wyrzucałem sobie swoją głupotę i doszedłem do wniosku, że zasługuję na poważne obicie mordy — teraz wszystko wskoczyło mi na właściwe miejsce. Starszy brat, Bułhakow, żałosny były ciągający po górach. Fagot wyraźnie zaznaczył, że przecież bardzo łatwo można wysłać zdjęcie kogoś zupełnie innego, a nowa karta do telefonu kosztowała grosze. To by wyjaśniało, dlaczego tak łatwo przystał na moją prośbę o wysłanie mi tych rzeczy, pomimo swojego wcześniejszego zrzędzenia. Moja łatwowierność postanowiła się na mnie w końcu zemścić i mogłem winić jedynie siebie.
— Witaj, Naruto. — Itachi uśmiechnął się szeroko, po czym przyciągnął mnie do siebie i uścisnął krótko. Mruknąłem jakieś zdawkowe przywitanie, po czym odsunąłem się od niego i przyjrzałem uważniej jego twarzy — mężczyzna wyraźnie cieszył się, że mnie widział, w końcu zawsze byłem z nim w raczej dobrych stosunkach, ale w ciemnych oczach dostrzegłem też rezerwę, jakby obawiał się, jak to wszystko może się potoczyć i nie był do końca przekonany, co do słuszności tego pomysłu. No cóż, to było nas już dwóch. — Dawno się nie widzieliśmy — powiedział ostrożnie, uważnie dobierając słowa. W ramach odpowiedzi jedynie uśmiechnąłem się ironicznie i skinąłem głową, nie komentując tego w żaden sposób — była to chyba najbardziej niezręczna sytuacja, w jakiej znalazłem się w tym roku. A należało przecież pamiętać, że miałem raczej niewyparzoną gębę i często pakowałem się w jakieś miłe aferki.
Starszy Uchiha westchnął ciężko, po czym zabrał ode mnie bagaż i poszedł wrzucić go do bagażnika, gestem zachęcając mnie, abym zajął miejsce w samochodzie, co zrobiłem bardzo niechętnie. Gdyby nie kolosalny szok, pewnie uciekłbym gdzie pieprz rośnie, ale… Może była to dobra okazja na poznanie odpowiedzi na kilka nurtujących mnie pytań, jeśli i tak musiałem już pogrzebać mój prywatny wizerunek Fagota pod stosem oskarżeń i żali.
Usiadłem na tylnej kanapie, zapiąłem pas bezpieczeństwa i wreszcie przyjrzałem się siedzącemu z przodu Sasuke. Drań zachowywał się jakby w ogóle nie zauważył, że się pojawiłem, podczas gdy moja twarz przechodziła przez wszystkie stadia kolorystyczne odzwierciedlające targające mną emocje.
— Witaj, messer — rzucił, na chwilę przed tym, jak Itachi wrócił do samochodu i przyjrzał się nam, jakby obawiał się, że nagle możemy się poderwać i rzucić sobie do gardeł. Cóż, w każdej chwili. Warknąłem coś bliżej niezrozumiałego, wlepiając w mojego byłego nienawistne spojrzenie.
Chłopak nie wyglądał źle, a przynajmniej nie z tej perspektywy — włosy niewiele dłuższe od czasu, gdy wiedzieliśmy się po raz ostatni, tak samo niezdrowo blada cera. No, może jego szczęka była nieco bardziej zarysowana, ale to był dalej ten sam Sasuke Uchiha, za którym szalałem w liecum i z którym regularnie starałem się o doprowadzenie podsłuchującej sąsiadki do zawału.
Ten sam Sasuke Uchiha, który zostawił mnie bez słowa, nie dając nawet buzi na do wiedzenia.
— Widzę, że nawet nie chciało ci się podnieść swojej żałosnej dupy i mnie przywitać — zacząłem, brzmiąc przy tym tylko odrobinę oskarżycielsko. Sasuke drgnął, ale nie odezwał się ani słowem, więc poczułem się zachęcony do kontynuowania. Koniec z wyżywaniem się na Saiu, mogłem wreszcie wylać wiadro pomyj na głowę sprawcy tego całego bałaganu w mojej głowie. — Rozumiem, że nie zasłużyłem nawet na tyle, nie żeby to było dla mnie jakimkolwiek zaskoczeniem.
— Naruto. — Itachi upomniał mnie stanowczo, zanim zdążyłem się na dobre rozkręcić, tym samym przypominając mi o swojej obecności. Na śmierć zapomniałem o obecności starszego mężczyzny, zbyt pochłonięty jego bratem. Złapał mój wzrok w przednim lusterku i posłał mi ostrzegawcze spojrzenie — nie wiedziałem, co chciał mi w ten sposób zakomunikować, prawdopodobnie, żebym poczekał z moimi jadowitymi uwagami, aż znajdzie się poza zasięgiem słuchu.
— Mówiłem ci przecież, że nie zamierzam ujawniać przez Internet jakichkolwiek danych osobowych, powinieneś być mądrzejszy. Nie żebym był jakoś specjalnie zaskoczony twoją ignorancją, młotku. — Głos Sasuke był równy i spokojny, jakby wcale nie zarejestrował tego, że jeszcze przed chwilą byłem na dobrej drodze do zjechania jego rodziny cztery pokolenia wstecz. Prychnąłem i wbiłem spojrzenie w szybę, obserwując przesuwające się za oknem zabudowania. — Możemy cię w każdej chwili odwieźć z powrotem na dworzec, jeśli tego właśnie chcesz.
Milczałem bardzo wymownie, nie zaszczycając tego drania odpowiedzią. Powiedzieć, że byłem rozdarty psychicznie, to jak nic nie powiedzieć — z jednej strony niczego nie pragnąłem tak bardzo, jak tylko wyskoczyć z tego cholernego samochodu, a cholernych Uchihów wysłać do cholernego diabła. Tylko jakoś nie byłem w stanie kategorycznie zażądać, że chcę wysiąść. Atmosfera w samochodzie była tak gęsta, że z powodzeniem można byłoby zawiesić w niej siekierę, ale jakaś bliżej niezdefiniowana siła kazała mi siedzieć na tyłku i czekać na to, co przyniesie los. Bo oto miałem jedyną i niepowtarzalną okazję, by poznać odpowiedzi na nurtujące mnie pytania, których trochę się nagromadziło przez te wszystkie lata. Poważnie wątpiłem, czy Sasuke zechce mi tych informacji udzielić, jednak byłem zdeterminowany, żeby wydrzeć mu je z gardła za wszelką cenę, skoro już pofatygowałem tu swoją szanowną rzyć.
Bo, niezależnie od tego, z której strony by na to nie spojrzeć, Uchiha młodszy dobrowolnie mnie do siebie zaprosił. Z nas dwóch, to on znał moją prawdziwą tożsamość — nie wszyscy na tym świecie byli zakłamanymi dupkami i świadomie wprowadzali innych w błąd. Wysłałem mu swoje prawdziwe zdjęcie i prędzej uwierzę w teorię geocentryczną, niż w to, że drań mnie nie poznał. Chociaż życie nauczyło mnie, że jeśli chodzi o Sasuke, nie należy nigdy zakładać niczego z góry — wierzyłem kiedyś, że to co nas łączyło było szczere i trwałe. Nie muszę chyba dodawać, że nie wyszedłem na tym za dobrze.
Tak więc wpatrywałem się w mijane budynki, starając się uzbroić w wymagane minimum opanowania. Jakiś skutek to na pewno przyniosło, tylko niekoniecznie taki jakbym tego chciał — owszem, uspokoiłem się, jednak w mojej głowie ponownie zaroiło się od pytań spod znaku „dlaczego?”. Przywykłem już, że to ja byłem tym, który przełamywał pierwsze lody, więc odchrząknąłem znacząco i zagaiłem:
— No to może łaskawie powiesz mi wreszcie, co tak arcyważnego się stało, że tak uparcie odmawiasz wybrania się na meet? Bałeś się konfrontacji ze mną w miejscu publicznym, na oczach innych? — zapytałem, chociaż wiedziałem, że ta teoria mocno kulała pod względem logiki, bo przecież Fagot już wcześniej gorąco protestował przeciwko temu wyjazdowi, zanim wysłałem mu fotkę. Chyba że już wtedy się czegoś domyślał — nie mnie wnikać. Tak czy inaczej, to wydawało się dobrą rzeczą do powiedzenia, bo przerwałem tę duszącą ciszę i jednocześnie uniknąłem cięższych tematów. Miałem ochotę przybić sobie mentalną piątkę — perfekcyjnie, Uzumaki.
Mężczyzna wyraźnie zawahał się z odpowiedzią i nie umknęło mojej uwadze, że Uchiha starszy zesztywniał. Nie miałem zielonego pojęcia o co w tym wszystkim chodziło, ale miałem za to przeczucie, że dowiem się całkiem niedługo. Dwa skrzyżowania i jedno stłumione westchnienie później, Sasuke odpowiedział:
— Żeby to było takie proste, Uzumaki — oznajmił jedynie, takim tonem, jakby odkrył właśnie odpowiedź na wszystkie dręczące ludzkość pytania. Zmarszczyłem brwi, zaprzestając bezowocnych prób obserwacji budynków.
— A co poeta chciał przez to powiedzieć?
— Długo by mówić. — Uchiha machnął lekceważąco ręką, bagatelizując sprawę, co na mnie podziałało oczywiście jak czerwona płachta na byka. Zdroworozsądkowe reakcje i przebywanie w tak ciasnym pomieszczeniu ze swoim byłym zdecydowanie nie szły ze sobą w parze.
— I to wszystko co masz mi do powiedzenia? Po to tłukłem się przez cały kraj, żeby usłyszeć „długo by mówić” i zobaczyć, jak machasz tą swoją wypielęgnowaną rączką? — cedziłem, robiąc co w mojej mocy, aby nie podnieść głosu. Taki unik był poniżej wszelkiej godności, nawet jak na standardy Sasuke, a przecież coś niecoś wiedziałem o jego zamiłowaniu do nieczystych zagrań. Argument-zabójca. Miażdżący. — Żadnego miernego „przepraszam”, ani „pocałujta w dupę wójta”?
— Naruto — upomniał mnie znowu Uchiha starszy i tym razem w jego głosie zabrzmiała jakaś błagalna nuta. Miałem ochotę odwarknąć coś, co nie miało zbyt wiele wspólnego z szeroko pojętą kulturą osobistą, jednak poprzestałem na posłaniu obu braciom jadowitego spojrzenia. Sasuke wciąż milczał jak zaklęty i najwyraźniej wcale nie spieszył się z odpowiedzią, więc równie dobrze mogłem sobie podarować mój raczej obraźliwy monolog, a dyskusja z jego bratem byłaby jałowa.
Skupiłem się więc na obserwowaniu, jak Itachi parkuje — skonstatowałem, że najwyraźniej dojechaliśmy na miejsce, by ten zajechał właśnie na jeden z identycznie wyglądających podjazdów. Zwykła parterówka, zewsząd otoczona identycznymi zabudowaniami — marzenie podstarzałych małżeństw z dwójką dzieciaków i psem. Własny dom, nie za duży, żeby człowiek nie tyrał za bardzo przy sprzątaniu, ale jednak prywatny kąt — nie w centrum, ale również nie na obrzeżach. Po drugiej stronie ulicy widziałem na lampie znak przystanku autobusowego i, jeśli wierzyć oznaczeniom, kursowała tutaj jakaś osamotniona linia komunikacji miejskiej, więc raczej nie było problemu z dojazdem do miasta.
Kiedy kierowca zaciągnął ręczny, wysiadłem z pojazdu i trzasnąłem donośnie drzwiami, przynajmniej w ten sposób próbując sobie ulżyć. Itachi zrobił to samo — chociaż obyło się bez efektów dźwiękowych — i skierował się prosto do bagażnika, najpewniej po to, by wyjąć moją torbę. Sasuke nie raczył się ruszyć i nie wiedziałem, na co czekał, bo chyba nie na zbawienie. Uchiha starszy posłał mi przelotne spojrzenie, skutecznie powstrzymując mnie przed palnięciem czegoś o księżniczkach czekających na ratunek z opresji i powinienem być mu za to cholernie wdzięczny.
Z niezrozumieniem wpatrywałem się, jak mężczyzna wyciąga z bagażnika coś, co definitywnie nie było moją torbą podróżną, a czego kształtu wolałem chwilowo nie interpretować, po czym bierze owo coś pod pachę i rozkłada przed drzwiami od strony pasażera, które akurat w tym momencie się uchyliły.
Wszystkie sensowne myśli opuściły mój umysł, zostawiając go dziewiczo nieskalanym, gdy obserwowałem, jak Sasuke zdecydowanym gestem zaciska dłonie na tym czymś, po czym gramoli się z samochodu z wprawą, jaką mogą zapewnić tylko i wyłącznie lata doświadczenia. Itachi nawet nie kiwnął palcem, by pomóc bratu, zamiast tego rzucając mi ostrzegawcze spojrzenie i całą swoją postawą komunikując, że gdybym sprawiał jakiekolwiek problemy albo zareagował w sposób niewłaściwy, to on jest gotów wklepać mi tu i teraz. A tak w ogóle, to niech ktoś mi to, kurwa, zinterpretuje, bo mój mózg się właśnie wykoleił.
Widok mojego byłego na zasranym wózku inwalidzkim, był autentycznie ostatnią rzeczą, jakiej się spodziewałem.

~oOo~
To była oficjalnie najbardziej niezręczna z najbardziej niezręcznych kolacji, w jakich kiedykolwiek uczestniczyłem. Jak już udało mi się pozbierać szczękę z chodnika, poszliśmy wszyscy… To znaczy ja i Itachi poszliśmy, a Sauske pojechał, do domu, gdzie czekali na nas państwo Uchiha.
Nasze powitane wypadło raczej sztywno — nigdy za sobą nie przepadaliśmy, a ich stosunek do mnie był w najlepszym wypadku „tolerancyjny”, więc nie spodziewałem się cudów. Nie próbowali nawet udawać, że moja obecność była im na rękę i oczami wyobraźni widziałem już tę epicką potyczkę, którą mój były niewątpliwie musiał stoczyć, żeby w ogóle zgodzili się na mój przyjazd. Mikoto, wchodząc w rolę dobrej gospodyni, przemknęła do kuchni, by podać kolację. Nie byłem ani trochę głodny, ale grzeczność zabraniała mi odmówić posiłku, więc mogłem mieć jedynie nadzieję, że się nie zadławię albo nie zwymiotuję na któregoś z domowników.
Byłem w stanie jedynie wgapiać się w Sasuke jak cielę w malowane wrota. Na drugie mi było Dyskrecja, więc, naturalnie, nie śmiałem nawet marzyć, że udało mi się ten fakt ukryć.
Chłopak siedział po drugiej stronie stołu i jadł z podobnym do mojego entuzjazmem. Wbił spojrzenie w leżące na jego talerzu, Bogu ducha winne udko kurczaka i z zapałem raz po raz dziabał je widelcem, zupełnie jakby rozczłonkowanie upieczonego ptaka było jego nową misją dziejową. Starannie omijał mnie wzrokiem i byłem mu za to niewyobrażalnie wdzięczny — tak po prawdzie, to ja też nie szukałem kontaktu wzrokowego, wpatrywałem się jedynie w widoczne za jego plecami rączki od wózka. Dziękowałem losowi, że stół zasłaniał mi widok na resztę ciała Uchihy i nie musiałem oglądać tego cholerstwa.
— Chodźmy do pokoju — odezwał się Sasuke po chwili, wyrywając mnie z zamyślenia. Z niejakim zaskoczeniem spojrzałem na swój talerz i odkryłem, że był on pusty — najwyraźniej zjadłem całą kolację nawet tego nie rejestrując, niech będzie i tak. Skinąłem sztywno głową i wstałem, ciesząc się, że będę mógł uciec od tej przytłaczającej atmosfery panującej przy stole — czego szybko pożałowałem, gdy tylko zdałem sobie sprawą, że alternatywą była rozmowa z Uchihą w cztery oczy, ale i tak nie chciałem tam wracać.
Podążyłem za Sasuke w głąb domu, prawdopodobnie do jego pokoju, który, z oczywistych względów, usytuowany był na parterze. Chciałem zrobić coś, cokolwiek, zaproponować, że mogę popchać ten cholerny wózek, bo serce mi się krajało, gdy patrzyłem jak chłopak z determinacją przekręca kółka i toczy się do przodu. Milczałem jednak, mając na uwadze zachowanie całej rodziny — nikt mu nie pomagał. Gdy z ledwością próbował brać zakręty albo niezdarnie gramolił się z samochodu, inni zaczynali nagle podziwiać swoje buty i ani myśleli czegokolwiek zrobić. Nie do końca to rozumiałem, ale wolałem nie wyskakiwać jak Filip z konopi, z obawy, że reakcja Uchihy mogłaby być, najdelikatniej mówiąc, zła. Poza tym, wierzyłem, że często samodzielnie pokonywał trasę kuchnia-pokój, więc uznałem, że świat się nie zawali, jeśli raz wsadzę w buty zasady dobrego wychowania i szeroko pojętą kulturę osobistą.
Chłopak nie zatrzymał się, po prostu skręcił w prawo, do jednego z pomieszczeń, które musiało być jego pokojem. Zawahałem się na moment, ale wszedłem za nim, rozglądając się uważnie. Moim oczom ukazało się schludna, acz funkcjonalna sypialnia — dominowały jasne kolory i nie umknęło mojej uwadze, że wszystkie meble zostały zepchnięte pod ściany, a na środku pokoju nie było żadnego dywanu, jedynie gołe panele, co zapewne miało ułatwiać manewrowanie wózkiem.
Sasuke zatrzymał się na środku, wykonując bliżej niezidentyfikowany gest dłonią, który zinterpretowałem jako „róbta co chceta”. Rozpaczliwie próbowałem zlokalizować jakiekolwiek miejsce, gdzie mógłbym usiąść — coś się we mnie przekręcało na samą myśl, że przez całą rozmowę musiałbym patrzeć na Uchihę z góry — ale nic takiego nie znalazłem. W pokoju nie było żadnego krzesła, ani taboretu, nawet przy biurku — co w zasadzie było logicznym rozwiązaniem, ale ostatnie szare komórki zdezerterowały z pola bitwy, więc chwilę to potrwało, zanim mój umysł wrócił na właściwe tory i ogarnął rzeczywistość. Ostatecznie usiadłem więc na łóżku, dokładnie naprzeciwko gospodarza i z niejaką ulgą odnotowałem, że mieliśmy oczy na tej samej wysokości.
Czekałem, aż chłopak zacznie, uważając, że mimo wszystko to on jest mi winien wyjaśnienia, nie na odwrót. Patrzyłem na niego i nie mogłem pogodzić się z tym co widziałem — niepełnosprawny Uchiha? Zastanawiałem się kiedy, dlaczego i jaki miało to związek z jego ucieczką wtedy, w klasie maturalnej. Nie wiedziałem co dokładnie się stało, ale oddałbym wiele, żeby się dowiedzieć — jeśli wcześniej uważałem, że zniknięcie Sasuke było zagadką, tak w tym momencie gotów byłem stwierdzić, że prędzej rozpracowałbym enigmę niż tę konkretną sytuację. Nie miałem żadnych danych, a pytania bez odpowiedzi mnożyły się jak grzyby po deszczu.
— Przestań — prawie wypluł po chwili Sasuke, rzucając mi gniewne spojrzenie. Zmarszczyłem brwi i przyjrzałem mu się uważnie.
— Mam przestać co?
— Jak nie potrafisz patrzeć na mnie, jak na człowieka, to najlepiej w ogóle na mnie nie patrz — warknął chłopak, brzmiąc nie tyle oskarżycielsko, co raczej jakby był rozsierdzony i jedynym czego pragnął, było usunięcie mojej osoby z jego przestrzeni życiowej. Spłoszyłem się nieco, bo miał w swojej złości trochę racji — gdy na ulicy widziałem kogoś chorego albo w ten, czy inny sposób zdeformowanego, najczęściej odwracałem wzrok z przekonaniem, że takiej osobie nie spodobałoby się moje napastliwe, ciekawskie spojrzenie. Nie potrafiłem odnieść tej samej zasady do Uchihy i chociaż w rzeczywistości starałem się po prostu zmusić mój umysł do współpracy i zaakceptowania rzeczywistości, to dla postronnego obserwatora mogło to wyglądać jakbym podziwiał jakiś wyjątkowo rzadki okaz w zoo. Niedobrze.
— Sasuke, ja przecież nie… ja…
— Nie wiedziałeś, tak? W porządku, miałeś takie prawo. Zdaje się, że miałeś do mnie jakieś zarzuty, równie dobrze możemy je omówić od razu i mieć to z głowy. — Milczałem, nie mając nawet na tyle odwagi, by spojrzeć mu w oczy. Głos Sasuke był chłodny i równy, jakby rozprawiał o wyjątkowo mało interesującym projekcie zaliczeniowym, a na jego twarzy byłem w stanie dostrzec słabo skrywany gniew. Nie przejąłem się tym jednak zbytnio, gdyż znałem go na tyle dobrze, że wiedziałem, że był to u niego naturalny mechanizm obronny. — W takim razie zacznijmy. Wierzę, że nie muszę jakoś szczegółowo i obszernie wyjaśniać czemu, cytuję „nie chciało mi się podnieść mojej żałosnej dupy i cię przywitać”, czy może chcesz oficjalne przeprosiny na piśmie?
— Przepraszam, dobra?! — tym razem była moja kolej, by się unieść. Źle reagowałem w sytuacjach kryzysowych, a ta niewątpliwie się do nich kwalifikowała. — Zawsze najpierw mówię, a dopiero potem myślę i ty dobrze o tym wiesz!
Sasuke posłał mi obojętne spojrzenie, nie pokazując, że go to w ogóle obchodzi. Cóż, może naprawdę go to nie obchodziło, za to ja czułem, że powoli wpadam w panikę — ciskałem się w bezsilnej złości i nie za bardzo miałem nawet na czym się wyładować. Sytuacja okazała się o wiele bardziej pokopana niż początkowo sądziłem, a w moim równaniu było zbyt mało niewiadomych, abym mógł dojść do jakichś konstruktywnych wniosków. Wciąż.
— Wiem, młotku — powiedział Uchiha po chwili milczenia, a jego twarz jakby złagodniała, choć wciąż bardziej przypominała bezosobową maskę, niż cokolwiek innego. — I chyba naprawdę jestem ci winien jakieś wyjaśnienia.
— Jesteś — zgodziłem się, tarmosząc moje i tak już skołtunione włosy i dopiero wtedy zorientowałem się, że nerwowo krążyłem po pokoju jak zamknięte w klatce zwierzę. Zmusiłem się więc do zatrzymania i usiadłem na skraju łóżka, starając się chociaż w minimalnym stopniu opanować nerwy. Sasuke obserwował to wszystko z niewzruszoną miną, tkwiąc razem ze swoim wózkiem na środku pomieszczenia, po czym westchnął przeciągle i podjechał trochę bliżej mnie.
Zacisnąłem powieki, nie chcąc tego oglądać. Miałem również ochotę zatkać sobie uszy, jakoś uchronić się przed tym irytująco piszczącym dźwiękiem, jaki wydawało z siebie to ustrojstwo — byłem pewien, że będzie mnie to prześladowało w koszmarach — ale to akurat udało mi się spacyfikować.
— Pamiętasz może, jak odwiozłem cię na wieczór do Nary? — zaczął lekko i chociaż wiedziałem, że było to pytanie retoryczne, to i tak skinąłem głową. „Wtedy, gdy widzieliśmy się po raz ostatni” pozostało w domyśle. — Miałem wypadek, gdy wracałem do domu. Teren niezabudowany, było ciemno, jakiś debil wracał samochodem z poprawin i chciał wyprzedzać na trzeciego. Nie zdążyłem zjechać na pobocze, poszliśmy na czołówkę — ciągnął Sasuke, ze wzrokiem utkwionym gdzieś ponad moim ramieniem. Jego twarz nawet nie drgnęła, gdy to mówił, ja jednak wiedziałem lepiej. — Maska praktycznie wgnieciona do środka, auto do kasacji, ja na stół. Kilka strzaskanych żeber, krwotok wewnętrzny i przerwanie rdzenia kręgowego w odcinku lędźwiowym — wyliczał i poczułem mimowolny podziw, że głos mu się nawet nie zachwiał.
Uchiha kontynuował swoją opowieść, o tym jak przez ponad miesiąc leżał w szpitalu wojewódzkim, z niegasnącą nadzieją na to, że lekarze się pomylili i sytuacja nie przedstawiała się aż tak dramatycznie. Jak jego rodzina wspólnie podjęła decyzję o wyprowadzce — chcieli mu zapewnić chociaż takie minimum spokoju, a poza tym ich stare mieszkanie i tak nie mogłoby dłużej spełniać swojej funkcji, z racji tego, że mieszkali w wielopiętrowym bloku, prawie na samej górze. Wspomniał przelotnie o otartych dłoniach i o tym, jak już nie miał siły przekręcać tych cholernych kółek i jakby dla potwierdzenia swoich słów pokazał mi leżące na szafce rękawiczki — na pierwszy rzut oka wyglądały na rękawice żeglarskie, ale ich zastosowanie było zgoła odmienne.
On opowiadał, a ja go obserwowałem. Serce mi pękało na widok tego mężczyzny — człowieka niegdyś tak dumnego — złamanego w sposób, jakiego sobie nawet nie wyobrażałem. Między wierszami wyczytałem jego rozpaczliwą walkę o choćby minimalną niezależność, która została mu brutalnie wydarta — zdążyłem już zauważyć, że pomimo trudnej sytuacji starał się być jak najbardziej samowystarczalny. Nikt nie rzucał się, żeby mu pomóc, gdy miał jakiś problem i wreszcie zrozumiałem dlaczego. Gdyby ktoś go podnosił za każdym razem, gdy upadł, mógłby w pewnym momencie stracić wolę walki i w ogóle nie chcieć wstać.
Czułem się bardzo nie na miejscu — z jednej strony miałem ochotę po prostu złapać rękę Sasuke, ścisnąć ją delikatnie i pokazać mu, że nie jest sam, ale… Nie byłem z tego dumny i pewnie nigdy nie będę, ale przez moment chciałem zrobić coś, czego Uchiha już nie może — wstać i po cichu wymknąć się z pokoju, zostawiając go samego z całym tym żalem. Pomimo szczerych chęci, nie wiedziałem, jak sobie z tym poradzić, to mnie przerastało pod każdym możliwym względem. Nie chciałem oglądać takiego Sasuke, jakbym podświadomie liczył na to, że jeżeli stąd ucieknę i zapomnę, to on stanie na nogi.
Mężczyzna musiał zauważyć moje rozdarcie, bo zawiesił głos, przerywając w połowie historię o tym, jak bardzo nienawidził rehabilitacji i jak zażarcie musiał walczyć o przyznanie mu grupy inwalidzkiej i renty. Spojrzał na mnie uważnie, jednak już bez tego gniewu, jakby jego rozdzierająca serce opowieść pozwoliła mu się nieco uspokoić.
— Wszystko w porządku, Naruto?
Pokręciłem energicznie głową, ledwo będąc w stanie stłumić napad histerycznego śmiechu. Uchiha siedział przede mną, sparaliżowany od pasa w dół i on się mnie pytał, czy wszystko w porządku?
— Nie. Nic nie jest, kurwa, w porządku — wyrzuciłem z siebie, machając na oślep rękami, jakbym chciał w ten sposób zobrazować ogrom mojej bezradności. Sasuke jedynie westchnął i lekceważąco wzruszył ramionami.
— Wiesz, z nas dwóch, to mi życie mocniej dało w dupę — skwitował tylko, wciąż nie wyglądając na specjalnie przejętego. Już wcześniej miał zadatki na dobrego aktora, ale najwyraźniej przez te kilka lat podszlifował swoje umiejętności. Gdybym nie znał go tak dobrze — i gdyby ten obrzydliwy wózek na moment zniknął z pola widzenia — prawdopodobnie nabrałby mnie, że nic takiego się nie stało. Zdradziły go oczy.
Oczy Sasuke, którego zapamiętałem były wypełnione wigorem i błyszczały ilekroć ich właściciel śmiał się albo rzucał wyjątkowo zjadliwą uwagę. To były oczy człowieka czerpiącego z życia pełnymi garściami i cieszącego się życiem.
Oczy tego Sasuke były puste. Nie błyszczały, nie tańczyły w nich radosne kurwiki i byłem prawie pewny, że gdybym zajrzał w nie dostatecznie głęboko, ujrzałbym lata cierpień, poniżeń, żalu i małego, przygarbionego człowieczka, który już na zawsze przykuty będzie do wózka. Oczy człowieka przegranego.
Przez moment przemknęło mi przez myśl, że w zasadzie to nie powinienem tak uważnie studiować jego twarzy, a już na pewno nie powinienem porównywać tego i tamtego Sasuke. Kompletnie oczadziałem, ot co.
— Nie przejmuj się tym tak — mruknął Uchiha po chwili milczenia, nie spuszczając ze mnie wzroku.
— I co, może jeszcze mi zaraz powiesz, że „to nic takiego?” — odparłem kąśliwie i zbeształem się mentalnie, gdy tylko moje myśli dogoniły moje słowa. Otworzyłem szeroko oczy, kiedy zdałem sobie z tego sprawę. — Sasuke, przepraszam, ja…
Ku mojemu najszczerszemu zdumieniu, Uchiha… uśmiechał się pod nosem. No, to już bardziej przypominało drania ze starych dobrych lat — złośliwy uśmieszek i uniesiona brew.
— Nie masz za co mnie przepraszać, młotku. Nigdy nie powiem ci, że moja niepełnosprawność to „nic takiego”, ale przywykłem i nie zamierzam zalewać się strumieniami łez, gdy tylko spojrzysz na mnie krzywo albo powiesz coś nie tak. A poza tym, przecież dobrze wiem, że masz niewyparzoną gębę. — Sasuke uśmiechnął się szerzej, wyszczerzając do mnie zęby. — Powiedz no, Naruto, nikt ci jeszcze nie przywalił, ot, w ramach zachęty do zamknięcia się?
Odpowiedziałem mu nieśmiałym uśmiechem, wdzięczny za tę zmianę tematu. Potrzebowałem czasu, żeby zmodyfikować moją prywatną wizję rzeczywistości i zrobić w niej miejsce dla Uchihy—inwalidy. Na chwilę obecną nie byłem jeszcze w stanie przejść nad tym do porządku dziennego i spostrzegawczy drań musiał to zauważyć.
— Nie, wiesz, jakoś poza tobą nikt nie przejawiał takiej patologicznej chęci prania mnie po pysku.
— Wypraszam sobie. Pranie cię po pysku było moją ostatnią deską ratunku, gdy zawodziły wszystkie inne, bardziej subtelne metody — odgryzł się Sasuke, powodując, że skrzywiłem się mimowolnie na samo wspomnienie tych metod, które zwykł niegdyś stosować. Och, było co wspominać.
— Sasuke, ja… — po raz kolejny westchnąłem ciężko, nie wiedząc, jak ubrać w słowa to, co chciałem powiedzieć. Może i nie była to aż tak ważna kwestia, jak paraliż Sasuke, ale nie znaczyło to, że nie miała w ogóle znaczenia, przynajmniej dla mnie.
— Wciąż masz pytania — bardziej stwierdził, niż zapytał Uchiha, na co ja jedynie skinąłem ponuro głową.
— Tak. — Udało mi się złapać spojrzenie ciemnych oczu Sasuke, który milcząco przyzwolił mi na kontynuowanie. — Słuchaj, ja naprawdę rozumiem, że wyprowadzka była konieczna i nie kwestionuję decyzji twoich rodziców, ale… — umilkłem, szukając właściwych słów. Chłopak nie popędzał mnie, cierpliwie czekając, aż wreszcie uda mi się wysłowić. — Nie zabiłoby cię, gdybyś chociaż dał mi znać, że żyjesz. Miałeś przecież mój numer i chyba mogłeś się domyślić, że się o ciebie martwiłem, zwłaszcza, że kiedyś my… byliśmy ze sobą dość blisko — dokończyłem dyplomatycznie, choć nie byłem jakoś szczególnie zadowolony z efektu. Flaki prawie mi się przekręciły, ale wciąż nie czułem się na siłach, by nazwać to coś, co kiedyś było między nami. To nie było teraz najważniejsze — czy się naprawdę kochaliśmy, czy tylko bzykaliśmy, wciąż byliśmy ze sobą blisko i nie było mowy, żebym nie zauważył zniknięcia Uchihy.
— Pamiętasz, jak zareagowałeś, gdy zobaczyłeś mnie wysiadającego z samochodu? — zapytał Sasuke, pozornie bez związku. Zmarszczyłem brwi, ale skinąłem posłusznie głową, gdyż doświadczenie nauczyło mnie, że ciągi myślowe tego konkretnego faceta zazwyczaj miały jakiś sens, nawet jeśli często był on głęboko ukryty. — Co wtedy pomyślałeś, kogo zobaczyłeś?
— No ciebie zobaczyłem, nie?
— Nie o to mi chodzi, młotku. — Wiem. Pomyślałem, że przegrałeś życie i miałem ochotę jak najszybciej stamtąd uciec. Nie wydawało się to jednak czymś stosownym do powiedzenia, więc jedynie milczałem, dbając o poprawność polityczną. Uchiha najwyraźniej zrozumiał, co chciałem przekazać, bo kiwnął głową i kontynuował jak gdyby nigdy nic. — Właśnie dlatego się do ciebie nie odezwałem. Naprawdę potrzebowałem zmiany środowiska i przeprowadzka była konieczna, więc tak czy inaczej nie dalibyśmy rady utrzymać tej… relacji, którą mieliśmy i nawet gdybym ci powiedział, niczego by to nie zmieniło. Wolałem żebyś zapamiętał mnie takim, jakim byłem, nawet jeśli zyskałem przez to łatkę kutasa.
— Więc wybrałeś łatkę skurwiela roku, zamiast po prostu mi powiedzieć i zostać zaszufladkowanym, jako skrzywdzony przez życie inwalida?
— Dokładnie.
Prychnąłem mało elegancko, czując jak wywołane gniewem rumieńce pojawiają się na moich policzkach. Ta teoria mocno kulała pod względem logiki i czegoś w tym wszystkim brakowało — poza sprawą oczywistą, czyli sensem. Uchiha wciąż mógł po prostu zadzwonić albo choćby napisać, jeśli faktycznie nie chciał, żebym oglądał go w takim stanie, w co akurat byłem skłonny uwierzyć.
— Kiedyś lepiej kłamałeś — skomentowałem tylko, uważnie śledząc reakcje mojego rozmówcy, który obdarzył mnie krzywym, niesięgającym oczu uśmiechem.
— Może trochę wyszedłem z wprawy. Ale wiesz, ładne parę lat się nie widzieliśmy, nie miałem na kim trenować.
— O, tu mi jedzie czołg — zażartowałem, teatralnym gestem wskazując na moją powiekę, czym zaskarbiłem sobie rozbawione prychnięcie. — To, że kiedyś kłamałeś lepiej, nie znaczy jeszcze, że kiedykolwiek udało ci się mnie oszukać. Może zapomniałeś, ale miałem z tobą raczej ciężkie przeprawy i dość szybko nauczyłem się interpretować twoje humorki. A właśnie, jak tam twoje fochy, nie przywalił ci nikt jeszcze? — małpowałem bezczelnie, chcąc chociaż na moment przywołać prawdziwy uśmiech na twarz Sasuke. To było poniekąd coś, co zawsze robiliśmy — często się obrażaliśmy, ale zazwyczaj nie mieliśmy na celu sobie nawzajem ubliżyć, tylko właśnie się rozbawić.
— Moje fochy mają się dobrze, dziękuję za troskę. — Uchiha machnął lekceważąco dłonią, najwyraźniej odnajdując się w tym równie dobrze jak ja. Cholera, jak mi tego brakowało. — Ale w gębę nie dostałem. Sam rozumiesz, kalek się nie bije.
Moje wargi zadrgały niebezpiecznie, gdy ze wszystkich sił starałem się opanować wybuch śmiechu — wciąż nie uważałem, że to był dobry temat do żartów, nawet jeśli Sasuke miał inne zdanie na ten temat. Poddałem się dopiero, gdy chłopak zmarszczył groźnie brwi, obserwując moje starania i pochylił się, aby pacnąć mnie w ramię. Ku mojemu zdumieniu, na twarzy Uchihy odmalowało się coś na kształt ulgi.
Wiedziałem, że nie powinienem się z tego śmiać i podejrzewałem, że nie była to reakcja typowa — jak również uważałem, że chłopak nie każdemu pozwoliłby na takie spoufalanie się. No cóż, kilka godzin temu wsiadłem do samochodu Itachiego z duszą na ramieniu i przekleństwem na ustach, a wysiadłem z psychologicznie potwierdzoną traumą i takie były tego efekty. Po prostu cieszyłem się, że znowu mogłem mieć Sasuke obok siebie, nawet jeśli tylko na krótką chwilę.
— Dobra, skoro nabijanie się ze mnie mamy już odhaczone — zaczął po chwili Uchiha, gdy zdołałem się już nieco uspokoić i na wpół leżałem na jego łóżku, kurczowo trzymając się za mój brzuch, który groził eksplodowaniem od nadmiaru śmiechu — to może odpowiesz mi na moje pytania, bo też mam kilka. Co to za chłopak, ten o którym wspominałeś?
To było dziwne — nie widzieliśmy się tak długo, ale dzięki internetowej znajomości udało nam się zdobyć jakieś szczątkowe informacje o tym, co działo się z tym drugim przez lata. Nic konkretnego, oczywiście — na przykład, wspomniałem Fagotowi, że miałem faceta, ale z oczywistych względów nie rozwijałem się za bardzo w tym temacie. Po raz kolejny spuściłem sobie mentalny wpierdol, że nie ogarnąłem się wcześniej. Czy też raczej — ogarnąłem się wcześniej, ale Sasuke sprytnie mnie podpuścił i dzięki temu zgrabnemu fortelowi aż do samego końca nie wiedziałem z kim jadę się spotkać.
— Już z nim nie jestem, zjebałem sprawę po królewsku — wyznałem szczerze, woląc jednak uniknąć wdawania się w szczegóły. Może i po przełamaniu pierwszych lodów i ogólnym rozładowaniu atmosfery cieszyłem się z obecności mojego byłego, ale nie przeszłoby mi przez gardło wyjaśnienie dlaczego dokładnie mój pożal-się-Boże związek z Saiem nie przetrwał próby czasu. Albo w ogóle jakiejkolwiek próby. Uchiha jednak nie zaakceptował takiej odpowiedzi, bo uniósł drwiąco brew i oparł łokcie na poręczach wózka, pochylając się nieznacznie w moją stronę.
— To jest ten moment, w którym mówisz mi, jak on się nazywa. Znam go, prawda?
— Powinienem się zmartwić, że w ogóle przejmujesz się takimi rzeczami? — To dopiero było pytanie i konia z rzędem temu, kto mi na nie odpowie. — To i tak już nie ma znaczenia, zerwaliśmy.
— Ma znaczenie dla mnie — odparł niezobowiązująco Sasuke, opierając brodę na złączonych dłoniach i przyglądając mi się uważnie. Coś jakby wynurzyło się z tej wszechogarniającej pustki w jego ciemnych oczach i to kazało mi sądzić, że z jakiegoś powodu zależało mu na poznaniu odpowiedzi. — Więc?
— Dlaczego wyjechałeś bez słowa i dlaczego mnie tu w ogóle zaprosiłeś? Doskonale wiedziałeś, kim jest Konsultant z kopytem — odparłem, zamiast podawać imię Saia. Uchiha momentalnie się zjeżył, co trwało tylko chwilę, bo jego maski szybko powróciły na swoje miejsce, ale te kilka sekund wystarczyło. — To są kluczowe pytania, Sasuke. Nie oczekuj, że powiem ci cokolwiek, dopóki nie udzielisz na nie odpowiedzi. Nie wiem na czym stoimy i jeśli nie zamierzasz zacząć współpracować, to równie dobrze mogę pójść do twojego brata i poprosić go, żeby odstawił mnie na dworzec.
Chłopak wpatrywał się we mnie dłuższą chwilę, jakby rozważając, czy w ogóle było warto. Otworzył usta i zobaczyłem, jak imię Itachiego zamiera na jego ustach, które zamknął równie szybko jak otworzył. Jego oblicze złagodniało, gdy wzdychał ciężko, ale jego wewnętrzna potyczka chyba rozstrzygnęła się na moją korzyść.
— Ludzie nie widzą już we mnie człowieka, Naruto. Zostałem zredukowany do kupki kończyn niezdolnej do samodzielnego życia i czegokolwiek bym nie wybrał, zawsze będę dla kogoś ciężarem — zaczął i po raz pierwszy usłyszałem w jego głosie jakieś emocje. Widać było jak na dłoni, że ten młody mężczyzna miał żal do całego świata, ale był równie bezsilny, co wściekły. Jak bezzębny pies ze spiłowanymi pazurami, co to poszczeka i poskamle, ale nie jest w stanie zrobić niczego, żeby bronić się przed panem—alkoholikiem, który bije go trzepaczką do dywanów, bo tak mu się podoba. — Byłeś dla mnie… ważny — prawie wypluł to słowo, jakby było jakimś kanciastym przedmiotem kaleczącym jego gardło. — Widziałem, jak ludzie na mnie patrzyli i słyszałem co mówili za moimi plecami, jak się nade mną litowali. Nie chciałem oglądać twojej reakcji, nie miałem sił mierzyć się z tym wszystkim.
— Sasuke, ja… — zacząłem, czując jak jakaś niewidzialna siła boleśnie ściska moje trzewia. Coraz bardziej zdenerwowany zmierzwiłem dłonią włosy, jakby w nadziei, że to mi pomoże w uporządkowaniu myśli. — O co ci tak naprawdę chodzi? Bałeś się, że co zrobię, wyśmieję cię, napluję w twarz i sobie pójdę? — Z twarzy chłopaka wyczytałem odpowiedź: tak, on naprawdę wyobrażał sobie coś w tym guście.
Bardzo chciałem mieć jakąś boską moc i móc sięgnąć przez czas i przestrzeń, do tamtego dnia… Nie odpuściłbym tak łatwo, szukałbym do skutku i może przekonałbym tego upartego osła, że jest dla mnie wartościowy niezależnie od ilości sprawnych kończyn. Sytuacja niemożliwie się skomplikowała i nie wiedziałem już, na ile byliśmy w tym momencie obcymi ludźmi, a ile wciąż o sobie wiedzieliśmy, pamiętaliśmy.
— Teraz tak mówisz, Naruto — odparł Sasuke bezbarwnym tonem. — Zapominasz jednak, że trochę cię znam albo przynajmniej kiedyś znałem i miałem powody, by obawiać się twojej reakcji.
— Obawiałeś się mojej reakcji? No jasne, wgapiałbym się w ciebie w szoku, tak jak robiłem to zaledwie chwilę temu i pewnie ciężko przyszłoby mi pogodzenie się z tym, palnąłbym coś głupiego, bo taki już jestem, ale przecież bym cię nie zostawił! — Sam nie wiem, kiedy zacząłem krzyczeć, jakbym chciał w ten sposób przekonać Uchihę o prawdziwości moich słów, nadać im większą wagę. Nie dotarło do niego wtedy, więc pewnie nie dotrze i teraz, ale nie zamierzałem przestać próbować. — Już nawet pomijając okazyjne pieprzenie się, byliśmy przecież przyjaciółmi! Sam pomyśl, zostawiłbyś mnie tylko dlatego, że pękł mi kręgosłup i co, już nigdy nie wstanę albo mój kutas więcej nie wstanie? — rzuciłem agresywnie, patrząc prosto w oczy mojego rozmówcy. Przez moment pożałowałem moich słów, które były raczej nie na miejscu, ale niech się dzieje wola nieba. Najwyżej Sasuke się wkurzy i każe mi wyjść — nic takiego, miałem długą praktykę w ignorowaniu tego typu żądań, a tym razem ten drań nie byłby w stanie fizycznie zmusić mnie do opuszczenia pomieszczenia i jeśli będę zmuszony, to, cholera, wykorzystam to.
— Nie jestem impotentem — oznajmił Uchiha, jakby wzmianka o seksie była jedną rzeczą, jaką zarejestrował z mojej przydługiej przemowy. Mimowolnie zazgrzytałem zębami. — Mam problemy z erekcją, jak najbardziej, ale nie jestem impotentem. Wzwód jest związany z przepływem krwi, a nie z obwodowym układem nerwowym. Chociaż osobiście nie sądzę, że ktokolwiek chciałby inicjować kontakty seksualne z kaleką, więc tak na dobrą sprawę, to nie ma większego znaczenia.
— Zamknij się już! — krzyknąłem, jedynie siłą woli powstrzymując się od zdzielenia go w gębę. — Jestem pewien, że znalazłby się osoby zainteresowane kontaktami seksualnymi z tobą.
Cisza jaka między nami zapadła była niezręczna, niewiele brakowało, a byśmy się w niej podusili. Obaj powiedzieliśmy o dwa słowa za dużo — albo za mało, zależy jak na to spojrzeć — i teraz potrzebowaliśmy czasu, żeby sobie to wszystko poukładać, jakoś przywyknąć do tej sytuacji. Sasuke milczał jak zaklęty, świdrując mnie spojrzeniem, które dzielnie wytrzymywałem.
Po kilku minutach wzajemnego sztyletowania się wzrokiem, westchnąłem nieznacznie i delikatnie złapałem rękę chłopaka, który chyba był tym gestem zaskoczony, co wyczytałem z jego uniesionej brwi, ale pozwolił się w ten sposób trzymać, nie komentując tego.
— Żeby była jasność, nie zamierzam cię za nic przepraszać — dodał po chwili, ale jednocześnie, jakby na przekór swoim słowom, mocniej ścisnął moją dłoń, co nieco zepsuło efekt finalny. Nie wiedziałem dokąd to wszystko zmierzało i mogłem jedynie mieć nadzieję, że nie w to samo miejsce, co ostatnim razem.

~oOo~
Następne dni upłynęły… spokojnie. I zadziwiająco przyjemnie.
Spędzaliśmy czas na rozmowach o wszystkim i o niczym — Uchiha wycisnął ze mnie w końcu nawet imię Saia i męczył mnie tym przez dobrą godzinę — przypominaliśmy sobie, jak to jest spędzać razem czas. W ramach rozrywki załączyliśmy nawet forum i wspólnie czytaliśmy wszystkie te wiadomości, które wymieniliśmy na przestrzeni miesięcy.
I ja się zastanawiałem, czy Fagot nie będzie mi miał za złe mojej impertynencji i ogólnego naprzykrzania się? Dobre sobie! Każdą jedną wiadomość Sasuke okraszał zjadliwymi uwagami, które bardzo chciał napisać, ale ponoć powstrzymał się, bo społeczeństwo zazwyczaj nie reagowało dobrze na jego wrodzony urok osobisty. Cóż, dobrze wiedzieć.
Raz czy dwa miałem ochotę przywalić głową w biurko i zacząć użalać się nad swoim bezmózgowiem — apogeum zostało osiągnięte przy wiadomości „wolę jeździć, messer” bo dopiero teraz byłem w stanie należycie ją zinterpretować. Uchiha skwitował to jedynie obojętnym wzruszeniem ramion i starał się mnie pocieszyć, argumentując, że przecież nie miałem prawa wiedzieć.
W ogóle to drańsko przyznało mi się, że od dawien dawna podejrzewał, że z forumowym administratorem było coś nie w porządku i był raczej dumny z siebie, że gdy przyszło co do czego, udało mu się całkiem zgrabnie wpuścić mnie w maliny. Słuchanie o tym, co naprowadziło go na mój trop było całkiem zabawne, zwłaszcza, jeśli porównywało się to z moimi prywatnymi doświadczeniami w tej kwestii.
I jedynie dwie rzeczy mnie w tym wszystkim uwierały.
Pierwsza — Sasuke wciąż nie powiedział mi, dlaczego tak właściwie mnie do siebie zaprosił. Stawał się markotny za każdym razem, gdy podnosiłem ten temat i bez słowa wyjeżdżał z pokoju, przy akompaniamencie skrzypienia kółek od wózka.
Druga — powoli wracały nam wszystkie te przyjacielskie zachowania, które gdzieś po drodze zgubiliśmy, jednak gdyby spojrzał na nas jakikolwiek postronny obserwator, za nic nie zgadł, że kiedykolwiek łączyły nas jakieś romantyczne relacje. Uchiha do swojej orientacji i seksualności jako takiej podchodził wręcz klinicznie, jakby było to coś, co nie dotyczyło jego bezpośrednio i szybko odechciało mi się o tym dyskutować. Nie raz i nie dwa miałem ochotę nachylić się i przypomnieć sobie, czy jego usta rzeczywiście były tak utalentowane, jak w moich wspomnieniach, jednak nie miałem odwagi. Nie chodziło wcale o napastowanie niepełnosprawnego, ale jeśli Sasuke nie chciał, to nie miałem zamiaru mu się narzucać. Mogłem z tym żyć.
Ani się obejrzałem, a pakowałem już torbę do bagażnika samochodu Itachiego, a Uchiha młodszy doturlał się do samochodu, żeby jakoś mnie pożegnać. Starszy z braci stał obok, oparty o bok auta, cierpliwie czekając, aż w końcu powiemy sobie to, co mieliśmy do powiedzenia.
— No i co teraz? — zapytał po chwili Sasuke, rozpaczliwie unikając mojego wzroku. Nie brzmiał na specjalnie przejętego, ale z jakiegoś powodu wierzyłem, że mimo wszystko zależał mu na odpowiedzi.
— Tak szczerze, to nie wiem.
— Nie żebym spodziewał się czegoś innego, młotku — mruknął tylko, zaciskając dłonie mocniej na kółkach swojego wózka i robiąc nimi dwa obroty do tyłu. Wycofywał się.
— Wiem natomiast, że mam w domu twojego Bułhakowa i podejrzewam, że raczej chciałbyś go odzyskać — zakomunikowałem szybko, skutecznie maskując delikatny chichot. Uchiha spojrzał na mnie zaskoczony i w dość zabawny sposób przekrzywił głowę, wreszcie odnajdując moje oczy.
— Oczywiście — odparł po chwili, a na jego wargi wypłynął firmowy, złośliwy uśmieszek. No, czyli byliśmy w domu. Coś zamigotało w oczach Sasuke i przez moment miałem wrażenie, że nie były już tak przeraźliwie puste. — Jestem bardzo przywiązany do tej książki, więc ani mi się waż wysyłać jej pocztą — te patafiany równie dobrze mogą zgubić przesyłkę, a tego byśmy nie chcieli.
— Się wie. Wręczę ci ją osobiście. — Mrugnąłem do niego i już odwracałem się, żeby wsiąść do samochodu, ale zostałem zatrzymany.
— Naruto — zaczął nagle Sasuke, ni stąd, ni zowąd łapiąc mnie za rękę. Mogłem się mu wyrwać w każdej chwili, bo nie trzymał mnie mocno, ale była to zdecydowanie ostatnia rzecz, jakiej bym w tym momencie chciał. — Przez te wszystkie lata nauczyłem się prosić. Jeżeli nie jestem w stanie czegoś zrobić samodzielnie, to lepiej jest grzecznie poprosić, niż żądać, jakkolwiek sprawia mi pewien dyskomfort psychiczny przyznanie się do tego. — Zmarszczyłem brwi, niepewny do czego on pije. — Naruto, proszę cię bardzo ładnie, mógłbyś się na moment schylić?
Uśmiechnąłem się nieprzyzwoicie wręcz szeroko, ale nie kazałem mu powtarzać — natychmiast spełniłem jego prośbę i już po chwili poczułem dwoje silnych ramion oplatających moją szyję i doskonale znajome wargi na własnych.
Uchiha z oczywistych względów się zmienił, musiał się zmienić. Życie dało mu w kość, na siłę przycinając niepasujące elementy i wpychając go w niewygodną ramkę niepełnosprawności i poniżenia, więc miało to wpływ na jego światopogląd i zachowanie. Sposób w jaki mnie całował, nie zmienił się jednak ani o jotę — zachłannie, jakby bał się, że to może być ostatni raz i uzależniająco, bo wciąż chciałem więcej i więcej. Z entuzjazmem odpowiadałem na jego starania, czując się jakbym witał słońce, które wychyliło się zza chmur po długiej burzy. Zrozumiałem, dlaczego nie wyszło mi z Saiem — nie miało prawa nam się powieść, on nigdy nie całował mnie w ten przyprawiający o zawroty głowy sposób i nie sprawiał, że nawet jeśli plecy bolały mnie niemiłosiernie, to wcale nie miałem ochoty się prostować, dla niego. Sai nie był Sasuke.
Kiedy w końcu oderwaliśmy się od siebie — niewykluczone, że nerwowe chrząkniecie autorstwa Itachiego nieco nam w tym pomogło — Uchiha nie pozwolił mi odejść, przytrzymując mnie jeszcze chwilę i szepcząc mi prosto do ucha:
Ach, messer!
Uśmiechnąłem się jak szaleniec, wycisnąłem na ustach chłopaka ostatni, szybki pocałunek, za nic mając obecność Uchihy starszego i dopiero potem udałem się do samochodu. Odtwarzałem w głowie ostatnie dwa słowa, które powiedział do mnie Sasuke, niskim, podnieconym głosem i chociaż nie wiedziałem, czy było to obietnicą, czy pożegnaniem, to wiedziałem, że będzie dobrze. Jakoś.

4 komentarze:

  1. Jak radziłaś — oficjalnie przestaję udawać, że nie czytałam ciągu dalszego, dlatego tak szybko mogę pokusić się o ten komentarz.

    Do samego „messera” pozwolę sobie odnieść się później, bardziej szczegółowo (o zgrozo, ja bym się jednak bała :x), ale teraz chciałabym coś zrobić. Ogólnie już w pierwszym komentarzu dziękowałam Ci za ten tekst, ale zrobię to jeszcze raz.

    W ogóle same podziękowania powinny należeć Ci się już za podjęcie pisania tego pomysłu. Było dużo przekmin, wymyślaniu lepszych lub ciut mniej lepszych wątków, które bardziej lub mniej wciągały, było też dużo dyskusji. Och, jakże będzie mi brakować prywatnych dyskusji z Tobą na temat messera. To było coś wyjątkowego!

    W każdym razie naprawdę cieszę się, że wzięłaś na klatę moje cudaczne wytyczne, dodałaś do tego coś od siebie i że odwaliłaś naprawdę kawał świetnej roboty. Z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że terapia wypierania przykrych rzeczy z pamięci, jak najbardziej się powiodła i zakończyła się całkowitym sukcesem. W zasadzie mogłabym się pokusić o stwierdzenie, że gotowa byłabym się podjąć kolejnej przykrej rzeczy, żeby w zamian dostać TAKI tekst.

    Ann, jeszcze raz bardzo Ci dziękuję za „messera”, czytanie tego tekstu sprawiło mi niemałą radość i zdecydowanie będę wracać do tej perełki, która walczy o zaszczytne miejsce na podium z inną perełką. :* W każdym razie również świetnie się bawiłam przy dyskusjach i głaskaniu autora, ano i pamiętaj, że z Tobą, to mogłabym podróżować do samego piekła, a nawet i jeszcze dalej!

    OdpowiedzUsuń
  2. No nie wytrzymam- ha, miałam rację! Niesamowite, a myślałam, ze to teoria zdrowo walnięta i ogólnie 'panuj nad mózgiem, kobieto'. Zwłaszcza ta akcja ze zdjęciem mocno nią zachwiała. A tu- jednak nie ;)
    Uwielbiam czytać dobre teksty, nienawidzę ich kończyć, dlatego zapowiedź kontynuacji cieszy mnie ogromnie- trzymam za słowo! Co tu dużo mowic- 'Messer' ma siłę sprawczą- zmotywował mnie do przeczytania Bułhakowa, za co jestem Ci bardzo wdzięczna ("Mistrz i Małgorzata" leży sobie na biurku po lewej, czekając, aż zapomnę na tyle, by przeczytać ponownie ;) i skłonił do ujawnienia mojej niedobrej i milczącej osoby w komentarzach. I to oczekiwanie na nowe rozdziały... Będę tęsknić ^^
    fukurou

    OdpowiedzUsuń
  3. I to ma być ten bardzo długi rozdział? A gdzie tam! Wszystkie powinny tak wyglądać. Jak już się zacznie czytać, to szybciutko czas leci, naprawdę :-)
    Jeśli chodzi o zakończenie, to przyznam, że pomiędzy moimi wyjątkowo głupimi pomysłami i taki się zrodził. No, ale prawda jest taka, że jednak go odrzuciłam. Kiedy jednak przeczytałam, że Sasuke nie wysiadł z samochodu, to mi zaświtało, że to jednak będzie to. Cieszę się, że to coś tak hmm... naturalnego (uznajmy, że to słowo tu pasuje, ok?). Wydziwione zakończenia, które przychodziły mi do głowy raczej wyglądałyby średnio. No, a poza kalectwem Sasuke, to jak dla mnie mamy tu piękny happy end! Uchiha faktycznie został pokrzywdzony, ale jakoś te wszystkie negatywne emocje, które powinny towarzyszyć czytelnikowi po poznaniu prawdy, mi umknęły.
    (A tak poza tym, to ostatnio podczas laboratorium, kiedy niemal umierałam z nudów, dostrzegłam butlę z dwutlenkiem węgla firmy MESSER i nie mogłam się nie uśmiechnąć :-))
    Gdybym miała wymienić trzy największe zalety (można w ogóle tak napisać? nie brzmi, eee... mocne strony?) tej historii, to musiałabym wspomnieć o: dialogach, trzymaniu w napięciu i klimacie (i kreacji Naruto - uznajmy, że to wciąż trzy).
    Podsumowując: podobało mi się :-)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej,
    no i się okazało, że jednak Sasuke jest na wózku inwalidzkim, ale to dziwne argumenty, że nie dał żadnego znaku życia....
    Multum weny życzę…
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń