wtorek, 27 stycznia 2015

To, co lubiłem

Tytuł: To, co lubiłem
Gatunek: AU, obyczaj, Sasu POV
Długość: 5,5k
Ostrzeżenia: No, co tu ukrywać. Fik nie jest dramą, ale rzekłabym, że tematyka jest… w najlepszym wypadku specyficzna i może kogoś pogryźć/odrzucić/zniechęcić. Żeby nie było, że nie ostrzegałam. No i przekleństwa, których nie jest tak znowu mało.
Uwagi: Ta miniatura aż się prosi o jakiś rys historyczny. Nie jest tajemnicą, że moje pomysły generalnie są pochrzanione (Cpt. Obvious) i tak też było tym razem. (Mocne słowo, ale przyznam, że nietypowe są i kogo wtedy ZAWSZE męczy? Mnie, Ditę. Nie wiem za co mnie los tak doświadcza…) Coś mi wpadło do głowy, maltretowałam Ditę tak długo, aż obiecała napisać, chociaż jęczała niemiłosiernie. (Każdy by na moim miejscu jęczał, no sami przyznajcie, jak już przeczytacie.) Obie jęczałyśmy, bo do takiej tematyki nie ma jak się wenować i potrzeba niezłej fazy do pisania. (Dita tu wspomni, że nie wie, co wciąga/pali/pije Ann, że ma takie szalone pomysły na opowiadania.)[Dita nie wie, ale Dita chce tego dwa kilo xD](Trzeba się dzielić z bliźnim, zwłaszcza z poślubionym.)[Co Twoje to i moje, ale co moje to nie ruszaj!](Patrzcie i uczcie się, jak wygląda prawdziwa wspólnota majątkowa, macie dobry przykład…)[Tak, kochanie, NASZE kalesony!] Skończyło się na tym, że tekst napisałyśmy obie, tylko, że ja napisałam Sasu POV, a ona siekła Naru POV (z tego miejsca chciałabym zachęcić do przeczytania jej tekstu - Odrobina luksusu jeszcze nikomu nie zaszkodziła, który jest w przybliżeniu jakieś pisiont razy lepszy niż to moje popychadło) i właściwie to te teksty są poniekąd jednością, sami rozumiecie. Tyle ode mnie, zapraszam!

Tekst jest dedykowany w całej swej rozciągłości mojej wiecznie marudzącej, przecudownej, forumowej żonie — Dicie. Ja wiem, dłubałam się z tym od października i nie dziwię się, że w pewnym momencie spisałaś tekst na straty — był taki moment, że nawet ja byłam pewna, że tego nie dokończę. Ale jak widać potrzebowałam po prostu więcej czasu, aż mój umysł zaskoczy — zawyżone wymagania motywacyjne, te sprawy. Tak czy inaczej — ten wymęczony tekst napisałam li i wyłącznie dla Ciebie i liczę, że choć w niewielkim stopniu sprosta Twoim wymaganiom — enjoy!

Chciałabym jeszcze podziękować e.Q za pomoc z tytułem — dzięki Ci, o pani! Oraz Siv za naniesienie poprawek i uczynienie poniższego tekstu nieco zdatniejszym do czytania — dziękuję!

To, co lubiłem
Uważnie zlustrowałem leżące na łóżku, schludnie poskładane ubrania, chcąc się upewnić, że zabrałem już wszystko. Od kilku miesięcy nie widziałem się z bratem i zamierzałem to natychmiast zmienić. Nie żebym narzekał. Moja praca wymagała dyspozycyjności przez całą dobę, bo nigdy nie wiadomo, kiedy dokładnie trafi się jakieś zlecenie, a wszystkie weekendy były płatne ekstra. Dlatego też odpowiednio wcześniej przygotowałem psychicznie szefa, że na te kilka dni będę niedostępny i wyraziłem nadzieję, że poradzą sobie beze mnie. Cóż...
Mechanicznie podniosłem telefon do ucha, kątem oka rejestrując nazwę kontaktu „Stary Ramol”. Jeżeli dzwonił ten pierdziel, nie oznaczało to nic dobrego — szykowała się robota. Przez moment rozważałem odrzucenie połączenia, ale nie miałoby to większego sensu — tak długo jak ten człowiek płacił moje rachunki, musiałem okazywać mu chociaż minimalny szacunek. Westchnąłem mentalnie i nacisnąłem zieloną słuchawkę.
— Cześć, popierdoleńcu! — Uroczy głos Jiraiyi zawsze potrafił mi umilić nawet najbardziej gówniany dzień. Zawsze.
— Nieważne czego ode mnie chcesz, moja odpowiedź brzmi: nie. — Okazywanie „minimalnego szacunku” nie wiązało się dla mnie z jakąkolwiek kurtuazją, Boże uchowaj.
— Wzruszyłem się, a teraz słuchaj. Robota jest. — Szef miał akurat na tyle tupetu, żeby zainscenizować w międzyczasie teatralne pociąganie nosem. Gdybyśmy rozmawiali twarzą w twarz, niewątpliwie teatralnie otarłby łezkę.
— Moja odpowiedź dalej brzmi: nie. Jadę się spotkać z Itachim, mówiłem przecież. — Przerwałem pakowanie i delikatnie ucisnąłem skrzydełka nosa. Kłócenie się z Jiraiyą, gdy ten wbił sobie coś do głowy, było równie bezpieczne i bezowocne, co stawanie na drodze szarżującego nosorożca. — Z tego co pamiętam, to informowałem cię o tym jakiś miesiąc temu.
— Może tak, może nie, mniejsza o to — odparł mój rozmówca. Granitowe skały miały w sobie więcej współczucia i zrozumienia niż on. — To specjalny klient, płatne podwójnie.
— Z łaski swojej przestań udawać, że interesuje cię coś więcej niż twoje zapchlone trzydzieści procent. Zadzwoń do Nejiego.
— Hyuuga ma robotę poza miastem, więc jesteś moją jedyną nadzieją. — Jeśli próbował zagrać mi na emocjach, to słabo mu poszło. Gdyby całą noc klęczał pod moimi drzwiami odziany w lniany wór, to może wtedy… — To specjalne polecenie od Kakashiego. Bardzo nas zachwalał temu klientowi, a nie chcielibyśmy przecież, żeby jego opinia o naszej firmie uległa pogorszeniu, nie po tym co ostatnio dla nas zrobił.
Jiraiya i jego metody. Niech żyje dyplomacja. Z niezadowolonym warknięciem przerwałem pakowanie i zerknąłem na zegarek — wskazywał nieco po dwudziestej. Czyli nocna robota. Aha.
— Mam się jakoś przygotowywać, specjalne życzenia? — zapytałem obojętnym tonem i szef już wiedział, że wygrał. Nie żeby to starcie mogło się skończyć w jakikolwiek inny sposób.
— Raczej nie. Nie wiem co to za człowiek, rozmawiałem tylko z Kakashim.
— Dobra, w porządku. To gdzie mam dojechać?
— Właśnie, dobre pytanie. — Mężczyzna zamyślił się na chwilę, a ja w tym czasie odliczyłem w myślach do dziesięciu. To była standardowa procedura w przypadku jakichkolwiek kontaktów z tym pierdzielem.
— Podsumujmy. Chcesz, żebym obsłużył ty-nie-wiedzieć-kto, w ty-nie-wiedzieć-gdzie? Wiesz w ogóle coś, poza tym, że rozmawiałeś przez telefon z cholernym Hatake?
— No już weź nie dramatyzuj. Z tego co pamiętam, to rozchodziło się o centrum, ale jakby co, to zaraz wyślę ci jeszcze esemesa ze szczegółami — oświadczył pogodnie Jiraiya, szczęśliwy, że pozbył się problemu. I szczęśliwy, rzecz jasne, ze swoich trzydziestu procent, a to ładny kawał grosza, jeśli liczyć od podwójnej stawki. — Wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć!
— Wiesz co? Nie mów w moim kierunku. — Rozłączyłem się i odrzuciłem telefon na łóżko. Tęsknie spojrzałem na leżącą na posłaniu rozbebeszoną torbę. Wyjazd, Itachi i miły, sielankowy weekend z dala od tego natręta będą niestety musiały poczekać.
Prawie udało mi się skompletować wyprawkę, gdy komórka zawibrowała.
„Młody mężczyzna, odprężenie po ciężkim i stresującym dniu. Hotel Hilton, 21:00.”
Odczytałem wiadomość i uniosłem brew. Prawdopodobnie chodziło o jakiegoś biznesmena — w takim mieście jak to, to nie były jakieś odosobnione przypadki. Nie tak źle, jeśli dobrze pójdzie, nie będę musiał za wiele robić i może uda mi się wrócić na noc do domu. Na samolot tak czy inaczej już nie zdążę, ale perspektywa snu we własnym łóżku zawsze nastrajała mnie optymistycznie.
Zagarnąłem jeszcze do torby jakieś olejki — walało mi się to tałatajstwo po całym domu, zwłaszcza teraz, gdy teoretycznie się pakowałem — i mogłem jedynie mieć nadzieję, że przez pomyłkę nie zaplątał mi się nigdzie mój ziołowy szampon do włosów. Ostatnie zerknięcie na zegarek, poprawienie włosów i wybiegłem z mieszkania. Jeśli chciałem zdążyć, to musiałem się pospieszyć — w moim zawodzie wszelkie spóźnienia były niedopuszczalne.

~oOo~
Żeby dotrzeć na miejsce we właściwym czasie, musiałem się nieźle natrudzić. Wymagało to ode mnie między innymi rozwinięcia imponującej prędkości na trasie mieszkanie-postój taksówek, a także posłania przewoźnikowi morderczego spojrzenia, którego nie powstydziłaby się nawet sama Gorgona. Mężczyzna najwyraźniej wziął mnie za cudzoziemca, bo gdy rzuciłem hasłem „centrum”, natychmiast skierował samochód ku peryferiom miasta. Wolnego. Na szczęście szybko się zmitygował i zaproponował nawet, że potrąci mi kilka procent z ceny.
Szybkie zerknięcie w jedno z lusterek ujawniło, że wyglądam jak cholerny dupek, który zarabia na życie gryząc cegły i wypluwając gruz. To by wyjaśniało skąd ta zmiana w zachowaniu taksówkarza.
Auto zajechało pod Hotel Hilton i zatrzymało się z piskiem opon. Zapłaciłem kierowcy odliczoną kwotę i wysiadłem — samochód ruszył zanim zdążyłem dobrze zatrzasnąć drzwi, niemalże przejeżdżając mi po stopach. Rzuciłem kilka przekleństw pod adresem naciągaczy, którzy nie mają sumienia, i odwróciłem się w stronę budynku. Westchnąłem bezgłośnie i spróbowałem się rozluźnić. Gdyby klient zobaczył mnie z taką miną, najpewniej uciekłby z wrzaskiem. Zero problemu, jeśli kogoś interesowało moje zdanie, przynajmniej miałbym robotę z głowy, ale Jiraiyi najwyraźniej strasznie zależało na tym konkretnym mężczyźnie. Jak to mawiają koledzy po fachu — zlecenie nie wybiera. Postarałem się przywołać na twarz coś, co od biedy mogło imitować seksowny uśmieszek i odepchnąłem zbędne myśli w najdalszy kąt umysłu, odkładając samoumartwianie się na poranek.
Lokaj skinął mi głową, gdy wchodziłem. W końcu byłem tu nie pierwszy raz. Po prawdzie, to bywałem tu na tyle często, że zacząłem mieć układy z pokojówkami i innymi pracownikami ośrodka wykonującymi mniej wdzięczne prace, co było wysoce niepokojące. Odpowiedziałem na jego powitanie i udałem się bezpośrednio do wind — miałem idealny czas. Dwie minuty to jeszcze nie spóźnienie, to po prostu brak synchronizacji zegarków, a przynajmniej to zamierzałem powiedzieć mojemu klientowi, gdyby ten zarzucił mi brak punktualności. Nie musiał przecież wiedzieć, że teoretycznie miałem dzisiaj mieć wolne i byłem obrażony na cały świat, że w ogóle mnie tu ściągnięto.
Dotarłem do odpowiednich drzwi i zatrzymałem się na chwilę. Spróbowałem doprowadzić włosy do względnego porządku, ale te za nic nie chciały współpracować, więc pozostało mieć nadzieję, że mężczyzna, z którym mam się spotkać, woli naturalność i prostotę. Sprawdziłem jeszcze, czy aby na pewno pamiętałem o zabraniu odpowiednich tabletek, ale te na szczęście spoczywały spokojnie w mojej kieszeni. No cóż, taka praca, musiałem mieć pewność, że w razie potrzeby będę miał siły, by stanąć na wysokości zadania. To nie było problemem samo w sobie — czasami ciężko było połknąć niebieską pigułkę i zrobić to na tyle dyskretnie, aby wyglądało przekonująco – to okazywało się o wiele trudniejsze.
Zapukałem do drzwi, a gdy usłyszałem męski głos mówiący „otwarte”, nacisnąłem klamkę i pewnym krokiem wmaszerowałem do środka.
Gdyby nie fakt, że ogólnie byłem zirytowany i mocno zdeterminowany, żeby przejść przez ten wieczór w jednym kawałku, niewątpliwie wyłożyłbym się jak długi i ucałował dywan. Moim oczom ukazał się nie kto inny, jak sam Naruto Uzumaki — rozwrzeszczany matoł, który nauczył się sznurować buty dopiero w wieku dziesięciu lat i osiągnął poziom mistrzowski we wkurwianiu mnie, alias mój najlepszy przyjaciel z dzieciństwa. Zajebiście.
Szybko się zreflektowałem, zanim ten kretyn zdążyłby zauważyć, że coś jest nie tak. Mężczyzna zbladł na mój widok i zachłysnął się wodą, którą właśnie pił. Przez moment miałem wrażenie, że jeszcze chwila, a jego gałki oczne wypadną z oczodołów i potoczą się po podłodze.
— Uchiha! Co ty tu, do diabła, robisz?! — wrzasnął, nie próbując nawet ukrywać swojego zaskoczenia. Mentalnie przewróciłem oczami i poczułem chęć wybuchnięcia panicznym śmiechem. Najwyraźniej przez te wszystkie lata nic się nie zmieniło, wciąż te sam reakcje. Nie pozwoliłem niczemu wypłynąć na wierzch. Byłbym przeklęty, gdybym zaczął ujawniać prawdziwe emocje przed klientami.
— Też się cieszę, że cię widzę, młocie — odparłem spokojnie. Cóż, bywało gorzej, chociaż musiałem przyznać, że sytuacja należała do niezręcznych. W tym momencie zastanawiało mnie jedno, a mianowicie, czy Jiraiya wiedział, że wysłał mnie do swojego chrześniaka. Jeżeli tak, to go dorwę i osobiście zrzucę ze schodów w taki sposób, żeby głową policzył wszystkie stopnie.
— Nie wiem, czy pomyliłeś pokoje, czy jest jakiś inny powód, że muszę oglądać twoją gębę, ale idź sobie, draniu. Czekam na kogoś — warknął wyraźnie zirytowany Naruto, po czym podniósł się z fotela i poluźnił węzeł krawata.
Kiedy doszedłem do wniosku, że mogło być gorzej, naprawdę to miałem na myśli. Uzumaki przynajmniej nie był zasapanym pięćdziesięciolatkiem z łysieniem plackowatym i pokaźnych rozmiarów mięśniem piwnym, a takie zlecenia też mi się trafiały. Właściwie, to byłem prawie pewny, że jeśli przyjdzie co do czego, obejdę się bez niebieskich tabletek.
Dyskretnie przyjrzałem się stojącemu naprzeciwko mężczyźnie, starając się zachować pozory niezainteresowanego – w zaciszu własnego umysłu gotów byłem przyznać, że mężczyzna prezentował się zaskakująco dobrze, chociaż takie wyznanie w normalnych warunkach nigdy nie przeszłoby mi przez gardło. Potargane blond włosy, co do których nigdy nie byłem pewny, czy były efektem wielogodzinnego układania przed lustrem, czy może poduszkową stylizacją – obecne. Podłużne blizny na policzkach, do których zdążyłem już przywyknąć – na swoim miejscu. W gruncie rzeczy, to Naruto Uzumaki nie zmienił się za bardzo przez te lata. Może tylko teraz było w nim więcej zmęczenia i doświadczenia, co ujawniło się poprzez głębokie cienie pod oczami i odrobinę mniej błyszczące oczy.
Pokręciłem nieznacznie głową, wracając myślami na ziemię. Miałem robotę do wykonania, a moja reputacja nie wzięła się przecież znikąd – postronny obserwator mógłby mnie oskarżyć o narcyzm, ale jeśli o mnie chodziło, to wiedziałem po prostu, że byłem dobry w tym, co robiłem. I to, że facet, do którego trafiłem okazał się być moim wieloletnim przyjacielem z dzieciństwa, nie miało żadnego wpływu na jakość mojej pracy.
Czy też raczej – nie powinno mieć żadnego wpływu.
Szybko pokonałem dzielącą nas odległość i pomogłem mu w rozwiązywaniu supła od krawata, kładąc swoje ręce na jego, powodując, że mężczyzna zamarł jak sparaliżowany i przyjrzał mi się ze strachem wymalowanym na twarzy.
— Wiem, Uzumaki. Czekasz właśnie na mnie. Zawsze byłem tylko ja, co? — zapytałem słodko, przywołując na twarz firmowy uśmiech, którego używałem, gdy musiałem przekonać klientów, że wynajęcie mnie było najlepszą rzeczą w ich nędznym życiu.
— Nie schlebiaj sobie, Uchiha — warknął Naruto, patrząc na mnie z czymś co niepokojąco przypominało złość. I urazę. I prawdopodobnie znaczyło, że moje domysły były trafne albo przynajmniej wystarczająco bliskie prawdy, by wpędzić go w zakłopotanie. Nigdy nie wybaczył mi tego, że lata temu niezbyt elegancko zerwaliśmy wszystkie kontakty. Chociaż tak naprawdę, mógłbym się kłócić o to, czyja to wina. — Nie mam czasu na spotkanie po latach, którego, tak de facto, wcale nie chciałem. Jestem umówiony. — Ach, ten młot najwyraźniej jeszcze nie połączył kropek i nie domyślił się, co oznaczała moja obecność. W typowy dla siebie, uroczy i absolutnie nieperfidny sposób postanowiłem go przez chwilę podręczyć. Praca pracą, ale nie mogłem sobie odmówić.
— Co, zamówiłeś sobie jakąś kurewkę na szybki numerek?
— A nawet jeśli, to nie jest to twoja sprawa — rzucił z jadem chłopak, gdy minął już pierwszy szok i udało mu się jakoś przełknąć moją obecność w pomieszczeniu.
— Może jednak moja, skoro zamawiałeś. — Och, to będzie dobre. Odrzuciłem na podłogę, dopiero co odwiązany, krawat i uśmiechnąłem się zaczepnie. — Jestem do twoich usług.
— Nie mów… Pracujesz u Jiraiyi?! — wrzasnął Uzumaki, po raz kolejny upodabniając się do ryby wyjętej z wody. Skinąłem powoli głową, upewniając się, że Naruto dostrzeże złośliwy uśmiech błąkający się na moich ustach.
Tak, byłem kurwą. Panem do towarzystwa. Tak, prostytuowałem się dla pieniędzy i nie, nie czułem się z tym jakoś specjalnie źle. Jeśli ludzie, którzy dzień w dzień prowadzą śmierdzącą szambem ciężarówkę i nurzają się w ściekach, nie są zniesmaczeni swoim zajęciem, to czemu ja mam być? Ponoć żadna praca nie hańbi.
To była jedna z trudniejszych decyzji, z jaką przyszło mi się zmierzyć w moim dwudziestokilkuletnim życiu, ale nie żałuję. Teoretycznie miałem wszystko — wykształcenie, majętną rodzinę, ale chciałem też w bardzo radykalny sposób zerwać wszelkie powiązania z przeszłością. Nie mógłbym iść przez życie, wiedząc, że to co mam, zawdzięczam tylko i wyłącznie nazwisku, a tak by się to niewątpliwie skończyło. Lubiłem seks, a kiedyś — przypadkiem, po pijaku — przegrałem z Jiraiyą zakład, opiewający na wykonanie dla niego dwóch zleceń specjalnych. Z dwóch zleceń zrobiły się cztery, siedem i tak już zostałem.
— Mam ci pokazać licencję? — Najlepiej od razu w pakiecie ze sterczącym kutasem. Haha, nieśmieszne.
— Nie wierzę. Teraz tym się trudnisz, Sasuke? Brak ci forsy czy może lubisz dawać dupy? — Uzumaki zmierzył mnie nieprzychylnym spojrzeniem od stóp do głów. Widać było jak na dłoni, że jego opinia o mojej osobie to jedna wielka równia pochyła. Nie żebym nie był przyzwyczajony, jednak taka reakcja z jego strony poruszyła tę strunę, której nie używałem już od bardzo dawna, i dziwnie się z tym czułem. Udało mi się jednak skutecznie zamaskować jakąkolwiek reakcję — jedną z pierwszych rzeczy, jakiej nauczyłem się w tym zawodzie, było to, że prywatne osądy dziwek nikogo nie interesują i lepiej ich nie wygłaszać, zarówno dla lepszego utargu, jak i poczucia bezpieczeństwa. Nie wspominając już nawet o emocjach.
Byłem przecież tylko grzeczną, małą kurwą i miałem robić to, co mi kazano. Nie myśleć, tylko wypełniać polecenia i starać się wypaść przy tym jak najbardziej przekonująco. Proste jak budowa dzidy bojowej.
— A co jeśli lubię dawać i brać? — zapytałem, rozpinając kołnierzyk Naruto i palcem przejeżdżając po jego szyi, w miejscu, gdzie puls był najlepiej wyczuwalny. Nie umknęło mojej uwadze, że mężczyzna spiął się nieznacznie i przełknął głośno ślinę.
— Prostytutka pozostanie prostytutką — zawyrokował takim tonem, jakby ogłosił przed chwilą jakąś prawdę objawioną. Tyranicznym wysiłkiem woli powstrzymałem się od przewrócenia oczami. Najwyraźniej charakter tego młotka też nie uległ zmianie, co za szkoda.
— Ktoś tu się uważa za lepszego, a jednak korzysta z usług takich jak ja. Czy to czasem nie śmierdzi hipokryzją?
— Zważ na to, że ja za to płacę, a ty pieniądze za to bierzesz. To spora różnica, ty dupku.
— Serio? — zapytałem, poddając się jeśli chodzi o maskowanie złośliwego chichotu. Uzumaki wydawał się być głęboko dotknięty moimi insynuacjami i sztyletował mnie spojrzeniem. — Ja jakoś żadnej nie widzę.
— I ja zamówiłem masażystę, a nie kurwę.
— Poprawka. Zamówiłeś kurwę, która potrafi masować. — Chłopak aż zapowietrzył się z oburzenia i teraz to już nie mogłem nie wybuchnąć śmiechem. Ktokolwiek inny na moim miejscu stwierdziłby zapewne, że taki obrażony Naruto wyglądał uroczo, ale ja już dawno wyrzuciłem takie słowa ze swojego słownika, więc uznajmy po prostu, że był w tym momencie ciekawym obiektem obserwacji.
— Tak czy siak, zamawiałem jedynie masaż, więc marnujesz swój czas. Możesz iść szukać innego bogatego sponsora.
Mężnie stłumiłem westchnienie i przechyliłem lekko głowę, jakby ważąc jego słowa. Ta jałowa dyskusja donikąd nie prowadziła i miałem takie niepokojące wewnętrzne przeczucie, że niedługo przejdziemy do zgoła innych oskarżeń i wejdziemy na temat naszych zerwanych kontaktów. A z moimi wewnętrznymi przeczuciami był ten problem, że zazwyczaj okazywały się prawdziwe. Nie powinienem dać się wciągnąć w tego typu rozmowę, więc postanowiłem jak najszybciej zmienić temat i wrócić na bezpieczny grunt — czyli w tym przypadku cel mojej wizyty.
Powoli przesunąłem opuszkami palców nad paskiem zaskoczonego chłopaka, delikatnie gładząc opaloną skórę, za co zostałem nagrodzony ledwie stłumionym westchnieniem. Najwyraźniej Uzumaki się tego nie spodziewał — nie wiedziałem, czy chodziło o to, że go dotknąłem, czy może raczej o jego reakcję na wspomniany dotyk, ale w każdym razie odskoczył ode mnie gwałtownie, potykając się po drodze o łóżko i lądując na nim jak małe słoniątko. Tyle gracji.
— Ktoś o ciebie dba, ponieważ zagwarantował ci full serwis — mruknąłem tylko, uśmiechając się porozumiewawczo, po czym zrobiłem małą wycieczkę do mojej, porzuconej gdzieś w generalnej okolicy wejścia, torby. Upewniłem się po drodze, że drzwi do pokoju są zamknięte — różni ludzie z różnymi fetyszami mi się trafiali, ale jakoś nie podejrzewałem Uzumakiego o takie wyuzdanie i chęć robienia czegokolwiek na oczach potencjalnych przechodniów. Wybebeszyłem walizkę, wyciągając z niej zestaw olejków. Wykopałem także pastę do zębów i to niecodzienne znalezisko przypomniało mi o planowanym wyjeździe do brata — dziwne, przez ten nadmiar emocji prawie zapomniałem, że powinienem być zły jak osa, bo nasza Burdel Mama pokrzyżowała mi plany.
Kiedy odwracałem się do mężczyzny, momentalnie wślizgnąłem się w swoją rolę i modliłem się, abym z niej nie wypadł do końca dzisiejszego wieczoru. Powolnymi ruchami ściągnąłem rękawiczki i z niemałym zadowoleniem zdałem sobie sprawę, że nawet tak prozaiczny gest zdawał się pobudzać mojego klienta.
— Dlaczego się rozbierasz?!
— Nie chcę się pochlapać olejkiem — oznajmiłem tylko, spychając gdzieś na skraj swojego umysłu rozważania zatytułowane „co ten kretyn ma na myśli?”. Kurwa, którą zamówiłem, zaczęła się rozbierać! Och, nie, co to ma oznaczać?! — Tobie też radzę, chyba że chcesz, żebym to ja cię rozebrał.
Gdzieś w tym momencie Naruto zrozumiał, że to była gra dla dwóch osób i w ramach odpowiedzi uśmiechnął się drwiąco — poczułem cień dumy, bo jeszcze te kilka lat temu nie byłby w stanie spojrzeć mi w oczy w taki sposób, że jego pogarda wydawała się prawie autentyczna. Prawie.
Zrobiłem małe przedstawienie ze ściągania koszuli — Uzumaki wgapiał się we mnie jak cielę w malowane wrota. Przynajmniej dopóki nie zorientował się w tym, co robił, bo po chwili momentalnie pokraśniał i pognał do łazienki jakby go sam diabeł gonił.
Kiedy wrócił do mnie chwilę później, jego nieco wymięty garnitur zniknął, tak samo jak reszta jego ubioru, zastąpiony hotelowym ręcznikiem zawiązanym w biodrach. Zlustrowałem go uważnie, dbając o to, aby mój wyraz twarzy nie wyrażał już nic poza pożądaniem. Chociaż gdybyśmy się spotkali w innych okolicznościach, moja reakcja zapewne byłaby podobna, jakkolwiek przyznanie się do tego stanowiło pewien dyskomfort psychiczny. Ostrożnie usiadłem na jego pośladkach, ocierając się o nie nieznacznie kroczem — po latach pracy w zawodzie takie rzeczy wchodzą w nawyk, naprawdę — i zacząłem systematycznie ugniatać napięte mięśnie, rozcierając oliwkę po szerokich plecach.
Jeśli komuś wydawało się, że masowanie jest łatwe — miał rację, wydawało mu się. To ciężki kawałek chleba — preferencje różniły się w zależności od klienta i czasami trudno było trafić, czy ten delikwent lubi mocne, zdecydowane uciśnięcia, czy może zamierza zacząć jęczeć, że siniaki mu zostaną i w ogóle on jest za wrażliwy na takie rzeczy. Założyłem, że Uzumaki zaliczał się do tej pierwszej grupy, a dźwięki, jakie wydawał leżący pode mną mężczyzna jedynie mnie w tym utwierdzały.
Tak czy inaczej — dość długo zgłębiałem już tajniki sztuki masażu. Mogłem sobie być kurwą, kurtyzaną, czy też panną — a konkretniej panem — lekkich obyczajów, ale wszystko to źle brzmiało w wyższych strefach i raniło ich szlacheckie języki. A, nie oszukujmy się, takich klientów zazwyczaj obsługiwałem — innych po prostu nie było stać na mnie i moje usługi. Często byłem więc nazywany masażystą albo inne cuda na kiju, chociaż wszyscy zainteresowani i tak wiedzieli, czym dokładnie się parałem. Tak jakby rzecz nienazwana po imieniu zmieniała swoją postać — jak na mój rozum sprzedawanie ciała za pieniądze było kurwieniem się i tyle w temacie.
Mogłem niemalże usłyszeć trybiki obracające się w głowie Naruto — mężczyzna najwyraźniej zastanawiał się, jakim cudem skończył tak, a nie inaczej. Cóż, potrafiłem być raczej przekonujący, gdy tego chciałem. Uśmiechnąłem się do jego łopatek i poruszyłem nieznacznie biodrami — nic wulgarnego jak na razie, ale wymowa tego gestu mimo wszystko była jednoznaczna. Kiedy doszedłem do wniosku, że Uzumaki jest już wystarczająco rozluźniony, porzuciłem dalsze ugniatanie jego mięśni na rzecz gładzenia kciukami jego kręgosłupa, schodząc w dół, aż do miejsca, gdzie plecy traciły swoją szlachetną nazwę. Wiedziałem, że był już na krawędzi i mógłbym postawić całkiem sporą sumkę na to, że facet zdążył się już konkretnie podniecić. Wystarczył już tylko drobny gest, by ostatecznie porzucił swoje zahamowania i pozwolił mi zrobić to, po co przyszedłem.
Pochyliłem się nad nim, przyciskając klatkę piersiową do jego pleców — to było to. Naruto szybko się przekręcił i spojrzał mi prosto w oczy. To nie tak, że nie udało mi się rozszyfrować jego zamiarów, ale mimo to pozwoliłem mu docisnąć się do materaca i usiąść na mnie okrakiem. W spojrzeniu Uzumakiego zobaczyłem jakąś bliżej niezdefiniowaną wewnętrzną walkę i mogłem się tylko domyślać, o co chodziło. Chwycił mocno moje włosy, upewniając się, że nie będę w stanie odwrócić głowy, i przyjrzał mi się z determinacją wypisaną na twarzy.
— Sasuke, już nie jestem tym gówniarzem, którego pamiętasz. Zmieniłem się i nie pozwolę ci się mną bawić. — Przysunął się do mnie znacznie bliżej, niż było to wymagane, owiewając moją szyję gorącym oddechem. Przymknąłem powieki i westchnąłem ciężko, zaciskając dłonie na prześcieradle, niby to nie będąc w stanie nad sobą zapanować. — Może najwyższy czas, żeby role się odwróciły, co, draniu?
— Czyli, że teraz nie zamierzasz uciekać i chcesz zasmakować władzy, Naruto? — szepnąłem, upewniając się, że brzmię odpowiednio uwodzicielsko. Uzumaki zaczął odpowiadać nieco bardziej aktywnie, mocno dociskając swoje biodra do mojego krocza, dzięki czemu mogłem wyczuć, jak bardzo jest podniecony. Nie wiedziałem, co chciał osiągnąć, ale reagowałem na jego starania w sposób w jaki sobie tego życzył, jęcząc przeciągle, gdy poczułem jego język na szyi i wbijając mu paznokcie w plecy, gdy zaczął przesuwać dłońmi po moim rozgrzanym ciele.
Byłem z siebie całkiem dumny, że prawie całkowicie udało mi się ukryć lekki napad śmiechu, gdy coraz bardziej zirytowany Naruto próbował wygrać potyczkę z moimi spodniami. Bo cóż, były to spodnie specyficzne — kilka rzepów i zamków w strategicznych miejscach na… nazwijmy to, specjalne okazje, w których musiałbym je zdjąć wyjątkowo szybko i z gracją — i pozbycie się ich w warunkach łóżkowych nie było taką znowu łatwą sprawą. Może to i dobrze, że Uzumaki nie wiedział, co jeszcze znajdowało się w odmętach mojej szafy, gdzie walały się nawet sukienki i szpilki — ponownie, pewni specyficzni klienci i specyficzne wymagania, trzeba się było dostosować. Ta szafa miała jeszcze szufladę… Gdy kompletowałem jej zawartość, dwie osoby wiedziały, co dokładnie się w niej znajdowało — ja i Bóg. Teraz został już tylko Bóg. Było tam dosłownie wszystko, począwszy od najróżniejszych pierścieni na penisa, na kolosanych dildosach skończywszy i jej zawartość zaskakiwała wszystkich, nie wyłączając mnie.
— Całkiem sprytne spodnie, draniu.
— Uchiha zawsze mają to co najlepsze.
— Oczywiście. — Po wygranej potyczce z moimi striptizerskimi spodniami Naruto otarł się o mnie całym ciałem i niemalże poczułem, jak coś we mnie pęka. To chyba była moja kontrola i opanowanie — maski grzecznej dziwki, które posłusznie przywdziewałem. Niezależnie od tego, co wmawiałem sobie tak uparcie odnośnie profesjonalizmu i biznesowego podejścia, pragnąłem tego mężczyzny i jego ciała. I nie była to taka znowu świeża sprawa.
— Musisz już iść, jestem zmęczony — szepnął, odsuwając się nagle ode mnie i jakby czekając aż odejdę.
Powinienem to zrobić, zdecydowanie. Jako grzeczna, mała kurwa, którą przecież byłem, miałem obowiązek słuchać poleceń mojego pana, chyba że ten wyraźnie zastrzeże sobie, żebym tego nie robił. Ale zdrowy rozsądek najwyraźniej zostawiłem w drugich spodniach — chciałem Uzumakiego pod sobą, w sobie i nie miało to za wiele wspólnego z moim obecnym zleceniem. Zanim zdałem sobie sprawę, co właściwie robiłem, zacisnąłem palce na nadgarstku Naruto, przewracając go z powrotem na plecy i moszcząc się na nim, upewniając się, że nie zamierza mi uciec. Uciec ponownie, jak zrobił to lata temu, wyjeżdżając za granicę.
— Drugi raz nie pozwolę ci uciec, Uzumaki. Nie dziś.
A w cholerę z tym, pomyślałem, gwałtownie wpijając się w jego usta, starając się tym pocałunkiem przekazać wiele i jakoś odreagować wszystkie te lata. A Naruto… odpowiadał mi z właściwym sobie zaangażowaniem, w niczym nie ustępując mi pola.
Będziemy przeklęci, obaj.

~oOo~
Kiedy otworzyłem rano oczy, wstyd i oburzenie niemalże natychmiast przeprowadziły na mnie zmasowany atak. To nie tak, że pierwszy raz obudziłem się w nieznanym miejscu z obcym facetem u boku — to było dla mnie poniekąd codziennością. Tym razem za wiele rzeczy się nie zgadzało i nie próbowałem nawet udawać, że sytuacja była zwyczajna.
Bo widzicie, najważniejsze w życiu są zasady. Nawet dziwki mają swoje zasady i standardy. To były proste, nieskomplikowane reguły, których wszyscy w naszym półświatku bezwzględnie przestrzegali, bo zaniedbania mogły prowadzić jedynie do przykrości. Nic trudnego do zapamiętania, Boże uchowaj.
Zawsze używać prezerwatyw — to tak jakby pierwsze przykazanie. Coś jak jedna z podstawowych zasad BHP, higiena pracy i te sprawy. Nie trzeba chyba wyjaśniać, dlaczego było to niezbędne — najczęściej dla obu stron?
Zapłatę brać przed realizacją „zamówienia” — zabezpieczenie finansowe, nic szczególnie wyszukanego. Absolutnie zawsze żądałem pieniędzy zanim pozwoliłem klientowi na cokolwiek — to natychmiast rozwiewało wszelkie wątpliwości.
Nie zasypiać z obcym człowiekiem — to nie tak, że podejrzewaliśmy każdego o bycie seryjnym mordercą, ale różne indywidua tułają się po tym świecie. Najczęstszym precedensem było po prostu wymykanie się w środku nocy, gdy klient smacznie spał. Bardzo ceniłem sobie własne łóżko, błogo niesplamione spermą jakichś dziwaków i innymi wydzielinami, i zawsze do niego wracałem.
Profesjonalizm przede wszystkim — o, no właśnie, mój osobisty faworyt. Praca to jednak praca — okazywanie obrzydzenia, którego czasem nie sposób uniknąć, było wysoce nie na miejscu, to samo tyczyło się zresztą nadmiernego entuzjazmu. Boże, miej w swojej opiece tych, którzy dają się ponieść podczas stosunku z klientem.
Jak widzicie, nic skomplikowanego. Kilka prostych zasad, które każdy powinien wbić sobie do głowy albo nie podążać tą ścieżką. Oczywiście zdarzały się jakieś uchybienia — głownie wśród młodszych stażem, którzy nie wiedzą jeszcze z czym to się je albo ludzi, którzy znaleźli się w zawodzie z przymusu, a nie z wyboru. Ja natomiast byłem już starym wyjadaczem i miałem te reguły w małym paluszku. I dzisiaj w nocy brawurowo złamałem je wszystkie.
Uzumaki w jedną noc zredukował mnie z dziwki, która uczyniła ze swojego zawodu prawdziwe rzemiosło, do rozedrganej kupki kończyn będącej sumą moich słabości, nawracających wspomnień i przyjaźni z dawnych lat. Całowałem go z pasją, z jaką nigdy nie całowałem żadnego mojego klienta i uprawiałem z nim seks, całkowicie zapominając o otaczającym nas świecie, co, nawiasem mówiąc, było absolutnie nieprofesjonalne z mojej strony. Nie pamiętałem już, dlaczego dokładnie nasza znajomość się urwała — faktem było, że on wyjechał za granicę, jednak ja również miałem swoje za uszami. Wykorzystywałem go i niejednokrotnie testowałem granice, które wyznaczał — z nas dwóch to ja zawsze byłem tym bardziej zdemoralizowanym, co w pewien sposób odbiło się również na Naruto. Fakt, to wciąż najbliższy przyjaciel, jakiego kiedykolwiek miałem i było mi nie na rękę, że to właśnie on okazał się być moim klientem.
I w ogóle powinienem chyba przestać nazywać go klientem, bo to wydawało się krzywdzące, zarówno dla niego, jak i dla mnie. W tym było coś więcej i nie było sensu udawać, że nie. Dzisiejsza noc też była inna — nie obsługiwałem go, nie sprzedałem mu swojego ciała, tego nawet nie można nazwać pieprzeniem. My się po prostu kochaliśmy, długo i namiętnie. Wciąż nie wiedziałem, jak to zinterpretować.
— O czym myślisz? — Zaspany głos dobiegający gdzieś z okolic mojego ramienia wyrwał mnie rozmyślań. Zamrugałem zaskoczony i spojrzałem na ledwo kontaktującego mężczyznę, który przyglądał mi się z zainteresowaniem, leżąc z ramieniem przerzuconym przez moje ciało.
— Zastanawiam się, jak najskuteczniej zatrzeć za sobą ślady, aby nikt nie powiązał nieszczęśliwego wypadku, który wkrótce przytrafi się twojemu chrzestnemu, z moją osobą. — skłamałem płynnie, postanawiając zachować swoje jakże ambitne przemyślenia dla siebie.
— To zależy od tego, co dokładnie planujesz — mruknął Uzumaki, przeciągając się jak zaspokojony kocur i powoli wracając do świata żywych. Mrugnął do mnie porozumiewawczo, komunikując, że w razie czego nie miałby żadnego problemu ze mną spuszczającym łomot Jiraiyi. Potrafił to i wiele więcej przekazać samym spojrzeniem i byłem poniekąd zaskoczony, że wciąż byłem w stanie interpretować jego reakcje.
— Zamierzam zdzielić go czymś ciężkim w głowę i tym samym zakomunikować, że następnym razem chcę być lepiej doinformowany.
— Wal w brzuch, to nie pozostawia trwałych śladów — poradził mi Uzumaki z miną znawcy, chociaż nie udało mu się ukryć skrzywienia po usłyszeniu hasła „następnym razem”. Ciekawa obserwacja, nawiasem mówiąc.
Leżeliśmy tak w milczeniu, po prostu ciesząc się swoją obecnością. Sytuacja wciąż była krępująca, ale nasze wczorajsze spotkanie bezkompromisowo zwyciężyło w konkursie na najbardziej niezręczną sytuację roku, wręcz dewastując konkurencję. Dlatego też cisza, jaka między nami zapadła, była całkiem przyjemna i nawet jeśli obaj wiedzieliśmy, że cisną nam się na usta setki niezadanych pytań, to mieliśmy też świadomość, że najgorsze już minęło.
— Muszę się zbierać — oznajmiłem po chwili, rejestrując spięcie leżącego przy mnie chłopaka.
— Jasne — odparł ponuro, posłusznie zabierając ramię z mojego pasa i przetaczając się na drugi kawałek łóżka. Ledwo stłumiłem westchnienie, ale natychmiast sprzedałem sobie mentalnego policzka. Miałem zbyt sponiewieraną psychikę, żeby sobie teraz z tym poradzić — potrzebowałem czasu i spokoju, żeby wszystko sobie poukładać. Chociaż nasz alfons i spokój nie rozumieli się wzajemnie, więc to była kwestia raczej dyskusyjna, ale warto było mieć nadzieję. Ubierałem się powoli, metodycznie zapinając guziki koszuli, i wpatrywałem się w plecy leżącego nieopodal mężczyzny — chętnie zmieniłbym obiekt obserwacji, ale na chwilę obecną to była jedyna dostępna dla mnie powierzchnia jego ciała, więc chwilowo to musiało wystarczyć.
Kiedy skończyłem, obszedłem mebel i stanąłem nad wciąż dąsającym się Naruto. Mężczyzna spojrzał na mnie zaskoczony, jakby na wpół oczekiwał, że już dawno nie było mnie w pomieszczeniu, co skwitowałem jedynie uniesieniem brwi — to był u mnie ten gest, którym wiele potrafiłem przekazać. Nie wątpiłem, że Uzumaki odczytał przekaz — że jestem zirytowany jego dziecinnym fochaniem się i zdecydowanie mam jakiś powód, aby tak sobie nad nim stać.
— Czego, draniu?
— Czekam. I chyba sobie jeszcze poczekam, aż zorientujesz się na co właściwie czekam, młotku.
Naruto zmarszczył brwi, przyglądając mi się w skupieniu. Wyglądał jakby próbował rozwiązać jakąś wyjątkowo przykrą i mściwą całkę nieoznaczoną, która za żadne skarby nie chciała współpracować i prychnąłem z rozbawieniem na ten widok. Kiedy w końcu doszedł do jakiegoś wniosku, niemalże zobaczyłem żarówkę nad jego głową. Mężczyzna pokręcił głową, śmiejąc się pod nosem, jakby z pobłażaniem, po czym wysunął rękę spod pościeli i pogrzebał nią w swoich, leżących na szafce nieopodal, spodniach.
— No tak, oczywiście — mruknął, tylko odrobinę purpurowiejąc ze złości. Śledziłem jego ruchy z zainteresowaniem, niepewny, do czego on właściwie pije. Olśnienie przyszło dopiero, kiedy wygrzebał portfel i wyłowił z niego kilka banknotów, wyciągając je w moim kierunku. — Zrobiłeś, co do ciebie należało, czuj się pochwalony. Dobra kurwa.
Zamknąłem oczy, już nawet nie próbując ukryć westchnienia, i pokręciłem głową — sam nie wiem, co chciałem w ten sposób przekazać — żeby Naruto wsadził sobie te pieniądze w tyłek i zabrał mi je sprzed oczu, bo wcale ich nie chciałem, czy nie chciałem dopuścić do świadomości rozgniewanego, lżącego tonu. Na co dzień nie miałem problemów z tym, że ktoś nazywał mnie kurwą — bo niby co, nie zasłużyłem sobie na taki zaszczytny tytuł? — ale w ustach Uzumakiego to brzmiało po prostu… No, w jego ustach to wcale nie brzmiało i o to właśnie chodziło.
— Co, mało? — zapytał kąśliwie mężczyzna. — Może i masz rację, dziwko. Faktycznie się spisałeś i przyznaję, że nie oczekiwałem po tobie aż tak wiele. Należy ci się jakiś bonus za wyśmienitą grę aktorską i bardzo wiarygodne jęczenie — wycedził, dokładając jeszcze jeden banknot.
— Jakbym chciał jakiegoś wynagrodzenia za moje jęczenie, to ustawiłbym się od razu w kolejce po Oscara — odparłem, automatycznie odpowiadając atakiem na atak. To było poniekąd coś, co robiliśmy od początku naszej znajomości i być może nie potrafiliśmy inaczej.
— Już prędzej Leonardo DiCaprio dostanie wreszcie tę statuetkę niż ty, draniu — sapnął Uzumaki, podejmując desperacką próbę wciśnięcia mi banknotów do kieszeni. Skutecznie mu to uniemożliwiłem, chwytając mocno jego nadgarstek.
— A ty co, nie wiesz, że dziwkom zapłatę wsuwa się za gumkę od gaci? — warknąłem, odpychając jego rękę. — Zabieraj ode mnie te zapchlone pieniądze. Nie chcę ich — rzuciłem na odchodne i odwróciłem się, by odmaszerować w kierunku drzwi. Zanim jednak zdążyłem złapać za klamkę, ponownie usłyszałem głos Uzumakiego — wciąż nieco wzburzony, jednak zdecydowanie spokojniejszy niż chwilę temu:
— Ty… To czego ty tak właściwie chciałeś, że tak nade mną sterczałeś?
Odwróciłem się do niego i spojrzałem prosto w błękitne tęczówki — mogłem się z nim podrażnić, bo chwilowo byłem bardzo w nastroju, jednak w ten sposób niczego bym nie ułatwił. Zamiast tego postanowiłem postawić na szczerość, mając nadzieję, że Naruto doceni ten gest, nawet jeśli wyśmieje go w pierwszym odruchu.
— Chciałem cię pocałować na do widzenia. Tak całkiem poza pakietem, ale nie przejmuj się, rozumiem, że nie jesteś zainteresowany atrakcjami spoza oferty — rzuciłem, przywołując na twarz najbardziej złowrogi uśmiech na jaki było mnie stać, ten sam, który sprawiał, że moherowe zastępy uciekały przede mną w popłochu, wykrzykując „szatański pomiot!” na prawo i lewo. Uzumaki zdębiał i byłem szczerze zdziwiony, że jego szczęka nie wypadła jeszcze z zawiasów.
Uśmiechnąłem się do niego czarująco i ukłoniłem kurtuazyjnie, po czym otworzyłem drzwi i chciałem wyjść z pokoju, jednak ponownie zatrzymał mnie męski głos.
— Daj mi chociaż swój numer!
— Zapytaj chrzestnego o numer do agencji. Jestem całkiem pewien, że możesz poprosić, aby ponownie obsłużyła cię ta sama kurwa, musiałbyś tylko…
— Weź się zamknij, draniu. Miałem na myśli twój numer. Prywatny. — Naruto mrugnął do mnie porozumiewawczo, zupełnie jakby jeszcze przed chwilą nie strzępił sobie na mnie języka. — Chciałbym się z tobą umówić na kawę i tym razem tylko na kawę.
— W takim razie tym bardziej nie muszę ci go dawać — zawiesiłem na moment głos, oceniając reakcję drugiego mężczyzny na moje słowa — bo przecież go masz. Nigdy nie zmieniłem numeru, o czym wiedziałbyś, gdybyś kiedykolwiek postanowił zadzwonić do przyjaciela z dawnych lat. Miłego dnia.
Nigdy wcześniej na poważnie nie rozważałem rezygnacji z zawodu. Jednak teraz udało mi się już złamać wszystkie zasady, jakie sobie wyznaczyłem, i popełnić wszystkie grzechy główne, jakie tylko mógł popełnić ktoś, kto się prostytuuje. Nie wątpiłem, że jeśli jeszcze kiedykolwiek spotkam się z Naruto, nie ucieknę od pytań spod znaku „dlaczego to robisz?” i nie byłem jeszcze pewien, jak wyjaśnię mu, że robię to, bo to lubię. Czy też raczej — lubiłem.
Siedziałem w taksówce, gdy zawibrował mój telefon. Wyciągnąłem go mechanicznie, nie spodziewając się niczego konkretnego. Gdy zobaczyłem „Stary Ramol”, nie byłem nawet specjalnie zaskoczony — zapewne znowu miał dla mnie zlecenie. Jednak tym razem z rozmysłem odrzuciłem połączenie, w myślach każąc mu iść do stu diabłów.
O tak, miałem wiele do przemyślenia.

1 komentarz:

  1. Hej,
    wspaniały, spotkanie ich po latach, no i jeszcze w takiej sytuacji, ciekawe czy „stary ramol” wiedział tak naprawdę kto jest klientem, i jak Sasuke tak później stanął nad Naruto to miałam przeczucie, że w innej sprawie niż kasa…
    Multum weny życzę…
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń