Jak się bawić, to się bawić. Pragnę
zaprezentować magiczny tekst, który piszę, chociaż wcale go nie piszę.
Właściwie to do skończenia brakuje mi już tylko kilku scen, w tym
jednej, której nie chcę pisać (o matko, jak ja nie chcę jej pisać!) więc
zaczynam powoli publikować, z nadzieją, że to mnie do czegoś zmotywuje.
Jeśli jeszcze nie macie dość mnie i moich tekstów, to zapraszam do
czytania, komentowania, co kto chce!
Tytuł: Wolę jeździć, messer
Długość: Miała być miniatura. Potem miałam się zamknąć w trzech rozdziałach. Skończyło się na siedmiu, czyli standardowo – fik wymknął mi się spod kontroli. Powiem tylko, że tym razem nie są to kolosy po 5-6k, a średnia długość rozdziału wynosi raczej około 2,5k. Pocieszające, prawda?
Gatunek tekstu: AU, obyczaj, może trochę romansu i dramatu (trochę!)
Beta: Ja nie wiem. Wszyscy to betowali i jednocześnie nikt tego nie betował. Dziękuję wszystkim tym niewymienionym z imienia duszyczkom, które coś niecoś doradziły!
Ostrzeżenia: Zapewne jakieś przekleństwa i być może powinnam tu coś jeszcze napisać, ale no, spoilery, rozumiecie.
Uwagi: Ja wiem, że miałyście ciężkie przeprawy z moimi dramami, więc niniejszym zawiadamiam, że nikt nie umiera, ani nic z tych rzeczy. Pokusiłabym się nawet o stwierdzenie, że jak na moje standardy zakończenie będzie raczej do przełknięcia. Uprzedzam, że narracja pierwszoosobowa i w niektórych opisach mogły mi się zaplątać jakieś prywatne żale i wynurzenia. No i występują częste odwołania do mojej najukochańszej książki, ale ponoć wszystko jest należycie wyjaśnione, więc nie robiłam odwołań. Ale jakby co, to dajcie znać, dopiszę. Albo zamiast tego przeczytajcie książkę, o!
Uwaga specjalna: Są w tekście miejsca (bardzo sporadyczne, ale jednak) gdzie będziecie mieć do czynienia z całkowitym pogwałceniem poprawnej polszczyzny. Tak, to było zamierzone i wierzę, że pojmiecie o co mi chodziło. xD
Ach, no tak, jeszcze dedykacja. Faniu! Tekst jest dedykowany w całej okazałości i rozciągłości Tobie, z wszystkimi jego błędami i mniej lub bardziej ogarniętymi wiadomościami. Jest wiele rzeczy, za które chciałabym Ci podziękować, co pragnę uczynić poniższym fikiem. Dziękuję więc za bujanie razem ze mną kanonu, dzielenie się mega życiowymi przemyśleniami o nieprzyzwoitych godzinach i wsparcie, którego mi udzielasz. I jeszcze za to, że dałaś się splamić i umiłowałaś dramy równie mocno jak ja. Gdyby nie Ty i Twoje radosne pokrzykiwanie „messermessermesser” opowiadanie pewnie gniłoby gdzieś w odmętach mojego komputera. Albo zaginęło, jak ta miniaturka o odmrożeniu tyłka, o. Niedługo będę musiała napisać tych kilka przykrych słów, których nie chcesz czytać, ale ja mimo to je napiszę i liczę, że tym tekstem chociaż trochę Ci to wynagrodzę. Tymczasem zapraszam jednak do lektury, bo zanim to nastąpi, czeka Cię jeszcze siedem rozdziałów messera!
Rozdział I
Wreszcie nadszedł upragniony piątek, co oznaczało, że mogłem w spokoju rozwalić się na kanapie i delektować weekendem. Nic mi się nie chciało i chociaż w rzeczywistości nie robiłem nic twórczego, to i tak mi się nie chciało. Po prostu — czasem każdemu zdarzają się gorsze dni. Niewykluczone, że przeleżałbym tak do poniedziałku, ale zanim zdążyłem całkiem odpłynąć, zawibrował mój telefon. Zmierzyłem go groźnym spojrzeniem, ale urządzenie jedynie złośliwie mrugnęło zieloną lampką, oznaczającą nową wiadomość. Niechętnie zgarnąłem go ze stołu i odblokowałem.
Abik: Gównoburza na horyzoncie. Sam bym się tym zajął, ale jestem w tramwaju i muszę oszczędzać transfer.
W duchu podziękowałem, że mieszkam sam i nie muszę tłumić cierpiętniczych westchnień. Wiadomości od Abika zazwyczaj oznaczały kłopoty poganiane przez chryje. Pomachałem znikającej za zakrętem wizji spokojnego wieczoru spędzonego na sączeniu piwka i oglądaniu meczu w telewizji i niechętnie zwlokłem się z kanapy. Zlokalizowanie laptopa zajęło mi dłuższą chwilę — tutaj pragnę nadmienić, że wcale nie mam bałaganu w mieszkaniu, ja po prostu nie potrafię niczego robić, gdy otacza mnie porządek, więc naturalnie zawsze dbam o odpowiednie warunki do pracy — ale kilka minut później z powrotem zapadłem się w poduszki, dzierżąc komputer pod pachą. Otworzyłem go ostrożnie, uważając aby nie uszkodzić i tak już naderwanego ekranu, a potem odpaliłem mojego staruszka. Nie był to może cud techniki, ale dobrze mi służył. Poza tym, wcale nie potrzebowałem najnowszego modelu z wypasioną kartą graficzną, bo nigdy nie byłem graczem — chodziło mi głównie o dostęp do Internetu.
Tak, byłem w pewien sposób uzależniony od Internetu. Nie, nie obchodziło mnie, co inni sądzą na ten temat. Mnie generalnie mało co obchodziło — gdyby ktoś kiedyś pokusił się o spisanie wszystkich rzeczy, które mam w dupie, na papierze i oprawienie w okładki, mogłoby braknąć półek Biblioteki Aleksandryjskiej, aby pomieścić wszystkie tomy. Sieć może i nie była centrum mojego wszechświata i raczej nie wpadałem w katatonię, gdy przychodziło do awarii prądu, ale miałem swoje życie w Internecie. Tam też poznałem Abika — równy gość, wyłowiłem go spomiędzy pięćdziesięciolatków robiących sobie dobrze przed kamerką na jakimś czacie. Prędko okazało się, że mamy wiele wspólnych zainteresowań i niedługo potem wybraliśmy się na pieszą wycieczkę w góry. Bo trzeba wam wiedzieć, że obaj byliśmy zapalonymi piechurami i często rekreacyjnie bawiliśmy się w alpinistów-amatorów. Jednakże internetowe znajomości mają jedną poważną wadę — Abik bunkruje się na drugim końcu kraju, więc raczej nie mamy okazji widywać się na co dzień.
Od słowa do słowa, postanowiliśmy więc założyć forum internetowe, które z założenia miało zrzeszać miłośników gór. W praktyce zrzeszało głównie błądzących po świecie trzynastolatków, ale zabawa tak czy inaczej była przednia. Minęło już trochę czasu, a nasz grajdołek jakoś funkcjonował, co chyba należałoby w sumie opić, bo takich dwóch domorosłych informatyków jak nas trzech, to nie ma ani jednego. A niekompetencję administracji zazwyczaj udawało się jakoś zamieść pod dywan — wszakże istniało takie coś jak gotowe skrypty, więc mogliśmy trzymać się na dystans od stricte informatycznej części przedsięwzięcia.
Kiedy mój staruszek połączył się w końcu z Siecią, zalogowałem się na stronie forum, gdzie przywitał mnie obrazek dwóch facetów alkoholizujących się na szczycie góry. Z tęczą w tle, bo kto bogatemu zabroni. Poszukiwania odpowiedniego nagłówka były długie i żmudne, więc ostatecznie zdecydowaliśmy się na metodę doboru losowego i właśnie podziwiałem tego efekty. Zerknąłem na podświetlony komunikat o nieprzeczytanych postach i zostałem natychmist przekierowany do tematu dotyczącego trawersowania. Zjechałem na dół strony, aby zapoznać się z najnowszymi wiadomościami i dowiedzieć się co też Abik miał na myśli pod hasłem „gównoburza”.
Mzuza99: ten temat to w ogole jakis bez sensu jest. każdy mondry czlowiek wie, ze trawestacja dotyczy książek i tej no literatury. zmiana stylu tekstu czy cos, na pewno niedotyczy gur, polecam najpierw zasiegnac wiedzy zanim sie cos napisze. pozdrawiam i przepraszam za bledy, mam zagraniczna klawiature : )
Fagot: A ja polecam zainwestować w słownik. Zakup mózgu też wydaje się dobrym pomysłem. Zagraniczna klawiatura nie usprawiedliwia ujemnego ilorazu inteligencji i wybitnej nieznajomości tematu. Trawersować można zbocze góry, poprzez pokonywania ściany skalnej w poprzek… — I dalej w ten deseń.
Tyranicznym wysiłkiem woli powstrzymałem się od strzelenia sobie w czoło. Nie musiałem nawet zapoznawać się z dalszą treścią postów — jeśli o mnie chodziło, to kibicowałem Fagotowi, głównie dlatego, że nie miał cyferek w nicku. A że miał rację w stu procentach, to już swoją drogą. Zajrzałem na jego profil i dowiedziałem się, że konto istnieje od zaledwie dwóch dni, więc niewykluczone, że nieznajomy internauta uznał, że powinien stanąć na straży zarówno poprawnego posługiwania się językiem, jak i semantyki. Osobiście już dawno pogodziłem się z istnieniem zakały Internetu, znaną potocznie „dzieciarnią Neostrady” — udowadnianie przedstawicielom tej grupy, że nie mają w czymś racji było na dłuższą metę nieopłacalne i nie przynosiło żadnych efektów, a człowiek mógł się jedynie nabawić wysięku z oczu na widok tej grafomanii.
Zmusiłem szare komórki do współpracy i wystukałem jakąś łagodzącą odpowiedź w iście moderatorskim stylu, zamieszczając odnośniki do stron źródłowych, prezentujących dokładne znaczenia słów trawersacja i trawestacja. Nie mogłem się również powstrzymać przed załączeniem linku do artykułu traktującego o pisowni partykuły „nie” z czasownikami. Z mojego dotychczasowego doświadczenia wynikało, że tyle wystarczy, by skutecznie uciszyć Dziecię z Cyferkami w Nicku. Nie miałem takiej pewności w stosunku do nieco bardziej obeznanego w temacie Fagota, więc już po chwili trzaskałem do niego prywatną wiadomość. Radośnie założyłem, że to „on”, bo pewności w sumie mieć nie mogłem.
Konsultant z kopytem: Pozwól się przywitać na forum! Widziałem, że zdążyłeś się wdać już w jakiś zatarg z innym użytkownikiem — czyżby nowy w internetach? Oczywiście zgadzam się z tym co napisałeś, jednak wylewanie wiader jadu na innych internautów i sugerowanie im wymiany mózgu również nie jest w dobrym guście. Na przyszłość swoje zdanie postaraj się przekazywać w bardziej przystępny sposób, to znacznie ułatwi wszystkim życie. — Nie lubiłem banowania i całego tego systemu ostrzeżeń, który oferowała nam strona. Jak dzieciak cieszyłem się z każdego nowego użytkownika, których swoją drogą nie było zbyt wielu, więc wolałem załatwiać wszystko w sposób jak najbardziej pokojowy. Dodałem standardową formułkę, że w razie czego służę pomocą i inne takie i już miałem wysłać wiadomość, jednak coś mnie podkusiło i dopisałem jeszcze jedną linijkę. — Twój nick do odnośnik do Twojej orientacji, czy do Korowiowa?
Otóż login nowego użytkownika wydał mi się dość nietypowy. Tak na dobrą sprawę, to mój nie był lepszy — Konsultant z kopytem. Niewielu wiedziało, że był to pierwotny tytuł pewnego dzieła literatury rosyjskiej autorstwa samego Bułhakowa, opublikowanego ostatecznie jako „Mistrz i Małgorzata”. Zupełnie jakby ten pierwszy tytuł był mało chwytliwy albo jaka cholera. W ogóle z całymi tymi mistrzomałgorzatowymi odnośnikami, to dość pokręcona sprawa była. A było to mniej więcej tak, że miałem kiedyś chłopaka, który miał na tym punkcie kręćka — konsekwentnie prał mnie tą książką po głowie, każąc w końcu się z nią zapoznać, bo to klasyka i nawet nie wiem ile tracę. A ja uparcie przeczytać jej nie chciałem. I to już nie chodziło nawet o to, że ta pozycja w ogóle mnie nie zainteresowała albo, że książek w ogóle nie czytałem, ale po prostu im chłopak bardziej nalegał, tym bardziej miałem ochotę zrobić mu na złość. Ostatecznie jednak udało mu się mnie przekupić przez… No, w każdym razie namówił mnie do lektury i przyznałem z ręką na sercu, że powieść mnie porwała.
Historia ta nie ma jednak szczęśliwego zakończenia, bo związek rozpadł się niedługo potem i w ostatecznym rozrachunku nie miało znaczenia, czy polubiłem Bułhakowa, czy nie. Zdecydowanie wolałem o tym nie myśleć, bo wciąż nie do końca się z tym pogodziłem, więc chciałem zatrzasnąć laptopa i zacząć uskuteczniać wędrówki ludów do lodówki, jednak w ostatniej chwili dostrzegłem nową prywatną wiadomość.
Fagot: Oczywiście, że do Korowiowa, messer! — Po prostu nie mogłem się w tym momencie nie uśmiechnąć. Nie i koniec. — Moja orientacja raczej nie jest czymś, czym dzielę się na forum publicznym i na tym poprzestańmy. Ze swojej strony proponuję wprowadzenie zmian w regulaminie i testy potwierdzające IQ przed rejestracją, ot w ramach ochrony antyspamerskiej. Padnę trupem, jak jeszcze raz zobaczę „gury” zamiast „gór” i naiwnie wierzę, że podzielasz tę opinię. Poza tym w Internecie obowiązuje chyba wolność słowa i moją sprawą jest, co piszę — jeśli uważam, że jak na administratora jesteś wyjątkowo nieokrzesany, to to napiszę i tyle. (Bez obrazy, messer.) Konsultant z kopytem, doprawdy?
Pokręciłem głową i stłumiłem mały napad śmiechu, całkowicie zapominając o dręczącym mnie głodzie. Fagot wydawał się osobą zdecydowanie wartą bliższego poznania i najwyraźniej on również znał twórczość Bułhakowa. Po czym wnioskowałem? Ano po tym, że zwrócił się do mnie per „messer”. Bo widzicie, jeśli czytaliście „Mistrza i Małgorzatę”, to powinniście wiedzieć, że świta Wolanda tak właśnie się do niego zwracała, a „Konsultant z kopytem” to nic innego, jak bezpośrednie odniesienie do postaci Szatana, któremu towarzyszył Korowiow-Fagot. Nie wiedziałem nawet, czy to miało oznaczać coś konkretnego, pamiętałem tylko, że mój były lubił sobie czasami powzdychać „ach, messer!”.
Mój wzrok mimowolnie padł na leżącą na półce nieopodal książkę — był to egzemplarz dość podniszczony i nie ulegało wątpliwościom, że właściciel bardzo lubił tę pozycję i często do niej wracał. Wiedziałem, że nie powinienem tego robić, ale to było silniejsze ode mnie — odłożyłem laptopa i podszedłem do regału, biorąc powieść do ręki. Grzbiet książki był przełamany w kilku miejscach, a okładka rozwarstwiona, ale bez najmniejszego problemu dało się odczytać soczyście czerwone litery — „Mistrz i Małgorzata”. Obrazu dopełniał szczerzący się kuriozalnie kot z muszką i kieliszkiem wina w łapie. Otworzyłem na pierwszą stronę i przeczytałem notatkę napisaną schludnym, zwięzłym pismem:
Własność Sasuke Uchichy.
O tak, chłopak zawsze w ten czy w inny sposób znakował swoje książki i niczym rasowy pracownik firmy windykacyjnej egzekwował od innych terminy ich oddawania. Jak już wspomniałem wcześniej — Sasuke bardzo chciał, żebym się z tym dziełem zapoznał i nie zamierzał tej walki poddać. Długo się opierałem, to mi trzeba przyznać, ale ostatecznie wcisnął mi swój własny, prywatny egzemplarz i oświadczył, że będzie siedział na mnie tak długo, aż tego w końcu nie przeczytam. Wprawiło mnie to w ogromne zdumienie, bo tej konkretnej książki Uchiha nie pożyczał nigdy i nikomu, z czym się już dawno pogodziłem. Wcześniej chciał mnie pogonić do biblioteki, ale najwyraźniej musiał być bardzo zdesperowany i musiało mu na tym naprawdę zależeć, skoro wytoczył aż tak ciężkie działa. Ale jak to się stało, że ta książka już od lat gnije w moim mieszkaniu? Otóż nasz związek rozpadł się niedługo później i najzwyczajniej w świecie nie miałem okazji mu jej oddać. Poza tym, nawet gdybym chciał ją zwrócić, nie wiedziałbym, gdzie się z nią udać, bo Sasuke całkowicie zniknął z mojego życia. A ja nie miałem serca jej wyrzucić, więc leżała sobie u mnie na półce i przypominała o tym, że mam zadatki na sentymentalną babę rodem z jakiegoś tandetnego melodramatu.
Wspominanie Uchihy zajęło mi dłuższą chwilę, więc na śmierć zapomniałem, że miałem odpisać tajemniczemu Fagotowi. Westchnąłem ciężko, odkładając książkę na swoje miejsce, obiecując sobie, że przy okazji wiosennych porządków wywalę ją w cholerę (gwoli ścisłości — obiecywałem sobie to rokrocznie, zarówno przed porządkami wiosennymi, jak i świątecznymi) i wróciłem do laptopa. Musiałem przy okazji wykonać brawurową akcję reanimacyjną, bo moim oczom ukazał się komunikat, że pozostało zaledwie kilka procent baterii, ale na szczęście zdążyłem z ładowarką na czas.
Konsultant z kopytem: Tak, doprawdy. Dla Twojej informacji, jestem też profesorem czarnej magii. — To, że ta konkretna książka przywoływała przykre wspomnienia, nie znaczyło jeszcze, że mi się nie podobała. Bo tak naprawdę wywarła na mnie ogromne wrażenie i nie raz i nie dwa żałowałem, że nie zabrałem się za nią wcześniej i ominęła mnie okazja podyskutowania na ten temat z Sasuke. — Co do proponowanych przez Ciebie testów na inteligencję — przyznaję, kuszące rozwiązanie. Jak myślisz, mógłbym tam przy okazji wrzucić pytanie o orientację, ot, żeby mieć pewność i nie naciąć się na jakimś użytkowniku? — Miałem już kliknąć „wyślij”, ale nie wiedziałem, jak Fagot zareaguje na tego typu żarty. Normalnie tego nie robiłem, ale całkiem możliwe, że przejąłem po moim byłym kilka brzydkich nawyków. Jak choćby przyjacielskie dogryzanie każdemu, kto tylko się napatoczy. Postanowiłem więc dopisać jeszcze coś neutralnego, abyśmy mogli kontynuować tę pokręconą rozmowę. Bóg jeden wiedział, jak bardzo chciałem ją kontynuować. — A tak w ogóle, to co Cię sprowadza na forum?
Fagot: Udam, że nie doczytałem tego przytyku do mojej orientacji. Nic nie widziałem, mrugnąłem wtedy. Pytasz, co mnie sprowadza na forum? No nie wiem, może to ma coś wspólnego z tym, że lubię góry, zważywszy na tematykę strony?
Konsultant z kopytem: Tak, może coś w tym być. Chociaż pytałem raczej w innym kontekście, bo, że znasz się na temacie to już wiem. Zajmujesz się tym profesjonalnie, czy bardziej amatorsko? Gdybym miał strzelać, to rzuciłbym jakimś alpinizmem, ale ciężko Cię rozgryźć.
Długo musiałem czekać na odpowiedź i muszę przyznać, że źle to zniosłem. To nie tak, że nie rozumiałem, że odpowiedź nie nadejdzie w czasie jednej nanosekundy od wysłania wiadomości, ale ogarnął mnie nieuzasadniony niepokój, że nie dostanę jej w ogóle. Po kilkunastu minutach gry w Sapera i nerwowego zerkania na stronę główną forum za każdym razem, gdy trafiłem na bombę, dałem sobie na wstrzymanie. Może Fagot po prostu został wezwany przez prawdziwe życie i musiał odejść od komputera. Miałem właśnie zatrzasnąć laptopa, gdy dostrzegłem migającą kopertę, oznaczającą nową wiadomość. A więc jednak.
Abik: No i co tam, Naruto? Widzę, że kryzys został zażegnany, więc gratuluję i dzięki za szybką reakcję. Naprawdę krucho u mnie z transferem, sam rozumiesz. Co w ogóle u Ciebie słychać, zmieniło się coś od naszej ostatniej rozmowy?
Mężnie zdusiłem warknięcie i gwałtownym ruchem zatrzasnąłem laptopa — urządzenie chrupnęło i mogłem jedynie mieć nadzieję, że nie oznaczało to, że drugi zawias poszedł w pizdu. Ten to dopiero nie wiedział, co to znaczy „niewłaściwy moment”. Postanowiłem mu nie odpisywać, bo nie sądziłem, żeby kolega miał ochotę czytać stado obelg pod jego adresem. W razie czego ma mój numer, może zadzwonić, chyba, że poza transferem brakuje mu również funduszy na koncie, co nie było takie znowu nieprawdopodobne.
Wstałem z kanapy i udałem się upolować coś do jedzenia. Zerknąłem jeszcze na książkę, która śmiała się do mnie z półki i posłałem jej moje najgroźniejsze spojrzenie, które nie zwiastowało najweselszej przyszłości.
— Następnym razem cię spalę! — oświadczyłem, grążąc powieści palcem, a potem już umknąłem do kuchni, z obawy, że książka może zechcieć mi odpowiedzieć. Gadanie do rzeczy nieożywionych nie było złe samo w sobie, przynajmniej dopóki to ty konwersowałeś z nimi, a nie one z tobą. Naprawdę nieciekawie zaczynało być dopiero wtedy, gdy role się odwracały.
Kolejna zaczęta opowieść! Chcesz mnie torturować? "W dzień gorącego lata" nie ma już aktualizacji jakiś czas, "szeroko zamknięte ramiona przyjaciela" również zaciekawiły mnie strasznie, ale ty, zamiast moją nieokiełznaną ciekawość w jakiś sposób zaspokoić, zaczęłaś "wolę jeździć, messer". A wiesz co jest najgorsze? Gdyby jakaś opowieść była do dupy, olałabym ją bez niczego, a tak? Co mam robić kiedy wszystkie są świetne i niesamowicie wciągające? Co ja mam robić, się pytam?
OdpowiedzUsuńPozostaje mi chyba tylko pięknie prosić o jak najszybsze aktualizacje wszystkiego, a więc: pięknie proszę! :D
Nie jest tak źle, serio. Bo w sumie zarówno "Messer" jak i "Szeroko zamknięte ramiona przyjaciela" są już napisane w całości (albo w prawie całości, w sensie, że bez kilku scen) więc ich publikacja jest tylko kwestią czasu. Najwyraźniej Twoje prośby zostały wysłuchane :D
UsuńCieszę się, że moje opowiadania Cię wciągnęły i pozdrawiam!
Pisałam o tym już na forum, ale napiszę również tutaj – jaram się „messerem” jak mało czym i to jaranie jest całkowicie usprawiedliwione i oczywiście, że ma rację bytu! Dlatego tym bardziej cieszę się, że jawnie mogę przygarnąć do serducha cały tekst i z nikim się nim nie dzielić. xD Bo mogę, prawda? <3
OdpowiedzUsuńŻeby się nie powtarzać, napiszę krótko. Raz jeszcze dziękuję za piękną dedykację i oczywiście, że czekam na ciąg dalszy! <3 <3 <3 A perełkę zdecydowanie przygarniam i się nie dzielę, a co! xD
Pozdrawiam, Fania :*
Odpowiadam hurtowo na komentarze na blogu, więc walnę "odkomcia" (z cyklu: Ann poznaje nowe słowa na forumowym czacie) i na to. Oczywiście, że możesz sobie przygarnąć tekst do serducha, wytarmosić i ogólnie zrobić z nim co chcesz, bo przecież jest dla Ciebie (tak samo jak Amnezja, ale wypominanie Ci tego byłoby z mojej strony złośliwe, prawda? xD). Nie ukrywam, że właśnie na Twojej opinii, jako adresatki tego tekstu, zależało mi najbardziej, więc... Jaram się jak Rzym za Nerona, te sprawy.
UsuńRównież Cię pozdrawiam i do jak najszybszego napisania!
Tekst jest zawalisty, zwłaszcza końcówka :)
OdpowiedzUsuńNieźle się uśmiałam przy konwersacji Fagota i Naruto. Bardzo ciekawe. Interesująca wydaje się być zarówno przeszłość jak i przyszłość pewnego blondaska
Mam nadzieję, szybko pojawi się następna część tej historii :)
♡♥♡♥♡♥♡♥♡♥♡
Cieszy mnie, że tekst wpasował się w Twoje gusta. Gwarantuję, że w dalszej części doczekasz się pogłębienia wątku zarówno narutowej przeszłości, jak i przyszłości - jakkolwiek by to nie brzmiało. A tak w ogóle, to Twoje prośby najwyraźniej zostały wysłuchane, bo uprzejmie zawiadamiam, że opublikowałam już rozdział drugi, więc nie musisz długo czekać.
UsuńPozdrawiam, dziękuję za komentarz i do napisania!
Witam,
OdpowiedzUsuńciekawe, tekst mi się bardzo spodobał, przez głowę mi przeszło, że tym użytkownikiem Fogot jest właśnie Sasuke...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia
prawnik prawo spadkowe rzeszow
OdpowiedzUsuń