Przybywam z rozdziałem drugim i mężnie udaję, że takie opóźnienie było zamierzone i w ogóle (w myśl zasady: cokolwiek by się nie działo, udawaj, że tak właśnie miało być). Kilka osób pytało mnie, czym dokładnie jest "messer". Zastanawiałam
się wcześniej, czy dodawać tutaj jakiś odnośnik, w końcu nie dodałam, bo
ponoć wszystko było jasne, ale jak widać nie do końca. Tak więc:
Messer - w świecie wykreowanym przez Bułhakowa był to po prostu sposób, w jaki zwracała się do Szatana jego świta. Przytoczę jakiś cytat z książki, w ramach przykładu użycia: "Może polecisz mi, messer, włożyć jeszcze buty? Koty w butach występują jedynie w bajkach, messer."
- i znaczy to dokładnie tyle co "panie" itp. W polskim przekładzie było
"messer", w oryginale "мессер" (istnieją również uzasadnione podejrzenia, że wyraz ten pochodzi od francuskiego "monsieur", ale to tylko taka teoria i nie mam za wiele na jej obronę) i to się po prostu nie tłumaczy. Nawet
nie próbujcie, bo wyjdzie Wam, że to jakiś nóż albo inne cuda na kiju.
Okej,
skoro to już wszystko ze spraw "organizacyjnych", to chciałabym jeszcze podziękować za komentarze - to
naprawdę motywuje autora do dalszego tworzenia i inne takie. Zapraszam
na rozdział drugi, który chyba wymaga specjalnego ostrzeżenia, a
mianowicie: uwaga na pewien "pairing", który może pogryźć. Chociaż tak
na dobrą sprawę to ciężko to nazwać pełnoprawnym związkiem i użyłam tego
tylko jako środka do przekazania czegoś zupełnie innego (czytanie
między wierszami, te sprawy). Nie zniechęcajcie się i czujcie się
zaproszeni!
Rozdział II
— Wszystko w porządku, Naruto?
—
Co? — zapytałem tępo, bez zrozumienia wpatrując się w siedzącego
naprzeciw mnie chłopaka, który zdawał się coś do mnie mówić. Między
brwiami Saia pojawiła się niewielka zmarszczka, gdy ten pochylał się nad
stolikiem, by przyjrzeć się uważniej mojej twarzy.
—
Stało się coś? Wydajesz się być nieobecny — stwierdził chłopak,
delikatnie ujmując moją dłoń. Powstrzymałem odruch, który kazał mi ją
natychmiast schować do kieszeni i zamiast tego ścisnąłem lekko jego
palce, chcąc mu w ten sposób przekazać, że nie ma się czym martwić.
—
Jasne, po prostu jestem trochę zmęczony. Miałem ciężki dzień —
oznajmiłem, uśmiechając się nieznacznie i taka odpowiedź chyba Saia
usatysfakcjonowała, bo momentalnie się rozpogodził i powrócił do swojej
rozprawy o różnicach w rozprowadzaniu farby po płótnie w zależności od
włosia, z którego wykonano pędzel.
Już
nawet straciłem orientację, która to była randka. Pamiętałem tylko jak
to się zaczęło — moja matka wparowała mi do mieszkania na wzór chmury
burzowej i zakomunikowała, że ma dość moich humorów i celibatu, który
sobie narzuciłem, po czym poinformowała, że umówiła mnie na randkę z
synem swojej koleżanki, który, jak się okazało, też był „normalny
inaczej”. To nie tak, że nie chciałem się przeciw temu zbuntować, bo w
końcu miałem już te swoje dwadzieścia kilka lat i bycie swatanym przez
własną matkę uważałem za wstyd i hańbę. Tylko, że ją to, najdelikatniej
mówiąc, średnio obchodziło. Żyjąc z tą kobietą przez te naście lat pod
jednym dachem nauczyłem się kilku rzeczy, w tym tego, że najlepszym
wyjściem jest zaakceptowanie jej stanowiska — udając się na tę randkę
nic nie traciłem, a mogłem zyskać wartościowego jeśli nie chłopaka, to
chociaż kumpla, więc postanowiłem ten jeden raz schować swoją dumę do
kieszeni.
Sai okazał się być
bardzo miłym facetem i chyba najporządniejszym gejem, jakiego miałem
okazję poznać, bo pomimo swojej orientacji wciąż wierzył w ideę ślubu i
miłości do grobowej deski, co wśród naszej mniejszości seksualnej było
raczej rzadkością. Studiował na ASP, był ode mnie rok młodszy i ponadto
wyjątkowo atrakcyjny fizycznie. Chociaż osobiście nie sądziłem, żeby te
kuse bluzeczki mogły mu pomóc w czymkolwiek poza wzbudzaniem sensacji na
ulicy, ale nic mi do tego. Zgadzałem się na kolejne randki z nadzieją,
że za którymś razem coś zaiskrzy — bez skutku. Szanował mnie, dbał o
moje samopoczucie, liczył się z moim zdaniem, a jego pocałunki były
delikatne i wręcz słodkie.
Wszystko było nie tak.
Tak
naprawdę, to nie wiedziałem nawet na co czekałem. Aż Sai zacznie mnie
wyzywać i ignorować, czy może aż stanie się bardziej namiętny i
zaborczy? Cóż, chyba jednak nie do końca o to chodziło. A może
podświadomie liczyłem na to, że któregoś dnia upodobni się do kogoś
zupełnie innego? No, to już było trochę bliższe prawdy. I tak,
wiedziałem, że było to głupie z mojej strony, bo Sai był sobą — miłym,
czułym i wrażliwym sobą, który jedyne oznaki zapamiętania okazywał, gdy
brał w dłoń pędzel i stawał przed czystym płótnem. Gdzie mu tam było do
draniowatego Uchihy, który za nic miał moją opinię i mieszał mnie z
błotem przy każdej dogodnej okazji? Z tą tylko różnicą, że Sasuke, za
cokolwiek się nie zabrał, robił to całym sobą, oddając się temu bez
reszty — i nie miało przy tym znaczenia, czy chodziło o nasze prywatne
konkursy na najbardziej kreatywną obelgę, czy o inne, bardziej intymne
kontakty.
— Naruto, dobrze wiem, że i tak mnie nie słuchasz. Błądzisz myślami daleko stąd.
Podniosłem
spojrzenie, ponownie wyrwany z zamyślenia i ujrzałem twarz Saia
uśmiechającego się do mnie delikatnie. Nie wydawał się być specjalnie
przejęty ignorowaniem jego osoby i z całą pewnością nie miał mi tego za
złe, chociaż ja na wpół oczekiwałem, że zaraz rąbnie mnie w pięścią w
szczękę i warknie, że kogo jak kogo, ale jego ignorować nie mam prawa.
No cóż. Westchnąłem ciężko, przecierając dłonią zmęczoną twarz.
— Przepraszam cię, Sai. Dzisiaj to ja się już naprawdę do niczego nie nadaję.
—
Nie masz za co mnie przepraszać. Powinienem wcześniej się zorientować,
że średnio interesują cię moje artystyczne rozterki. Nie musimy dłużej
siedzieć w tej knajpie, możemy zrobić coś innego jeśli chcesz —
powiedział chłopak, mrugając do mnie porozumiewawczo. Gestem przywołałem
kelnera i uregulowałem należności, udając, że zastanawiam się nad jego
propozycją.
— Nie obraź się, ale powinienem się chyba wcześniej dzisiaj położyć.
—
Masz rację, dobrze ci to zrobi. — Sai skinął głową, po czym wstaliśmy
od stolika, narzuciliśmy płaszcze i wyszliśmy na zewnątrz. Zima powoli
ustępowała miejsca wiośnie i po śniegu albo prawdziwych mrozach nie było
już nawet śladu, ale temperatura powietrza wciąż pozostawiała wiele do
życzenia. Wcisnąłem dłonie do kieszeni — nie chodziło już nawet o chłód,
ale obawiałem się, że mój towarzysz może wpaść na jakiś pomysł związany
ze mną i z moją niezajętą niczym ręką — i energicznym krokiem
ruszyliśmy na przystanek tramwajowy. Szybkie zerknięcie na rozkład
ujawniło, że najbliższe połączenie będzie już za kilka minut, więc nie
musiałem czekać długo. Stanęliśmy pod jedną z ulicznych latarń, próbując
wypatrzyć w ciemnościach nadjeżdżający środek transportu. Sai
wykorzystał ten moment — wziął mnie z zaskoczenia, nachylił się i…
…przywarł
wargami do moich, wprawiając mnie tym samym w całkowite osłupienie. W
pierwszym odruchu chciałem jakoś zaprotestować, odepchnąć go —
przeniosłem nawet dłonie gdzieś w okolice jego pasa, ale jakby w połowie
wykonywania tej czynności zapomniałem, co właściwie chciałem zrobić i
ostatecznie jedynie owinąłem ramiona wokół drugiego chłopaka i
przycisnąłem go do siebie. Wyczułem, że wąskie usta wyginają się w
uśmiechu, zupełnie jakby tego właśnie oczekiwał, po czym poczułem, że
jedna dłoń zabłądziła w okolice mojego karku, zapewne po to żeby
powstrzymać mnie przed ewentualną ucieczką, a druga zjechała niżej —
jeszcze kilka chwil temu powiedziałbym, że zdecydowanie za nisko, ale w
tym momencie wyleciały mi z głowy wszystkie obiekcje, które mogłem
kiedykolwiek mieć. Oddawałem jego pocałunki z zapałem, czując, że krew
zaczyna szybciej krążyć w moich żyłach. Nie zaprotestowałem nawet, gdy
poczułem na dolnej wardze gorący język — wręcz przeciwnie, uchyliłem
usta, pozwalając mu robić, cokolwiek zechce. Nasze języki splatały się w
namiętnym tańcu i naprawdę nie chciałem, żeby to się kiedykolwiek
kończyło — chciałem więcej, mocniej, głębiej. Dłoń masująca moje
pośladki przed materiał spodni przestała nagle wystarczać, a niezbyt
energiczne ocieranie się kroczem o wybrzuszenie w spodniach towarzysza
stało się niesatysfakcjonujące. Oderwaliśmy się od siebie z cichym
mlaśnięciem, obaj byliśmy zarumienieni, a nasze oddechy zdecydowanie
przyspieszyły. W ciemnych oczach lśniło pożądanie i wiedziałem, że na
tym się dziś nie skończy, że tym razem nie odpuści mi tak łatwo. Poza
tym, mnie chyba też zdążyło się już znudzić granie trudnego do zdobycia —
pragnąłem go i zamierzałem wreszcie coś z tym faktem zrobić. Zamknąłem
oczy, gdy chłopak schylił się i…
…cmoknął
mnie delikatnie w usta. Kontakt trwał może z dwie sekundy i nie
zdążyłem nawet odpowiednio zareagować. Ciężko było to nazwać
pełnoprawnym pocałunkiem, gdybyście pytali mnie o zdanie, a o
namiętności to mogłem sobie chyba tylko pomarzyć. Sai uśmiechnął się do
mnie nieśmiało, uznając zapewne, że to on wprawił mnie w osłupienie tymi
swoimi szalonymi zdolnościami całowania, a jego policzki pokryły się
różem.
— Dobranoc, Sai —
mruknąłem tylko, po czym, nie patrząc chłopakowi w oczy, jak najszybciej
wskoczyłem do tramwaju, jeszcze zanim kierowca zdążył do końca otworzyć
drzwi, czym zaskarbiłem sobie nieprzychylne spojrzenie jakiejś stojącej
w środku emerytki, która była właścicielką czegoś, co na początku
wziąłem za szczura na smyczy — różne ludzie mają fanaberie, nie mnie
oceniać — a co po dokładniejszych oględzinach okazało się być psem
formatu kieszonkowego. No w każdym razie wbiegłem do tego tramwaju jakby
mnie sam diabeł gonił i nie zauważyłem tej cholernej smyczy, przez co
omal się tam nie wypieprzyłem.
Miałem
takie niejasne wrażenie, że chyba nie powinienem rozpamiętywać chwil
spędzonych z Sasuke w obecności mojego aktualnego chłopaka — bo chyba
powinienem tak zacząć Saia nazywać, prawda? — i nieustannie wszystkiego
porównywać. Przez całą podróż do domu starałem się oczami wyobraźni
przywołać obraz Saia i wyobrazić sobie, że razem przeżywamy romantyczne
uniesienie, ale zamiast tego nieustannie wychodził mi Uchiha w kusej,
odsłaniającej pępek bluzeczce. No cóż…
Pozostała
mi więc jedynie nadzieja, że po powrocie do domu, będę mógł uciec do
mojego internetowego azylu i skupiłem się na palącej ciekawości, czy
cholerny Fagot raczył mi w końcu odpisać. ~oOo~
Nie
minęło dużo czasu od momentu, gdy przekroczyłem próg mieszkania, do
załączenia laptopa. Nerwowo bębniłem palcami po obudowie, gdy czekałem,
aż mój staruszek łaskawie się uruchomi i połączy z Internetem — moje
łącze było jakie było i pozostawiało wiele do życzenia. Gdyby prędkość
przesyłu danych porównać do jakiegoś zwierzęcia, to moją symbolizowałby z
pewnością kulawy żółw. Jednak taki Internet wciąż był lepszy niż żaden,
a przynajmniej do takiego wniosku doszedłem, gdy ładowała mi się strona
forum. Z niejaką ulgą zauważyłem, że świeci się koperta — kliknąłem na
nią i zauważyłem dwie wiadomości, z czego jedna była od randomowego
użytkownika, który miał jakiś tam problem z edycją postu. Drugą przysłał
Fagot. Zebrałem się w sobie i jak najszybciej odpisałem na tę pierwszą,
starając się przedstawić rozwiązanie problemu w sposób jak najbardziej
klarowny i dopiero potem, z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku
obywatelskiego, włączyłem tę, która mnie bardziej interesowała.
Fagot:
Żadnym alpinistą nie jestem, zresztą nigdy nie chciałem zajmować się
tym na poważnie. Zgodzimy się chyba, że łazikowanie po górach nie jest
rozrywką najwyższych lotów i ciężko się z tego na dłuższą metę utrzymać,
nieprawdaż? Ktoś kiedyś zaszczepił we mnie, z braku lepszego słowa,
miłość do gór i tak mi już zostało — chociaż to też nie było żadne
konkretne stowarzyszenie, a raczej typowa samowolka. Przez pewien czas
dość często wybierałem się na szlak i niejedną trasę kiedyś przeszedłem.
A jak to wygląda u Ciebie? Jesteś może himalaistą i naiwnie wierzysz,
że utrzymasz z tego rodzinę?
Konsultant z kopytem:
Nie, himalaistą nie jestem. W ogóle tylko raz byłem w górach skalistych
— raczej słaby wynik, co? Podobnie jak u Ciebie — moja aktywność
sprowadza się głównie do spacerów w niższych górach, co pochłania
znacznie mniej czasu i nie wymaga uprzednich przygotowań, aklimatyzacji,
itepe. Po prostu idziesz w las i heja, nie ma Cię! Znikasz na dobre
kilka godzin i masz okazję trochę odpocząć od całej tej techniki, która
otacza Cię na co dzień. Ale w tajemnicy mogę Ci zdradzić, że miałem
kiedyś takie marzenie o zdobyciu Korony Świata — na razie nic z tego nie
wyszło, ale przecież jeszcze kawał życia przede mną. Zastanawia mnie
jedna rzecz… Cały czas używasz czasu przeszłego, czyżbyś już całkiem
zaprzestał, jak to zgrabnie ująłeś, „łazikowania po górach”?
Fagot:
„Znikasz na dobre kilka godzin i masz okazję trochę odpocząć od całej
tej techniki […]” — ciekawe wyznanie, jak na administratora strony
internetowej, który siłą rzeczy musi być prawie przez cały czas
dyspozycyjny. Czyżby sposób na walkę z uzależnieniem od Internetu?
Osobiście sądzę, że telefon nawet w górach się przydaje i mam mocne
argumenty na poparcie tej teorii. Myślę, że wystarczy powiedzieć, że
pewien debil, z którym najczęściej wybierałem się na piesze wędrówki,
uważał, że mapy są dla mięczaków i w ogóle po co komu opatentowanie
przez znających się na tym ludzi trasy. Przecieranie nowych szlaków było
nawet znośne, dopóki się nie zgubiliśmy albo nie napatoczyliśmy się na
jakiegoś strażnika. A co do mojego spacerowania jako takiego… Czas
przeszły jest nieprzypadkowy, celne spostrzeżenie. Od lat nie byłem w
górach i na ile jestem w stanie przewidzieć, to już nigdy nie będę.
Konsultant z kopytem:
Wiesz co, chyba dogadałbyś się z moim byłym — biedak prawie się popluł z
wściekłości, gdy pierwszy raz zabrałem go skrótem (i to wcale nie tak,
że okazało się potem, że trasa wydłużyła się dwukrotnie, skądże!).
Przyznaję bez bicia, czasem ignoruję sugerowane trasy, żeby zamiast tego
opatentować własne. Niby co w tym złego? Nie chcę ci wchodzić z butami
do prywatnego życia, ale dlaczego zrezygnowałeś? Przeprowadzka?
Fagot: No proszę, cóż za wyznanie. To by wyjaśniało Twoje zainteresowanie ukrytymi znaczeniami mojego loginu.
— Przeczytałem tę wiadomość kilka razy i dalej nie za wiele rozumiałem.
Co? Aż zajrzałem do folderu z wiadomościami wysłanymi i pobieżnie
przejrzałem moją ostatnią odpowiedź i… Och, cholera. Jak byk stało „z
moim byłym”. Tak się wciągnąłem w naszą rozmowę, że przestałem filtrować
co piszę — zdarzało mi się to czasami i w takich chwilach pozostawało
mi jedynie pobłogosławić anonimowość internetową i mieć nadzieję, że
ludzie, z którymi konwersowałem nie znają mnie w rzeczywistości.
Konsultant z kopytem: Tłumaczenie, że to zwykła literówka raczej mi nie pomoże, prawda?
Fagot:
Nie chcę Cię martwić, ale tylko winni się tłumaczą, messer. Ale nawet
załóżmy, że faktycznie chciałeś napisać „byłą” i jesteś ślepy na jedno
oko i pomyliłeś literki „ą” i „y”. Ba, jestem gotów nawet stwierdzić, że
miałeś napad drgawek i przez przykładek nacisnąłeś jeszcze to
nieszczęsne „m” na dokładkę, w końcu przypadki chodzą po ludziach. Ale
żebyś jednocześnie zamiast „byłą” napisał „byłym” i „moim” zamiast
„moją”? No nie. W to, to już nie uwierzę. Zwłaszcza, jeśli dołożę do
tego wszystkiego Twój gejdar.
Konsultant z kopytem:
Dobra, masz mnie. Jestem gejem, przyznaję, bo w końcu dlaczego miałbym
się wstydzić tego jaki jestem i mieć z tego powodu jakieś kompleksy?
Pytanie za sto punktów brzmi, dlaczego Ciebie to interesuje?
Fagot: A to już Twój gejdar powinien wiedzieć, czemu mnie to interesuje.
Konsultant z kopytem: No kurde, mój gejdar, jakkolwiek rozwinięty by nie był, nie działa przez internet. Jeszcze. Chociaż sugerując się nickiem…
Fagot:
Nie działa? A to ci heca. Ale skoro aż tak Ci zależy, to w drodze
wyjątku mogę na to pytanie odpowiedzieć, bo nie są to informacje poufne.
Powiedziałbym, że na chwilę obecną w ogóle nie jestem… zorientowany. I
to się raczej nie zmieni za szybko, jeśli w ogóle. Mam inne sprawy na
głowie, a poza tym poważnie wątpię, czy ktokolwiek chciałby ze mnie
uczynić swój obiekt seksualnych westchnień. Chociaż mogę zdradzić, że
jeszcze kilka lat temu miałem chłopaka, więc może Twój gejdar działa
jednak przez internet. I uprzedzając Twoje pytanie, tak, można się w tym
wypadku sugerować moim loginem, co osobiście uważam za zabawne.
Prychnąłem
pod nosem i zdusiłem śmiech cisnący mi się na usta. Okazało się, że
tajemniczy nieznajomy nie miał jednak nic przeciwko wieloznacznym
żartom, do których przywykłem, co było miłą odmianą po długich godzinach
spędzonych z Saiem, który rumienił się i zezował na boki za każdym
razem, gdy jego wypowiedź miała zawierać słowo „penis”. Tylko, że ton
mojej rozmowy z Fagotem stał się co najmniej dziwny i cienka granica
dzieliła nas od wypisywania sobie sprośności przez forumowe PW, a z moim
szczęściem był pewnie brzydkim jak noc, łysiejącym panem po
pięćdziesiątce z bojlerem zamiast kaloryfera. Nie żebym nie zwracał
uwagi na wnętrze partnera, ale mimo wszystko byłem też wzrokowcem.
Znając los albo był stary i spasiony, albo mieszkał na drugim końcu
kraju. Jedno z dwóch. Tak czy inaczej, postanowiłem zejść z tematu zanim
zrobi się niezręczne, bo przerywać konwersacji wciąż nie chciałem — z
każdą wiadomością wciągałem się coraz bardziej.
Konsultant z kopytem:
Wciąż mi nie odpowiedziałeś dlaczego zrezygnowałeś ze spacerowania po
górach, a wnoszę, że nie miało to za wiele wspólnego z Twoją orientacją.
No, chyba, że jakiś facet tak Ci rozjechał tyłek, że do tej pory nie
możesz chodzić, nie wnikam. Więc?
Odpowiedź
nie nadchodziła i nie nadchodziła. Miałem już zacząć się wnerwiać, ale
wtedy zerknąłem na zegarek — była późnonocna (lub wczesnoporanna,
zależnie od dnia tygodnia) godzina czwarta trzydzieści. Tak,
przesiedziałem z nosem w ekranie laptopa lwią część nocy, co nie
zdarzyło mi się nigdy, nawet gdy wymieniałem wiadomości z Abikiem, bo za
bardzo ceniłem sobie sen. I, co było najlepsze, nawet nie zauważyłem
upływu czasu. A Saiowi powiedziałem, że muszę się położyć i odpocząć, no
proszę. Udałem się do łazienki, żeby przygotować się chociaż do tych
kilku godzin snu, które mi pozostały, uznawszy, że Fagot po prostu
zasnął.
Nie byłbym jednak
sobą, gdybym nie zerknął ostatni raz na ekran komputera i mimowolnie się
uśmiechnąłem, gdy zobaczyłem nową wiadomość.
Fagot: Mogę chyba stwierdzić, że chodzenie mi się po prostu znudziło. Wolę jeździć, messer.
Witam,
OdpowiedzUsuńha Naruto z matką się nie dyskutuje, ciekawe czy Sai zdaje sobie sprawę, ze ten myśli cały czas o Sasuke, coraz bardziej przekonuje się, że Furgot to Sasuke...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia