Nie wierzycie autorkom, gdy te obiecują, że na pewno skończą jakieś opowiadanie? ("Wiem, że mam na koncie pisiont zaczętych fików, ale TEGO NA PEWNO SKOŃCZĘ!") No cóż, ja też nie, więc nie zdziwiłabym się, gdybyście wyszli z założenia, że nie ma co zaczynać messera, bo pewnie i tak porzucę go w połowie. Otóż nie! Niniejszym informuję, że to
opowiadanie jest już skończone i jego publikacja to tylko kwestia
czasu. Dopisałam wszystkie brakujące sceny i naprostowałam kilka spraw, a
także przeprowadziłam bardzo bolesny risercz. Nawet sobie nie
wyobrażacie jak bolesny. A teraz zostawiam Was z następnym rozdziałem, zapraszam do komentowania,
pozdrawiam serdecznie i do napisania!
Rozdział III
Następny
tydzień upłynął pod znakiem wyciągania z Fagota jakichkolwiek
informacji prywatnych — tajemniczy internauta był wyjątkowo uparty i
pieczołowicie dbał o to, aby niczego istotnego nie ujawniać, ale kilka
rzeczy i tak udało mi się ustalić. Po pierwsze, był prawdopodobnie moim
rówieśnikiem, ewentualnie z tolerancją kilku lat. On twierdził, że w te
wakacje obchodził sześćdziesiąte dziewiąte urodziny, ale ja w to nie
uwierzyłem — pisałem już trochę z różnymi ludźmi i sposób wysławiania
się, który prezentowali panowie w takim wieku nieco się różnił. Tak więc
za jedyną wiarygodną informację uznałem porę roku, w której obchodził
urodziny — co nawiasem mówiąc przywołało całą falę wspomnień związanych z
Sasuke, u którego to święto przypadało na dwudziestego trzeciego lipca.
Fagot nawet nie zająknął się na temat zamieszkiwanego przez niego
regionu, ale tutaj pragnę przypomnieć, że jestem administratorem forum,
na którym on jest zarejestrowany i tak, wiem czym jest adres IP
komputera i owszem, wiem jak mogę to sprawdzić. I okazało się, że
chłopak mieszka na drugim końcu kraju, bo jakżeby inaczej. To było w
sumie do przewidzenia, ale po głębszym namyśle doszedłem do wniosku, że
może to i dobrze — przynajmniej nie będę sobie robił nadziei na
jakiekolwiek spotkanie.
Siedziałem
właśnie na kanapie — ponoć pod tymi plamami było jakieś obicie, a
przynajmniej takie krążyły legendy! — zagryzając jakąś kiełbaskę i
pisałem z Fagotem, gdy zadzwonił Sai. Gdybym przyjrzał się numerowi
uważniej, to pewnie bym nie odebrał, ale zostałem wzięty z zaskoczenia,
zbyt przejęty próbami wyciągnięcia z mojego internetowego znajomego jego
imienia.
— Naruto, jesteś tam? — zapytał głos w słuchawce, gdy przez dłuższy czas nie dawałem znaku życia.
—
Jestem, jestem — westchnąłem ciężko, jedną ręką dopisałem ostatnie
słowa wiadomości i kliknąłem „wyślij”, a dopiero potem skupiłem się na
telefonie. — Co jest, Sai?
— A wiesz, jakoś tak dawno się nie odzywałeś, zaczynałem się martwić.
—
Miałem ostatnio nawał obowiązków, masa projektów do oddania i prac do
napisania na wczoraj — rzuciłem wymijająco, patrząc groźnie na ekran
laptopa. Ostatnio cały czas siedziałem na stronie przeznaczonej dla
moderatorów i administratorów i śledziłem zalogowania na forum. Tak,
przeżywałem małe palpitacje serca za każdym razem, gdy widziałem adres
IP należący do Fagota. Nie, nie czułem się stalkerem.
— I jak, wyrobiłeś się ze wszystkim na czas?
—
Jasne — skłamałem gładko, zerkając kątem oka na piętrzący się w kącie
pokoju stos dokumentów, który groził zawaleniem w każdej chwili.
Prawdopodobnie pomogłoby, gdybym go nieco uszczuplił, zamiast jedynie
dokładać doń kolejne teczki, ale nie miałem pewności. Ostatni raz kiedy
wyrobiłem się ze wszystkim w terminie, to było jeszcze wtedy, gdy byłem z
Sasuke — jego metody może i były nieco spartańskie i nie raz na niego
wyklinałem, ale skuteczne. Sai, najdelikatniej mówiąc, zlewał na to, co
robię w chwilach, gdy nie jestem z nim. I chociaż zawsze grzecznie pytał
co słychać i czy dam sobie ze wszystkim radę, to jeszcze nigdy nie
władował mi się do mieszkania z rozplanowanym co do minuty grafikiem na
nadchodzącą dobę i czteropakiem piwa (czas na jego spożycie był
oczywiście wkalkulowany w program zajęć). Nie mogłem mieć mu tego za
złe, on po prostu nie był Uchihą. — Chcesz coś konkretnego? Bo wiesz,
trochę się spieszę.
—
Zastanawiałem się, czy nie wyskoczylibyśmy gdzieś wieczorem? — zapytał
Sai, wprawiając mnie tym samym w niemałą konsternację. Mogłem
przewidzieć, że wcześniej czy później znowu wyskoczy z taką propozycją,
chociaż miałem nadzieję, że raczej później niż wcześniej. Swoją drogą,
zastanawiające było to, że się nie poddawał, pomimo wyraźnego braku
zainteresowania z mojej strony.
— Może innym razem?
—
Nie ma sprawy. Weekend? — brnął Sai, który najwyraźniej zdążył mnie już
rozszyfrować. Mnie i moje „innym razem”, bo zawsze, gdy to słyszał,
nalegał na ustalenie innego, konkretnego terminu. Westchnąłem cicho i
przystałem na jego propozycję, obiecując sobie, że tym razem z nim
porozmawiam. — To w takim razie przyjdę do ciebie, w porządku? Nie
pożałujesz tego, zapewniam — zakomunikował chłopak, powodując, że się
skrzywiłem. Nie chciałem nawet zastanawiać się nad tym, co to mogło
oznaczać, więc wymamrotałem zdawkowe pożegnanie, mruknąłem coś w stylu
„nie mogę się doczekać” i odłożyłem telefon. Teoretycznie mogliśmy
porozmawiać nieco dłużej, ale widzicie — na ekranie laptopa nieustannie
mrugała mi koperta i miałem poważne podejrzenia, że oznacza ona nową
wiadomość od Fagota.
Czy
internetowa znajomość naprawdę była dla mnie ważniejsza od mojego
pożal-się-boże związku z Saiem? Wolałem na to pytanie nie odpowiadać, bo
chyba nie byłem jeszcze gotowy, aby przyznać to przed sobą samym.
Fagot:
Radzę nie iść dalej tą drogą, messer. Co Ci niby po moim imieniu? Może
chcesz jeszcze adres, żebyś wiedział, w które okna masz celować
kamieniami, gdy będziesz przejazdem?
Konsultant z kopytem:
Dobry pomysł. Możesz od razu wyskoczyć z takich informacji jak wzrost,
numer buta, kolor oczu, włosów, długość penisa i nazwisko panieńskie
matki, bo brakuje mi tego do ukończenia Twojej biografii.
Fagot:
Pozwól, że poziom Twoich dowcipów pozostawię bez komentarza. Chcę, aby
internetowe znajomości takie właśnie pozostały — internetowe. Skąd
wiesz, może ja gardzę tego typu kontaktami? I tak nigdy nie spotkamy się
w rzeczywistości, więc o ile nie pracujesz dla jakiejś agencji
śledczej, to równie dobrze możemy sobie to przesłuchanie podarować.
Jedyne, co możesz osiągnąć takim naciskaniem, to że zacznę Ci kłamać jak
z nut, a tego obaj wolelibyśmy zapewne uniknąć — niby jaki to problem
zmyślić jakieś dane i podszyć się pod kogoś? Żaden, skarbie.
Prychnąłem
pod nosem i zawahałem się nieco dłużej przed napisaniem odpowiedzi.
Facet miał rację i jeśli poświęciłem temu dłuższą chwilę, to mnie samego
również zastanawiało, dlaczego zależało mi na tej znajomości aż tak
bardzo. Poznawanie ludzi w internetowym świecie było nieuniknione, jeśli
prowadziło się tam aktywne życie — a bycie administratorem forum bez
wątpienia zaliczało się do prowadzenia aktywnego życia. Jednak większość
takich kontaktów urywała się tak samo nagle, jak się zaczęła i było to
dla mnie naturalne — wyczerpały się wspólne tematy i internauci nie
mieli już sobie nic więcej do powiedzenia. Jedyna znajomość jaką
przeniosłem na grunt bardziej prywatny, to moja relacja z Abikiem,
tudzież Kibą Inuzuką. Wyszło to w sumie przypadkiem, ale do dziś tego
nie żałuję, chociaż nie mogę powiedzieć, aby na początku jakoś
szczególnie mi na tym zależało.
Natomiast
z Fagotem było zupełnie inaczej — od początku mnie fascynował i miał w
sobie coś, co sprawiało, że pragnąłem go bliżej poznać, nawet jeśli nie
wiedziałem ile z tego, co mi pisał, było prawdą. Konwersacje z nim
wywoływały u mnie różne żywiołowe reakcje, począwszy od śmiechu, gdy
konfrontował mnie ze swoim wyjątkowo zjadliwym i złośliwym humorem, a na
gniewie i rozczarowaniu, gdy odpowiedź nie nadchodziła przez dłuższy
czas, skończywszy. Czy chciałem spotkać się z nim w rzeczywistości? I
tak i nie. Z jednej strony czułem niezdrowe podniecenie na samą myśl o
takim spotkaniu i liczyłem na to, że zdobyłbym w ten sposób kolejnego
wartościowego kumpla, a poza tym mógłbym się do niego zbliżyć jeszcze
bardziej, w sposób, który przez Internet był niemożliwy. Tylko że z
drugiej strony… Obawiałem się tego. Przez ekran komputera wiele rzeczy
można udawać, a to, że odczuwałem jakąś pieprzniętą chemię w stosunku do
jego wiadomości i mojego wyobrażenia o nim, nie znaczyło jeszcze, że w
realnym świecie byłoby tak samo. Mógłbym się srodze rozczarować tym jaki
jest naprawdę, więc niekiedy cieszyłem się, że prawdopodobnie nigdy
nie dojdzie do bezpośredniej konfrontacji.
Przed odpisaniem na tę konkretną wiadomość zawahałem się.
Konsultant z kopytem:
Może i masz rację, jednak nie widzę powodu, dla którego miałbyś się pod
kogoś podszywać. Do niczego Cię oczywiście nie zmuszę, ale nie rozumiem
Twojego punktu widzenia. Twierdzisz, że gardzisz internetowymi
kontaktami? Sorry, koleś, ale bez pół litra ja w to nie uwierzę.
Podejrzenie dużo czasu spędzasz online jak na osobę, która „gardzi”
internetowym światem. I nie sugeruję wcale, że internetowy świat jest
zły, bo nie jestem aż takim hipokrytą. I wierz mi lub nie, ale mam
znajomości zawarte przez Internet, które trwają po dziś dzień i wierzę,
że są prawdziwe, podczas gdy ludzie poznani w realu wystawili mnie do
wiatru, traktując jak śmiecia.
Wysłałem
wiadomość i czekałem z niecierpliwością. Fagot równie dobrze mógł po
prostu przestać mi odpisywać, ale miałem nadzieję, że tego nie zrobi — i
tak ujawniłem o sobie już wiele informacji i nie była to pierwsza
ostrzejsza wymiana zdań między nami. Tak naprawdę, to nie była moja
sprawa, ale nieznajomy internauta niekiedy sprawiał wrażenie jakby przed
czymś uciekał i traktował Internet jako swój azyl.
Zdążyłem
już wyczyścić całą lodówkę, zostawiając w niej tylko światło i
pingwiny, a odpowiedź dalej nie nadeszła. Kto wie, może tym razem to ja
przesadziłem? Dopiero za którymś odświeżeniem strony coś się zmieniło,
jednak nie robiłem sobie nadziei, że to Fagot odpisał. I słusznie.
Abik:
Naruto, zdajesz sobie sprawę, że lato tuż tuż? W zeszłym roku pomysł
zlotu forumowego nam nie wypalił i o ile dobrze pamiętam, to mieliśmy
próbować ponownie. Teraz mamy już więcej aktywnych użytkowników, którzy
udzielają się częściej niż raz na ruski rok, więc sądzę, że mamy większe
szanse na powodzenie. Jak się na to zapatrujesz?
Konsultant z kopytem:
A ja na to, jak na lato! Chociaż muszę przyznać, że na śmierć
zapomniałem, że w ogóle mieliśmy coś takiego ogarniać — na szczęście
przynajmniej Ty masz łeb na karku albo chociaż wpadłeś na to, żeby to
sobie gdzieś zapisać. (Osobiście stawiam na to drugie.) To może być
super okazja, żeby się trochę zintegrować z forumowiczami. — Aż
zatarłem ręce z uciechy — pomysł zlotu forumowego był dla mnie w tym
momencie jak ta przysłowiowa gwiazdka z nieba. Miałem nadzieję, że uda
mi się namówić Fagota, bo wymówkę będę miał dobrą i nie wyjdę przy tym
na prześladowcę. I wilk syty i owca cała. — Gdzie i kiedy?
Abik:
No, kurde, nie wiem, ale skoro to forum dla miłośników gór, to może w
górach? Albo chociaż jakieś pogórze, żebyśmy mieli dobrą bazę wypadową
na ewentualne wyprawy. W sumie to nie wiem jeszcze jak to zrobimy, bo
podejrzewam, że raczej nie uda nam się skompletować grupy o jednolitym
poziomie, więc najwyżej jakoś się na miejscu podzielimy. Weź zrób jakąś
ankietę, żebyśmy wiedzieli, kto ewentualnie jest zainteresowany i jaki
termin.
Konsultant z kopytem: Okej, widzę, że przechodzimy do konkretów. I co, pewnie chcesz tę ankietę na jutro?
Abik:
Gdybym chciał na jutro, to bym, kurwa, napisał jutro. Do dziewiętnastej
chcę zobaczyć elegancką ankietę na stronie głównej albo inaczej sobie
porozmawiamy. Nie ma opierdzielania się, stary! Bo tak jakby trochę
późno się z tym wszystkim obudziliśmy i nie zostało nam dużo czasu,
jeśli myślimy o tym na poważnie — biorę na siebie znalezienie
odpowiedniego ośrodka, rezerwację i ściąganie od innych kasy, bo gdybyś
Ty się za to zabrał, to skończylibyśmy tak jak rok temu. — Mniej
więcej w tym momencie zacząłem się szczerzyć jak głupi do sera. No fakt,
w zeszłym roku poziom naszego niezorganizowania dorównywał temu, który
panuje na co dzień w polskich urzędach, więc zamiast zlotu forumowego,
wybraliśmy się z Abikiem na dwuosobową wyprawę. Na miejscu okazało się,
że pomyliłem miejscowości i mieliśmy rezerwację w zupełnie innym
ośrodku, ale transportu to na takim zadupiu ze świecą szukać, więc
skończyliśmy śpiąc pod gołym niebem. Trafił swój na swego i żaden z nas
nie miał w swoim bagażu śpiwora albo chociaż koca — mieliśmy za to
stukające reklamówki. Dużo stukających reklamówek. — Ale najpierw musimy mieć listę uczestników.
Pokręciłem
głową, uśmiechając się mimowolnie do własnych wspomnień i zabrałem się
za robienie ankiety. Właściwie to powinienem z Abikiem jeszcze wiele
rzeczy ustalić, ale zamiast tego radośnie założyłem, że idea jest taka
sama jak rok temu — wyjazd na około dziesięć dni, najlepiej z dala od
cywilizacji, termin do negocjacji. Grzebałem się właśnie w funkcjach,
gdy zobaczyłam, że na forum pojawił się nowy temat, opatrzony ładnym
nagłówkiem, który głosił „Miłośnicy gór łączcie się!”. No naprawdę, będę
musiał poważnie porozmawiać z Kibą na temat bajek, które oglądał w
dzieciństwie i ich wpływu na jego dorosłe życie. Zerknąłem jedynym okiem
na treść i chęć do zrugania kumpla wzrosła — najwyraźniej miał to
przygotowane już wcześniej i po prostu zapomniał mnie o wszystkim
poinformować, jak zwykle doprowadzając do tego, że wszystko musimy robić
na wariackich papierach. Cały on. Ale przynajmniej pamiętał, aby
zawrzeć najważniejsze informacje i pozostawało nam tylko czekać na odzew
ze strony użytkowników.
Przestałem
rejestrować upływ czasu, więc kiedy kilka godzin później udało mi się
wyrwać z organizacyjnego amoku — uroki zostawiania wszystkiego na
ostatnią chwilę — byłem pewien, że już od dawna czekała na mnie
odpowiedź od Fagota.
Cóż, nie czekała.
Zrobiłem
kwaśną minę, gdy sprawdziłem zalogowania — tak, mój drogi Korowiow w
najlepsze urzędował sobie na forum. I nie uznał za stosowne by mi
odpisać. W porządku. Postanowiłem jednak nie robić z tego wielkiego
halo, bo przecież nic takiego się nie stało, to tylko jakieś moje
urojenia. Zapewne po prostu odszedł na trochę od komputera zapominając
się wylogować albo nie zauważył wiadomości. Tak właśnie było.
Konsultant z kopytem: Chciałbym żebyś na coś zerknął.
— Załączyłem do wiadomości odnośnik, który miał go przekierować do
tematu dotyczącego zjazdu forumowego, a potem na dłuższą chwilę
zagapiłem się na okienko do pisania wiadomości z migającym beztrosko
wskaźnikiem. Nie byłem pewien, czy powinienem w jakikolwiek sposób
odnosić się do mojej poprzedniej wiadomości i postawionych wcześniej
zarzutów. Nie wiedziałem nawet dlaczego tak mi zależało na poznaniu tego
konkretnego użytkownika — przecież z wieloma internautami miałem
kontakt, jednak nie potrafiłem wyobrazić sobie sytuacji, w której aż tak
nastawałbym na ich udział w zlocie. Może zwyczajnie przypominał mi
kogoś z mojej przeszłości. — Daj mi znać, co o tym sądzisz — dopisałem jeszcze, po czym wysłałem wiadomość i zatrzasnąłem laptopa.
Hej,
OdpowiedzUsuńcoraz więcej nabieram pewności, że Fagot to Sasuke, a Sai czy on nie widzi, że Naruto nie jest nim zainteresowany, ciekawe co myśli o tym wypadzie...
Multum weny życzę…
Pozdrawiam serdecznie Basia