sobota, 31 stycznia 2015

Wolę jeździć, messer (3/7)

Nie wierzycie autorkom, gdy te obiecują, że na pewno skończą jakieś opowiadanie? ("Wiem, że mam na koncie pisiont zaczętych fików, ale TEGO NA PEWNO SKOŃCZĘ!") No cóż, ja też nie, więc nie zdziwiłabym się, gdybyście wyszli z założenia, że nie ma co zaczynać messera, bo pewnie i tak porzucę go w połowie. Otóż nie! Niniejszym informuję, że to  opowiadanie jest już skończone i jego publikacja to tylko kwestia czasu. Dopisałam wszystkie brakujące sceny i naprostowałam kilka spraw, a także przeprowadziłam bardzo bolesny risercz. Nawet sobie nie wyobrażacie jak bolesny. A teraz zostawiam Was z następnym rozdziałem, zapraszam do komentowania, pozdrawiam serdecznie i do napisania!
Rozdział III
Następny tydzień upłynął pod znakiem wyciągania z Fagota jakichkolwiek informacji prywatnych — tajemniczy internauta był wyjątkowo uparty i pieczołowicie dbał o to, aby niczego istotnego nie ujawniać, ale kilka rzeczy i tak udało mi się ustalić. Po pierwsze, był prawdopodobnie moim rówieśnikiem, ewentualnie z tolerancją kilku lat. On twierdził, że w te wakacje obchodził sześćdziesiąte dziewiąte urodziny, ale ja w to nie uwierzyłem — pisałem już trochę z różnymi ludźmi i sposób wysławiania się, który prezentowali panowie w takim wieku nieco się różnił. Tak więc za jedyną wiarygodną informację uznałem porę roku, w której obchodził urodziny — co nawiasem mówiąc przywołało całą falę wspomnień związanych z Sasuke, u którego to święto przypadało na dwudziestego trzeciego lipca. Fagot nawet nie zająknął się na temat zamieszkiwanego przez niego regionu, ale tutaj pragnę przypomnieć, że jestem administratorem forum, na którym on jest zarejestrowany i tak, wiem czym jest adres IP komputera i owszem, wiem jak mogę to sprawdzić. I okazało się, że chłopak mieszka na drugim końcu kraju, bo jakżeby inaczej. To było w sumie do przewidzenia, ale po głębszym namyśle doszedłem do wniosku, że może to i dobrze — przynajmniej nie będę sobie robił nadziei na jakiekolwiek spotkanie.
Siedziałem właśnie na kanapie — ponoć pod tymi plamami było jakieś obicie, a przynajmniej takie krążyły legendy! — zagryzając jakąś kiełbaskę i pisałem z Fagotem, gdy zadzwonił Sai. Gdybym przyjrzał się numerowi uważniej, to pewnie bym nie odebrał, ale zostałem wzięty z zaskoczenia, zbyt przejęty próbami wyciągnięcia z mojego internetowego znajomego jego imienia.
— Naruto, jesteś tam? — zapytał głos w słuchawce, gdy przez dłuższy czas nie dawałem znaku życia.
— Jestem, jestem — westchnąłem ciężko, jedną ręką dopisałem ostatnie słowa wiadomości i kliknąłem „wyślij”, a dopiero potem skupiłem się na telefonie. — Co jest, Sai?
— A wiesz, jakoś tak dawno się nie odzywałeś, zaczynałem się martwić.
— Miałem ostatnio nawał obowiązków, masa projektów do oddania i prac do napisania na wczoraj — rzuciłem wymijająco, patrząc groźnie na ekran laptopa. Ostatnio cały czas siedziałem na stronie przeznaczonej dla moderatorów i administratorów i śledziłem zalogowania na forum. Tak, przeżywałem małe palpitacje serca za każdym razem, gdy widziałem adres IP należący do Fagota. Nie, nie czułem się stalkerem.
— I jak, wyrobiłeś się ze wszystkim na czas?
— Jasne — skłamałem gładko, zerkając kątem oka na piętrzący się w kącie pokoju stos dokumentów, który groził zawaleniem w każdej chwili. Prawdopodobnie pomogłoby, gdybym go nieco uszczuplił, zamiast jedynie dokładać doń kolejne teczki, ale nie miałem pewności. Ostatni raz kiedy wyrobiłem się ze wszystkim w terminie, to było jeszcze wtedy, gdy byłem z Sasuke — jego metody może i były nieco spartańskie i nie raz na niego wyklinałem, ale skuteczne. Sai, najdelikatniej mówiąc, zlewał na to, co robię w chwilach, gdy nie jestem z nim. I chociaż zawsze grzecznie pytał co słychać i czy dam sobie ze wszystkim radę, to jeszcze nigdy nie władował mi się do mieszkania z rozplanowanym co do minuty grafikiem na nadchodzącą dobę i czteropakiem piwa (czas na jego spożycie był oczywiście wkalkulowany w program zajęć). Nie mogłem mieć mu tego za złe, on po prostu nie był Uchihą. — Chcesz coś konkretnego? Bo wiesz, trochę się spieszę.
— Zastanawiałem się, czy nie wyskoczylibyśmy gdzieś wieczorem? — zapytał Sai, wprawiając mnie tym samym w niemałą konsternację. Mogłem przewidzieć, że wcześniej czy później znowu wyskoczy z taką propozycją, chociaż miałem nadzieję, że raczej później niż wcześniej. Swoją drogą, zastanawiające było to, że się nie poddawał, pomimo wyraźnego braku zainteresowania z mojej strony.
— Może innym razem?
— Nie ma sprawy. Weekend? — brnął Sai, który najwyraźniej zdążył mnie już rozszyfrować. Mnie i moje „innym razem”, bo zawsze, gdy to słyszał, nalegał na ustalenie innego, konkretnego terminu. Westchnąłem cicho i przystałem na jego propozycję, obiecując sobie, że tym razem z nim porozmawiam. — To w takim razie przyjdę do ciebie, w porządku? Nie pożałujesz tego, zapewniam — zakomunikował chłopak, powodując, że się skrzywiłem. Nie chciałem nawet zastanawiać się nad tym, co to mogło oznaczać, więc wymamrotałem zdawkowe pożegnanie, mruknąłem coś w stylu „nie mogę się doczekać” i odłożyłem telefon. Teoretycznie mogliśmy porozmawiać nieco dłużej, ale widzicie — na ekranie laptopa nieustannie mrugała mi koperta i miałem poważne podejrzenia, że oznacza ona nową wiadomość od Fagota.
Czy internetowa znajomość naprawdę była dla mnie ważniejsza od mojego pożal-się-boże związku z Saiem? Wolałem na to pytanie nie odpowiadać, bo chyba nie byłem jeszcze gotowy, aby przyznać to przed sobą samym.
Fagot: Radzę nie iść dalej tą drogą, messer. Co Ci niby po moim imieniu? Może chcesz jeszcze adres, żebyś wiedział, w które okna masz celować kamieniami, gdy będziesz przejazdem?
Konsultant z kopytem: Dobry pomysł. Możesz od razu wyskoczyć z takich informacji jak wzrost, numer buta, kolor oczu, włosów, długość penisa i nazwisko panieńskie matki, bo brakuje mi tego do ukończenia Twojej biografii.
Fagot: Pozwól, że poziom Twoich dowcipów pozostawię bez komentarza. Chcę, aby internetowe znajomości takie właśnie pozostały — internetowe. Skąd wiesz, może ja gardzę tego typu kontaktami? I tak nigdy nie spotkamy się w rzeczywistości, więc o ile nie pracujesz dla jakiejś agencji śledczej, to równie dobrze możemy sobie to przesłuchanie podarować. Jedyne, co możesz osiągnąć takim naciskaniem, to że zacznę Ci kłamać jak z nut, a tego obaj wolelibyśmy zapewne uniknąć — niby jaki to problem zmyślić jakieś dane i podszyć się pod kogoś? Żaden, skarbie.

Prychnąłem pod nosem i zawahałem się nieco dłużej przed napisaniem odpowiedzi. Facet miał rację i jeśli poświęciłem temu dłuższą chwilę, to mnie samego również zastanawiało, dlaczego zależało mi na tej znajomości aż tak bardzo. Poznawanie ludzi w internetowym świecie było nieuniknione, jeśli prowadziło się tam aktywne życie — a bycie administratorem forum bez wątpienia zaliczało się do prowadzenia aktywnego życia. Jednak większość takich kontaktów urywała się tak samo nagle, jak się zaczęła i było to dla mnie naturalne — wyczerpały się wspólne tematy i internauci nie mieli już sobie nic więcej do powiedzenia. Jedyna znajomość jaką przeniosłem na grunt bardziej prywatny, to moja relacja z Abikiem, tudzież Kibą Inuzuką. Wyszło to w sumie przypadkiem, ale do dziś tego nie żałuję, chociaż nie mogę powiedzieć, aby na początku jakoś szczególnie mi na tym zależało.
Natomiast z Fagotem było zupełnie inaczej — od początku mnie fascynował i miał w sobie coś, co sprawiało, że pragnąłem go bliżej poznać, nawet jeśli nie wiedziałem ile z tego, co mi pisał, było prawdą. Konwersacje z nim wywoływały u mnie różne żywiołowe reakcje, począwszy od śmiechu, gdy konfrontował mnie ze swoim wyjątkowo zjadliwym i złośliwym humorem, a na gniewie i rozczarowaniu, gdy odpowiedź nie nadchodziła przez dłuższy czas, skończywszy. Czy chciałem spotkać się z nim w rzeczywistości? I tak i nie. Z jednej strony czułem niezdrowe podniecenie na samą myśl o takim spotkaniu i liczyłem na to, że zdobyłbym w ten sposób kolejnego wartościowego kumpla, a poza tym mógłbym się do niego zbliżyć jeszcze bardziej, w sposób, który przez Internet był niemożliwy. Tylko że z drugiej strony… Obawiałem się tego. Przez ekran komputera wiele rzeczy można udawać, a to, że odczuwałem jakąś pieprzniętą chemię w stosunku do jego wiadomości i mojego wyobrażenia o nim, nie znaczyło jeszcze, że w realnym świecie byłoby tak samo. Mógłbym się srodze rozczarować tym jaki jest naprawdę, więc niekiedy cieszyłem się, że prawdopodobnie nigdy nie dojdzie do bezpośredniej konfrontacji.
Przed odpisaniem na tę konkretną wiadomość zawahałem się.
Konsultant z kopytem: Może i masz rację, jednak nie widzę powodu, dla którego miałbyś się pod kogoś podszywać. Do niczego Cię oczywiście nie zmuszę, ale nie rozumiem Twojego punktu widzenia. Twierdzisz, że gardzisz internetowymi kontaktami? Sorry, koleś, ale bez pół litra ja w to nie uwierzę. Podejrzenie dużo czasu spędzasz online jak na osobę, która „gardzi” internetowym światem. I nie sugeruję wcale, że internetowy świat jest zły, bo nie jestem aż takim hipokrytą. I wierz mi lub nie, ale mam znajomości zawarte przez Internet, które trwają po dziś dzień i wierzę, że są prawdziwe, podczas gdy ludzie poznani w realu wystawili mnie do wiatru, traktując jak śmiecia.
Wysłałem wiadomość i czekałem z niecierpliwością. Fagot równie dobrze mógł po prostu przestać mi odpisywać, ale miałem nadzieję, że tego nie zrobi — i tak ujawniłem o sobie już wiele informacji i nie była to pierwsza ostrzejsza wymiana zdań między nami. Tak naprawdę, to nie była moja sprawa, ale nieznajomy internauta niekiedy sprawiał wrażenie jakby przed czymś uciekał i traktował Internet jako swój azyl.
Zdążyłem już wyczyścić całą lodówkę, zostawiając w niej tylko światło i pingwiny, a odpowiedź dalej nie nadeszła. Kto wie, może tym razem to ja przesadziłem? Dopiero za którymś odświeżeniem strony coś się zmieniło, jednak nie robiłem sobie nadziei, że to Fagot odpisał. I słusznie.
Abik: Naruto, zdajesz sobie sprawę, że lato tuż tuż? W zeszłym roku pomysł zlotu forumowego nam nie wypalił i o ile dobrze pamiętam, to mieliśmy próbować ponownie. Teraz mamy już więcej aktywnych użytkowników, którzy udzielają się częściej niż raz na ruski rok, więc sądzę, że mamy większe szanse na powodzenie. Jak się na to zapatrujesz?
Konsultant z kopytem: A ja na to, jak na lato! Chociaż muszę przyznać, że na śmierć zapomniałem, że w ogóle mieliśmy coś takiego ogarniać — na szczęście przynajmniej Ty masz łeb na karku albo chociaż wpadłeś na to, żeby to sobie gdzieś zapisać. (Osobiście stawiam na to drugie.) To może być super okazja, żeby się trochę zintegrować z forumowiczami.
— Aż zatarłem ręce z uciechy — pomysł zlotu forumowego był dla mnie w tym momencie jak ta przysłowiowa gwiazdka z nieba. Miałem nadzieję, że uda mi się namówić Fagota, bo wymówkę będę miał dobrą i nie wyjdę przy tym na prześladowcę. I wilk syty i owca cała. — Gdzie i kiedy?
Abik: No, kurde, nie wiem, ale skoro to forum dla miłośników gór, to może w górach? Albo chociaż jakieś pogórze, żebyśmy mieli dobrą bazę wypadową na ewentualne wyprawy. W sumie to nie wiem jeszcze jak to zrobimy, bo podejrzewam, że raczej nie uda nam się skompletować grupy o jednolitym poziomie, więc najwyżej jakoś się na miejscu podzielimy. Weź zrób jakąś ankietę, żebyśmy wiedzieli, kto ewentualnie jest zainteresowany i jaki termin.
Konsultant z kopytem: Okej, widzę, że przechodzimy do konkretów. I co, pewnie chcesz tę ankietę na jutro?
Abik: Gdybym chciał na jutro, to bym, kurwa, napisał jutro. Do dziewiętnastej chcę zobaczyć elegancką ankietę na stronie głównej albo inaczej sobie porozmawiamy. Nie ma opierdzielania się, stary! Bo tak jakby trochę późno się z tym wszystkim obudziliśmy i nie zostało nam dużo czasu, jeśli myślimy o tym na poważnie — biorę na siebie znalezienie odpowiedniego ośrodka, rezerwację i ściąganie od innych kasy, bo gdybyś Ty się za to zabrał, to skończylibyśmy tak jak rok temu.
— Mniej więcej w tym momencie zacząłem się szczerzyć jak głupi do sera. No fakt, w zeszłym roku poziom naszego niezorganizowania dorównywał temu, który panuje na co dzień w polskich urzędach, więc zamiast zlotu forumowego, wybraliśmy się z Abikiem na dwuosobową wyprawę. Na miejscu okazało się, że pomyliłem miejscowości i mieliśmy rezerwację w zupełnie innym ośrodku, ale transportu to na takim zadupiu ze świecą szukać, więc skończyliśmy śpiąc pod gołym niebem. Trafił swój na swego i żaden z nas nie miał w swoim bagażu śpiwora albo chociaż koca — mieliśmy za to stukające reklamówki. Dużo stukających reklamówek. — Ale najpierw musimy mieć listę uczestników.
Pokręciłem głową, uśmiechając się mimowolnie do własnych wspomnień i zabrałem się za robienie ankiety. Właściwie to powinienem z Abikiem jeszcze wiele rzeczy ustalić, ale zamiast tego radośnie założyłem, że idea jest taka sama jak rok temu — wyjazd na około dziesięć dni, najlepiej z dala od cywilizacji, termin do negocjacji. Grzebałem się właśnie w funkcjach, gdy zobaczyłam, że na forum pojawił się nowy temat, opatrzony ładnym nagłówkiem, który głosił „Miłośnicy gór łączcie się!”. No naprawdę, będę musiał poważnie porozmawiać z Kibą na temat bajek, które oglądał w dzieciństwie i ich wpływu na jego dorosłe życie. Zerknąłem jedynym okiem na treść i chęć do zrugania kumpla wzrosła — najwyraźniej miał to przygotowane już wcześniej i po prostu zapomniał mnie o wszystkim poinformować, jak zwykle doprowadzając do tego, że wszystko musimy robić na wariackich papierach. Cały on. Ale przynajmniej pamiętał, aby zawrzeć najważniejsze informacje i pozostawało nam tylko czekać na odzew ze strony użytkowników.
Przestałem rejestrować upływ czasu, więc kiedy kilka godzin później udało mi się wyrwać z organizacyjnego amoku — uroki zostawiania wszystkiego na ostatnią chwilę — byłem pewien, że już od dawna czekała na mnie odpowiedź od Fagota.
Cóż, nie czekała.
Zrobiłem kwaśną minę, gdy sprawdziłem zalogowania — tak, mój drogi Korowiow w najlepsze urzędował sobie na forum. I nie uznał za stosowne by mi odpisać. W porządku. Postanowiłem jednak nie robić z tego wielkiego halo, bo przecież nic takiego się nie stało, to tylko jakieś moje urojenia. Zapewne po prostu odszedł na trochę od komputera zapominając się wylogować albo nie zauważył wiadomości. Tak właśnie było.
Konsultant z kopytem: Chciałbym żebyś na coś zerknął. — Załączyłem do wiadomości odnośnik, który miał go przekierować do tematu dotyczącego zjazdu forumowego, a potem na dłuższą chwilę zagapiłem się na okienko do pisania wiadomości z migającym beztrosko wskaźnikiem. Nie byłem pewien, czy powinienem w jakikolwiek sposób odnosić się do mojej poprzedniej wiadomości i postawionych wcześniej zarzutów. Nie wiedziałem nawet dlaczego tak mi zależało na poznaniu tego konkretnego użytkownika — przecież z wieloma internautami miałem kontakt, jednak nie potrafiłem wyobrazić sobie sytuacji, w której aż tak nastawałbym na ich udział w zlocie. Może zwyczajnie przypominał mi kogoś z mojej przeszłości. — Daj mi znać, co o tym sądzisz — dopisałem jeszcze, po czym wysłałem wiadomość i zatrzasnąłem laptopa.

1 komentarz:

  1. Hej,
    coraz więcej nabieram pewności, że Fagot to Sasuke, a Sai czy on nie widzi, że Naruto nie jest nim zainteresowany, ciekawe co myśli o tym wypadzie...
    Multum weny życzę…
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń