Tekst spod znaku "znajdź tekst, o którym zapomniałaś i zdziw się wielce". Chciałam mieć na tym blogu wszystko, to i publikuję. Miniatura napisana na event walentynkowy, więc może trochę nie wstrzeliłam się z tematyką, ale nikt nie pytał. Tytuł: Dlaczego Itachi Uchiha nienawidzi walentynek?
Długość: 1,5k
Gatunek: AU, obyczaj
Beta: Dita
Ostrzeżenia: Być może odrobinę sprofanowałam Itachiego. No, może trochę więcej niż odrobinę. Ale nie bierzcie tego do siebie — najpierw zamierzałam nad tym popracować, potem zapomniałam, a teraz nie mam czasu. I cieszę się, że w ogóle się wyrobiłam z terminem. Jeśli chodzi o inspirację do tego tekstu — cóż, ŻYCIE. Taka posrana sytuacja wymagała uwiecznienia, więc jakoś wplotłam ją do tekstu eventowego. Jakoś — słowo klucz.
ZDĄŻYŁAM. No cóż, to tyle ode mnie. Pozostało mi jedynie zaprosić do lektury. Pozdrawiam!
Dlaczego Itachi Uchiha nienawidzi walentynek?
Trzecia nad ranem, w dodatku w walentynki, to idealna pora na kończenie zaległych projektów z deadlinem „na wczoraj”. Cóż, technicznie rzecz biorąc, walę-w-tynki już się skończyły, bo było grubo po północy, jednak wyznawałem zasadę, że nowy dzień zaczynał się dopiero, gdy wstawałem z łóżka. Ta teoria nieco kulała pod względem logiki, jeśli wzięło się poprawkę na moje kilkudobowe maratony przed komputerem, ale to już nieistotne szczegóły. Sam chciałem zostać informatykiem, nikt mnie do tego nie zmuszał. Rozumiecie — prawdziwy programista ma grupę krwi C. My nie jemy i nie sypiamy — energię życiową czerpiemy z C++.
Rozłożyłem moje graty na kuchennym blacie i zlokalizowałem taboret, który mogłem sobie tymczasowo przywłaszczyć. Teoretycznie powinienem udać się na górę, do pokoju, ale to wiązałoby się ze zwiększeniem odległości między mną, a lodówką, a na to nie mogłem sobie pozwolić. Poza tym, im twardsza powierzchnia pod moim tyłkiem, tym mniejsze prawdopodobieństwo, że zasnę w międzyczasie.
Gdy laptop się załączał — bestia, mówię wam, gdyby poszczuć nim człowieka, to by normalnie zagryzł — przeskanowałem wzrokiem kuchnię i odkryłem kilka ciekawych rzeczy. Na drugim końcu mojego improwizowanego biurka stały dwie lampki i na wpół opróżniona butelka wina, słodkiego jak piekło dentystów. Natomiast na podłodze zauważyłem ciemnoczerwony krawat i istniały przesłanki, że należał od do mojego brata. Ponadto całe pomieszczenie wyglądało na pogrążone w nieładzie, jakby ktoś opuszczał je w wyjątkowym pośpiechu albo… odczułem nagle taką przemożną chęć zdezynfekowania tego taboretu. I tego blatu w sumie też.
Uśmiechnąłem się pod nosem, zadowolony, że przynajmniej mój młodszy brat miał z kim „walić w tynki”. Jeśli o mnie chodziło, to był to dzień jak każdy inny, ale ja się nie znałem. Jeśli trafnie zinterpretowałem te nietypowe znaleziska, to Sasuke właśnie baraszkował na górze ze swoją dziewczyną. Poczułem się trochę zaskoczony, bo zawsze sądziłem, że przyprowadzał Sakurę do domu tylko po to, by przypodobać się ojcu, a tu proszę. Rodzice wyjechali na romantyczny wypad, a najmłodszy Uchiha dobrowolnie spędzał czas z panną Haruno — nie żebym miał coś przeciwko, po prostu wydawało mi się, że sytuacja prezentuje się nieco inaczej.
Właściwie, to czułem się trochę winny wobec Sasuke, bo poniekąd właśnie przeze mnie znajdował się pod taką presją — osobiście wypiąłem się na ojca, jego firmę i wygórowane wymagania. Wiele lat zajęło mu pogodzenie się z tym, ale w końcu jakoś to przełknął. Z moim młodszym bratem było inaczej, od zawsze należał do perfekcjonistów i marzył o szacunku ze strony rodziców, a moje decyzje jedynie to wszystko spotęgowały.
Pokręciłem głową i już miałem zagłębić się w tykającym niczym bomba kodowaniu, gdy usłyszałem czyjeś kroki na schodach. To z pewnością nie mój braciszek, on nie poruszał się jak szarżujący nosorożec. Czyżby więc Sakura?
Odwróciłem się akurat na czas, aby zobaczyć maszerującego ku mnie nieznajomego blondyna. Szedł nagi, jakim go Bóg stworzył i zdawał się nie przejmować radośnie podrygującym penisem między jego nogami, w porządku. Nie umiałem facetów, ale jak na moje oko to był nawet dość przystojny i przyjemnie zbudowany — daleko mu było do wyfotoszopowanych modeli bielizny, ale wciąż klasyfikował się raczej powyżej przeciętnej. Najwyraźniej się mnie tu nie spodziewał, bo pokraśniał na twarzy, kiedy zorientował się, że nie jest sam i jego usta uformowały idealne „O”. Zasłonił strategiczne partie ciała i szybko dopadł do lodówki, chowając się za jej drzwiami.
Sam nie wiem, który z nas był bardziej zaskoczony — on, czy ja. Ale warto chyba nadmienić, że osobiście miałem wrażenie, że szok i niedowierzenie zaraz wypieprzą mi mózg. Uniosłem brew, oczekując jakichś wyjaśnień — bo mimo wszystko z nas dwóch, to ja na nie bardziej zasługiwałem.
— Bo tego… — chłopak odchrząknął i przywołał na twarz koślawy uśmiech. — Napić się przyszedłem.
— Śmiało — odparłem, mając nadzieję, że mój głos nie brzmiał tak słabo, jak mi się wydawało. — I zamknij w końcu tę lodówkę, bo pingwiny uciekną.
Blondyn skinął głową, komunikując, że przyjął do wiadomości i wyciągnął karton z mlekiem. Właśnie zamierzałem zaproponować, że podam mu szklankę albo kubek, ale okazało się to zbyteczne, bo chłopak najwyraźniej nie przejmował się czymś takim jak zarazki i higiena. W myślach zanotowałem, by zostawić to mleko bratu, który raczej nie powinien mieć nic przeciwko.
Wciąż w ciężkim szoku patrzyłem, jak chłopak zamyka w końcu tę lodówkę — tym razem nie starając się już nawet ukrywać swoich wdzięków, zupełnie jakby zamienienie dwóch zdań upoważniało go do świecenia mi gołym tyłkiem przed twarzą — po czym odwraca się i odmaszerowuje z powrotem w kierunku schodów. Zatrzymał się jednak w połowie kroku i plasnął z otwartej dłoni w czoło.
— Jezu, gdzie moje maniery! — No właśnie, gdzie?, zdążyłem jeszcze pomyśleć i już po chwili domorosły ekshibicjonista stał przede mną z wyciągniętą ręką i szerokim uśmiechem przyklejonym do twarzy. — Zapomniałem się przedstawić! — Aha, czyli wszystko jasne. Maniery wybrały się na wycieczkę do krainy pobożnych życzeń. Przyjrzałem się uważnie jego dłoni i uścisnąłem ją dopiero, gdy upewniłem się, że nie była pokryta jakimiś substancjami bliżej nieokreślonego pochodzenia. — Naruto Uzumaki!
— Itachi — odparłem tylko, tłamsząc odruch wytarcia ręki w spodnie. Ach, to życie na krawędzi. Oczy nieznajomego otworzyły się szerzej, gdy usłyszał moje imię.
— No tak, mogłem się domyślić! Sasuke dużo mi o tobie opowiadał, miło mi w końcu poznać! — Najwyraźniej nawet ten jak-mu-tam-Naruto w końcu zorientował się, że sytuacja była wręcz absurdalna, po podrapał się nerwowo po karku i dodał: — No wiesz, chętnie bym pogawędził, ale będę już uciekał. No a na górę cię nie zaproszę, wiesz jak jest. — Bogu niech będą dzięki. Pokiwałem ze zrozumieniem głową i odprowadziłem golasa wzrokiem. O, nawet się odwrócił, żeby mi pomachać zanim zniknął za zakrętem!
Nie wiedziałem, czy to niewyspanie waliło mi się na mózg i sprawiało, że widziałem nagich blondynów pałętających się po kuchni — swoją drogą, jeśli już musiałem oczadzieć i mieć zwidy, to czemu nie były to blondynki? — czy też mój młodszy brat przeszedł na ciemną stronę mocy. Czy też raczej — tęczową stronę mocy. Ze świstem wypuściłem wstrzymane powietrze i wróciłem przed ekran komputera tylko po to, by odkryć, że ten się zawiesił, akurat wtedy, kiedy ja będąc pod wpływem pierdolonego szoku zapomniałem zapisać efekty mojej pracy.
Następne godziny spędziłem na bezmyślnym wklepywaniu kolejnych linijek kodu i rozmyślaniu o tym niecodziennym spotkaniu. Niewykluczone, że wpadłem w szał twórczy, bo ocknąłem się dopiero, gdy usłyszałem dźwięk przekręcanego zamka i chwilę później zobaczyłem mojego brata wślizgującego się do kuchni. Na szczęście był kompletnie ubrany, chociaż wciąż wyglądał jak człowiek po wyjątkowo długiej i wyczerpującej nocy.
— Naruto poszedł? — zapytałem, wkładając w to całą złośliwość, na jaką było mnie stać i z radością obserwowałem rumieniec, który wkradł się na policzki Sasuke.
— Za jakąś godzinę wracają rodzice — odparł tylko, jakby to zawierało w sobie wszelkie wyjaśnienia. Fakt, nie byliśmy w najlepszych stosunkach, ale musiałem spytać…
— A ten cały Naruto, czy wy…
— Tak — przerwał mi brat bezceremonialnie, patrząc wszędzie byle nie na mnie. — Ale to jednorazowa wpadka, związana bezpośrednio z walentynkami. Nie powiesz o tym ojcu — dodał jeszcze chłopak i nie zabrzmiało to wcale jak pytanie. Cóż, pewnie dlatego, że nim nie było — miał rację, nie powiem ojcu, chociaż wciąż zamierzałem zdybać Sasuke po jakimś cięższym dniu i wycisnąć z niego odpowiedzi na wszystkie nurtujące mnie pytania. Których to pytań, jak można się domyślić, nazbierało się całkiem sporo.
— Nie powiem — potwierdziłem, aż nazbyt świadomy konsekwencji, z jakimi takie wyznanie by się wiązało. Fugaku Uchiha był furiatem i w najlepszym wypadku Sasuke nie miałby po co wracać do domu — w najlepszym, bo alternatywą byłaby zapewne terapia hormonalna. Kastracja chemiczna, ginekomastia, te sprawy. Ojciec chciał idealnego syna z idealną żoną — nie mężem — i idealną gromadką dzieci. I pewnie jeszcze idealnym psem na dokładkę.
Z kwaśną miną obserwowałem, jak mój młodszy brat opuszcza kuchnię, starając się wyglądać na tak dumnego i niewzruszonego, jak tylko pozwalała sytuacja.
Godzinę później wrócili rodzice, a przed południem przyszła Sakura i miałem okazję obserwować, jak jakiś trybik przełącza się w mózgu Sasuke, bo w jednej sekundzie zmienił się ze zmęczonego, tyranizowanego przez ojca dzieciaka, w wyluzowanego, pewnego siebie chłopaka. Plułem sobie w brodę, że nigdy wcześniej tego nie dostrzegłem. Pocałował swoją dziewczynę, głaszcząc ją po plecach — wystarczająco wysoko, by zachować pozory moralności, ale jedocześnie na tyle nisko, by Haruno nie miała wątpliwości co do tego kto jest obiektem jego uczuć — i kulturalnie przeprosił, że nie mógł z nią spędzić walentynek, bo musiał dokończyć jakiś projekt z kumplem z roku. Studenckie sprawy, gówienko zaliczeniowe, sama rozumiesz, a tak w ogóle to jestem ukrytym gejem, tylko boję się, że ojciec urwie mi jaja, jak mu o tym powiem. No dobra, tego ostatniego nie powiedział, ale może powinien.
Sakura pomachała mi wypielęgnowaną rączką na odchodne — zacząłem powoli dochodzić do wniosku, że mimo wszystko wolałem Naruto — a Sasuke posłał mi mordercze spojrzenie wyraźnie mówiące „nawet się nie waż”.
— Piękna z nich para, prawda? — To Mikoto zagadnęła mnie od tyłu, powodując, że stłumiłem westchnienie i mruknąłem coś podobnie brzmiącego do „uhm”. Najwyraźniej sprawa była bardziej skomplikowana niż początkowo sądziłem. — Zrobić ci kawy, Itachi?
— Kawa brzmi dobrze — uśmiechnąłem się z wdzięcznością, dochodząc do wniosku, że być może kofeina pomoże mi coś twórczego wymyślić. — Ale bez mleka!
— Niby czemu? Przecież zawsze piłeś z mlekiem?
— Odmieniło mi się. A poza tym Sasuke jakby zarezerwował sobie to mleko, wolę nie wiedzieć dlaczego.
Oto dlaczego nienawidzę walentynek.
Długość: 1,5k
Gatunek: AU, obyczaj
Beta: Dita
Ostrzeżenia: Być może odrobinę sprofanowałam Itachiego. No, może trochę więcej niż odrobinę. Ale nie bierzcie tego do siebie — najpierw zamierzałam nad tym popracować, potem zapomniałam, a teraz nie mam czasu. I cieszę się, że w ogóle się wyrobiłam z terminem. Jeśli chodzi o inspirację do tego tekstu — cóż, ŻYCIE. Taka posrana sytuacja wymagała uwiecznienia, więc jakoś wplotłam ją do tekstu eventowego. Jakoś — słowo klucz.
ZDĄŻYŁAM. No cóż, to tyle ode mnie. Pozostało mi jedynie zaprosić do lektury. Pozdrawiam!
Dlaczego Itachi Uchiha nienawidzi walentynek?
Trzecia nad ranem, w dodatku w walentynki, to idealna pora na kończenie zaległych projektów z deadlinem „na wczoraj”. Cóż, technicznie rzecz biorąc, walę-w-tynki już się skończyły, bo było grubo po północy, jednak wyznawałem zasadę, że nowy dzień zaczynał się dopiero, gdy wstawałem z łóżka. Ta teoria nieco kulała pod względem logiki, jeśli wzięło się poprawkę na moje kilkudobowe maratony przed komputerem, ale to już nieistotne szczegóły. Sam chciałem zostać informatykiem, nikt mnie do tego nie zmuszał. Rozumiecie — prawdziwy programista ma grupę krwi C. My nie jemy i nie sypiamy — energię życiową czerpiemy z C++.
Rozłożyłem moje graty na kuchennym blacie i zlokalizowałem taboret, który mogłem sobie tymczasowo przywłaszczyć. Teoretycznie powinienem udać się na górę, do pokoju, ale to wiązałoby się ze zwiększeniem odległości między mną, a lodówką, a na to nie mogłem sobie pozwolić. Poza tym, im twardsza powierzchnia pod moim tyłkiem, tym mniejsze prawdopodobieństwo, że zasnę w międzyczasie.
Gdy laptop się załączał — bestia, mówię wam, gdyby poszczuć nim człowieka, to by normalnie zagryzł — przeskanowałem wzrokiem kuchnię i odkryłem kilka ciekawych rzeczy. Na drugim końcu mojego improwizowanego biurka stały dwie lampki i na wpół opróżniona butelka wina, słodkiego jak piekło dentystów. Natomiast na podłodze zauważyłem ciemnoczerwony krawat i istniały przesłanki, że należał od do mojego brata. Ponadto całe pomieszczenie wyglądało na pogrążone w nieładzie, jakby ktoś opuszczał je w wyjątkowym pośpiechu albo… odczułem nagle taką przemożną chęć zdezynfekowania tego taboretu. I tego blatu w sumie też.
Uśmiechnąłem się pod nosem, zadowolony, że przynajmniej mój młodszy brat miał z kim „walić w tynki”. Jeśli o mnie chodziło, to był to dzień jak każdy inny, ale ja się nie znałem. Jeśli trafnie zinterpretowałem te nietypowe znaleziska, to Sasuke właśnie baraszkował na górze ze swoją dziewczyną. Poczułem się trochę zaskoczony, bo zawsze sądziłem, że przyprowadzał Sakurę do domu tylko po to, by przypodobać się ojcu, a tu proszę. Rodzice wyjechali na romantyczny wypad, a najmłodszy Uchiha dobrowolnie spędzał czas z panną Haruno — nie żebym miał coś przeciwko, po prostu wydawało mi się, że sytuacja prezentuje się nieco inaczej.
Właściwie, to czułem się trochę winny wobec Sasuke, bo poniekąd właśnie przeze mnie znajdował się pod taką presją — osobiście wypiąłem się na ojca, jego firmę i wygórowane wymagania. Wiele lat zajęło mu pogodzenie się z tym, ale w końcu jakoś to przełknął. Z moim młodszym bratem było inaczej, od zawsze należał do perfekcjonistów i marzył o szacunku ze strony rodziców, a moje decyzje jedynie to wszystko spotęgowały.
Pokręciłem głową i już miałem zagłębić się w tykającym niczym bomba kodowaniu, gdy usłyszałem czyjeś kroki na schodach. To z pewnością nie mój braciszek, on nie poruszał się jak szarżujący nosorożec. Czyżby więc Sakura?
Odwróciłem się akurat na czas, aby zobaczyć maszerującego ku mnie nieznajomego blondyna. Szedł nagi, jakim go Bóg stworzył i zdawał się nie przejmować radośnie podrygującym penisem między jego nogami, w porządku. Nie umiałem facetów, ale jak na moje oko to był nawet dość przystojny i przyjemnie zbudowany — daleko mu było do wyfotoszopowanych modeli bielizny, ale wciąż klasyfikował się raczej powyżej przeciętnej. Najwyraźniej się mnie tu nie spodziewał, bo pokraśniał na twarzy, kiedy zorientował się, że nie jest sam i jego usta uformowały idealne „O”. Zasłonił strategiczne partie ciała i szybko dopadł do lodówki, chowając się za jej drzwiami.
Sam nie wiem, który z nas był bardziej zaskoczony — on, czy ja. Ale warto chyba nadmienić, że osobiście miałem wrażenie, że szok i niedowierzenie zaraz wypieprzą mi mózg. Uniosłem brew, oczekując jakichś wyjaśnień — bo mimo wszystko z nas dwóch, to ja na nie bardziej zasługiwałem.
— Bo tego… — chłopak odchrząknął i przywołał na twarz koślawy uśmiech. — Napić się przyszedłem.
— Śmiało — odparłem, mając nadzieję, że mój głos nie brzmiał tak słabo, jak mi się wydawało. — I zamknij w końcu tę lodówkę, bo pingwiny uciekną.
Blondyn skinął głową, komunikując, że przyjął do wiadomości i wyciągnął karton z mlekiem. Właśnie zamierzałem zaproponować, że podam mu szklankę albo kubek, ale okazało się to zbyteczne, bo chłopak najwyraźniej nie przejmował się czymś takim jak zarazki i higiena. W myślach zanotowałem, by zostawić to mleko bratu, który raczej nie powinien mieć nic przeciwko.
Wciąż w ciężkim szoku patrzyłem, jak chłopak zamyka w końcu tę lodówkę — tym razem nie starając się już nawet ukrywać swoich wdzięków, zupełnie jakby zamienienie dwóch zdań upoważniało go do świecenia mi gołym tyłkiem przed twarzą — po czym odwraca się i odmaszerowuje z powrotem w kierunku schodów. Zatrzymał się jednak w połowie kroku i plasnął z otwartej dłoni w czoło.
— Jezu, gdzie moje maniery! — No właśnie, gdzie?, zdążyłem jeszcze pomyśleć i już po chwili domorosły ekshibicjonista stał przede mną z wyciągniętą ręką i szerokim uśmiechem przyklejonym do twarzy. — Zapomniałem się przedstawić! — Aha, czyli wszystko jasne. Maniery wybrały się na wycieczkę do krainy pobożnych życzeń. Przyjrzałem się uważnie jego dłoni i uścisnąłem ją dopiero, gdy upewniłem się, że nie była pokryta jakimiś substancjami bliżej nieokreślonego pochodzenia. — Naruto Uzumaki!
— Itachi — odparłem tylko, tłamsząc odruch wytarcia ręki w spodnie. Ach, to życie na krawędzi. Oczy nieznajomego otworzyły się szerzej, gdy usłyszał moje imię.
— No tak, mogłem się domyślić! Sasuke dużo mi o tobie opowiadał, miło mi w końcu poznać! — Najwyraźniej nawet ten jak-mu-tam-Naruto w końcu zorientował się, że sytuacja była wręcz absurdalna, po podrapał się nerwowo po karku i dodał: — No wiesz, chętnie bym pogawędził, ale będę już uciekał. No a na górę cię nie zaproszę, wiesz jak jest. — Bogu niech będą dzięki. Pokiwałem ze zrozumieniem głową i odprowadziłem golasa wzrokiem. O, nawet się odwrócił, żeby mi pomachać zanim zniknął za zakrętem!
Nie wiedziałem, czy to niewyspanie waliło mi się na mózg i sprawiało, że widziałem nagich blondynów pałętających się po kuchni — swoją drogą, jeśli już musiałem oczadzieć i mieć zwidy, to czemu nie były to blondynki? — czy też mój młodszy brat przeszedł na ciemną stronę mocy. Czy też raczej — tęczową stronę mocy. Ze świstem wypuściłem wstrzymane powietrze i wróciłem przed ekran komputera tylko po to, by odkryć, że ten się zawiesił, akurat wtedy, kiedy ja będąc pod wpływem pierdolonego szoku zapomniałem zapisać efekty mojej pracy.
Następne godziny spędziłem na bezmyślnym wklepywaniu kolejnych linijek kodu i rozmyślaniu o tym niecodziennym spotkaniu. Niewykluczone, że wpadłem w szał twórczy, bo ocknąłem się dopiero, gdy usłyszałem dźwięk przekręcanego zamka i chwilę później zobaczyłem mojego brata wślizgującego się do kuchni. Na szczęście był kompletnie ubrany, chociaż wciąż wyglądał jak człowiek po wyjątkowo długiej i wyczerpującej nocy.
— Naruto poszedł? — zapytałem, wkładając w to całą złośliwość, na jaką było mnie stać i z radością obserwowałem rumieniec, który wkradł się na policzki Sasuke.
— Za jakąś godzinę wracają rodzice — odparł tylko, jakby to zawierało w sobie wszelkie wyjaśnienia. Fakt, nie byliśmy w najlepszych stosunkach, ale musiałem spytać…
— A ten cały Naruto, czy wy…
— Tak — przerwał mi brat bezceremonialnie, patrząc wszędzie byle nie na mnie. — Ale to jednorazowa wpadka, związana bezpośrednio z walentynkami. Nie powiesz o tym ojcu — dodał jeszcze chłopak i nie zabrzmiało to wcale jak pytanie. Cóż, pewnie dlatego, że nim nie było — miał rację, nie powiem ojcu, chociaż wciąż zamierzałem zdybać Sasuke po jakimś cięższym dniu i wycisnąć z niego odpowiedzi na wszystkie nurtujące mnie pytania. Których to pytań, jak można się domyślić, nazbierało się całkiem sporo.
— Nie powiem — potwierdziłem, aż nazbyt świadomy konsekwencji, z jakimi takie wyznanie by się wiązało. Fugaku Uchiha był furiatem i w najlepszym wypadku Sasuke nie miałby po co wracać do domu — w najlepszym, bo alternatywą byłaby zapewne terapia hormonalna. Kastracja chemiczna, ginekomastia, te sprawy. Ojciec chciał idealnego syna z idealną żoną — nie mężem — i idealną gromadką dzieci. I pewnie jeszcze idealnym psem na dokładkę.
Z kwaśną miną obserwowałem, jak mój młodszy brat opuszcza kuchnię, starając się wyglądać na tak dumnego i niewzruszonego, jak tylko pozwalała sytuacja.
Godzinę później wrócili rodzice, a przed południem przyszła Sakura i miałem okazję obserwować, jak jakiś trybik przełącza się w mózgu Sasuke, bo w jednej sekundzie zmienił się ze zmęczonego, tyranizowanego przez ojca dzieciaka, w wyluzowanego, pewnego siebie chłopaka. Plułem sobie w brodę, że nigdy wcześniej tego nie dostrzegłem. Pocałował swoją dziewczynę, głaszcząc ją po plecach — wystarczająco wysoko, by zachować pozory moralności, ale jedocześnie na tyle nisko, by Haruno nie miała wątpliwości co do tego kto jest obiektem jego uczuć — i kulturalnie przeprosił, że nie mógł z nią spędzić walentynek, bo musiał dokończyć jakiś projekt z kumplem z roku. Studenckie sprawy, gówienko zaliczeniowe, sama rozumiesz, a tak w ogóle to jestem ukrytym gejem, tylko boję się, że ojciec urwie mi jaja, jak mu o tym powiem. No dobra, tego ostatniego nie powiedział, ale może powinien.
Sakura pomachała mi wypielęgnowaną rączką na odchodne — zacząłem powoli dochodzić do wniosku, że mimo wszystko wolałem Naruto — a Sasuke posłał mi mordercze spojrzenie wyraźnie mówiące „nawet się nie waż”.
— Piękna z nich para, prawda? — To Mikoto zagadnęła mnie od tyłu, powodując, że stłumiłem westchnienie i mruknąłem coś podobnie brzmiącego do „uhm”. Najwyraźniej sprawa była bardziej skomplikowana niż początkowo sądziłem. — Zrobić ci kawy, Itachi?
— Kawa brzmi dobrze — uśmiechnąłem się z wdzięcznością, dochodząc do wniosku, że być może kofeina pomoże mi coś twórczego wymyślić. — Ale bez mleka!
— Niby czemu? Przecież zawsze piłeś z mlekiem?
— Odmieniło mi się. A poza tym Sasuke jakby zarezerwował sobie to mleko, wolę nie wiedzieć dlaczego.
Oto dlaczego nienawidzę walentynek.
Ha, pierwszy raz w życiu zaatakowała mnie moja własna herbata! We współpracy z tym oto Twoim tekstem chciała mnie zakrztusić:)
OdpowiedzUsuńTyle dobrego się na blogu nagle pojawiło... Ale tekstu z perspektywy Itachiego się nie spodziewałam. Popatrzyłam, pomyślałam, przeczytałam wstęp... I stwierdziłam w końcu, że do odważnych świat należy- trzeba się zapoznać. I mam nadzieję, że częściej będziesz trafiać na zapomniane teksty. Ten jest genialny ^^
A, życie inspiracją? Naprawdę?!
fukurou
Oj wiesz, ostatnio tak trochę się mnie wyjechało... Bo najpierw miałam zapierdziel życiowy, a potem miałam dość i postanowiłam, że sobie wyjadę. No i tak to właśnie było. Jak już wróciłam, to staram się nieco ogarnąć tego bloga, bo jeśli chodzi o znajdowanie na dysku zapomnianych przez Boga tekstów, to jestem mistrzem. Mam takich więcej, ale niekoniecznie nadają się one do publikacji albo są nieskończone. Tym razem przynajmniej miałam pewność, że tekst był mój, więc jeszcze nie było dramatu. Teraz pieprzę się z tekstem pojedynkowym (boru, po co mi pojedynek...) no i z sequelem do messera, z którym utknęłam i nie wiem, czy warto publikować. Ot, sprawozdanie małe, żeby nie było, że umarłam :D
UsuńDziękuję za komentarz, cieszę się, że tekst się podobał i pozdrawiam! I nie krztuś mi się tutaj!
'Zapierdziel życiowy'- skąd ja to znam... Z tym, że ja odreagowuję nic nie robiąc ^^ (na wyjazd trza się przecież spakować!). Wszelkiego messera publikować warto na sto procent (w końcu to messer). Z utknięciami sprawa jest bardziej skomplikowana, ale... Nie ma takiego utknięcia, co by się go nie dało obejść (przynajmniej miejmy taką nadzieję, podobno grunt to optymizm)- dasz radę!
OdpowiedzUsuńA wszelkie teksty zaginione chętnie poznam, lubię pozytywne zaskoczenia;)
fukurou
Witam,
OdpowiedzUsuńtekst naprawdę wspaniały, a ta sytuacja w kuchni bosko wyszła.... uśmiałam się do łez...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia