Rozdział X
Naruto zmierzył groźnym spojrzeniem piętrzący się na jego biurku stos dokumentów, który groził zawaleniem i w każdej chwili mógł pogrzebać go żywcem. Wtedy już nigdy nie doczekałby się zbawienia i na wieki trafiłby do urzędniczego piekła, gdzie dzień w dzień musiałby podpisywać miliony druczków. Westchnął ciężko, po czym odłożył na moment długopis i oparł brodę na złączonych dłoniach. Musiał się nieźle nagimnastykować, żeby położyć łokcie na blacie w taki sposób, że niczego nie przewrócić, ani nie rozlać niedopitej kawy, ale udało mu się to. Na szczęście.
Gdy objął urząd Szóstego Hokage, kontynuował kampanię Tsunade, mającą na celu nakłonienie shinobi do większej systematyczności, jeśli chodzi o zdawanie raportów i całą tę papierologię związaną z misjami. Po większości ninja spłynęło to jak po stadzie kaczek, ale Uzumaki się nie poddawał. Najwyraźniej bliżej nieokreślona siła wyższa nie chciała jednak, aby w teczkach był porządek, bo właśnie tego dnia — gdy chciał jak najszybciej urwać się do domu i świętować, bo to nie lada okazja — każdy jeden człowiek, który powrócił z misji albo skądkolwiek inąd przyniósł mu tłuściutki, spasiony plik dokumentów. Jak na złość, ot, żeby udowodnić mu, że jego powołaniem wcale nie jest doprowadzenie archiwów do ładu.
Ciche pukanie wyrwało go z zamyślenia. Miał akurat tyle czasu, by złapać coś do pisania i jakąś kartkę i udawać, że cały czas intensywnie pracował — miało to wiele zalet. Mógł chociażby bezkarnie wykopać za drzwi tego, który śmie mu przeszkadzać, informując, że przerywa mu coś bardzo ważnego.
— Proszę — zawołał głośno, przybierając minę wskazującą na wytężony wysiłek intelektualny. Drzwi uchyliły się i do środka weszła drobna kobieta, uśmiechając się do niego delikatnie. Naruto nieodpartą chęć zmrużenia oczu, gdy poraził go intensywny róż na jej włosach, ale mężnie zdusił w sobie ten odruch. Jakby nie patrzeć, miał w tym już dużą wprawę. — Cześć, Sakura — przywitał się, po czym wstał, by szybko ucałować policzek żony.
— Jak dniówka? Widzę, że nie jest lekko? — Pani Uzumaki zasiadła po drugiej stronie biurka i wskazała dłonią na stos formularzy do wypełnienia zajmujący większość powierzchni mebla. — Coś dużo tych raportów.
— To nie są raporty — stwierdził z przekonaniem Hokage, moszcząc się wygodniej w fotelu i z odrazą przyglądając się zmorze swojego istnienia. Był wyjątkowo bliski nabawienia się jakiejś traumy albo zwichnięcia nadgarstka, ewentualnie obu naraz.
— To co w takim razie?
— A bo ja wiem? Pomnik ku czci marnowania drzew i degradacji środowiska naturalnego. Na pewno nie raporty — mężczyzna zaczął energicznie kręcić głową, co jego małżonka skwitowała głośnym śmiechem. Mogłaby się chociaż trochę postarać, żeby ukryć swoje rozbawienie, ale najwyraźniej nie widziała takiej potrzeby. No cóż.
— Miałbyś coś przeciwko, gdybym wyszła dziś wieczorem? — zapytała po chwili Sakura, kręcąc się nerwowo na swoim siedzeniu i unikając spojrzenia męża. Naruto przerwał pisanie, robiąc przy swoim podpisie dorodnego kleksa i podniósł spojrzenie.
— Mieliśmy dzisiaj razem zjeść kolację — stwierdził ostrożnie, przyglądając się kulfoniastej parafce. Mimowolnie doszedł do wniosku, że podpisywanie się pełnym imieniem i nazwiskiem było problematyczne — niechybnie będzie musiał zmienić to na prozaiczne „NU”. Może przynajmniej zaoszczędzi dzięki temu nieco cennego czasu.
— No tak, kochanie, ale sam rozumiesz — kobieta założyła za ucho zbłąkany kosmyk włosów, chcąc zająć czymś ręce. Jej uśmiech stężał i nie był już tak pogodny i radosny jak jeszcze przed minutą, a dłońmi zaczęła miętosić soczyście zieloną spódnicę, którą tego dnia założyła. — Przecież sam nie wiesz do końca, o której dziś skończysz, bo masz tak wiele na głowie. Ja też miałam ostatnio urwanie głowy w szpitalu, więc chętnie bym trochę odpoczęła. Jedzenie jest w lodówce, zagrzejesz sobie jak wrócisz do domu.
Uzumaki westchnął cicho, kiwając nieznacznie głową. Dzisiaj obchodzili drewnianą rocznicę — byli małżeństwem od pięciu lat i to miał być ich dzień. To chyba powinno tak funkcjonować, prawda? Fakt, nie byli najlepiej dobraną parą pod słońcem, a ich relacje rzadko wykraczały poza stopę przyjacielską, ale Naruto mimo wszystko nadzieję, że ten wieczór spędzą razem. Gdyby naprawdę się kochali, prawdopodobnie spędziliby kilka pięknych godzin kochając się na króliki. Zamiast tego, Hokage liczył na przyjemną kolację z butelką dobrego wina i swobodną rozmową. Tymczasem jego żona przyszła do niego do pracy, poinformować go, że planuje wyjście. Bez niego. W porządku.
— Mam nadzieję, że to żaden problem — kontynuowała Sakura, uważnie oceniając jego reakcje, jakby bała się jakiegoś przesłuchania. Jej mąż nie zamierzał aranżować niczego takiego — z ich dwójki to raczej on był pierwszy do doprawiania drugiemu rogów, a poza tym ufał swojej żonie i szanował, że ma swoje sprawy i nie chce jego obecności we wszystkich akcentach życia. Nie pytał więc dokąd wychodzi, ani z kim, chociaż nawet gdyby pokusił się o zadanie pytania, to prawdopodobnie nie otrzymałby na nie odpowiedzi.
— Nie ma sprawy — odparł, machnąwszy lekceważąco dłonią i wracając do papierów. Stos wcale się nie zmniejszał, chociaż od wielu godzin nie odstępował go ani o krok — jakiś złośliwy chochlik musiał doń dokładać teczki, kiedy Naruto akurat nie patrzył. — Może za rok gdzieś razem wyjdziemy — dodał jeszcze, uśmiechając się nieznacznie, chociaż był to uśmiech niesięgający oczu.
— Dziękuję i naprawdę cieszę się, że mnie rozumiesz. Do zobaczenia jutro! — zawołała kobieta, po czym przytuliła go szybko i umknęła na korytarz, pozostawiając mężczyznę w lekkim osłupieniu i z wzrokiem wbitym drzwi.
Generalnie rzecz ujmując, ich małżeństwo nie było jakoś szczególnie nieudane. Mieszkali razem w niewielkim, dwupokojowym mieszkaniu, o które Naruto postarał się, dochodząc do słusznego wniosku, że jego kawalerka nie zda egzaminu. Jeżeli którekolwiek z nich miało nadzieję, że z czasem między nimi coś zaiskrzy, to niestety się przeliczyli — tym niemniej jednak, jakoś razem żyli i byli względnie szczęśliwi. Albo przynajmniej nie byli nieszczęśliwi. Przyjaźnili się i to wystarczało, a zarazem zapewniało im dużą swobodę. Nie było żadnej presji i obawy, że coś pójdzie nie tak.
I tylko czasem, Uzumaki żałował, że jego życie potoczyło się tak a nie inaczej. Czasami, gdy leżał wieczorem w łóżku, odwrócony plecami do żony, pochrapującej cicho z drugiego końca mebla, wspominał jedyną noc w swoim życiu, gdy tak naprawdę pozwolił się ponieść. Sumiennie pracował nad tym, aby wyrzucić to wspomnienie ze swojej pamięci, ale nie potrafił — w rzeczywistości chyba jeszcze bardziej się do niego przywiązywał. Wiedział, że nie powinien tego robić i zawsze w takich sytuacjach starał się zwizualizować sobie obraz uśmiechniętej Sakury. Jeżeli to nie pomagało, uciekał do łazienki, by nieco sobie ulżyć, ale potem czuł się niewyobrażalnie wręcz podle i nie był już w stanie położyć się obok kobiety, z którą zdecydował się dzielić życie.
Zastanawiał się, co by było gdyby pewna osoba nie wypowiedziała tych wszystkich raniących słów. Gdyby nie został zmieszany z błotem w dzień ślubu, gdyby małżeństwo nigdy nie zostało zawarte. Gdyby…
Gdyby miał jeszcze jakiś kontakt z Sasuke.
Od czasu tamtych pamiętnych wydarzeń, ich relacja to była jedna wielka równia pochyła — wszystko się systematycznie waliło, sypało, aż w końcu nie było nawet z czego kleić. Przez te pięć długich lat zamienił z przyjacielem może kilka zdań, z czego większość dotyczyła bezpośrednio misji, a reszta była wyzwiskami i przytykami. Obaj za bardzo unosili się dumą, żeby ze sobą porozmawiać, całe miesiące unikali się wzajemnie, warcząc na siebie za każdym razem, gdy minęli się na ulicy.
Kiedy Naruto oficjalnie został w końcu mianowany Szóstym Hokage, stwierdził, że dłużej tego nie wytrzyma i złożył mrocznemu ninja wizytę. Miał dość szyderstw i przytyków, uważał, że cokolwiek byłoby lepsze od tego. Jego męska duma była ważna, ale przyjaźń z Uchihą ważniejsza — rozpaczliwie pragnął jakąś ją odratować, nie chciał żeby skończyła się tak nagle. I to z jakiego powodu? Zawsze wyobrażał sobie, że będą przyjaciółmi do grobowej deski — zginą razem, walcząc ramię w ramię. Nawet w najśmielszych snach nie spodziewał się, że on się zakocha, prześpią się ze sobą, a potem nie będą potrafili nawet normalnie rozmawiać.
Koniec końców stanął na progu domu Sasuke. Przez jeden irracjonalny moment zdawało mu się, że ostatnie miesiące nie miały miejsca — czuł się jakby dopiero co wyszedł z domu przyjaciela, obiecując wrócić następnego dnia. Tyle rzeczy chciał mu opowiedzieć, o tyle rzeczy zapytać, jednak Uchiha… Po raz kolejny dał popis swojej arogancji, tym samym potwierdzając obiegową opinię, że jest skończonym draniem bez serca. Właśnie wtedy Uzumaki uświadomił sobie, że mimo wszystko coś się zmieniło — stali naprzeciw siebie i najwyraźniej nie mieli już o czym rozmawiać.
Mężczyzna potrząsnął głową, wracając z powrotem do rzeczywistości. Za każdym razem, gdy starał się dogłębniej analizować tę sytuację, swoją ostatnią rozmowę z najlepszym przyjacielem, kończył z okropną, niedającą się zignorować chandrą i ogólnie stawał się raczej nieznośny dla otoczenia.
Naruto zerknął spod byka na trzymany w dłoni raport. Teoretycznie był już w połowie, ale tak naprawdę jego mózg nie zarejestrował niczego z przeczytanego tekstu, więc Hokage jedynie westchnął cierpiętniczo i ponownie pogrążył się w lekturze. Kogoś najwyraźniej trzymały się żarty, bo w przebiegu misji kilkakrotnie wspomniano obecność niewidzialnego, różowego jednorożca — takie właśnie były efekty jego walki z permanentnym nieskładaniem raportów. Te które otrzymywał, najłagodniej mówiąc, były jedynie jednym wielkim stekiem bzdur i nadawały się jedynie na rozpałkę. Oczywiście nie wszyscy ninja tak do tego podchodzili, ale ich znaczna część. Uzumaki rozważał nawet założenie specjalnej szuflady, w której mógłby kolekcjonować co ciekawsze egzemplarze. Jego ulubieńcem niezmiennie pozostawało sprawozdanie, które otrzymał kilka lat temu od jednej z drużyn świeżo upieczonych geninów — dzieciaki w wyjątkowo barwny sposób opisały walkę ze zmutowanym kretem, który okazał się w rzeczywistości nowonarodzonym kreciątkiem. Małym i niepozornym, bo jeśli wierzyć opisowi zwierzę osiągnęło rozmiary sporego psa, ale kto by się tym przejmował. Kłopoty zaczęły się dopiero, gdy na scenę wkroczyła mama kret i dzielni shinobi musieli przeprowadzić odwrót taktyczny w blasku chwały. Naruto jeszcze nigdy się tak nie uśmiał podczas czytania czegokolwiek i do dziś z rozrzewnieniem wspominał sińca na tyłku, jakiego się wtedy nabawił spadając z krzesła.
Zamierzał właśnie sięgnąć do tego raportu, z nadzieją, że chociaż odrobinę poprawi sobie humor, ale ponownie przerwało mu pukanie do drzwi. Obdarzył Bogu ducha winne drzwi swoim najgroźniejszym spojrzeniem, ale te wyglądały na irytująco nieprzejęte.
— Proszę — zawołał po chwili, rozsiadając się wygodniej w fotelu i spoglądając na przybyszy. Mógł jedynie mieć nadzieję, że nie wyglądał tak źle, jak się czuł. A czuł się jak, za przeproszeniem, wyżęta szmata.
Do jego gabinetu wmaszerowało trzech mężczyzn, odzianych w tradycyjne stroje ANBU. Najlepsi z najlepszych, członkowie specjalnego oddziału skrytobójców podlegających bezpośrednio pod Hokage. Pracowali w cieniu i to właśnie oni otrzymywali najtrudniejsze i najbardziej krwawe zadania — bo i takie się zdarzały. Dzieciom często wmawiano, że shinobi z Wioski Liścia wszystkie sprawy zawsze rozwiązują w sposób pokojowy. W praktyce wyglądało to nieco inaczej, bo zdarzały się konflikty, gdzie żadna dyplomacja nie pomagała albo brudy, które należało możliwie szybko i dyskretnie zamieść pod dywan zanim ujrzą światło dzienne. Takie właśnie było życie — krwawe, przykre i przede wszystkim szare, bo nawet „ci dobrzy” musieli czasem mordować. I tu właśnie na scenę wkraczało ANBU — oddział elitarnych zabójców, najlepszych w swoim fachu. Za każdym razem, gdy Naruto widział ich w akcji przechodziły go ciarki. Mimowolnie zastanawiał się z iloma takimi ninja byłby w stanie sobie poradzić — podejrzewał, że z kilkoma jak najbardziej, bo sam przecież nie był słabeuszem. Ale właśnie dlatego oddziały były bardziej liczne, żeby w razie potrzeby sprzątnąć nawet grube ryby. Podsumowując, Uzumaki nie posiadał się ze szczęścia, że to ugrupowanie jest po jego stronie i wolał tego stanu w najbliższej przyszłości nie zmieniać.
— Witaj, Czcigodny — przywitało się dwóch, stojących najbliżej biurka mężczyzn, skłaniając głowy w geście szacunku. Hokage nienawidził tych ciągłych pokłonów z pasją ognistszą od tysiąca słońc, ale niewiele mógł na to poradzić. O swojej awersji do tego typu gestów informował każdego, kto tylko chciał słuchać, ale koniec końców konoszanie i tak upierali się, że tak właśnie należy postępować i obawiali się jak mógłby zareagować, więc ostatecznie musiał się z tą niedogodnością pogodzić.
— Zadanie wykonane?
— Naturalnie — odparł najwyższy z nich, ściągając drewnianą maskę. Jego kolega postąpił tak samo. Członkowie ANBU, jak na prawdziwych skrytobójców przystało, byli zamaskowani. Zadania jakie musieli wykonywać nie były przyjemnie, ani tym bardziej bezpieczne, więc anonimowość była niezbędna. Ktoś życzliwy mógłby potem próbować do nich później dotrzeć w inny sposób, na przykład przez rodzinę i przyjaciół, by wyrównać rachunki, więc zamiast ludzkiej twarzy przeciwnicy widzieli wyszczerzone, zwierzęce mordy. Naruto oczywiście znał ich tożsamość, więc zdjęcie maski w jego obecności było po prostu okazaniem szacunku — na takiej samej zasadzie ściąga się kapelusz po wejściu do jakiegoś pomieszczenia. — Nie było żadnych komplikacji, misja przebiegła szybko i sprawnie.
Chwilę później na biurku Uzumakiego wylądował worek. Mężczyzna podniósł go, zważył w dłoniach i już wiedział co zawiera. Nie ulegało wątpliwości, że była to głowa pewnego missing-nina, który wyjątkowo uprzykrzył mu ostatnio życie. W takich sytuacjach nie warto było silić się o raporty na piśmie. To była jedna z tych spraw, które powinno się raczej ukryć przed opinią publiczną.
Wyjątkowo nieprzyjemna sprawa. Młody facet, który w zastraszającym tempie piął się po szczeblach kariery i miał aspiracje do zostania kapitanem ANBU. Naruto skrycie mu kibicował i doceniał jego umiejętności bojowe. Niestety, któregoś dnia ciemna strona uśmiechnęła się do niego nieco zbyt szeroko i nazajutrz odnaleźli jedynie ciała zmordowanych strażników, którzy pełnili akurat nocną wartę i białą maskę z motywem orła. Mając na uwadze zdolności poszukiwanego nukenina, Hokage specjalnie dobrał najlepiej wyszkolonych ludzi, co do których był pewien, że nie byli partaczami i będą potrafili to załatwić szybko i dyskretnie.
— Gratuluję, misja wykonana wręcz podręcznikowo — pochwalił Naruto, odsuwając od siebie worek. Był wdzięczny, że nie dochodziły do niego żadne zapachy, bo to mogłoby już być dla niego za dużo jak na jeden dzień. Dwójka mężczyzn stojąca najbliżej niego skłoniła się.
Uzumaki kątem oka przyjrzał się trzeciemu mężczyźnie, stojącemu w kącie pomieszczenia. Nie przywitał się z nim wchodząc i jako jedyny nie ściągnął maski, stał zupełnie cicho i nieruchomo, tak, że równie dobrze mogłoby go tam nie być.
Ale był.
Nawet nie widząc twarzy, Naruto wszędzie poznałby tę postać — zbyt charakterystyczny sposób poruszania się, ciemne włosy i znajoma sylwetka. Sasuke Uchiha, tudzież persona non grata numer jeden. Niecały rok po ślubie Uzumakiego, gdy mężczyzna znowu stał się pełnoprawnym obywatelem Konohy, wstąpił w szeregi ANBU. Nie wszyscy o tym wiedzieli, a ci, którzy poznali tożsamość nowego członka oddziału, uznali to za ironię losu. Zdrajca ścigający zdrajców, tak o nim mówiono. Jednak umiejętności nie można mu było odmówić, a zabijanie weszło mu w krew do tego stopnia, że nie mrugnął okiem nawet przy najkrwawszych misjach — wielu z nich miało szemraną przeszłość, a on wyśmienicie nadawał się do tej pracy.
— Powiedz mi, Takuma, jak się czułeś jako dowódca? — Naruto zwrócił się do chłopaka, siląc się na utrzymanie obojętnego wyrazu twarzy. Atmosfera była tak gęsta, że można byłoby pokroić ją nożem i dwójka pozostałych ninja to zauważyła. Uzumaki był zdeterminowany, by niczego po sobie nie pokazać, nawet jeśli w środku czuł niecodzienną mieszankę żalu, gniewu i wyrzutów sumienia — czyli to, co odczuwał za każdym razem gdy widział się z Sasuke.
— Myślę, że dobrze odnajduję się w tej roli, Czcigodny. To ogromna odpowiedzialność, ale też satysfakcja po wykonaniu zadania jest znacznie większa.
— W rzeczy samej. Osobiście uważam, że się sprawdziłeś i jeżeli znowu nie wydarzy się coś złego, to niedługo oficjalnie mianuję cię kapitanem.
— Dziękuję za okazane zaufanie. — Takuma skinął mu głową, uśmiechając się nieznacznie. Członkowie ANBU zazwyczaj nie okazywali żadnych emocji, a już na pewno się nie uśmiechali. I właśnie dlatego Naruto go tak bardzo doceniał — płatni zabójcy mają to do siebie, że w pewnym momencie mogą zwyczajnie sfiksować. Każdy z nich miał nie po kolei w głowie, chociaż objawiało się to na przeróżne sposoby. Ten chłopak nie zatracił jeszcze swojego człowieczeństwa i wciąż był pełen pozytywnej energii. Hokage mógł mieć jedynie nadzieję, że tak już pozostanie i wspierać go jak tylko potrafił. — Ma pan dla nas jeszcze jakieś zadania?
— Nie, na chwilę obecną to wszystko. Idźcie do domów i odpocznijcie, zasłużyliście na to. Gdyby coś się wydarzyło, to skontaktuję się z wami, ale miejmy nadzieję, że nie będzie takiej potrzeby.
— Tak jest. — Takuma zasalutował mu, co było tak nieadekwatne do sytuacji, że Uzumaki aż się uśmiechnął. Ten to zawsze potrafił poprawić mu humor. Łyżka dziegciu w beczce miodu. — Do widzenia i miłego wieczoru!
Mężczyźni ponownie skłonili się, po czym założyli z powrotem swoje maski i w ciszy wymaszerowali z pomieszczenia. Jedynie Uchiha się nie poruszył, jakby wrósł w podłogę i nie zauważał, co się działo wokół niego.
Do tej pory Naruto skutecznie omijał go wzrokiem, starając się traktować mrocznego ninja jak powietrze albo jak stały element wyposażenia, ale w końcu się złamał i spojrzał na byłego przyjaciela. Wpatrywał się w białą maskę, z której spoglądał na niego sarkastycznie wyszczerzony kot. Widok ten nierzadko prześladował go w koszmarach — rzesze ludzi z kocimi twarzami robiących najróżniejsze okropieństwa.
Rozumiał potrzebę ukrywania tożsamości przez członków ANBU, ale tę konkretną maskę zdążył już znienawidzić. Sasuke od zawsze był skryty i już wcześniej stronił od okazywania prawdziwych emocji. Zakładał maski, jednak były to maski metaforyczne, złożone z fałszywych uśmiechów i złowrogiego błyskania zębami. Zmieniło się to, gdy oficjalnie wstąpił w szeregi konoszańskich skrytobójców — otrzymał wówczas ten element kamuflażu na własność i już się z nim nie rozstawał. Niewykluczone, że ukrywał się w ten sposób, a było przecież przed czym, bo wiele osób wciąż życzyło mu jak najgorzej. Tylko że jakoś wcześniej nigdy mu to nie przeszkadzało, musiało więc wydarzyć się coś ponad to.
Początkowo Uzumaki uznał to za dar od bogów — wreszcie nie będzie musiał dzień w dzień oglądać tej jego burżujskiej gęby. Jednak z biegiem czasu zaczęło go to uwierać, aż w końcu doprowadzało biednego Hokage niemalże do szewskiej pasji. I tak zawsze rozpoznawał Uchihę w tłumie, nic nie mógł na to poradzić. Tłumaczył to w ten sposób, że przecież musiał dokładnie znać jego pozycję, by móc go skutecznie unikać, jednak po pewnym czasie nawet on sam zwątpił w tę teorię.
Kiedyś z samej mimiki potrafił wywnioskować o czym myślał Sasuke. Wystarczyło mu przelotne spojrzenie na jego twarz i już wiedział, czy tego dnia może sobie pozwolić na żarty i przekomarzania, czy lepiej od razu uzbroić się w pokaźny kij i podejść do wszystkiego ze sporą dozą cierpliwości. W tym momencie spoglądał jedynie na linie czerwonej farby na białym drewnie układające się w koci pysk i nie mógł powstrzymać się od zastanawiania, jak czuje się Uchiha.
Czy uśmiechał się złośliwie, w ten charakterystyczny dla niego sposób, czekając aż Naruto zrobi coś, z czego można zadrwić?
Czy miał nachmurzone oblicze i jemu również nie podobała się zaistniała sytuacja? Chciał przeskoczyć przez dzielące ich biurko i wszcząć bójkę? Od lat tego nie robili, skończyła się walka ramię w ramię, a nawet wspólne treningi. Toczyli już tylko wojnę podjazdową polegającą na doprowadzaniu siebie nawzajem do utraty zmysłów. Takie prozaiczne danie sobie w gęby mogłoby się okazać wręcz terapeutyczne.
A może jego twarz — tak samo jak noszona przez niego maska — nie wyrażała nic poza chłodną obojętnością i znużeniem? Może widok Hokage nie wywarł na nim żadnego wpływu i po prostu chciał jak najszybciej stąd wyjść?
Uzumaki nie wiedział. Nie miał oczywiście gwarancji, że gdyby Sasuke zdjął maskę, wciąż potrafiłby czytać z jego twarzy jak z otwartej księgi. Taką umiejętność można było łatwo zatracić w ferworze wzajemnej nienawiści i żalu. Jednak nie miał nawet okazji spróbować i nie umiał się z tym pogodzić. Chciał doskoczyć do drugiego mężczyzny i siłą zerwać mu ten nędzny kamuflaż z twarzy. Nie miał jeszcze pojęcia, co zrobiłby później, ale chwilowo to nie było ważne.
Już prawie podniósł się z krzesła, już wyciągnął rękę, jednak Uchiha w tym momencie bez słowa wyszedł z pomieszczenia, cicho zamykając za sobą drzwi, zostawiając Naruto samego. Hokage zamarł, z wpół otwartymi ustami i gestem, jakby chciał go zatrzymać. Uświadomił sobie co właśnie prawie zrobił — niewiele brakowało, a odezwałby się do Sasuke, wykonałby jakąś akcję. Nawiązałby do relacji, która kiedyś ich łączyła, a to był temat tabu. Przecież nie obeszłoby go, gdyby to był jakikolwiek inny ninja — jeśli jakiś członek ANBU ma fantazję, by nie rozstawać się ze swoją maską, to jest tylko i wyłącznie jego sprawa. A Uzumaki obiecał sobie, że będzie traktować byłego przyjaciela jak każdego innego.
Tyle tylko, że czuł się dziwnie ze świadomością, że już od lat nie widział twarzy Sasuke. Nie sądził, że kiedykolwiek zatęskni za tym widokiem, ale nie potrafił też nic na to poradzić. Mimo wszystko.
~oOo~
Uzumaki dumnie kroczył ulicami Konohy, łopocząc na wietrze biało-czerwoną peleryną i z uśmiechem odpowiadał na pozdrowienia ludzi. Wreszcie dopiął swego, spełniło się jego z jego największych marzeń — został Szóstym Hokage. W przeszłości mało kto mu wierzył, gdy o tym opowiadał — większość osób patrzyła na niego pobłażliwie i kręciła głowami. Niektórzy przytakiwali, to prawda, ale przewracali przy tym oczami — robili to tylko i wyłącznie po to, żeby narwany lisi chłopiec się w końcu odczepił i przestał wygadywać takie głupoty. Zawsze odpowiadał wtedy: „jeszcze zobaczycie!”. Teraz szedł wyprostowany, ubrany w oficjalną szatę przywódcy wioski, z przyklejonym do twarzy szerokim uśmiechem. A oni patrzyli.
Nawet jego małżeństwo z Sakurą nie okazało się totalną klapą, chociaż tego właśnie się spodziewał. Od zaślubin minęło już kilka miesięcy, a oni wciąż nie pozabijali się nawzajem — wszystko okazało się znacznie prostsze niż początkowo przypuszczał. Ślub miał być dla niego jedynie wejściówką do świata polityki i zaskarbić mu przychylność Rady, a tak naprawdę całkiem dobrze się w tym odnajdywał i póki co to wszystko jakoś działało i zdawało swój egzamin.
I tylko jedna rzecz kładła się głębokim cieniem na jego szczęściu.
Relacja z Sasuke — tudzież brak jakiejkolwiek relacji.
Naruto był zdeterminowany, by raz na zawsze wyjaśnić tę sytuację. Miał już powyżej uszu całej tej szopki, jaką przed ostatnie miesiące odstawiali z Uchihą. Zachowywali się jak obrażone, sześcioletnie dzieci, które pokłóciły się o foremkę do piaskowych babek i ogłosiły nienawiść po wsze czasy. Z tym, że metaforyczna foremka była w ich przypadku łóżkiem i stołem kuchennym uwalonym spermą, ale znaczenie pozostawało to samo. On już zdał sobie z tego sprawę, musiał jeszcze tylko uświadomić to Sasuke. Życie było za krótkie na takie bezsensowne konflikty — pogodził się już z tym, że przyjaciel w żadnej alternatywnej rzeczywistości nie zgodziłby się na jakąkolwiek formę związku z nim, ale przecież przyjaźń sama w sobie była wartością, o którą warto walczyć.
Kiedy wchodził na werandę domu Uchihy jego serce biło zdecydowanie za szybko, ale nie pozwolił by ogarnęły go wątpliwości — tego dnia był zwycięzcą i nic nie mogło pójść źle. W najlepszym wypadku dogadają się wreszcie i przejdą nad tym co się wydarzyło do porządku dziennego, w najgorszym — jego jednodniowa kadencja będzie najkrótszą w dziejach, a Sakura zostanie wdową. Uchiha otworzył mu drzwi przed nosem, jeszcze zanim zdążył zdecydować, czy wciąż wolno mu wchodzić bez pukania. Najwyraźniej na niego czekał albo po prostu wyczuł jego czakrę i wyszedł mu na powitanie.
Sasuke wyglądał… Tak jak zawsze. Niezdrowo blady, z przydługimi czarnymi włosami, które już od dawna prosiły się o fryzjera i szyderczym uśmiechem wykrzywiającym wąskie wargi. Naruto poczuł się jakby wrócił do domu po długiej wędrówce i poczuł nagle chęć zamknięcia przyjaciela w niedźwiedzim uścisku. Na szczęście udało mu się spacyfikować ten zamiar, bo gospodarz miał przytroczoną do pasa katanę i Uzumaki nie wątpił, że potrafił ją wyciągnąć bardzo, bardzo szybko. Nie rozumiał, skąd te waśnie — chciał już, teraz opowiedzieć mu o wszystkim co wydarzyło się w jego życiu i dowiedzieć się co słychać u Uchihy. Porozmawiać, bo najwyraźniej zatracili tę umiejętność.
— Draniu. — Tylko tyle powiedział, ale to słowo miało zawarty taki ładunek emocjonalny, że łączyło w sobie w sumie wszystko: ulgę, radość, wdzięczność, gniew i żal, wszystkiego po trochu.
Sasuke uniósł jedną brew, po czym oparł się nonszalancko o futrynę, ostentacyjnie przyglądając się biało-czerwonemu płaszczowi Naruto. Nie wykonał żadnego gestu, żeby zaprosić gościa do środka, zamiast tego całym sobą zastawiając drzwi. Chwilę później zacmokał, po czym pokręcił nieznacznie głową.
— No proszę, proszę — zakpił, w irytujący sposób przeciągając samogłoski. Sięgnął dłonią przed siebie i pogładził ciężki materiał okrycia. — A jednak twoje wielkie marzenie się spełniło. Nie spodziewałem się.
— Pogratulowałbyś mi, a nie.
— Nie ma czego. — Uchiha wyprostował się, wbijając spojrzenie prosto w błękitne tęczówki Hokage. W jego własnych nie było ani krzty dobra, ciepła. Płonął w nich niezdrowy ogień, który Naruto zauważył już jakiś czas temu, ale nie potrafił go zinterpretować, co napełniło go nieuzasadnioną paniką. Bał się, że pewnego dnia straci umiejętność odczytywania zachowania Sasuke i rozumienia mowy jego oczu. Miał nadzieję, że ten dzień nigdy nie nadejdzie, a tymczasem mroczny ninja całą swoją postawą udowadniał, że jest ponad to i nic go to nie obchodzi.
Uzumaki przez dłuższą chwilę zastanawiał się co powinien teraz powiedzieć — wszystkie frazesy, które przychodziły mu do głowy, nagle wydawały się zbyt błahe i nieadekwatne. Chociaż to w sumie nie było nic nowego, jeśli szło o Sasuke.
— Co, czyżbyś jednak raz jeszcze przemyślał moją propozycję? — rzucił ni stąd, ni zowąd brunet, wprawiając kolegę w konsternację.
— Co?
— Trochę ci to zajęło, ale nie powinno mnie to dziwić, bo od zawsze myślałeś dość wolno. Czyżby te kilka miesięcy wystarczyło ci, żebyś zrozumiał, że kodeks moralny i wierność są przereklamowane?
— Ty skurwielu — warknął Naruto, gdy w końcu dotarło do niego, do czego on nawiązywał. Uchiha uśmiechnął się, pokazując koniuszki białych zębów, co było jednoznacznym sygnałem ostrzegawczym. Mężczyzna nie uśmiechał się rzadko, chociaż zazwyczaj były to złośliwe wykrzywienia warg przepełnione pogardą dla wszystkiego i wszystkich. Zdarzały się też uśmiechy szczere — białe ptaki, na widok których Uzumakiemu momentalnie robiło się cieplej na sercu. Jednak Sasuke tylko w jednym przypadku pokazywał zęby — gdy zamierzał zabić. Hokage zignorował ostrzeżenie, chwilowo wyłączając instynkt samozachowawczy. — Naprawdę myślisz, że przyszedłem tu tylko po to, żeby się z tobą pierdolić?
— A nie? — droczył się Uchiha, udając szczerze zdziwionego. — Tak, wiem co zaraz mi powiesz. Masz żonę i co złego to nie ty, ale mnie twoja rozwiązłość seksualna nie przeszkadza. Jeśli mam być szczery, to sądziłem, że wrócisz szybciej.
Naruto przymknął oczy, wmawiając sobie, że to wcale się nie działo, że się przesłyszał. Wyglądał jak uosobienie wkurwienia i tak też się czuł. Sasuke już dawno wbił mu metaforyczny sztylet we wnętrzności, a teraz jeszcze go przekręcał i z fascynacją obserwował wypływające flaki.
— Draniu, naprawdę wszystko sobie sprowadziłeś do seksu?
— Innej opcji nie widzę, bo chyba dość wyraźnie zaznaczyłem, żebyś nie liczył na nic więcej.
— Kiedyś byliśmy przyjaciółmi, pamiętasz może? Bo nie wiem, czy to jeszcze cokolwiek dla ciebie znaczy.
Uchiha uśmiechnął się jeszcze szerzej, bo czym wybuchnął rubasznym śmiechem. Uzumaki był pewien, że gdyby Szatan potrafił się śmiać, to byłby to właśnie taki dźwięk. Stał tam jeszcze przez chwilę, słuchając jak drugi mężczyzna wyśmiewa go i to z czym przyszedł. Jak wyśmiewa wszystko, co kiedykolwiek było między nimi, obracając to wniwecz. Wciągnął głęboko powietrze i zacisnął pięść, biorąc szeroki zamach. Czarne oczy Sasuke śmiały się do niego, zapraszały, wręcz śpiewając do niego: „śmiało, no zrób mi tę przyjemność”.
Zatrzymał dłoń centymetry od podbródka Uchihy, momentalnie tracąc cały wigor. Opuścił ręce wzdłuż siebie, jakby się załamując. Nie, tego się nie spodziewał.
— Zaskoczyłeś mnie po raz kolejny, Uchiha. Ale obiecuję, że to już ostatni raz — odparł obojętnym głosem, po czym westchnął ciężko, w wyobraźni przytrzymując swoje metaforyczne flaki w środku organizmu.
— Nie uderzysz mnie?
— Nie jesteś tego wart — odparł tylko Naruto, po czym odwrócił się, raz jeszcze zerknął na byłego najlepszego przyjaciela, człowieka, który jak dotąd był dla niego jedną z najważniejszych osób i odszedł bez słowa. Nie odczuwał nawet potrzeby, żeby się pożegnać.
To wszystko nie tak miało się potoczyć, ale najwyraźniej Sasuke zabrnął w swoim szaleństwie za daleko. Takie zachowanie nie tylko było zwyczajnie bezczelne, ale też skrajnie nieodpowiedzialne, nie mówiąc już o tym, że krzywdzące — mężczyzna miotał się i najwyraźniej sam nie wiedział już czego chce. Albo może wiedział, tylko, że to nie był już dłużej problem Uzumakiego. Postanowił definitywnie skończyć z próbami zrozumienia go, bo były one z góry skazane na porażkę.
Stało się to, czego obawiał się najbardziej. Stanęli naprzeciwko siebie i nie mieli sobie już nic do powiedzenia. Należało teraz dopilnować, aby taka sytuacja nie powtórzyła się nigdy więcej, bo to byłoby już zbyt wiele. Tylko przez chwilę mieli do siebie prawo — żałośnie krótką chwilę, której nie warto było przeciągać. Tylko dlaczego Naruto miał nieodparte wrażenie, że jakaś część jego została w posiadłości Uchihy, razem z nim?
— Gratuluję, młotku — szepnął Sasuke w ciemność, chociaż wiedział, że Hokage nie miał szansy go usłyszeć, był zbyt daleko. W ciemnych tęczówkach znów zapłonął ten destrukcyjny ogień, jeszcze intensywniej niż wcześniej.
Naruto zmierzył groźnym spojrzeniem piętrzący się na jego biurku stos dokumentów, który groził zawaleniem i w każdej chwili mógł pogrzebać go żywcem. Wtedy już nigdy nie doczekałby się zbawienia i na wieki trafiłby do urzędniczego piekła, gdzie dzień w dzień musiałby podpisywać miliony druczków. Westchnął ciężko, po czym odłożył na moment długopis i oparł brodę na złączonych dłoniach. Musiał się nieźle nagimnastykować, żeby położyć łokcie na blacie w taki sposób, że niczego nie przewrócić, ani nie rozlać niedopitej kawy, ale udało mu się to. Na szczęście.
Gdy objął urząd Szóstego Hokage, kontynuował kampanię Tsunade, mającą na celu nakłonienie shinobi do większej systematyczności, jeśli chodzi o zdawanie raportów i całą tę papierologię związaną z misjami. Po większości ninja spłynęło to jak po stadzie kaczek, ale Uzumaki się nie poddawał. Najwyraźniej bliżej nieokreślona siła wyższa nie chciała jednak, aby w teczkach był porządek, bo właśnie tego dnia — gdy chciał jak najszybciej urwać się do domu i świętować, bo to nie lada okazja — każdy jeden człowiek, który powrócił z misji albo skądkolwiek inąd przyniósł mu tłuściutki, spasiony plik dokumentów. Jak na złość, ot, żeby udowodnić mu, że jego powołaniem wcale nie jest doprowadzenie archiwów do ładu.
Ciche pukanie wyrwało go z zamyślenia. Miał akurat tyle czasu, by złapać coś do pisania i jakąś kartkę i udawać, że cały czas intensywnie pracował — miało to wiele zalet. Mógł chociażby bezkarnie wykopać za drzwi tego, który śmie mu przeszkadzać, informując, że przerywa mu coś bardzo ważnego.
— Proszę — zawołał głośno, przybierając minę wskazującą na wytężony wysiłek intelektualny. Drzwi uchyliły się i do środka weszła drobna kobieta, uśmiechając się do niego delikatnie. Naruto nieodpartą chęć zmrużenia oczu, gdy poraził go intensywny róż na jej włosach, ale mężnie zdusił w sobie ten odruch. Jakby nie patrzeć, miał w tym już dużą wprawę. — Cześć, Sakura — przywitał się, po czym wstał, by szybko ucałować policzek żony.
— Jak dniówka? Widzę, że nie jest lekko? — Pani Uzumaki zasiadła po drugiej stronie biurka i wskazała dłonią na stos formularzy do wypełnienia zajmujący większość powierzchni mebla. — Coś dużo tych raportów.
— To nie są raporty — stwierdził z przekonaniem Hokage, moszcząc się wygodniej w fotelu i z odrazą przyglądając się zmorze swojego istnienia. Był wyjątkowo bliski nabawienia się jakiejś traumy albo zwichnięcia nadgarstka, ewentualnie obu naraz.
— To co w takim razie?
— A bo ja wiem? Pomnik ku czci marnowania drzew i degradacji środowiska naturalnego. Na pewno nie raporty — mężczyzna zaczął energicznie kręcić głową, co jego małżonka skwitowała głośnym śmiechem. Mogłaby się chociaż trochę postarać, żeby ukryć swoje rozbawienie, ale najwyraźniej nie widziała takiej potrzeby. No cóż.
— Miałbyś coś przeciwko, gdybym wyszła dziś wieczorem? — zapytała po chwili Sakura, kręcąc się nerwowo na swoim siedzeniu i unikając spojrzenia męża. Naruto przerwał pisanie, robiąc przy swoim podpisie dorodnego kleksa i podniósł spojrzenie.
— Mieliśmy dzisiaj razem zjeść kolację — stwierdził ostrożnie, przyglądając się kulfoniastej parafce. Mimowolnie doszedł do wniosku, że podpisywanie się pełnym imieniem i nazwiskiem było problematyczne — niechybnie będzie musiał zmienić to na prozaiczne „NU”. Może przynajmniej zaoszczędzi dzięki temu nieco cennego czasu.
— No tak, kochanie, ale sam rozumiesz — kobieta założyła za ucho zbłąkany kosmyk włosów, chcąc zająć czymś ręce. Jej uśmiech stężał i nie był już tak pogodny i radosny jak jeszcze przed minutą, a dłońmi zaczęła miętosić soczyście zieloną spódnicę, którą tego dnia założyła. — Przecież sam nie wiesz do końca, o której dziś skończysz, bo masz tak wiele na głowie. Ja też miałam ostatnio urwanie głowy w szpitalu, więc chętnie bym trochę odpoczęła. Jedzenie jest w lodówce, zagrzejesz sobie jak wrócisz do domu.
Uzumaki westchnął cicho, kiwając nieznacznie głową. Dzisiaj obchodzili drewnianą rocznicę — byli małżeństwem od pięciu lat i to miał być ich dzień. To chyba powinno tak funkcjonować, prawda? Fakt, nie byli najlepiej dobraną parą pod słońcem, a ich relacje rzadko wykraczały poza stopę przyjacielską, ale Naruto mimo wszystko nadzieję, że ten wieczór spędzą razem. Gdyby naprawdę się kochali, prawdopodobnie spędziliby kilka pięknych godzin kochając się na króliki. Zamiast tego, Hokage liczył na przyjemną kolację z butelką dobrego wina i swobodną rozmową. Tymczasem jego żona przyszła do niego do pracy, poinformować go, że planuje wyjście. Bez niego. W porządku.
— Mam nadzieję, że to żaden problem — kontynuowała Sakura, uważnie oceniając jego reakcje, jakby bała się jakiegoś przesłuchania. Jej mąż nie zamierzał aranżować niczego takiego — z ich dwójki to raczej on był pierwszy do doprawiania drugiemu rogów, a poza tym ufał swojej żonie i szanował, że ma swoje sprawy i nie chce jego obecności we wszystkich akcentach życia. Nie pytał więc dokąd wychodzi, ani z kim, chociaż nawet gdyby pokusił się o zadanie pytania, to prawdopodobnie nie otrzymałby na nie odpowiedzi.
— Nie ma sprawy — odparł, machnąwszy lekceważąco dłonią i wracając do papierów. Stos wcale się nie zmniejszał, chociaż od wielu godzin nie odstępował go ani o krok — jakiś złośliwy chochlik musiał doń dokładać teczki, kiedy Naruto akurat nie patrzył. — Może za rok gdzieś razem wyjdziemy — dodał jeszcze, uśmiechając się nieznacznie, chociaż był to uśmiech niesięgający oczu.
— Dziękuję i naprawdę cieszę się, że mnie rozumiesz. Do zobaczenia jutro! — zawołała kobieta, po czym przytuliła go szybko i umknęła na korytarz, pozostawiając mężczyznę w lekkim osłupieniu i z wzrokiem wbitym drzwi.
Generalnie rzecz ujmując, ich małżeństwo nie było jakoś szczególnie nieudane. Mieszkali razem w niewielkim, dwupokojowym mieszkaniu, o które Naruto postarał się, dochodząc do słusznego wniosku, że jego kawalerka nie zda egzaminu. Jeżeli którekolwiek z nich miało nadzieję, że z czasem między nimi coś zaiskrzy, to niestety się przeliczyli — tym niemniej jednak, jakoś razem żyli i byli względnie szczęśliwi. Albo przynajmniej nie byli nieszczęśliwi. Przyjaźnili się i to wystarczało, a zarazem zapewniało im dużą swobodę. Nie było żadnej presji i obawy, że coś pójdzie nie tak.
I tylko czasem, Uzumaki żałował, że jego życie potoczyło się tak a nie inaczej. Czasami, gdy leżał wieczorem w łóżku, odwrócony plecami do żony, pochrapującej cicho z drugiego końca mebla, wspominał jedyną noc w swoim życiu, gdy tak naprawdę pozwolił się ponieść. Sumiennie pracował nad tym, aby wyrzucić to wspomnienie ze swojej pamięci, ale nie potrafił — w rzeczywistości chyba jeszcze bardziej się do niego przywiązywał. Wiedział, że nie powinien tego robić i zawsze w takich sytuacjach starał się zwizualizować sobie obraz uśmiechniętej Sakury. Jeżeli to nie pomagało, uciekał do łazienki, by nieco sobie ulżyć, ale potem czuł się niewyobrażalnie wręcz podle i nie był już w stanie położyć się obok kobiety, z którą zdecydował się dzielić życie.
Zastanawiał się, co by było gdyby pewna osoba nie wypowiedziała tych wszystkich raniących słów. Gdyby nie został zmieszany z błotem w dzień ślubu, gdyby małżeństwo nigdy nie zostało zawarte. Gdyby…
Gdyby miał jeszcze jakiś kontakt z Sasuke.
Od czasu tamtych pamiętnych wydarzeń, ich relacja to była jedna wielka równia pochyła — wszystko się systematycznie waliło, sypało, aż w końcu nie było nawet z czego kleić. Przez te pięć długich lat zamienił z przyjacielem może kilka zdań, z czego większość dotyczyła bezpośrednio misji, a reszta była wyzwiskami i przytykami. Obaj za bardzo unosili się dumą, żeby ze sobą porozmawiać, całe miesiące unikali się wzajemnie, warcząc na siebie za każdym razem, gdy minęli się na ulicy.
Kiedy Naruto oficjalnie został w końcu mianowany Szóstym Hokage, stwierdził, że dłużej tego nie wytrzyma i złożył mrocznemu ninja wizytę. Miał dość szyderstw i przytyków, uważał, że cokolwiek byłoby lepsze od tego. Jego męska duma była ważna, ale przyjaźń z Uchihą ważniejsza — rozpaczliwie pragnął jakąś ją odratować, nie chciał żeby skończyła się tak nagle. I to z jakiego powodu? Zawsze wyobrażał sobie, że będą przyjaciółmi do grobowej deski — zginą razem, walcząc ramię w ramię. Nawet w najśmielszych snach nie spodziewał się, że on się zakocha, prześpią się ze sobą, a potem nie będą potrafili nawet normalnie rozmawiać.
Koniec końców stanął na progu domu Sasuke. Przez jeden irracjonalny moment zdawało mu się, że ostatnie miesiące nie miały miejsca — czuł się jakby dopiero co wyszedł z domu przyjaciela, obiecując wrócić następnego dnia. Tyle rzeczy chciał mu opowiedzieć, o tyle rzeczy zapytać, jednak Uchiha… Po raz kolejny dał popis swojej arogancji, tym samym potwierdzając obiegową opinię, że jest skończonym draniem bez serca. Właśnie wtedy Uzumaki uświadomił sobie, że mimo wszystko coś się zmieniło — stali naprzeciw siebie i najwyraźniej nie mieli już o czym rozmawiać.
Mężczyzna potrząsnął głową, wracając z powrotem do rzeczywistości. Za każdym razem, gdy starał się dogłębniej analizować tę sytuację, swoją ostatnią rozmowę z najlepszym przyjacielem, kończył z okropną, niedającą się zignorować chandrą i ogólnie stawał się raczej nieznośny dla otoczenia.
Naruto zerknął spod byka na trzymany w dłoni raport. Teoretycznie był już w połowie, ale tak naprawdę jego mózg nie zarejestrował niczego z przeczytanego tekstu, więc Hokage jedynie westchnął cierpiętniczo i ponownie pogrążył się w lekturze. Kogoś najwyraźniej trzymały się żarty, bo w przebiegu misji kilkakrotnie wspomniano obecność niewidzialnego, różowego jednorożca — takie właśnie były efekty jego walki z permanentnym nieskładaniem raportów. Te które otrzymywał, najłagodniej mówiąc, były jedynie jednym wielkim stekiem bzdur i nadawały się jedynie na rozpałkę. Oczywiście nie wszyscy ninja tak do tego podchodzili, ale ich znaczna część. Uzumaki rozważał nawet założenie specjalnej szuflady, w której mógłby kolekcjonować co ciekawsze egzemplarze. Jego ulubieńcem niezmiennie pozostawało sprawozdanie, które otrzymał kilka lat temu od jednej z drużyn świeżo upieczonych geninów — dzieciaki w wyjątkowo barwny sposób opisały walkę ze zmutowanym kretem, który okazał się w rzeczywistości nowonarodzonym kreciątkiem. Małym i niepozornym, bo jeśli wierzyć opisowi zwierzę osiągnęło rozmiary sporego psa, ale kto by się tym przejmował. Kłopoty zaczęły się dopiero, gdy na scenę wkroczyła mama kret i dzielni shinobi musieli przeprowadzić odwrót taktyczny w blasku chwały. Naruto jeszcze nigdy się tak nie uśmiał podczas czytania czegokolwiek i do dziś z rozrzewnieniem wspominał sińca na tyłku, jakiego się wtedy nabawił spadając z krzesła.
Zamierzał właśnie sięgnąć do tego raportu, z nadzieją, że chociaż odrobinę poprawi sobie humor, ale ponownie przerwało mu pukanie do drzwi. Obdarzył Bogu ducha winne drzwi swoim najgroźniejszym spojrzeniem, ale te wyglądały na irytująco nieprzejęte.
— Proszę — zawołał po chwili, rozsiadając się wygodniej w fotelu i spoglądając na przybyszy. Mógł jedynie mieć nadzieję, że nie wyglądał tak źle, jak się czuł. A czuł się jak, za przeproszeniem, wyżęta szmata.
Do jego gabinetu wmaszerowało trzech mężczyzn, odzianych w tradycyjne stroje ANBU. Najlepsi z najlepszych, członkowie specjalnego oddziału skrytobójców podlegających bezpośrednio pod Hokage. Pracowali w cieniu i to właśnie oni otrzymywali najtrudniejsze i najbardziej krwawe zadania — bo i takie się zdarzały. Dzieciom często wmawiano, że shinobi z Wioski Liścia wszystkie sprawy zawsze rozwiązują w sposób pokojowy. W praktyce wyglądało to nieco inaczej, bo zdarzały się konflikty, gdzie żadna dyplomacja nie pomagała albo brudy, które należało możliwie szybko i dyskretnie zamieść pod dywan zanim ujrzą światło dzienne. Takie właśnie było życie — krwawe, przykre i przede wszystkim szare, bo nawet „ci dobrzy” musieli czasem mordować. I tu właśnie na scenę wkraczało ANBU — oddział elitarnych zabójców, najlepszych w swoim fachu. Za każdym razem, gdy Naruto widział ich w akcji przechodziły go ciarki. Mimowolnie zastanawiał się z iloma takimi ninja byłby w stanie sobie poradzić — podejrzewał, że z kilkoma jak najbardziej, bo sam przecież nie był słabeuszem. Ale właśnie dlatego oddziały były bardziej liczne, żeby w razie potrzeby sprzątnąć nawet grube ryby. Podsumowując, Uzumaki nie posiadał się ze szczęścia, że to ugrupowanie jest po jego stronie i wolał tego stanu w najbliższej przyszłości nie zmieniać.
— Witaj, Czcigodny — przywitało się dwóch, stojących najbliżej biurka mężczyzn, skłaniając głowy w geście szacunku. Hokage nienawidził tych ciągłych pokłonów z pasją ognistszą od tysiąca słońc, ale niewiele mógł na to poradzić. O swojej awersji do tego typu gestów informował każdego, kto tylko chciał słuchać, ale koniec końców konoszanie i tak upierali się, że tak właśnie należy postępować i obawiali się jak mógłby zareagować, więc ostatecznie musiał się z tą niedogodnością pogodzić.
— Zadanie wykonane?
— Naturalnie — odparł najwyższy z nich, ściągając drewnianą maskę. Jego kolega postąpił tak samo. Członkowie ANBU, jak na prawdziwych skrytobójców przystało, byli zamaskowani. Zadania jakie musieli wykonywać nie były przyjemnie, ani tym bardziej bezpieczne, więc anonimowość była niezbędna. Ktoś życzliwy mógłby potem próbować do nich później dotrzeć w inny sposób, na przykład przez rodzinę i przyjaciół, by wyrównać rachunki, więc zamiast ludzkiej twarzy przeciwnicy widzieli wyszczerzone, zwierzęce mordy. Naruto oczywiście znał ich tożsamość, więc zdjęcie maski w jego obecności było po prostu okazaniem szacunku — na takiej samej zasadzie ściąga się kapelusz po wejściu do jakiegoś pomieszczenia. — Nie było żadnych komplikacji, misja przebiegła szybko i sprawnie.
Chwilę później na biurku Uzumakiego wylądował worek. Mężczyzna podniósł go, zważył w dłoniach i już wiedział co zawiera. Nie ulegało wątpliwości, że była to głowa pewnego missing-nina, który wyjątkowo uprzykrzył mu ostatnio życie. W takich sytuacjach nie warto było silić się o raporty na piśmie. To była jedna z tych spraw, które powinno się raczej ukryć przed opinią publiczną.
Wyjątkowo nieprzyjemna sprawa. Młody facet, który w zastraszającym tempie piął się po szczeblach kariery i miał aspiracje do zostania kapitanem ANBU. Naruto skrycie mu kibicował i doceniał jego umiejętności bojowe. Niestety, któregoś dnia ciemna strona uśmiechnęła się do niego nieco zbyt szeroko i nazajutrz odnaleźli jedynie ciała zmordowanych strażników, którzy pełnili akurat nocną wartę i białą maskę z motywem orła. Mając na uwadze zdolności poszukiwanego nukenina, Hokage specjalnie dobrał najlepiej wyszkolonych ludzi, co do których był pewien, że nie byli partaczami i będą potrafili to załatwić szybko i dyskretnie.
— Gratuluję, misja wykonana wręcz podręcznikowo — pochwalił Naruto, odsuwając od siebie worek. Był wdzięczny, że nie dochodziły do niego żadne zapachy, bo to mogłoby już być dla niego za dużo jak na jeden dzień. Dwójka mężczyzn stojąca najbliżej niego skłoniła się.
Uzumaki kątem oka przyjrzał się trzeciemu mężczyźnie, stojącemu w kącie pomieszczenia. Nie przywitał się z nim wchodząc i jako jedyny nie ściągnął maski, stał zupełnie cicho i nieruchomo, tak, że równie dobrze mogłoby go tam nie być.
Ale był.
Nawet nie widząc twarzy, Naruto wszędzie poznałby tę postać — zbyt charakterystyczny sposób poruszania się, ciemne włosy i znajoma sylwetka. Sasuke Uchiha, tudzież persona non grata numer jeden. Niecały rok po ślubie Uzumakiego, gdy mężczyzna znowu stał się pełnoprawnym obywatelem Konohy, wstąpił w szeregi ANBU. Nie wszyscy o tym wiedzieli, a ci, którzy poznali tożsamość nowego członka oddziału, uznali to za ironię losu. Zdrajca ścigający zdrajców, tak o nim mówiono. Jednak umiejętności nie można mu było odmówić, a zabijanie weszło mu w krew do tego stopnia, że nie mrugnął okiem nawet przy najkrwawszych misjach — wielu z nich miało szemraną przeszłość, a on wyśmienicie nadawał się do tej pracy.
— Powiedz mi, Takuma, jak się czułeś jako dowódca? — Naruto zwrócił się do chłopaka, siląc się na utrzymanie obojętnego wyrazu twarzy. Atmosfera była tak gęsta, że można byłoby pokroić ją nożem i dwójka pozostałych ninja to zauważyła. Uzumaki był zdeterminowany, by niczego po sobie nie pokazać, nawet jeśli w środku czuł niecodzienną mieszankę żalu, gniewu i wyrzutów sumienia — czyli to, co odczuwał za każdym razem gdy widział się z Sasuke.
— Myślę, że dobrze odnajduję się w tej roli, Czcigodny. To ogromna odpowiedzialność, ale też satysfakcja po wykonaniu zadania jest znacznie większa.
— W rzeczy samej. Osobiście uważam, że się sprawdziłeś i jeżeli znowu nie wydarzy się coś złego, to niedługo oficjalnie mianuję cię kapitanem.
— Dziękuję za okazane zaufanie. — Takuma skinął mu głową, uśmiechając się nieznacznie. Członkowie ANBU zazwyczaj nie okazywali żadnych emocji, a już na pewno się nie uśmiechali. I właśnie dlatego Naruto go tak bardzo doceniał — płatni zabójcy mają to do siebie, że w pewnym momencie mogą zwyczajnie sfiksować. Każdy z nich miał nie po kolei w głowie, chociaż objawiało się to na przeróżne sposoby. Ten chłopak nie zatracił jeszcze swojego człowieczeństwa i wciąż był pełen pozytywnej energii. Hokage mógł mieć jedynie nadzieję, że tak już pozostanie i wspierać go jak tylko potrafił. — Ma pan dla nas jeszcze jakieś zadania?
— Nie, na chwilę obecną to wszystko. Idźcie do domów i odpocznijcie, zasłużyliście na to. Gdyby coś się wydarzyło, to skontaktuję się z wami, ale miejmy nadzieję, że nie będzie takiej potrzeby.
— Tak jest. — Takuma zasalutował mu, co było tak nieadekwatne do sytuacji, że Uzumaki aż się uśmiechnął. Ten to zawsze potrafił poprawić mu humor. Łyżka dziegciu w beczce miodu. — Do widzenia i miłego wieczoru!
Mężczyźni ponownie skłonili się, po czym założyli z powrotem swoje maski i w ciszy wymaszerowali z pomieszczenia. Jedynie Uchiha się nie poruszył, jakby wrósł w podłogę i nie zauważał, co się działo wokół niego.
Do tej pory Naruto skutecznie omijał go wzrokiem, starając się traktować mrocznego ninja jak powietrze albo jak stały element wyposażenia, ale w końcu się złamał i spojrzał na byłego przyjaciela. Wpatrywał się w białą maskę, z której spoglądał na niego sarkastycznie wyszczerzony kot. Widok ten nierzadko prześladował go w koszmarach — rzesze ludzi z kocimi twarzami robiących najróżniejsze okropieństwa.
Rozumiał potrzebę ukrywania tożsamości przez członków ANBU, ale tę konkretną maskę zdążył już znienawidzić. Sasuke od zawsze był skryty i już wcześniej stronił od okazywania prawdziwych emocji. Zakładał maski, jednak były to maski metaforyczne, złożone z fałszywych uśmiechów i złowrogiego błyskania zębami. Zmieniło się to, gdy oficjalnie wstąpił w szeregi konoszańskich skrytobójców — otrzymał wówczas ten element kamuflażu na własność i już się z nim nie rozstawał. Niewykluczone, że ukrywał się w ten sposób, a było przecież przed czym, bo wiele osób wciąż życzyło mu jak najgorzej. Tylko że jakoś wcześniej nigdy mu to nie przeszkadzało, musiało więc wydarzyć się coś ponad to.
Początkowo Uzumaki uznał to za dar od bogów — wreszcie nie będzie musiał dzień w dzień oglądać tej jego burżujskiej gęby. Jednak z biegiem czasu zaczęło go to uwierać, aż w końcu doprowadzało biednego Hokage niemalże do szewskiej pasji. I tak zawsze rozpoznawał Uchihę w tłumie, nic nie mógł na to poradzić. Tłumaczył to w ten sposób, że przecież musiał dokładnie znać jego pozycję, by móc go skutecznie unikać, jednak po pewnym czasie nawet on sam zwątpił w tę teorię.
Kiedyś z samej mimiki potrafił wywnioskować o czym myślał Sasuke. Wystarczyło mu przelotne spojrzenie na jego twarz i już wiedział, czy tego dnia może sobie pozwolić na żarty i przekomarzania, czy lepiej od razu uzbroić się w pokaźny kij i podejść do wszystkiego ze sporą dozą cierpliwości. W tym momencie spoglądał jedynie na linie czerwonej farby na białym drewnie układające się w koci pysk i nie mógł powstrzymać się od zastanawiania, jak czuje się Uchiha.
Czy uśmiechał się złośliwie, w ten charakterystyczny dla niego sposób, czekając aż Naruto zrobi coś, z czego można zadrwić?
Czy miał nachmurzone oblicze i jemu również nie podobała się zaistniała sytuacja? Chciał przeskoczyć przez dzielące ich biurko i wszcząć bójkę? Od lat tego nie robili, skończyła się walka ramię w ramię, a nawet wspólne treningi. Toczyli już tylko wojnę podjazdową polegającą na doprowadzaniu siebie nawzajem do utraty zmysłów. Takie prozaiczne danie sobie w gęby mogłoby się okazać wręcz terapeutyczne.
A może jego twarz — tak samo jak noszona przez niego maska — nie wyrażała nic poza chłodną obojętnością i znużeniem? Może widok Hokage nie wywarł na nim żadnego wpływu i po prostu chciał jak najszybciej stąd wyjść?
Uzumaki nie wiedział. Nie miał oczywiście gwarancji, że gdyby Sasuke zdjął maskę, wciąż potrafiłby czytać z jego twarzy jak z otwartej księgi. Taką umiejętność można było łatwo zatracić w ferworze wzajemnej nienawiści i żalu. Jednak nie miał nawet okazji spróbować i nie umiał się z tym pogodzić. Chciał doskoczyć do drugiego mężczyzny i siłą zerwać mu ten nędzny kamuflaż z twarzy. Nie miał jeszcze pojęcia, co zrobiłby później, ale chwilowo to nie było ważne.
Już prawie podniósł się z krzesła, już wyciągnął rękę, jednak Uchiha w tym momencie bez słowa wyszedł z pomieszczenia, cicho zamykając za sobą drzwi, zostawiając Naruto samego. Hokage zamarł, z wpół otwartymi ustami i gestem, jakby chciał go zatrzymać. Uświadomił sobie co właśnie prawie zrobił — niewiele brakowało, a odezwałby się do Sasuke, wykonałby jakąś akcję. Nawiązałby do relacji, która kiedyś ich łączyła, a to był temat tabu. Przecież nie obeszłoby go, gdyby to był jakikolwiek inny ninja — jeśli jakiś członek ANBU ma fantazję, by nie rozstawać się ze swoją maską, to jest tylko i wyłącznie jego sprawa. A Uzumaki obiecał sobie, że będzie traktować byłego przyjaciela jak każdego innego.
Tyle tylko, że czuł się dziwnie ze świadomością, że już od lat nie widział twarzy Sasuke. Nie sądził, że kiedykolwiek zatęskni za tym widokiem, ale nie potrafił też nic na to poradzić. Mimo wszystko.
~oOo~
Uzumaki dumnie kroczył ulicami Konohy, łopocząc na wietrze biało-czerwoną peleryną i z uśmiechem odpowiadał na pozdrowienia ludzi. Wreszcie dopiął swego, spełniło się jego z jego największych marzeń — został Szóstym Hokage. W przeszłości mało kto mu wierzył, gdy o tym opowiadał — większość osób patrzyła na niego pobłażliwie i kręciła głowami. Niektórzy przytakiwali, to prawda, ale przewracali przy tym oczami — robili to tylko i wyłącznie po to, żeby narwany lisi chłopiec się w końcu odczepił i przestał wygadywać takie głupoty. Zawsze odpowiadał wtedy: „jeszcze zobaczycie!”. Teraz szedł wyprostowany, ubrany w oficjalną szatę przywódcy wioski, z przyklejonym do twarzy szerokim uśmiechem. A oni patrzyli.
Nawet jego małżeństwo z Sakurą nie okazało się totalną klapą, chociaż tego właśnie się spodziewał. Od zaślubin minęło już kilka miesięcy, a oni wciąż nie pozabijali się nawzajem — wszystko okazało się znacznie prostsze niż początkowo przypuszczał. Ślub miał być dla niego jedynie wejściówką do świata polityki i zaskarbić mu przychylność Rady, a tak naprawdę całkiem dobrze się w tym odnajdywał i póki co to wszystko jakoś działało i zdawało swój egzamin.
I tylko jedna rzecz kładła się głębokim cieniem na jego szczęściu.
Relacja z Sasuke — tudzież brak jakiejkolwiek relacji.
Naruto był zdeterminowany, by raz na zawsze wyjaśnić tę sytuację. Miał już powyżej uszu całej tej szopki, jaką przed ostatnie miesiące odstawiali z Uchihą. Zachowywali się jak obrażone, sześcioletnie dzieci, które pokłóciły się o foremkę do piaskowych babek i ogłosiły nienawiść po wsze czasy. Z tym, że metaforyczna foremka była w ich przypadku łóżkiem i stołem kuchennym uwalonym spermą, ale znaczenie pozostawało to samo. On już zdał sobie z tego sprawę, musiał jeszcze tylko uświadomić to Sasuke. Życie było za krótkie na takie bezsensowne konflikty — pogodził się już z tym, że przyjaciel w żadnej alternatywnej rzeczywistości nie zgodziłby się na jakąkolwiek formę związku z nim, ale przecież przyjaźń sama w sobie była wartością, o którą warto walczyć.
Kiedy wchodził na werandę domu Uchihy jego serce biło zdecydowanie za szybko, ale nie pozwolił by ogarnęły go wątpliwości — tego dnia był zwycięzcą i nic nie mogło pójść źle. W najlepszym wypadku dogadają się wreszcie i przejdą nad tym co się wydarzyło do porządku dziennego, w najgorszym — jego jednodniowa kadencja będzie najkrótszą w dziejach, a Sakura zostanie wdową. Uchiha otworzył mu drzwi przed nosem, jeszcze zanim zdążył zdecydować, czy wciąż wolno mu wchodzić bez pukania. Najwyraźniej na niego czekał albo po prostu wyczuł jego czakrę i wyszedł mu na powitanie.
Sasuke wyglądał… Tak jak zawsze. Niezdrowo blady, z przydługimi czarnymi włosami, które już od dawna prosiły się o fryzjera i szyderczym uśmiechem wykrzywiającym wąskie wargi. Naruto poczuł się jakby wrócił do domu po długiej wędrówce i poczuł nagle chęć zamknięcia przyjaciela w niedźwiedzim uścisku. Na szczęście udało mu się spacyfikować ten zamiar, bo gospodarz miał przytroczoną do pasa katanę i Uzumaki nie wątpił, że potrafił ją wyciągnąć bardzo, bardzo szybko. Nie rozumiał, skąd te waśnie — chciał już, teraz opowiedzieć mu o wszystkim co wydarzyło się w jego życiu i dowiedzieć się co słychać u Uchihy. Porozmawiać, bo najwyraźniej zatracili tę umiejętność.
— Draniu. — Tylko tyle powiedział, ale to słowo miało zawarty taki ładunek emocjonalny, że łączyło w sobie w sumie wszystko: ulgę, radość, wdzięczność, gniew i żal, wszystkiego po trochu.
Sasuke uniósł jedną brew, po czym oparł się nonszalancko o futrynę, ostentacyjnie przyglądając się biało-czerwonemu płaszczowi Naruto. Nie wykonał żadnego gestu, żeby zaprosić gościa do środka, zamiast tego całym sobą zastawiając drzwi. Chwilę później zacmokał, po czym pokręcił nieznacznie głową.
— No proszę, proszę — zakpił, w irytujący sposób przeciągając samogłoski. Sięgnął dłonią przed siebie i pogładził ciężki materiał okrycia. — A jednak twoje wielkie marzenie się spełniło. Nie spodziewałem się.
— Pogratulowałbyś mi, a nie.
— Nie ma czego. — Uchiha wyprostował się, wbijając spojrzenie prosto w błękitne tęczówki Hokage. W jego własnych nie było ani krzty dobra, ciepła. Płonął w nich niezdrowy ogień, który Naruto zauważył już jakiś czas temu, ale nie potrafił go zinterpretować, co napełniło go nieuzasadnioną paniką. Bał się, że pewnego dnia straci umiejętność odczytywania zachowania Sasuke i rozumienia mowy jego oczu. Miał nadzieję, że ten dzień nigdy nie nadejdzie, a tymczasem mroczny ninja całą swoją postawą udowadniał, że jest ponad to i nic go to nie obchodzi.
Uzumaki przez dłuższą chwilę zastanawiał się co powinien teraz powiedzieć — wszystkie frazesy, które przychodziły mu do głowy, nagle wydawały się zbyt błahe i nieadekwatne. Chociaż to w sumie nie było nic nowego, jeśli szło o Sasuke.
— Co, czyżbyś jednak raz jeszcze przemyślał moją propozycję? — rzucił ni stąd, ni zowąd brunet, wprawiając kolegę w konsternację.
— Co?
— Trochę ci to zajęło, ale nie powinno mnie to dziwić, bo od zawsze myślałeś dość wolno. Czyżby te kilka miesięcy wystarczyło ci, żebyś zrozumiał, że kodeks moralny i wierność są przereklamowane?
— Ty skurwielu — warknął Naruto, gdy w końcu dotarło do niego, do czego on nawiązywał. Uchiha uśmiechnął się, pokazując koniuszki białych zębów, co było jednoznacznym sygnałem ostrzegawczym. Mężczyzna nie uśmiechał się rzadko, chociaż zazwyczaj były to złośliwe wykrzywienia warg przepełnione pogardą dla wszystkiego i wszystkich. Zdarzały się też uśmiechy szczere — białe ptaki, na widok których Uzumakiemu momentalnie robiło się cieplej na sercu. Jednak Sasuke tylko w jednym przypadku pokazywał zęby — gdy zamierzał zabić. Hokage zignorował ostrzeżenie, chwilowo wyłączając instynkt samozachowawczy. — Naprawdę myślisz, że przyszedłem tu tylko po to, żeby się z tobą pierdolić?
— A nie? — droczył się Uchiha, udając szczerze zdziwionego. — Tak, wiem co zaraz mi powiesz. Masz żonę i co złego to nie ty, ale mnie twoja rozwiązłość seksualna nie przeszkadza. Jeśli mam być szczery, to sądziłem, że wrócisz szybciej.
Naruto przymknął oczy, wmawiając sobie, że to wcale się nie działo, że się przesłyszał. Wyglądał jak uosobienie wkurwienia i tak też się czuł. Sasuke już dawno wbił mu metaforyczny sztylet we wnętrzności, a teraz jeszcze go przekręcał i z fascynacją obserwował wypływające flaki.
— Draniu, naprawdę wszystko sobie sprowadziłeś do seksu?
— Innej opcji nie widzę, bo chyba dość wyraźnie zaznaczyłem, żebyś nie liczył na nic więcej.
— Kiedyś byliśmy przyjaciółmi, pamiętasz może? Bo nie wiem, czy to jeszcze cokolwiek dla ciebie znaczy.
Uchiha uśmiechnął się jeszcze szerzej, bo czym wybuchnął rubasznym śmiechem. Uzumaki był pewien, że gdyby Szatan potrafił się śmiać, to byłby to właśnie taki dźwięk. Stał tam jeszcze przez chwilę, słuchając jak drugi mężczyzna wyśmiewa go i to z czym przyszedł. Jak wyśmiewa wszystko, co kiedykolwiek było między nimi, obracając to wniwecz. Wciągnął głęboko powietrze i zacisnął pięść, biorąc szeroki zamach. Czarne oczy Sasuke śmiały się do niego, zapraszały, wręcz śpiewając do niego: „śmiało, no zrób mi tę przyjemność”.
Zatrzymał dłoń centymetry od podbródka Uchihy, momentalnie tracąc cały wigor. Opuścił ręce wzdłuż siebie, jakby się załamując. Nie, tego się nie spodziewał.
— Zaskoczyłeś mnie po raz kolejny, Uchiha. Ale obiecuję, że to już ostatni raz — odparł obojętnym głosem, po czym westchnął ciężko, w wyobraźni przytrzymując swoje metaforyczne flaki w środku organizmu.
— Nie uderzysz mnie?
— Nie jesteś tego wart — odparł tylko Naruto, po czym odwrócił się, raz jeszcze zerknął na byłego najlepszego przyjaciela, człowieka, który jak dotąd był dla niego jedną z najważniejszych osób i odszedł bez słowa. Nie odczuwał nawet potrzeby, żeby się pożegnać.
To wszystko nie tak miało się potoczyć, ale najwyraźniej Sasuke zabrnął w swoim szaleństwie za daleko. Takie zachowanie nie tylko było zwyczajnie bezczelne, ale też skrajnie nieodpowiedzialne, nie mówiąc już o tym, że krzywdzące — mężczyzna miotał się i najwyraźniej sam nie wiedział już czego chce. Albo może wiedział, tylko, że to nie był już dłużej problem Uzumakiego. Postanowił definitywnie skończyć z próbami zrozumienia go, bo były one z góry skazane na porażkę.
Stało się to, czego obawiał się najbardziej. Stanęli naprzeciwko siebie i nie mieli sobie już nic do powiedzenia. Należało teraz dopilnować, aby taka sytuacja nie powtórzyła się nigdy więcej, bo to byłoby już zbyt wiele. Tylko przez chwilę mieli do siebie prawo — żałośnie krótką chwilę, której nie warto było przeciągać. Tylko dlaczego Naruto miał nieodparte wrażenie, że jakaś część jego została w posiadłości Uchihy, razem z nim?
— Gratuluję, młotku — szepnął Sasuke w ciemność, chociaż wiedział, że Hokage nie miał szansy go usłyszeć, był zbyt daleko. W ciemnych tęczówkach znów zapłonął ten destrukcyjny ogień, jeszcze intensywniej niż wcześniej.
Witam,
OdpowiedzUsuńNaruto spełnił swoje marzenie, został Hokage i jak widać przyjaźń się skończyła...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia